fot. © www.nocnaligahalowa.pl
Opis i retransmisja 4.kolejki 1.ligi!
„Porobiło się” – chyba w ten sposób najkrócej podsumować zdarzenia, jakie miały miejsce przy okazji 4.kolejki nocnoligowej Ekstraklasy.
W dobie porażek zespołów, które wydawały się największymi faworytami do mistrzostwa, coraz wyżej stoją akcje Offsidu. Drużyna Pawła Buli zanotowała w tej edycji dwa zwycięstwa i remis, a przeciwko Łabędziom na Detoxie liczyły się tylko trzy punkty. I chyba niewielu znalazłoby się takich, którzy w tej parze postawiliby na ekipę Maćka Pietrzyka. Ale mieliśmy w pamięci poprzedni sezon, gdzie ten zespół pokonał Offside w dobrym stylu, co stanowiło wówczas niemałą niespodziankę. Tyle że wtedy Łabędzie prezentowały się lepiej niż ostatnio. Dodatkowo do Offsidu wrócił Janek Szulkowski, który co prawda nie był do gry na 100%, ale uznał, że czuje się na tyle dobrze, że może tutaj pomóc kolegom. No i to on był zdobywcą pierwszego gola w meczu. Stało się to dopiero w 16 minucie, a wcześniej oglądaliśmy dość wyrównane zawody. No ale właśnie po upływie kwadransa twierdza Łabędzi została zdobyta. I to był moment, w którym przegrywającym jakby na chwilę odcięło prąd. Lada moment na 2:0 podwyższył Dawid Gajewski, a potem żółtą kartkę i grę w osłabieniu dla przeciwników wykorzystał Bartek Męczkowski, zdobywając gola z rzutu wolnego. Jeśli więc przed meczem nasza wiara w drużynę z Sulejówka i okolic była mała, to teraz nie było jej prawie wcale. Sygnał do odrabiania strat dość szybko dał jednak Damian Bąk i po tym trafieniu Łabędzie miały naprawdę dobry okres. Tyle że nie udało się zdobyć kolejnych goli, a w 28 minucie Grzesiek Trzonkowski wykorzystał zagranie Damiana Gałązki i przywrócił trzykrotnym mistrzom trzybramkowe prowadzenie. Myśleliśmy że to koniec i niewykluczone, że podobnie do sprawy podszedł faworyt. Rywale zdawali się mieć najlepszy moment za sobą a tymczasem byli w stanie skumulować energię na jeszcze jeden atak. W 34 minucie po ładnej zespołowej akcji zrobiło się 2:4, a na trzy minuty przed końcem meczu, Damian Bąk ładnym strzałem doprowadził do stanu 3:4! W obozie Offsidu mogło się zrobić gorąco, bo teraz nawet jakieś przypadkowe trafienie, mogło ich kosztować punkty. Sprawę opanował Damian Gałązka. Dosłownie w chwilę po ponownym wejściu na parkiet, dostał piłkę od Bartka Męczkowskiego i nie dając się nikomu dogonić, pozbawił oponentów jakichkolwiek złudzeń. Skończyło się więc na 5:3, wyniku który w naszej ocenie, z perspektywy Łabędzi jest lepszy, niż sama gra. Co prawda i tak stanowi on godną rehabilitację za klęskę z AbyDoPrzodu, natomiast myśleliśmy, że będą tutaj w stanie zrobić jeszcze więcej. Bo tak naprawdę, to ile było tej dobrej gry? Kilka minut? W pozostałych fragmentach spotkania wielkiego zagrożenia pod bramką Piotrka Kowalczyka nie sprawiali. Być może trochę za późno uwierzyli, że rywal ma tylko wielkie oczy, ale teraz to tylko gdybanie. Nie będziemy za to rozliczać Offsidu za to, iż trochę na własne życzenie sprowadził mecz do nerwowej końcówki. Najważniejsze, że wygrał, bo w ten sposób mógł ze spokojem czekać co zrobią najgroźniejsi rywale w walce o tytuł. A ci bardzo szybko zaczęli padać jak kaczki…
Zanim zawodnicy Offsidu zdążyli się umyć i przebrać, być może do ich szatni zaczęły dochodzić okrzyki radości z kolejnego spotkania. To gracze Al-Maru, którzy po pokonaniu In-Plusu, mieli ochotę na kolejny cenny skalp. Bo skoro pokonali dwukrotnego mistrza rozgrywek, a jednocześnie uczestnika meczu o wszystko z poprzedniego sezonu, to czemu mieliby nie sprawić psikusa kolejnemu? To pytanie było o tyle zasadne, że Wesoła była bezpośrednio po porażce z Offsidem i widać było, że forma tej drużyny nie jest optymalna. Al-Mar chciał to wykorzystać i już po 4 minutach tej potyczki prowadził 2:0! W zespole urzędujących mistrzów dwa indywidualne błędy popełnili zawodnicy, których ostatnio brakowało, a więc Damian Krzyżewski i Kamil Wróbel. Użytek zrobił z nich Łukasz Flak, notując dublet, co powodowało, że zacieraliśmy ręce na dalszą część spotkania. Wesoła dość szybko wzięła się jednak do roboty. Najpierw wykorzystała rzut karny po faulu Maćka Lęgasa na Kamilu Wróblu, a w 18 minucie swoje debiutanckie trafienie w NLH zanotował Karol Bienias. To nie był jednak koniec goli w pierwszej części spotkania. Zaczęło się od kolejnego prezentu Damiana Krzyżewskiego, który na bramkę zamienił Patryk Czajka, a tuż przed ostatnią syreną do remisu doprowadził Janek Dźwigała. Wynik 3:3 otwierał drogę do każdego scenariusza. Drużyną, która nie chciała tylko czekać na to, co los przyniesie była Wesoła. Początek drugiej połowy należał właśnie do niej, ale co z tego, skoro z posiadania piłki i niezłych okazji podbramkowych, żadnej nie udało się zamienić na gola. Złych wiadomości było zresztą więcej. W 27 minucie stratę popełnia Kamil Wróbel, a Patryk Czajka takich okazji nie marnuje. Urzędujący mistrz nagle traci całkowicie kontrolę nad spotkaniem i na przestrzeni minuty traci kolejne dwie bramki! Najpierw na listę strzelców wpisuje się Maciek Lęgas, a potem Marcin Rychta. Wyniku 6:3 nikt się tutaj nie spodziewał. Wesoła wiedziała, że trzeba szybko postawić wszystko na jedną kartę, ale jej gra była tyleż ryzykowna, co mało dokładna. No i w 30 minucie po kolejnym błędzie skarcił ją Mateusz Błoński, zdobywając gola strzałem na pustą bramkę. W samej końcówce dzieła zniszczenia dopełnił Patryk Czajka i Al-Mar pokonał obrońców tytułu 8:3! Przegrani po raz drugi z rzędu zafundowali nam koncert indywidualnych pomyłek, które nie mogły się skończyć inaczej. Myśleliśmy, że powrót Damiana Krzyżewskiego przywróci równowagę w drużynie, tymczasem ten zawodnik stanowił główne źródło samozaorania Wesołej. Zachodzimy w głowę, co się stało z tą maszyną. Liczyliśmy, że wraz z nowym rokiem nastąpi powrót do solidności i dyscypliny taktycznej, a zamiast tego momentami było jeszcze gorzej niż z Offsidem. Tutaj nie ma co myśleć na razie o obronie tytułu, tylko trzeba czym prędzej wrócić do dobrej gry, bo jeszcze kilka takich meczów i może się zrobić nerwowo. Kolorowo jest za to w Al-Marze. Kolejny faworyt do złota odprawiony z kwitkiem i to nie przy pomocy przypadku czy szczęścia, ale po dobrze wykonanej pracy zarówno w obronie, jak i w ataku. Te ostatnie wyniki powodują, że w zespole z Wołomina na pewno pojawił się apetyt na więcej niż tylko środek tabeli. I gdyby w najbliższy czwartek udało się pokonać również Offside, to kwestia medalu przestanie być mrzonką, a stanie się celem.
Po największej sensacji 4.kolejki 1.ligi idziemy do najbardziej spektakularnego powrotu. Dokonali go gracze Gold-Dentu, chociaż do tej pory dziwimy się, jak to zrobili. Rywalem Dentystów była Tuba. Juniorzy mimo że znów nie mogli skorzystać z braci Długołęckich, mieli świadomość, że to idealny moment, by w końcu zdobyć swoje pierwsze punkty w przygodzie z elitą NLH. No i do pewnego momentu wszystko robili świetnie. Już po premierowej połowie prowadzili 3:1 i odnosiliśmy wrażenie, że nie kosztuje to ich wiele energii. Przewagę wyrobili sobie głównie w końcówce tej części gry, gdzie obrona Gold-Dentu zostawiała zdecydowanie za dużo wolnego miejsca, co wykorzystywali Michał Nowaczyński i Szymon Gołębiewski. W drugą odsłonę Gold-Dent wszedł z animuszem. Nic dziwnego, bo miał do drobienia dwa gole, ale powoli zaczęliśmy wątpić, że tej sztuki dokona. Jego nieszczęście rozpoczęło się w 23 minucie, gdy Rafał Mucha nie wykorzystał 200% okazji, strzelając z metra w słupek. To zapoczątkowało fatalny okres dla drużyny z Wołomina. Tuba zdobyła dwie bramki w odstępie minuty i na tablicy świetlnej mieliśmy rezultat 5:1. Dość szybko trafienie zmniejszające straty zanotował Damian Zajdowski, ale to i tak było jeszcze bardzo daleko, by marzyć tutaj choćby o remisie. Zespół Przemka Tucina nie tracił jednak wiary i krok po krok zaczął być coraz bliżej Juniorów. W 32 minucie gola zdobył Rafał Mucha, chwilę później do meczowego protokołu zapisał się Oskar Brociek, a gdy gola zainkasował Kuba Spychaj, z prowadzenia Tuby zostały wspomnienia! W tym momencie sami nie wiedzieliśmy, w którą stronę może pójść mecz, zwłaszcza że okazje były z obydwu stron. Kluczowa okazała się 38 minuta, gdy Michał Dudek obronił strzał Szymona Gołębiewskiego, od razu poszła akcja w drugą stronę, Kamil Boratyński dograł do Damiana Zajdowskiego a ten zdobył bramkę, która dała Dentystom arcyważne trzy punkty! To był klasyczny powrót z zaświatów, bo tak naprawdę niewiele na niego wskazywało. Tuba wydawała się mieć spotkanie pod kontrolą, a Dentyści dość wolno zbierali się do pracy. Najważniejsze jednak, że moment do ataku wybrali idealny, bo zdążyli zdobyć tyle bramek, ile potrzebowali. Być może stwierdzenie, że dokonali niemożliwego byłoby przesadą, ale był to występ, który bez względu na to, jak skończy się ich przygoda w 1.lidze, będziemy wspominać jeszcze długo. Brawo! Co do Tuby, to można jedynie napisać, że nie chcielibyśmy być na ich miejscu po ostatnim gwizdku. Po czymś takim trudno będzie im się podnieść i zachować wiarę, że nie wszystko jeszcze w tym sezonie stracone. Nadzieja umiera jednak ostatnia.
Mecz dwóch połów – tak natomiast należałoby podsumować kolejne starcie z 11 stycznia. Parę stworzyli tutaj Propertica oraz Kartonat. Ci pierwsi kalkulowali czwarte zwycięstwo w tej edycji, z kolei drudzy podchodzili pewnie z dystansem, jeśli chodzi o potencjalny sukces, natomiast pokrzepieni wiktorią nad Gold-Dentem, wiedzieli że nie stoją tutaj na straconej pozycji. Ale jak się później okazało – atutów starczyło im na pierwsze 20 minut. W tym okresie naprawdę nie sposób było odróżnić, kto będzie się bił o mistrza, a kto o utrzymanie. Co prawda Propertica zaczęła od gola, lecz dawny Fil-Pol nic sobie z tego nie robił i błyskawicznie wyrównał, a następnie po trafieniu Karola Sochockiego wyszedł niespodziewanie na prowadzenie. Nie utrzymał go jednak zbyt długo. W 14 minucie sędziowie podyktowali rzut karny za zagranie ręką Adama Marcinkiewicza, choć naszym zdaniem, kontakt nastąpił przed polem karnym. „Wapno” skutecznie wykorzystał Mateusz Trąbiński i wynikiem 2:2 zakończyła się premierowa odsłona. Mieliśmy więc solidne argumenty by wierzyć, że jest tutaj pole do niespodzianki lub przynajmniej do wyrównanej końcówki. Nic z tego. Propertica dość szybko pozbawiła oponentów złudzeń, a w roli kata wystąpił Mateusz Trąbiński. Najpierw uderzył z lewej nogi i zasłonięty Mateusz Baj nie zdołał odbić piłki, a następnie ten sam zawodnik skutecznie zamknął kontrę swojej ekipy i zrobiły się dwa gole przewagi. Z kolei w 30 minucie mecz był rozstrzygnięty. Wszystko za sprawą Juliana Świątka, któremu zostawienie wolnej przestrzeni było dużym niedopatrzeniem Kartonatu. Nastąpił świetny, mocny strzał blisko słupka i golkiper ekipy Wojtka Kuciaka nie miał najmniejszych szans. Po tej bramce temperatura spotkania znacznie ostygła i dopiero pod koniec Propertica dorzuciła jeszcze dwa gole i wygrała 7:2. Sensacji więc nie było. Gdyby Kartonat potrafił zagrać całe spotkanie tak, jak pierwszą połowę, to mogło być ciekawie. Ale nawet ten fragment powinien być pocieszający dla Kartonatu, bo skoro grali z liderem jak równy z równym przez ten czas, to z zespołami trochę słabszymi, tych dobrych momentów powinno być jeszcze więcej. Przynajmniej teoretycznie. Propertica czasami wygląda jednak na zespół, któremu trochę się nie chce, po czym atakuje w najmniej spodziewanym momencie i nagle się okazuje, że jest po meczu. W tej beczce miodu znajdujemy jednak odrobinę dziegciu, bo chyba nawet sami zawodnicy zdają sobie sprawę, że to co wystarcza na rywali pokroju Kartonatu, Tuby czy Gold-Dentu, to może być za mało na ekipy z czołówki. A piszemy o tym nieprzypadkowo, bo seria meczów z tymi najsilniejszymi, właśnie się rozpoczyna.
Co dzieje się z In-Plusem – czy wśród czytających te słowa jest ktoś, kto nie zadał sobie w trwającym sezonie podobnego pytania? Zespół, który miał powrócić na mistrzowski tron zaczął rozmieniać się na drobne i na trzy rozegrane mecze, miał na swoim koncie już dwie porażki. A pojawiało się widmo kolejnej, bo w czwartej serii spotkań rywalem Księgowych było AbyDoPrzodu. Drużyna z Duczek chyba już poukładała sobie w głowie mecz z Offsidem i po rozgromieniu Łabędzi, chciała zrobić kolejny krok w kierunku mistrzostwa utrzymania. Warunki do tego były niezłe, bo Patryk Gall przyjechał do Zielonki bez braci Szeliga, Janka Skotnickiego, a nic nie wyszło z obecności zapowiadanego Rafała Barzyca. W ich miejsce pojawili się inni – był Bartek Przyborek, Marcin Kur, Filip Góral czy Michał Madej, ale rodziła się w nas wątpliwość, czy te nazwiska są w stanie dać tyle na parkiecie, ile na papierze. Nasze obawy okazały się słuszne, bo In-Plus po raz kolejny okazał się zlepkiem graczy, którzy nie tworzą zespołu a dobre fragmenty przeplatają fatalnymi. Zacznijmy jednak od początku. Ten mecz zaczął się kapitalnie dla AbyDoPrzodu, bo w genialnej dyspozycji był Kamil Kłopotowski. To on zdobył pierwsze dwie bramki w spotkaniu, na co In-Plus zdołał jednak odpowiedzieć. Najpierw gola strzelił Filip Góral, a potem Michał Madej wykorzystał osłabienie rywala i wyrównał. Ostatnie słowo w pierwszej połowie należało jednak do Kamila Kłopotowskiego, który ustalił wynik tej części na 3:2. Do tego momentu w In-Plusie wszystko jeszcze się trzymało, ale katastrofa czekała tuż za rogiem. Ostatni dobry fragment graczy w niebieskich koszulkach, to gol w 22 minucie Michała Madeja na 3:3. Potem wszystko się zawaliło. Brak obrony, a przede wszystkim jasnych wytycznych w In-Plusie kto za co odpowiada spowodował, że AbyDoPrzodu w kilka minut wyrobiło sobie trzybramkową przewagę. Na listę strzelców dwukrotnie wpisał się Kamil Kłopotowski, potem gola dołożył jeszcze Daniel Kania i byliśmy pewni, że In-Plus nie będzie w stanie tych strat odrobić. Tym bardziej, że pojęcie powrotu do obrony istniało w coraz mniejszym stopniu, co zaczął bezlitośnie wykorzystywać Bartek Bajkowski. To on przejął schedę po Kamilu Kłopotowskim w zdobywaniu goli i w 36 minucie rezultat brzmiał 10:4!! To był pogrom. In-Plus walczył do końca, licząc że plama która pozostanie po tym meczu będzie jak najmniejsza, ale trudno powiedzieć, czy ta sztuka mu się udała, bo końcowy wynik to 12:6. To było upokorzenie Księgowych. Tak słabych nie widzieliśmy ich już dawno, bo nawet z Al-Marem wyglądało to lepiej. Ale czy jesteśmy zaskoczeni? Nie. In-Plus bez Patryka Szeligi i Janka Skotnickiego jest po prostu bezzębny i nie zmienią tego pojedyncze próby Michała Madeja. Nawet taki zawodnik jak Filip Góral, nie potrafi się w tym chaosie odnaleźć, a przecież w czwartek na meczu był Bartek Przyborek, którego dawno nie widzieliśmy tak bezbarwnego. Takiego In-Plusu nie ma co się bać, dlatego gratulując AbyDoPrzodu trzech punktów, zalecamy by się tym zwycięstwem specjalnie nie zachłysnęli. Tutaj nie trzeba było stawać na głowie, by wygrać. Wystarczyła solidność i skuteczność Kamila Kłopotowskiego. Na przeciętny zespół środka tabeli (nie bójmy się tych słów) to było nawet więcej niż potrzeba.
Retransmisję wszystkich spotkań pierwszej ligi (z komentarzem) można obejrzeć poniżej. Video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p60 HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy! Jednocześnie prosimy Was o weryfikację statystyk z Waszych meczów - jeśli znajdziecie jakiś błąd, to prosimy o jak najszybszą informację.