fot. © www.nocnaligahalowa.pl

Opis i retransmisja 6.kolejki 2.ligi!

4 lutego 2024, 23:22  |  Kategoria: Video  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Po Góralach przyszedł czas na kolejny zespół, który prawdopodobnie nie powalczy już o tytuł mistrzowski. Mowa o…

Burgerach Nocą. Arek Dalecki i spółka właśnie zanotowali drugą z rzędu porażkę i znów ich pogromcami okazała się ekipa z dołu ligowej stawki. Tydzień wcześniej pokonali ich reprezentanci AutoSzyb, a teraz Warsaw Fire. Zaskoczenie? Samo zwycięstwo drużyny Tomka Janusa nie jest może wielką sensacją, ale już rozmiary oraz styl – jak najbardziej. Bo tutaj niemal od samego początku to Strażacy mieli kierownicę w dłoni i był tylko jeden moment, gdzie prowadzili różnicą niższą niż dwie bramki. A strzelanie zaczęli już w pierwszej akcji, gdy niepilnowany Piotrek Sylwoniuk z najbliższej odległości dobił strzał jednego z kolegów. To było pierwsze i jak się okazało – ostatnie ostrzeżenie ze strony nocnoligowego beniaminka. Burgery nie były w stanie na to trafienie odpowiedzieć, ich akcje były pozbawione wyrazu, z kolei rywal z dużą łatwością kolekcjonował kolejne bramki. Znów dobrze funkcjonował duet Tomek Janus – Wojtek Gacek i to właśnie oni zatroszczyli się o drugiego gola w meczu. Jeszcze lepiej wyglądała bramka na 3:0, gdzie Bartek Gdula i Dawid Kolanowski ośmieszyli defensywę Burgerów i zaczęliśmy się zastanawiać, która z tych ekip była niedawno liderem, a która zamykała ligową stawkę. Przegrywający mieli okazję zmniejszyć straty, lecz Mariusz Kapsa wybił sprzed linii bramkowej uderzenie Tomka Terpiłowskiego, a lada moment było już 4:0, po trafieniu Wojtka Gacka. Dopiero w końcówce pierwszej połowy Burgery nastawiły wreszcie celownik i zdobyły dwa gole, które miały być zapowiedzią ich ofensywy w drugiej połowie. Tyle że już w pierwszej akcji finałowej odsłony dali sobie wbić gola na 2:5, gdy nieobecnego w bramce Pawła Wojciechowskiego świetnie przelobował Łukasz Grabowski. Ten gol ostudził zapały graczy w czarnych koszulkach i tak naprawdę to od tego momentu było już jasne, kto wygra. W dalszej fazie drugiej połowy Warsaw Fire tylko raz zeszli na prowadzenie niższe trzy gole, a były momenty, gdzie ich przewaga wynosiła aż pięć! Ostatecznie wygrali 9:4, co pewnie niejednego kibica 2.ligi wprowadziło w mało osłupienie, jeśli nie oglądał spotkania. Natomiast dla tych którzy oglądali zdziwienia nie było. Strażacy zagrali niemal tak jak zwykle, z tą różnicą, że wreszcie wykorzystywali okazje. Poza nielicznymi sytuacjami byli pewni z tyłu, kreatywni z przodu i można się zastanawiać, co byłoby, gdyby ten sezon zaczęli od meczów z ciut słabszymi przeciwnikami. Bo teraz, gdy się rozpędzili, wyglądają na trudnych do powstrzymania. Burgery nie miały z nimi żadnych szans i w ten sposób wypisały się z walki o tytuł. Poza Piotrkiem Jankowskim chyba nikt nie zagrał na swoim poziomie, ale było o to ciężko, bo gra się tak, jak przeciwnik pozwala. A rywal był lepszy w każdym aspekcie piłkarskiego rzemiosła.

Gdybyśmy z kolei mieli wybrać mecz z kategorii „najbrzydszy do oglądania”, to bez wahania wskazalibyśmy na ten między Ternovitsią a Kasbudem. Trudno powiedzieć dlaczego, ale niemal od samego początku zawodnicy obu zespołów nie czuli do siebie sympatii i sędzia miał tutaj ręce pełne roboty. Interwencji arbitra była niemal tyle samo co bramek, a tych jak wszyscy już wiedzą też było sporo. Zaczęło się zresztą dość niespodziewanie, bo Ternovitsia prowadziła 2:0 po 4 minutach gry. Najpierw błąd przeciwników wykorzystał Volodymyr Hrydovyi, a potem ładnym strzałem podwyższył Ivan Pastukh. Wiedzieliśmy jednak, że taki stan nie będzie trwał wiecznie i że kwestią czasu jest, gdy Kasbud weźmie się za robotę. Nie musieliśmy długo czekać, bo jeszcze zanim upłynęło 10 minut, było 2:2. Myśleliśmy, że w takich okolicznościach gol na wagę prowadzenia dla drużyny z Radzymina to jedynie formalność, ale Ternovitsia nie tylko na to nie pozwoliła, ale po kolejnej bramce Ivana Pastukha prowadziła do przerwy 3:2. Plan na drugą odsłonę był więc prosty – nie stracić szybko gola, frustrować rywala i czekać na kolejne okazje. Ale teoria nie poszła w parze z praktyką. Już w pierwszej akcji finałowej odsłony Kasbud wyrównał, a potem zaczął budować swoją przewagę. W 25 minucie Marcin Jadczak sprytnie rozegrał rzut wolny, znalazł niepilnowanego Kacpra Banaszka a ten po raz pierwszy spowodował, że gracze w białych koszulkach byli bliżej zwycięstwa. W 29 minucie ładnym, indywidualnym rajdem popisał się za to dawno nieoglądany na NLH Bartek Balcer i było już 5:3. A gdy Kamil Kośnik zmienił rezultat na 6:3, to nie byłoby śmiałka, który postawiłby na Ternovitsię. I najlepiej byłoby, gdyby ten mecz w tym momencie się skończył. Napięcie między drużynami było bowiem nawet wtedy, gdy stało się jasne, do kogo trafią trzy punkty. Trudno się to oglądało i chociaż nawet po ostatnim gwizdku niektórzy mieli między sobą coś do wyjaśnienia, to najważniejsze, że obeszło się poważnych incydentów. Kasbud zrobił to, co miał zrobić i chociaż pojawiły się drobne perturbacje, to liczył się cel. Ternovitsia zagrała z kolei lepiej, niż można było zakładać po jej ostatnich występach. Nie wystarczyło to do punktów, ale udało się trochę postraszyć faworyta. Szkoda tylko, że to wszystko odbyło się w tak mało sportowej atmosferze, co powoduje, że chcielibyśmy o tym spotkaniu jak najszybciej zapomnieć.

Wygrana Kasbudu stanowiła jasny sygnał dla innej ekipy z samej czołówki. Gracze Auto-Delux zdawali sobie sprawę, że jeśli chcą zachować trzypunktowy dystans od najgroźniejszych rywali w walce o tytuł, to muszą uporać się z JMP. Rywal był jednak na fali. Podopieczni Damiana Zalewskiego mieli za sobą passę trzech kolejnych zwycięstw, gdzie w każdym z tych spotkań byli dużo lepsi od oponentów. Ostatnio poradzili sobie z Ternovitsią i to bez Jacka Toczyskiego, ale wiedzieliśmy, że jeżeli marzy im się powtórka tego wyniku z Delux, to muszą dojechać wszyscy najlepsi gracze. Tak się jednak nie stało. Jacek Toczyski nie zawitał do Zielonki, podobnie jak Maciek Haratym, którego ponownie między słupkami zastępował Rajmund Skalski. W pierwszej połowie tego spotkania zobaczyliśmy tylko jednego gola. A powinniśmy przynajmniej dwa, bo przy stanie 0:0 Adrian Wrona nie wykorzystał złego zagrania bramkarza rywali Kacpra Zaboklickiego i nie zmieścił piłki w pustej bramce. W 7 minucie nie popisał się za to golkiper JMP. Rajmund Skalski skapitulował po dość łatwym strzale Patryka Dybowskiego, co wypisz-wymaluj przypominało sytuację z jego pierwszego spotkania w NLH z AutoSzybami, gdzie puścił niemal identycznego gola. Szybko się jednak otrząsnął i w dalszej części spotkania bronił już bez zarzutu. Tyle że w zaistniałej sytuacji, musiał liczyć, że do gry wezmą się jego koledzy z pola. A ci dość długo czekali, by doprowadzić do zagrożenia w polu karnym przeciwnika. I pewnie jeszcze by poczekali, ale w 23 minucie w sukurs przyszedł im błąd Kacpra Zaboklickiego. Złe zagranie golkipera Delux wykorzystał Damian Zalewski, który zagrał do Adriana Wrony a ten dopełnił formalności. Z doprowadzenia do remisu ekipa JMP długo się jednak nie cieszyła. W 28 minucie Tomek Lisicki miał zdecydowanie za dużo miejsca, zbliżył się z piłką do pola karnego, uderzył i faworyci byli ponownie na prowadzeniu. Jeden gol różnicy niczego jeszcze nie przesądzał, co o mało nie potwierdziło się w kolejnych fragmentach. Bo chociaż gracze Delux byli niemal non stop przy piłce, to nie byli w stanie ustrzec się błędów. Przeciwnicy dwukrotnie doszli do dogodnych okoliczności strzeleckich, ale ku ich rozpaczy – obydwie okazje zmarnował Adrian Wrona. Najpierw jego strzał obronił Kacper Zaboklicki, a przy drugiej próbie supersnajper JMP za daleko wypuścił sobie piłkę i nie doszedł do sytuacji sam na sam. To wszystko zmusiło przegrywających do większego ryzyka, a gdy na parkiecie zrobiło się trochę więcej miejsca, błyskawicznie użytek zrobił z tego Rafał Pawlak. Jego indywidualnego rajdu nie powstrzymał żaden z przeciwników, a na końcu tej szarży zawodnik ekipy z Kobyłki oddał niezwykle precyzyjny strzał, po którym utonął w objęciach kolegów. Wynik 3:1 nie zmienił się już do końca spotkania i można go podsumować tak, że wygrał zespół, który wykazał więcej chęci. JMP niemal przez cały mecz było wycofane, choć z drugiej strony, gdyby udało się wykorzystać nadarzające się okazje, to kto wie, jakby to się skończyło. Brakowało jednak trochę odwagi, gdzie akurat tego elementu po drugiej stronie boiska było pod dostatkiem. Mimo wszystko pewien niedosyt w obozie Damiana Zalewskiego na pewno się pojawił, tym bardziej, że w końcówce, gdzie nie było nic do stracenia, wyklarowały się okazje, więc może należało w ten sposób zacząć grać odrobinę wcześniej. Teraz to jednak tylko gdybanie. Auto-Delux wygrywają szósty kolejny mecz i jeśli w środę ograją Burgery, nic nie zabierze im biletu powrotnego do 1.ligi. I prawdę mówiąc, widząc ich nastawienie oraz pewność siebie, trudno wyobrazić sobie, by mogło być inaczej.

Gry o podium nie odpuszczają Górale. Jasnym jest, że na złoto nie ma większych szans, ale cennym skalpem za debiutancki sezon w 2.lidze byłby medal i podopieczni Marcina Lacha wyszli pewnie z podobnego założenia. Dlatego mecz z Ferajną United był dla nich ważny, tym bardziej, że wygrana zakończyłaby serię dwóch z rzędu porażek. Czy rywal miał potencjał, żeby się temu przeciwstawić? W pełnym składzie pewnie tak, ale kiedy po raz ostatni Damian Białek mógł skorzystać ze wszystkich zawodników, na których mu najbardziej zależy? Dawno. W środę było podobnie, natomiast fakt, że po drugiej stronie boiska brakowało Daniela Matwiejczyka, Marcina Świstaka czy Michała Aleksandrowicza powodował, że uchylała się delikatnie furtka, za którą stały punkty. Potwierdziła to zwłaszcza pierwsza połowa. Ferajna prezentowała się nieźle, miała okazje i już w 5 minucie mogła wyjść na prowadzenie, lecz Andrzej Vertun posłał piłkę obok słupka. Co się jednak odwlekło, to nie uciekło. W 10 minucie Patryk Grzelak otwiera wynik spotkania i chyba każdy kto oglądał ten mecz nabrał wiary, że gracze w białych koszulkach mogą coś tutaj ugrać. Im jednak dłużej trwało spotkanie, tym Górale wyglądali lepiej. Potwierdzenie przyszło w 14 minucie, gdy wyrównał Tomek Bylak, choć nie obeszło się bez małej kontrowersji, bo faworyci rozpoczęli grę po rzucie wolnym z ciut innego miejsca niż powinni. Sędzia nie dopatrzył się przekroczenia przepisów i gola uznał. Ale nawet remis dawał Ferajnie spore nadzieje przed drugą połową. Tyle że na finałowe 20 minut zespół Damiana Białka nie dojechał. Górale od pierwszego gwizdka totalnie przejęli inicjatywę i rywalom ciężko było wyjść z własnej połowy. Tę przewagę trzeba było jeszcze udokumentować bramką i tak też się stało. Okoliczności były jednak tragiczne dla United, bo fatalny błąd we własnym polu karnym popełnił doświadczony Marcin Makowski, piłkę zabrał mu Mikołaj Tokaj i finał tej historii znamy. To tylko spotęgowało dominację faworytów, którzy nie ustawali w poszukiwaniu kolejnych trafień, czemu oponenci tylko się przyglądali. W 31 minucie zrobiło się 3:1 po samobójczym trafieniu Marcina Makowskiego, którego z rzutu wolnego nabił piłką Janek Endzelm. Napastnik Górali doczekał się jednak swojego gola w kolejnej akcji, gdy wykorzystał podanie od Marcina Makulca. Tu już pojawił się luz, faworyci mieli bowiem pewność, że włos z głowy im nie spadnie. Ferajna dopiero po upływie kwadransa wychyliła na poważnie głowę z własnej tercji, co zresztą zaowocowało trafieniem Łukasza Czajki. Nie było jednak żadnych perspektyw na remontadę, a końcowy rezultat zatrzymał się na 5:3. Oceniając grę Górali, to zwłaszcza w drugiej połowie mogła się podobać. Brak Daniela Matwiejczyka spowodował, że więcej zawodników było pod prądem, co przełożyło się na zespołową postawę, a ta na końcowy wynik. Teraz ten zespół musi pokonać Nadbużankę, a potem skupić się na kluczowym w ich sytuacji starciu z Burgerami. Co do Ferajny, to nie wiemy gdzie się ten zespół podział w ostatnich 20 minutach. Tu naprawdę były warunki, by powalczyć o coś więcej niż honorowa porażka, a swoją rolę odegrał też pech, bo gole na 1:2 i 1:3 były z gatunku takich, które zdarzają się stosunkowo rzadko. Teraz w terminarzu czekają na nich AutoSzyby i powiedzmy sobie uczciwie – porażka spowoduje, że ten zespół będzie jedną nogą w 3.lidze. Czyli tam, gdzie patrząc obiektywnie i porównując formę do innych ekip, zdaje się być jego miejsce.

Perspektywa gry o klasę niżej grozi również AutoSzybom i Nadbużance. Ci pierwsi pokonali jednak ostatnio Burgery Nocą i gdyby z zespołem ze Słopska również zapunktowali za trzy, to o swój byt mogliby być spokojni. Patrząc na dorobek rywali oraz ich ostatnie wyniki, nie wydawało się to być zadaniem trudnym. Zwłaszcza, że Szyby miały bardzo dobry skład, nie brakowało Konrada Kanona czy Mateusza Muszyńskiego, więc należało zakładać, że do niespodzianki tutaj nie dojdzie. Ale Nadbużanka nie zamierzała niczego oddać bez walki. Widać to było na przestrzeni całej pierwszej połowy, gdzie ilekroć rywale wychodzili na prowadzenie, oni starali się odpowiadać. Tak było do stanu 2:2, bo potem nie znaleźli riposty na gola Konrada Kanona, natomiast wynik 2:3 i tak należało uznać za korzystny po 20 minutach, bo gdyby nie wiele dobrych interwencji Pawła Ołowia, to już do przerwy byłoby po wszystkim. W drugiej połowie nie wyglądało to lepiej. Szyby miały sporą przewagę, wyrobiły sobie nawet dwubramkowy bufor bezpieczeństwa, okazji do podwyższenia nie brakowało. Wszystko niby się zgadzało i to na tyle, że kolejne zmarnowane szanse faworyci traktowali bez większego zdenerwowania. Czuli, że przyjdą kolejne, uda się wykorzystać przynajmniej jedną i będzie po sprawie. Ta pewność siebie zgubiła ferajnę Kamila Wiśniewskiego. Rywale zdołali przeżyć ostrzeliwanie własnej bramki i w 36 minucie wyprowadzili dość niespodziewany cios. Widać było, że wprowadził on dezorientację w obozie przeciwnika, co Kamil Kozłowski i spółka bezwzględnie wykorzystali. W kolejnej akcji doprowadzili do remisu, a po kolejnych kilkudziesięciu sekundach byli na prowadzeniu! Wszystkie trzy gole zdobył dla nich Przemek Borkowski, który świetnie się ustawiał i czerpał z podań kolegów. Gracze AutoSzyb musieli być w szoku, bo nic takiego scenariusza nie zapowiadało. Mecz wydawał się wygrany, rywal bezzębny, a nagle trzeba się było przestawić, bo widmo porażki było bliskie. Minuty jednak mijały a rezultat się nie zmieniał. Defensywa Nadbużanki dobrze, a czasami szczęśliwie odsuwała zagrożenie od własnego pola karnego i po 40 minutach gry mogła sobie pogratulować pierwszego zwycięstwa w NLH. Okoliczności nieprawdopodobne i chyba lepszych na napisanie historii nie można sobie było wymyślić. Brawo za walkę do końca, a szczególne słowa uznania dla Pawła Ołowia, za wiele świetnych interwencji i Przemka Borkowskiego, który zdobył 4 na 5 bramek swojego zespołu. W AutoSzybach też byłoby kogo wyróżnić, ale te ostatnie kilka minut spowodowało, że trzeba ten mecz potraktować w kategoriach totalnej porażki wszystkich, którzy maczali w niej palce. Sztuką było to wypuścić, ale jeżeli nie potrafisz dobić rywala, to tak to się właśnie kończy. Szyby dołączają tym samym do Semoli i Tuby Juniors, zyskując swój oddzielny rozdział w poradniku pt. Jak przegrać wygrany mecz w sezonie 2023/24. Mamy jednak wątpliwości, czy na pewno o taki rozgłos im chodziło...

Retransmisję wszystkich spotkań drugiej ligi (z komentarzem) można obejrzeć poniżej. Video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p60 HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy! Jednocześnie prosimy Was o weryfikację statystyk z Waszych meczów - jeśli znajdziecie jakiś błąd, to prosimy o jak najszybszą informację.

Komentarze użytkowników: