fot. © www.nocnaligahalowa.pl
Opis i retransmisja 6.kolejki 4.ligi!
W czołówce 4.ligi non stop dochodzi do zmian. Tym razem porażki zaliczyły Mocna Ekipa i Squadra, co zwłaszcza w kontekście drugiej z tych ekip stawia pod znakiem zapytania ich szansę na tytuł.
Sprawę skomplikowała sobie również wspomniana Mocna Ekipa. Było jasne, że z Faludżą chłopaki nie mogą liczyć na spacerek, ale chyba nikt nie spodziewał się, że skończy to się rezultatem 8:3 dla graczy z Falenicy. Tym bardziej, że tutaj długo wynik brzmiał 2:1 dla zespołu Michała Zimolużyńskiego. Co prawda pierwszego gola zdobyli przeciwnicy, ale potem Krzysiek Czarnota dwukrotnie obsłużył Sebastiana Orzoła i faworyci zdawali się być na dobrej drodze do sukcesu. Tyle, że dali się zaskoczyć w końcówce pierwszej połowy. Najpierw pięknym strzałem w okienko Eryka Ryszkusa pokonał Piotrek Ogiński, a potem ten sam zawodnik wykorzystał kontrę swojej ekipy i w powietrzu uniósł się zapach niespodzianki. Faludży nie wybiła z uderzenia kilkuminutowa przerwa i po powrocie na parkiet, przewaga tej ekipy nie podlegała już dyskusji. W 23 minucie hat-tricka skompletował Piotrek Ogiński, a potem ładną akcję całej drużyny wykończył Mohammed Shah. Widać było dużą różnicę w prędkości napastników Faludży w zestawieniu z obrońcami Mocnej Ekipy. Niemal wszystkie takie pojedynki rozstrzygali na swoją korzyść gracze w białych koszulkach. Trzy bramki do odrobienia stanowiły powód do podjęcia uzasadnionego ryzyka przez byłych już liderów tabeli. Eryk Ryszkus grał daleko od własnej bramki, ale w 32 minucie padł ofiarą złego podania Huberta Ściegiennego, z czego skorzystał Kamil Libański i było już 6:2. Takiej przewagi dawne Serce Kotwica nie mogło wypuścić. W końcówce udało się zresztą podwyższyć różnicę bramek i ostatecznie Faludża wygrała aż pięcioma trafieniami. Nie pozostawiła złudzeń kto był lepszy i być może rywal nawet się nie spodziewał, że przeciwnicy, którzy przecież byli znacznie niżej w tabeli prezentują taki poziom. Dodatkowo Mocna Ekipa grała w taki sposób, który pasował przeciwnikom, mogącym wykorzystać dynamikę swoich napastników. Co ten wynik oznacza? Przegrani spadli na trzecie miejsce w tabeli, a w dodatku mają trudny terminarz, bo poza Szmulkami, z którymi zmierzą się już w poniedziałek, zagrają również choćby ze Squadrą. Ale dzięki takim meczom otrzymamy wiarygodną informację, czy ten zespół zasłużył na podium 4.ligi. Faludża w teorii też powalczy o medale, chociaż tutaj w grę wchodzi głównie ten brązowy. Wszystko jest w ich nogach, bo przy założeniu kompletu punktów w trzech ostatnich spotkaniach, taki wynik powinien dać trzecie miejsce. I to byłoby naprawdę coś wielkiego, zważywszy na fakt, że po czterech kolejkach mieli na swoim koncie zaledwie trzy punkty.
15:0 – to z kolei wynik kolejnego meczu z ostatniego poniedziałku. Zespołem, który doświadczył tej klęski było Wybrzeże Klatki Schodowej. Chłopaki przyjechali na mecz bez zmian i było oczywiste, że nie będą w stanie powalczyć o punkty z Lemą. Nic jednak nie stało na przeszkodzie, by nawet bez zawodników rezerwowych, powalczyć tutaj o honor. Niestety – o ile w pierwszej połowie jakoś to jeszcze wyglądało a wynik brzmiał „tylko” 0:6, to w drugiej odsłonie pojęcie defensywy nie istniało już w obozie ekipy z Serocka. Zamiast trzymać konsekwentnie dyscyplinę w defensywie, zawodnicy WKSu tak bardzo chcieli strzelić chociaż jedną bramkę, że przestali wracać do obrony, co rywal skrzętnie wykorzystał. Widzieliśmy już wiele spotkań w Nocnej Lidze, gdzie dany zespół musiał sobie radzić w pięciu i robił to świetnie. WKS nie wpisał się w ten schemat i w pewnym momencie było już mu wszystko jedno, jak to się skończy. Szkoda. Dalecy jesteśmy jednak od tego, by tutaj wyżywać się na tych graczach, którzy przyjechali do Zielonki. Problem leży gdzie indziej, bo trudno zrozumieć, dlaczego tydzień wcześniej jest dziewięciu chętnych do gry, a teraz blisko o połowę mniej. Śmiesznie brzmią w tym kontekście przedsezonowe słowa Gabriela Skiby, że ten sezon będzie przełomowy. No chyba że ten przełom ma polegać na jeszcze większej biedzie, niż miało to miejsce przed rokiem. Bo wtedy punktów na koncie było 9, a teraz są tylko 3 i nie zapowiada się, że będzie ich więcej. Lemie możemy z kolei współczuć. Logistycy liczyli pewnie na fajny, ciekawy mecz, a zamiast tego zgarnęli całą pulę bez żadnego wysiłku. To jedno z takich spotkań, gdzie cieszą cię tylko punkty, bo przyjemności z gry nie było tutaj żadnej.
Na szczęście inna ekipa z Serocka, czyli Squadra, stanęła na wysokości zadania pod względem frekwencji i w związku z tym była faworytem potyczki z Semolą. Chociaż ci drudzy grają ostatnio solidnie i nie było to spotkanie, w którym tylko jeden scenariusz był możliwy. Wręcz przeciwnie – byliśmy przekonani, że są tutaj warunki do sprawienia niespodzianki przez obóz Krzyśka Jędrasika. Zaczęło się jednak kiepsko dla przybyszów z Ursusa. W 3 minucie stracili bramkę po dość kuriozalnym rzucie karnym, podyktowanym za zagranie ręką we własnym polu karnym przez Adriana Kinalskiego. Do piłki podszedł Tomek Lipski i było 1:0. A w 7 minucie powinno być 2:0, lecz Kuba Pawlak zmarnował 200% okazję, trafiając z najbliższej odległości w słupek. Dziś można gdybać, czy gdyby wówczas padł gol dla Squadry, to wynik nie byłby tutaj odwrotny. A tak Semola zaczęła powoli wracać do meczu. Nie miała jednak łatwego zadania, bo rywale od początku grali dość głęboko zamknięci na własnej połowie i trzeba było dużo cierpliwości, by stworzyć zagrożenie pod ich bramką. Ale w 14 minucie Krzysiek Jędrasik świetnie uderzył z dystansu i mieliśmy remis. Strzały z dalszej odległości były zresztą mocną stroną Semoli, bo w 19 minucie, po kolejnym z nich autorstwa Patryka Bysiaka, Michał Sokołowski skapitulował po raz drugi. Wynikiem 2:1 zakończyła się pierwsza połowa, co oznaczało, iż perspektywa drugiej z rzędu porażki Squadry robi się coraz bardziej realna. Jej widmo chwilowo odsunął Kuba Cegiełka, który w 26 minucie przymierzył w samo okienko świątyni przeciwników i ten nie był w stanie nic zrobić. Wynik 2:2 długo pozostawał obowiązującym. Semola miała przewagę w posiadaniu piłki, rywale czekali na swoją okazję i raz o mało się nie doczekali, gdy doszli do sytuacji 3 na 1, której nie potrafili jednak zamienić na gola. A dosłownie chwilę później brzemienny w skutkach błąd przytrafił się Kubie Cegiełce. W newralgicznej strefie piłkę zabrał mu Paweł Bąbel, po czym zrobił z futsalówką kilka metrów i zmusił do kapitulacji Michała Sokołowskiego. Ten gol sprowokował Squadrę, by postawić wszystko na jedną kartę. Trzeba było przeć do przodu, tyle że efekty nie przychodziły. Z kolei oponenci w 39 minucie postawili kropkę nad i, a konkretnie zrobił to Mateusz Jarząbek. Semola nie wypuściła dwóch goli przewagi i zapisała na swoje konto bardzo cenne zwycięstwo. Przeciwnicy myśleli, że jak oddadzą piłkę graczom Krzyśka Jędrasika, to ci nie będą wiedzieli co z nią zrobić. Ale Semola radziła sobie nieźle w ataku pozycyjnym, na przestrzeni całego spotkania była solidna i w końcówce los ją za to wynagrodził. Brawo. Co do Squadry, to geneza tej porażki zdaje się być wielowątkowa. Zaczęło się od zmarnowanej okazji na 2:0, potem fatalna pomyłka indywidualna przy stanie 2:2, ale to wszystko wykracza też poza boisko. Brakuje szerszego składu, bo zarówno w obronie, jak i w ataku przydałoby się po jednym, konkretnym zawodniku więcej. Problem leży też w defensywie, gdyż w ostatnim okresie drużyna Patryka Jakubowskiego zbyt łatwo dopuszczała przeciwników do sytuacji bramkowych. A to wszystko powoduje, że marzenia o tytule są już tylko matematyczne. Dlatego dobrze się stało, że chłopaki trafiają teraz na WKS, bo może zwycięstwem nad tym zespołem zbudują morale przed dwoma kluczowymi spotkaniami w tej edycji. Bo choć sytuacja jest trudna, to do beznadziejnej jeszcze jej daleko.
W znakomitych nastrojach są za to gracze HandyMan. Podopieczni Krzyśka Smolika grają dobrze, regularnie punktują, a w 6.kolejce nie mieli problemów z Joga Finito. Tego należało oczekiwać, bo spotkały się ze sobą drużyny o zgoła odmiennych pozycjach w tabeli, natomiast nie zawsze jest tak, że faworyt gładko wywiązuje się ze swoich obowiązków. Tymczasem HandyMani zrobili to w dobrym stylu, gdzie tylko na początku wydawało się, że mecz będzie wyrównany. Co więcej – to przeciwnicy mieli najlepszą okazję w pierwszych 10 minutach, by otworzyć wynik spotkania. Przed szansą na gola stanął Piotrek Śliwa, lecz jego intencje wyczuł Daniel Pszczółkowski. No i niemal od razu ta okazja się zemściła, bo bracia Jankowscy zatroszczyli się o to, by ich zespół napoczął oponenta. A potem poszło już z górki. Zaraz zrobiło się 2:0, potem 3:0 i chyba nikt sobie nie wyobrażał, że Joga będzie w stanie odpowiedzieć. Możemy tutaj użyć wyświechtanych formułek, że chęci były, ale na tym się skończyło. W drugiej połowie przewaga faworyta była już bardzo duża i licznik zaczął rosnąć. Gracze w łososiowych koszulkach zatrzymali się dopiero przy stanie 9:0, co jasno pokazuje przebieg spotkania. Rywale byli bezzębni, okazji wyklarowali sobie jak na lekarstwo i nie udało im się zdobyć nawet honorowego trafienia. To wszystko podsumowuje powoli ten sezon w ich wykonaniu, który charakteryzuje się bezsilnością. Muszą tutaj zajść poważne zmiany, pojawić się nowe twarze, a ten sezon trzeba po prostu dograć i gdzieś postarać się poszukać premierowego zwycięstwa. Łatwo jednak nie będzie. HandyMani idą z kolei wyznaczoną ścieżką i widać, że ciężko będzie stawić im czoła. Wygrana z Semolą da im niemal pewne podium, a gdy to uda się osiągnąć, to wówczas łatwiej będzie sięgać wzrokiem wyżej. A wyżej jest już tylko mistrzostwo.
Z walki o tytuł w niesamowity sposób wypisały się za to Byczki. Starcie ze Szmulkami było dla nich meczem ostatniej szansy i w naszej ocenie byli delikatnymi faworytami tej pary. Co prawda rywal pokonał ostatnio Squadrę, lecz biorąc pod uwagę jedynie umiejętności, to szanse Byczków stały wyżej. Co prawda nie było Mateusza Morawskiego, ale dojechał Krystian Tymendorf i to świeżo upieczony król strzelców Pucharu Ligi miał tutaj zdecydować o sukcesie swojej ekipy. Początek spotkania to okazje z obydwu stron. Najpierw w słupek trafił Krystian Tymendorf, jednak rywale potrafili się odgryźć a sytuację sam na sam miał choćby Sebastian Mędrzycki. A potem zaczął się festiwal niewykorzystanych szans Byczków. Idźmy po kolei – w 16 minucie Kamil Ryński trafił z metra w słupek. Lada moment ten sam zawodnik znowu trafił w aluminium, a gorszy nie chciał być Krystian Tymendorf, ostrzeliwując poprzeczkę. W 18 minucie Byczki znowu trafiły w słupek, a próbujący ratować sytuację Borys Sułek o mało nie wpakował piłki do własnej bramki, ale na szczęście wyratował go… słupek. Szmulki mogły mówić o ogromnym szczęściu, że do przerwy nie straciły gola. Czy jednak długo mogły oszukiwać przeznaczenie? Okazuje się, że tak. W drugiej połowie rywale wciąż nie mogli wyregulować celownika. Najpierw zmarnowali sytuację dwóch na bramkarza, gdzie fenomenalnie spisał się Karol Dębowski. Potem Krystian Tymendorf ostemplował… słupek. I gdy już naprawdę nie widzieliśmy ratunku dla Szmulek, jedna z ich niewielu akcji w drugiej połowie przyniosła im bramkę. Chichot losu polegał na tym, że gola zdobył dla nich przeciwnik, a konkretnie Krystian Tymendorf, od którego niefortunnie odbiła się piłka zagrana przez Kubę Kaczmarka. To dodatkowo zdeterminowało Byczki, które jeszcze mocniej przycisnęły, ale chyba nie musimy mówić, jak to się skończyło. W 32 minucie Krystian Tymendorf trafił w wiadomo co, a w 37 minucie było praktycznie po meczu, gdy Kuba Kaczmarek tym razem bez niczyjej pomocy ładnie uderzył po dalszym słupku i zmienił wynik na 2:0. Ten sam zawodnik dobił rywali niemal w ostatniej akcji spotkania, wykorzystując złe wybicie piłki przez Dawida Pływaczewskiego i mecz zakończył się prawdopodobnie jednym z najbardziej niesprawiedliwych wyników w historii Nocnej Ligi Halowej. Byczki były zespołem lepszym i powinny to spotkanie wygrać. Tak naprawdę, to wystarczyło jedną z wielu sytuacji przy stanie 0:0 zamienić na gola, bo to właśnie pierwsze trafienie było tutaj kulminacyjne. Stało się inaczej i przez własną nieudolność strzelecką, ekipa ze Starych Babic doświadczyła fatalnej porażki, która pewnie do tej pory siedzi jej w głowach. Dawno nie widzieliśmy takiej nieskuteczności i nie zdobyć tutaj chociaż jednej bramki było sztuką. Szmulki na pewno zdają sobie sprawę, że w ich zwycięstwie ogromną rolę odegrała fortuna. Los czuwał nad nimi w sposób nieprawdopodobny, ale to nie jest tak, że cokolwiek im ujmujemy. Piłka nożna to sport, gdzie decydują gole i za kilka dni nikt, poza zainteresowanymi, nie będzie pamiętał okoliczności tego wyniku. Jest tylko jedno ALE. To był mecz jaki zdarza się raz na sto, a może nawet rzadziej, dlatego powinien stanowić motywację dla Szmulek, by w jak najmniejszym stopniu polegać na szczęściu, a w jak największym na własnych umiejętnościach. Bo takie spotkanie szybko się nie powtórzy.
Retransmisję wszystkich spotkań czwartej ligi (z komentarzem) można obejrzeć poniżej. Video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p60 HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy! Jednocześnie prosimy Was o weryfikację statystyk z Waszych meczów - jeśli znajdziecie jakiś błąd, to prosimy o jak najszybszą informację.
CZĘŚĆ 1
CZĘŚĆ 2