fot. © www.nocnaligahalowa.pl

Opis i retransmisja 5.kolejki 1.ligi!

29 stycznia 2024, 00:52  |  Kategoria: Video  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

W 1.lidze było już w tym sezonie kilka ciekawych kolejek. Ale ta czwartkowa - poza jednym meczem – dłużyła nam się okrutnie...

Już pierwsze spotkanie między AbyDoPrzodu a Kartonatem nie nastrajało optymistycznie pod kątem emocji. Ci drudzy przyjechali na mecz bez zmian i chociaż już raz ten manewr wypalił im z Gold-Dentem, to teraz nie było praktycznie żadnych szans, by historia się powtórzyła. Po pierwsze dlatego, że skład różnił się od tamtego w stopniu dość znacznym. A po drugie – nie było bramkarza, wiec między słupkami musiał stanąć naczelny ratownik w tego typu sytuacjach Mateusz Puchalski. Wydaje nam się, że gracze AbyDoPrzodu jeszcze przed pierwszym gwizdkiem wiedzieli, że ich zwycięstwo jest tutaj kwestią czasu, co również wpłynęło na tempo meczu. Co prawda zaczęło się dość niespodziewanie od bramki dla Kartonatu autorstwa Karola Sochockiego, ale potem wszystko wyglądało już tak, jak można było zakładać. Ekipa z Duczek szybko wyrównała, następnie wyszła na prowadzenie, a mogła sobie nawet pozwolić, by w 18 minucie nie wykorzystać rzutu karnego. I tak było pewne, że kolejne gole przyjdą, co potwierdziło się w drugiej odsłonie. Trafienia Kamila Melchera i Rafała Radomskiego, który zrehabilitował się za niewykorzystanego karnego, ustaliły zwycięzcę spotkania. W końcówce jedni i drudzy zdobyli jeszcze po golu i ten jednowymiarowy mecz zakończył się przy wyniku 5:2. Zero emocji, zero zaskoczenia. Kartonat w tym składzie personalnym nie mógł nic więcej zrobić i można jedynie żałować, że na poziomie 1.ligi musimy doświadczać spotkań, których wynik znany jest przed pierwszym gwizdkiem.

Trochę więcej elementu nieprzewidywalności było w kolejnej potyczce. Trapiony kłopotami personalnymi In-Plus podejmował Tubę Juniors. Księgowi z regularnego składu mieli tylko trzech zawodników, więc zgodnie z regulaminem mogli dopisać dwóch graczy, by spotkanie rozpocząć w komplecie. Mieli jednak świadomość, że przez 40 minut będą grali bez zmian, co dawało nadzieję Tubie, że może uda się tutaj pokusić o trzy punkty. Co prawda ich skład również nie był optymalny, ale rozgrywając tę potyczkę w sposób mądry, można było wziąć rywala na przeczekanie, zmęczyć go, a potem rozstrzygnąć sprawę. Łatwo się oczywiści mówi, bo na boisku jest przeciwnik, który też ma swój plan na mecz. Ale prawda jest taka, że tutaj różnica nie polegała na strategii, lecz na wykonawcach. Tubie przez całe spotkanie brakowało siły przebicia i konkretów. Raz na jakiś czas zdarzała im się niezła akcja, ale co z tego, skoro zaraz wszystko „oddawali” w obronie. Tak było choćby w pierwszej połowie, gdzie najpierw sprokurowali rzut karny, potem wyrównali po ładnym strzale Rafała Wielądka, by pod koniec premierowej części zostawić za dużo miejsca Rafałowi Polakowskiemu, który zdobył swoją drugą bramkę w meczu. I to wszystko było kontynuowane również w drugiej części spotkania. In-Plus wychodził na dwa gole różnicy, Tuba zmniejszała straty o połowę, ale dało się wyczuć w powietrzu, że nie ma potencjału na więcej. Ten schemat powtarzał się przez cały mecz. Było 3:1, Tuba odpowiedziała, zrobiło się 4:2, ekipa z Rembertowa znów potrafiła skrócić dystans. Goniący nie byli jednak w stanie dojść przeciwnika na remis, a ostatnia szansa była na to w 37 minucie, gdy wynik brzmiał 4:5, ale wtedy prosta pomyłka przytrafiła się Rafałowi Wielądkowi i Rafał Barzyc zamknął rezultat strzałem na pustą bramkę. Dziwny to był mecz. Niby Tuba była tyle razy blisko, lecz ilekroć dochodziła na odległość jednego gola, to dało się wyczuć, że więcej nie zrobi. Brakowało 1-2 zawodników, którzy wnieśliby trochę przebojowości, bo ten mecz naprawdę można było przynajmniej zremisować. In-Plus wygrał w sposób wyrachowany i miał trochę szczęścia, że akurat taka a nie inna czwórka zawodników grała w polu. Mądrość Filipa Górala, szybkość Marcina Kura, spryt Rafała Barzyca i przede wszystkim skuteczność oraz dobre decyzje Rafała Polakowskiego – to się idealnie złożyło i wystarczyło na czwartkowego oponenta. Nie wolno jednak zapomnieć o jeszcze jednej kwestii, ważniejszej niż sami zawodnicy. O regulaminie. Bo gdyby nie on, to ten mecz w ogóle by się  nie odbył. Powiedzmy to dosadnie – to kpina, że w piątej kolejce poważna ekipa, za którą mamy In-Plus, nie ma ludzi do gry. Który to już sezon, gdzie ciągle są te same problemy, a wniosków brak. Dlatego trochę żałujemy, że beneficjentem tego przepisu, który ma zapobiegać odwoływaniu meczów, byli właśnie Księgowi. Bo może gdyby zostali poczęstowani walkowerem, to czegoś by się nauczyli. A tak się prześlizgnęli i pewnie myślą, że wszystko jest cacy. Otóż nie jest i chcemy abyście mieli tego świadomość.

Przechodzimy do trzeciego meczu, który tak naprawdę był kalką tego, rozegranego o 20:05. W roli AbyDoPrzodu wystąpiła Propertica, z kolei Kartonat zagrała Wesoła. Dlaczego tak? Bo i tutaj prawdopodobieństwo wyrównanej rywalizacji było niestety niewielkie, a to dlatego, że odchodzący mistrz miał do gry tylko pięciu graczy. Szkoda, że starcie, które dla obrońców tytułu było meczem ostatniej szansy, zakończyło się zanim się zaczęło. Nie było żadnych szans, że Wesoła zrobi krzywdę liderowi tabeli grając bez zmian i po kwadransie ten mecz przestał być w jakikolwiek sposób interesujący. Faworyci wyrobili sobie trzybramkową przewagę i na tym można by opis zakończyć. Bracia Jach i spółka starali się jak mogli, nie sposób nie docenić choćby Dawida Brewczyńskiego, który do Zielonki jechał prosto z treningu z Łomianek, ale na końcu musimy ocenić to, co zobaczyliśmy ma parkiecie. Chęci to za mało, bo Propertica miała akurat dobry skład, dojechali praktycznie wszyscy najlepsi gracze, wreszcie odpalił Daniel Gomulski i ona ten mecz musiała wygrać. I zrobiła to, bez większych problemów. Były momenty, gdzie przeciwnik dochodził ich na odległość dwóch trafień, tyle że wtedy natychmiast nadchodziła riposta i wszystko wracało do bezpiecznych wartości. Końcowy wynik to 6:3, który dał Propertice ważne trzy punkty, zwłaszcza w kontekście wyników innych zespołów. Wesoła została z 6 punktami na koncie i gdzieś musi jeszcze poszukać trzech, by spokojnie dowieźć utrzymanie. To słowo brzmi dziwnie w kontekście tej ekipy, ale wszyscy już wiemy, że na nic więcej ten zespół stać po prostu nie będzie. Również tutaj trzeba będzie pewne rzeczy przemyśleć po sezonie, bo chociaż do In-Plusu jeszcze im daleko, to zaczyna to wszystko zmierzać w niebezpiecznym kierunku. Tym bardziej, że jeszcze w tej edycji przyjdą mecze o 20:05 lub 20:50, co może wykluczyć z gry Dawida Brewczyńskiego. A wtedy zrobi się problem. Nie tak wyobrażaliśmy sobie ten sezon w wykonaniu obrońców tytułu..

A jedyny mecz, który spełnił nasze oczekiwania pod względem poziomu i dramaturgii, to był ten, którego uczestnikami byli Offside i Al-Mar. Na taki się zapowiadał od samego początku, bo jedni i drudzy są w grze o najwyższe cele i mieli świadomość, jak cenne będą tutaj punkty. Offside przyjechał w bardzo dobrym składzie, gdzie brakowało tylko Damiana Gałązki, z kolei Marcin Rychta nie mógł skorzystać z Dominika Ołdaka, a w bramce zamiast Pawła Wysockiego wystąpił Maciek Sobota. No i ten ostatni miał w tym meczu ręce pełne roboty. Zwłaszcza w pierwszej połowie Offside zdominował swoich oponentów i już po 9 minutach prowadził 2:0. Obydwa gole dla obozu Pawła Buli strzelił Janek Szulkowski – najpierw z rzutu wolnego, a potem wykorzystał stratę Patryka Czajki i podanie Dawida Gajewskiego. I zapowiadało się na kolejne trafienia, bo Al-Mar dał się zepchnąć do własnej tercji i długo nie mógł się pozbierać. Miał więc szczęście, że do końca pierwszej połowy wynik się nie zmienił. Co więcej – pod koniec premierowej odsłony przegrywającym udało się przenieść ciężar gry w okolice pola karnego Offsidu i niewiele brakowało, by padła bramka kontaktowa. I chociaż tak się nie stało, to był to zalążek czegoś, co w wykonaniu Al-Maru chcieliśmy widzieć w całej drugiej połowie. No i nie zawiedliśmy się. Ekipa w beżowych koszulkach wreszcie weszła na swój poziom, a sygnał do ataku dał gol Patryka Czajki. Potem mieliśmy niesamowitą sekwencję zdarzeń. Najpierw Maciek Sobota w fenomenalnym stylu obronił strzał Janka Szulkowskiego, poszła akcja w drugą stronę, Marcin Rychta dograł piłkę na dalszy słupek, a tam kapitalnie odnalazł się Mateusz Gawłowski i było 2:2! Al-Mar poczuł krew. Teraz to Offside wyglądał na lekko zdezorientowany, a przede wszystkim dawał za dużo miejsca przeciwnikom. A gdy Patryk Czajka ma za dużo miejsca, to nie musimy chyba mówić, jak to się kończy. W 34 minucie były zawodnik Burgerów Nocą przejmuje piłkę na własnej połowie, robi kilkunastometrowy rajd i pokonuje Piotrka Kowalczyka! A to wcale nie musi być koniec bramkowej passy Al-Maru, bo chłopaki stworzyli jeszcze jedną dobrą sytuację, której jednak nie wykorzystali. Offside miał więc trochę szczęścia, ale musiał szybko wziąć się w garść, bo czas uciekał. Wtedy sprawy w swoje nogi ponownie wziął Janek Szulkowski. Po przypadkowym zgraniu piłki od jednego z rywali, kapitalnie podciął ją nad wychodzącym z bramki Maćkiem Sobotą i mieliśmy remis! Emocje sięgnęły zenitu. Tutaj był jeszcze czas, by coś strzelić, dlatego obie ekipy próbowały do samego końca. Najpierw swoją szansę miał Adam Matejak a w odpowiedzi do sytuacji sam na sam z bramkarzem Offsidu doszedł Rafał Błoński, lecz Piotrek Kowalczyk nie dał się pokonać. Równo z końcową syreną strzał oddał jeszcze Janek Szulkowski, lecz piłka nie zmieściła się w bramce i mecz skończył się remisem! Zasłużonym, bo Offside był lepszy w pierwszej połowie, Al-Mar w drugiej, a poza tym za tak emocjonujące widowisko, zwłaszcza w porównaniu do wszystkich innych spotkań tego wieczora, obydwu zespołom coś się z tego spotkania należało. Inna sprawa, że jeden punkt to zdecydowanie za mało, jak na potrzeby zwłaszcza Offsidu. Teraz losy mistrzostwa nie zależą już tylko od niego, bo samo pokonanie Propertiki nic nie da, jeśli ten zespół gdzieś się jeszcze nie potknie. I tutaj może być duża rola Al-Maru, który już w najbliższy czwartek stanie w szranki z liderem tabeli. Wygrywając może pomóc Offsidowi, jakkolwiek w pierwszej kolejności może pomóc sobie, bo po ostatnich meczach jest jasne, że też chce partycypować w walce o złoto. Cztery drużyny walczące o mistrzostwo? Nie mielibyśmy nic przeciwko!

No i został nam jeszcze jeden mecz do zrecenzowania, z którym podobnie jak w przypadku pierwszych trzech, pójdzie dość szybko. Gold-Dent podejmował Łabędzie na Detoxie i chyba nie musimy nikomu tłumaczyć, jak ważna była to konfrontacja, biorąc pod uwagę punkty potrzebne do utrzymania. Łabędzie podeszły do sprawy poważnie, przyjeżdżając niemal na galowo. Przemek Tucin o takiej sytuacji mógł jedynie pomarzyć. Sam jechał na mecz prosto z gór, natomiast w drodze powrotnej non stop sprawdzał telefon, bo okazało się, że ze składem może być krucho. Kontuzje wykluczyły dwa bardzo ważne ogniwa, czyli Damiana Zajdowskiego oraz Michała Dudka. Dodatkowo dość późno swój udział w spotkaniu odwołali Kuba Spychaj i Oskar Brociek. Trzeba więc było kombinować, a wiadomo że takie manewry na ostatnią chwilę rzadko przynoszą coś dobrego. No i to się niestety potwierdziło. Łabędzie zaczęły bić Dentystów od samego startu, bo pierwszego gola zdobyły w 45 sekundzie. To trafienie nie miało jeszcze negatywnych skutków dla Gold-Dentu, bo ten zespół coś sobie kreował, ale sprawy zaczęły się komplikować. W 7 minucie zrobiło się 0:2 po bramce Karola Kopcia, a Łabędzie nie próżnowały w poszukiwaniu kolejnej bramki. Ciekawie zrobiło się za to w samej końcówce. W 19 minucie Kamil Kajetaniak faulował według sędziów Przemka Tucina, a ponieważ ten miał przed sobą pustą bramkę, golkiper ekipy Maćka Pietrzyka wyleciał z boiska. Dentyści dostali dar od losu, a przynajmniej tak się wydawało. Grając o jednego więcej przez 5 minut mogli kalkulować, że uda się doprowadzić przynajmniej do remisu. Ale zamiast tego, dokonali dużej sztuki, bo wspomniany wyżej fragment przegrali 1:2. Najpierw strzałem z własnej bramki zaskoczył ich Karol Kopeć, a potem Damian Parys skutecznie zamknął kontrę Łabędzi i było 0:4. Gracze w żółtych strojach odpowiedzieli jedynie golem Bartka Kierszaka, ale było jasne, że skoro grając w przewadze ich straty się powiększają, to gdy siły się wyrównają, ich szanse na cokolwiek są bliskie zeru. I tak naprawdę dalsza część tej potyczki to okres, o którym obóz Przemka Tucina musi zapomnieć. To była katastrofa, zwłaszcza że niemal wszystko co leciało w światło bramki strzeżonej przez Alka Grabka, lądowało w sieci. Ostatecznie podopieczni Maćka Pietrzyka rozbili w pył oponentów w stosunku 12:2! Nie mieli żadnej litości dla rywali, jakby chcąc powetować sobie niepowodzenia z ostatnich meczów. Wcale im się nie dziwimy, tym bardziej, że pewnie drugiej podobnej okazji długo nie doświadczą. Ale ważniejsze niż rozmiary zwycięstwa były punkty, bo dzięki nim zespół złapie trochę oddechu i z większym spokojem podejdzie do spotkań, z których jedno wystarczy, by zapewnić sobie utrzymanie. Co do Gold-Dentu, to nasza konstatacja będzie smutna. Ten zespół wyglądał tak, jak przed dwoma laty, gdzie przegrał wszystkie spotkania i powinien spaść z ligi, lecz uratowała go fuzja z Vaveosportem. Nie chcemy być złymi prorokami, ale jeśli w kolejnych meczach będzie to wyglądało podobnie, to nic nie uratuje Dentystów, przed udziałem w 2.lidze. Zwłaszcza że widząc ich terminarz, nie za bardzo wiemy z kim mieliby zdobyć punkty, potrzebne by oszukać przeznaczenie.

Retransmisję wszystkich spotkań pierwszej ligi (z komentarzem) można obejrzeć poniżej. Video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p60 HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy! Jednocześnie prosimy Was o weryfikację statystyk z Waszych meczów - jeśli znajdziecie jakiś błąd, to prosimy o jak najszybszą informację.

Komentarze użytkowników: