fot. © www.nocnaligahalowa.pl
Opis i retransmisja 8.kolejki 4.ligi!
Nie sądziliśmy, że poza walką o tytuł, spotka nas w 4.lidze coś ciekawego. A okazuje się, że równie pasjonująca będzie rywalizacja o 3 miejsce.
Zespołem, który wydawało się, że pozbawił się szansy na podium była Squadra. Ekipa z Serocka rywalizowała w poniedziałek z Byczkami, które na mecz przyjechały bez zmian i bez wielu podstawowych zawodników. W naszej ocenie stworzyły się dzięki temu idealne warunki dla drużyny Patryka Jakubowskiego, by zdobyć cenne punkty i oczekiwać korzystnych wyników z innych spotkań. No i początkowo wszystko szło gładko. Nie dość, że Squadra po kwadransie prowadziła 2:0, to jeszcze jeden z rywali narzekał na problemy z plecami. Układało nam się to w jedną całość i kto wie, czy faworyci też za szybko nie uwierzyli, iż sprawa jest klepnięta. Wystarczyło bowiem nieco ponad 60 sekund, by ten zespół stracił swoją przewagę. Najpierw nie przypilnował rywala po rzucie rożnym, potem dał się zaskoczyć Albertowi Dalbie i zamiast spokojnego prowadzenia do przerwy, mogły się pojawić delikatne nerwy. Zwłaszcza, że Squadra miała łatwość w budowaniu okazji, ale też z lekkością je marnowała. A rywale wręcz przeciwnie – w 23 minucie po kolejnym dobrze rozegranym rzucie rożnym Kuba Jastrzębski dał Byczkom przewagę jednego trafienia. Rywale szybko jednak odpowiedzieli. Po dwóch asystach Mateusza Pawlaka, do siatki trafili Kuba Cegiełka i Tomek Lipski, lecz mylił się ten kto sądził, że to początek końca Byczków. Ten zespół miał w poniedziałek zasadę, że gole zdobywał w pakiecie. I w 35 minucie skompletował dwie bramki z rzędu. Pierwszą zainkasował Kamil Ryński, a drugą – po raz trzeci z rzutu rożnego! – Mateusz Morawski. To wszystko spowodowało wielkie emocje w samej końcówce. Squadra musiała zaatakować i w 39 minucie za sprawą najlepszego w ich szeregach Mateusza Pawlaka wyrównała. A potem mieliśmy wolną amerykankę. Zaczęło się od żółtej kartki dla autora ostatniego trafienia, co spowodowało więcej miejsca na placu gry. Byczki miały dwie doskonałe okazje, by zamienić je na zwycięskiego gola, ale dwukrotnie źle zachował się Kamil Ryński, dokonujących fatalnych wyborów w decydujących momentach. Squadra też miała świetną okazję, lecz Tomek Lipski nie podał do wychodzącego na czystą pozycję Kuby Cegiełki i ten szalony mecz zakończył się remisem. I trudno powiedzieć, kto powinien być z niego bardziej zadowolony. Jedni i drudzy powinni odczuwać zarówno niedosyt, jak i zadowolenie, bo mogło się to skończyć w każdy możliwy sposób. Większe brawa należą się Byczkom, bo gra bez zmian na pewno dała im w kość, a mimo to byli w stanie osiągnąć wynik, który pewnie przed meczem wzięliby w ciemno. Co do Squadry, to potwierdziło się, że ten zespół jest w ostatnim okresie pod formą. Ich szczęście polega na tym, że mecze innych drużyn aspirujących do brązu zakończyły się korzystnie, więc możemy się domyślać, że gdy chłopaki zobaczyli tabelę po 8.kolejce, to powiedzieli sobie: „dobra, wygrywamy za tydzień i mamy 3 miejsce”. Ale coś nam podpowiada, że wcale nie są tacy pewni siebie i dobrze wiedzą, że jeśli coś się w ich grze nie zmieni, to sezon zakończą z niczym.
X2 – taki był nasz typ na spotkanie Szmulki konta Joga Finito. Zdawać by się mogło, że nieracjonalny, bo te ekipy dzieli w tabeli niemal wszystko, ale byliśmy przekonani, że jeżeli obóz Emila Drozda przyjedzie w niezłym składzie, to sposób ich gry będzie bardzo niewdzięczny dla Szmulek. Oczywiście mogło się zdarzyć wszystko, na czele z bardzo prawdopodobną wysoką wygraną drużyny z warszawskiej Pragi, lecz szybko się okazało, że nasza przypuszczenia były trafne. Szmulki nie potrafiły przebić się przez dobrze skonsolidowaną defensywę przeciwnika, a ponieważ rywale też nie mieli wielu okazji w pierwszej połowie, to po 20 minutach gry wynik brzmiał 0:0. Ciekawiej zrobiło się po krótkiej przerwie. W 24 minucie Maciek Banasek przymierzył z rzutu wolnego, a zastępujący Karola Dębowskiego Krystian Rzeszotek skapitulował. Odpowiedź Szmulek przyszła jednak błyskawicznie – Adrian Ciepliński dobił z bliska strzał odbity przez Łukasza Świstaka i mieliśmy remis. Być może faworyci pomyśleli, że skoro zdobyli jednego gola, to teraz będzie im już łatwiej, lecz wcale tak nie było. Tempo było spokojne, nikt nie potrafił wyrobić sobie przewagi i na kolejnego gola czekaliśmy do 36 minuty. I znowu na prowadzeniu była Joga! Maciek Banasek zagrał do Piotrka Śliwy a ten sprytnym strzałem między nogami oszukał Krystiana Rzeszotka. Tym samym aktualny wicelider tabeli stanął przed widmem porażki z ligowym outsiderem. Ale był w stanie pod sam koniec spotkania pokusić się wreszcie o ładną akcję, w której Alex Wolski podawał, a Borys Sułek strzelał. I chociaż wiemy, że wynikiem 2:2 ten mecz się zakończył, to wcale tak nie musiało być. Zespoły stworzyły sobie bowiem po jeszcze jednej okazji – najpierw Dominik Foryś trafił w słupek, a potem piłkę meczową miały Szmulki. Niemal równo z końcową syreną Borys Sułek mógł zostać absolutnym bohaterem spotkania, lecz jego strzał z bliskiej odległości fantastycznie obronił Łukasz Świstak. Można powiedzieć, że tym razem szczęście opuściło Szmulki, ale gdyby tutaj padł gol, to byłoby to chyba trochę za dużo. Joga nie zasłużyła na porażkę i być może ten remis wleje trochę optymizmu w chłopaków, zwłaszcza że można jeszcze powalczyć, aby miano czerwonej latarni 4.ligi oddać w ostatniej chwili w ręce WKSu. Jeśli chodzi o Szmulki, to im ten remis wielkiej różnicy nie zrobił. Wywalczyli awans, a to był ich cel minimum. Potwierdziło się jednak, że mają problem z ekipami, które stoją twardo w obronie. I tak sobie myślimy, że zarówno to spotkanie, jak i kilka wcześniejszych powodują, że mało osób wierzy w to, iż będą w stanie przeciwstawić się HandyMan. Ale oni wiedzą, że tym jednym meczem mogą spowodować, że wszyscy zapomną o poprzednich. I na pewno zrobią wszystko, by zwycięstwem zamknąć buzie niedowiarkom.
Wpadka Szmulek została wykorzystana przez HandyMan. Podopieczni Krzyśka Smolika w teorii mieli dość łatwe zadanie, bo naprzeciwko nim stanęli gracze Wybrzeża Klatki Schodowej. Nie mieliśmy żadnych złudzeń, że wynik może być tutaj tylko jeden i jedyną zagadką pozostaje różnica bramek na korzyść faworytów. Na szczęście nie było tak źle, jak mogło się wydawać, bo chociaż rezultat 1:8 sugeruje pogrom i łatwą przeprawę lidera tabeli, to zwłaszcza w pierwszej połowie wcale nie było widać różnicy między tymi zespołami. WKS nie oddawał pola, niczego rywalom nie ułatwiał, a w sytuacji, gdy stracił pierwszego gola, był w stanie bardzo szybko odpowiedzieć. Ostatnie słowo w premierowej części spotkania należało jednak do faworytów. Drugiego gola w tym spotkaniu zdobył Kuba Koszewski, a ponieważ więcej trafień w tej części gry nie uświadczyliśmy, to do przerwy było 2:1. I chociaż przeczuwaliśmy, że wreszcie nadejdzie moment, w którym ekipa z Serocka "pęknie", to druga połowa mogła się lepiej zacząć właśnie dla WKSu. Doskonałą okazję miał Patryk Tyka, lecz zabrakło mu centymetrów, bo piłka po jego uderzeniu trafiła zaledwie w słupek. I to był początek końca tej ekipy. Za chwilę hat-tricka skompletował Kuba Koszewski, a potem to było już klasyczne punktowanie. HandyMani złapali swój rytm i regularnie pokonywali Kubę Nalazka. Zatrzymali się dopiero wtedy, gdy mieli na swoim koncie osiem trafień. Tyle im wystarczyło i dzięki temu już wiadomo, że w przyszłym sezonie zagrają w 3.lidze. Sukces spory, natomiast na pewno będą chcieli okrasić go złotym medalem i jeżeli nie zejdą poniżej poziomu, jaki prezentują ostatnio, to swój cel powinni osiągnąć. Zwłaszcza, że mają handicap remisu, który może się przydać. Gracze WKSu nie byli w stanie skrzywdzić przyszłych trzecioligowców, natomiast zwłaszcza za pierwszą połowę należy ich pochwalić. Nie zapominajmy, że wciąż borykają się z problemami kadrowymi, więc nie ma sensu wymagać od nich rzeczy, na które ich nie stać. Ale nie może być też tak, że do swoich obowiązków będą podchodzili jak w rywalizacji z Lemą. Stać ich, by w mniejszym lub większym stopniu uprzykrzyć życie każdemu oponentowi i tego oczekujemy od nich również w ostatnim akcencie sezonu.
A kto wie, czy największym przegranym 8.kolejki nie jest Faludża. Po tym, jak Squadra zremisowała z Byczkami, dla ferajny Kamila Lubańskiego otworzyła się furtka, by przed finałową serią wskoczyć na trzecie miejsce w tabeli. Ktoś na czacie napisał nawet, że jeżeli chłopaki tego nie wykorzystają, to będzie można mówić o "frajerstwie". To słowo było oczywiście zdecydowanie za mocne, tym bardziej, że nie wolno było zapominać o tym, że po drugiej stronie boiska jest jeszcze przeciwnik. I to bardzo solidny, bo Semola nie raz udowodniła, że jak ma swój dzień, to potrafi ograć każdego. A dodatkowo coś nam podpowiadało, że ten zespół nie zagra drugiego tak słabego spotkania jak tydzień wcześniej z HandyMan. Krzysiek Jędrasik miał zresztą niezły skład, wreszcie dojechał nominalny bramkarz i zakładaliśmy, że obejrzymy tutaj równe spotkanie, może z delikatną przewagą Faludży. Jakże się pomyliliśmy… Można powiedzieć, że Semola dość szybko wybiła przeciwnikom marzenia o medalu. Zaczęło się już w 2 minucie, gdy Krzysiek Jędrasik uderzył z dystansu, a Dominik Skowroński nie poradził sobie z tym strzałem i było 1:0. W 8 minucie nieodpowiedzialną stratę zaliczył Piotrek Ogiński i za chwilę Rafał Jermak podwyższył na 2:0. Być może gracze Faludży myśleli, że lada moment wszystko wróci do normy, ale nic takiego nie następowało. Wciąż byli w letargu, który rywal bezbłędnie wykorzystał. W 13 minucie na 3:0 wynik zmienił Adrian Kinalski, a potem gola dołożył Maciek Jakóbczak, korzystając z podania Rafała Jermaka. Tak bezradnej ekipy z Falenicy dawno nie widzieliśmy. Przeciwnik bezlitośnie ich punktował i w pierwszej połowie nie udało im się zdobyć choćby jednej bramki. Ewentualną pogoń musieli przełożyć na drugą część i tutaj zaczęli nawet nieźle, bo od trafienia Filipa Gągorowskiego. Ale co z tego, skoro lada moment nie przykryli po stałym fragmencie gry Jarka Wieleby i znów musieli odrabiać cztery gole. W końcu zaczęli jednak grać tak, jak nas do tego przyzwyczaili. Najpierw bramkę zainkasował Piotrek Ogiński, potem błyskawicznie kolejną dołożył Kamil Lubański i zrobiło się ciekawie. W 33 minucie piłkę na 4:5 miał na nodze Czarek Kubowicz, ale trafił w bramkarza, a w odpowiedzi Adrian Kinalski zmarnował szansę na oddech dla Semoli, nie podając do lepiej ustawionego Krzyśka Jędrasika. Ale co się odwlekło ekipie z Ursusa, to nie uciekło. W 34 minucie Maciek Jakóbczak zmienił rezultat na 6:3 i jak się okazało – to był ostatni gol w tym meczu. Faludża bezpowrotnie straciła szansę na brązowy medal w tym sezonie. Można mówić o rozczarowaniu, chociaż z drugiej strony – sam fakt, że w ogóle byli blisko takiego scenariusza i tak trzeba traktować w kategoriach sukcesu. Ten poniedziałkowy mecz pokazał po prostu, że chłopaki wciąż mają nad czym pracować. A Semola? Potwierdziła się jej nieobliczalność. Tutaj udawało jej się prawie wszystko i tak naprawdę trudno powiedzieć, dlaczego raz jest tak dobrze, a czasami tak kiepsko. I całe szczęście, że to nie my musimy szukać odpowiedzi na tę zagadkę.
Porażka Faludży, remis Squadry – takich wyników bardzo potrzebowała Mocna Ekipa. Spowodowały one, że drużyna Michała Zimolużyńskiego trochę z tylnego szeregu mogła się włączyć do walki o 3 miejsce w tabeli. My nie bardzo wierzyliśmy w taki scenariusz, zwłaszcza że w rywalizacji z Lemą, wyżej stawialiśmy akcje tych drugich. No i musimy przyznać, że to był jeden z dziwniejszych meczów, jakie obejrzeliśmy na poziomie 4.ligi. Przez większość spotkania stroną dominującą była Lema, która grała solidnie, ale czasami odcinało tej drużynie prąd, na czym korzystali oponenci. Zacznijmy jednak od początku. Premierowe minuty to dominacja Logistyków, którzy prowadzili już 2:0. A mogło być wyżej, bo po podaniu Marka Gajewskiego Arek Pisarek trafił z bliska w słupek. Nikt się jednak tym specjalnie nie przejmował, bo kolejne okazje wydawały się formalnością. Zamiast tego, w samej końcówce pierwszej połowy, do głosu doszli rywale. Najpierw gola zdobył Robert Kusina, a potem – dosłownie w odstępie kilkudziesięciu sekund – mocnym strzałem pod poprzeczkę popisał się Łukasz Żaboklicki i był remis! Tego nie można było przewidzieć, bo do tego momentu zespół z Sulejówka był – delikatnie mówiąc – ospały. Zastanawialiśmy się, jak to będzie wyglądało w drugiej połowie. A tutaj wszystko przebiegało niemal identycznie. Początek znowu dla "Pomarańczowych", którzy ponownie wyrobili sobie dwubramkowy bufor. Rywale wyglądali na trochę pogodzonych z losem, zaczęli bardzo ryzykować, a Eryk Ryszkus częściej niż we własnym polu karnym, gościł w polu karnym rywali. Myśleliśmy, że taka gra musi się zemścić. Zamiast tego zrobiło się 4:3 po trafieniu Krzyśka Czarnoty. Lema mogła odpowiedzieć szansą Kuby Grabowskiego, lecz napastnikowi Logistyków zabrakło szczęścia. W nadmiarze miał go z kolei Sebastian Orzoł. Po jego strzale piłka niefortunnie odbiła się od stopy Kacpra Piątkowskiego i zmyliła Marka Gajewskiego – 4:4! A to nie był koniec problemów Lemy. W 35 minucie Michał Zimolużyński kapitalnie uderza zewnętrzną częścią stopy i Mocna Ekipa po raz pierwszy wychodzi na prowadzenie! Cieszy się z niego krótko, bo wspomniany wcześniej Kuba Grabowski rehabilituje się za poprzednią okazję i mamy 5:5. Po tym trafieniu jedni i drudzy nie ustawali w poszukiwaniu zwycięskiego gola, a wszystko rozstrzygnęło się w 40 minucie. Robert Kusina zrobił z piłką kilkanaście metrów, po czym huknął nie do obrony w samo okienko i Lema przegrała czwarty mecz w tym sezonie i czwarty różnicą jednego gola! Ale powiedzmy to sobie uczciwie – to nie była zasłużona porażka. Lemie zabrakło dobicia przeciwnika, a dodatkowo ten zespół miał sporego pecha, bo rywale zdobyli część goli po rykoszetach lub po strzałach, które trudno byłoby im powtórzyć. Szkoda, ale taka jest piłka. Mocna Ekipa do bólu wykorzystywała fragmenty swojej dobrej gry, aczkolwiek na pewno zdaje sobie sprawę, że bez elementu szczęścia nie byłoby tej wygranej. Najważniejsze jednak, że się udało, dzięki czemu w poniedziałek stanie przed szansą, by swój debiutancki sezon zakończyć na podium. I skoro wytworzyły się ku temu takie okoliczności, to grzechem byłoby z nich nie skorzystać.
Retransmisję wszystkich spotkań czwartej ligi (z komentarzem) można obejrzeć poniżej. Video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p60 HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy! Jednocześnie prosimy Was o weryfikację statystyk z Waszych meczów - jeśli znajdziecie jakiś błąd, to prosimy o jak najszybszą informację.