fot. © www.nocnaligahalowa.pl
Opis i retransmisja 8.kolejki 1.ligi!
Nie było niespodzianek w przedostatniej kolejce elity NLH. W dodatku poznaliśmy też odpowiedź na pytanie, kto zamelduje się na najniższym stopniu podium. Tą drużyną okazał się Offside.
W teorii była jeszcze możliwość, że zespół z Wołomina wskoczy na wyższe miejsce, ale do tego potrzebował porażek Propertiki i AbyDoPrzodu. A tak się składa, że ci drudzy nie błysnęli formą w rywalizacji z Tubą i wcale nie było pewne, czy zgarną trzy punkty z ligowym outsiderem. Było to o tyle dziwne, że już po 6 minutach faworyci prowadzili 2:0 i myśleliśmy, że jak w kilku podobnych przypadkach, wybili Tubie z głowy marzenia o punktach. Ale przeciwnicy wcale nie chcieli się za łatwo poddać. Jakby przeczuwali, że rywal jest do powalczenia, co zresztą potwierdzili w dalszej części pierwszej odsłony. W 14 minucie Szymon Gołębiewski zagrał do Kamila Sadowskiego a ten strzelił nie do obrony i zmniejszył straty. Z kolei 60 sekund później kapitalnie z rzutu wolnego przymierzył Rafał Wielądek i Piotrek Koza nawet nie drgnął. Tuba miała jeszcze jedną doskonałą okazję, a konkretnie Szymon Gołębiewski. Po jego strzale i interwencji bramkarza ADP piłka trafiła w słupek! Ta niewykorzystana szansa zemściła się na Juniorach. W 17 minucie Kamil Melcher przywrócił względny spokój w obozie faworytów. Nie trwał on jednak zbyt długo. Kilka chwil po rozpoczęciu drugiej odsłony Maciej Gołębiewski zabrał piłkę Rafałowi Radomskiemu, popędził z nią w kierunku bramki Piotrka Kozy i uderzył nie do obrony, zmieniając wynik na 3:3. Ten sam zawodnik otrzymał lada moment żółtą kartkę, lecz gracze AbyDoPrzodu nie wykorzystali przewagi liczebnej i sprowadzili mecz do nerwowej końcówki. A ta miała dość nieoczywistego bohatera. Został nim Przemek Wycech, który podobnie jak tydzień wcześniej, tak i teraz zanotował kluczowego gola dla losów spotkania. Po jego bramce wszystko z perspektywy ekipy z Duczek stało się prostsze, co potwierdziły kolejne dwa trafienia, ustalające rezultat na 6:3. Ta wygrana dała pewność triumfatorom, że niżej niż drugie miejsce już w tej edycji nie spadną. Przebieg spotkania nie napawa jednak wielkim optymizmem przed starciem o złoto, jakkolwiek wyciąganie pochopnych wniosków chyba byłoby nie na miejscu. To będzie inne spotkanie, inna presja, inne okoliczności. W dodatku to rywal będzie musiał atakować, bo im wystarczy remis. Co do Tuby, to coś się tutaj ruszyło. Był remis z Łabędziami, a teraz dobry, choć przegrany mecz z kandydatem do tytułu. I chociaż w normalnych okolicznościach ta porażka oznaczałaby spadek, to z racji wycofania In-Plusu, wciąż tli się nadzieja, że uda się utrzymać pierwszoligowy byt. By tak się stało trzeba w czwartek pokonać Kartonat. I gdyby to spotkanie odbyło się jeszcze kilka tygodni temu, nie mielibyśmy złudzeń odnośnie jego zakończenia. Ale po ostatnich występach Tuby, tutaj wszystko jest możliwe. Oczywiście pod warunkiem, że tej ekipie faktycznie zależy, by za rok również występować w elicie NLH.
A już wiadomo, że przepustkę na kolejny sezon w 1.lidze wywalczył Gold-Dent. Sprawiła to porażka wspomnianej Tuby, dzięki czemu Przemek Tucin i spółka jeszcze zanim zaczął się ich mecz z Al-Marem mogli odetchnąć. Ale zakładając, że tego trochę należało się spodziewać, to wydaje się, że wynik poprzedniego meczu nie miał wielkiego wpływu na mental Dentystów. Oni chcieli przeciwko drużynie Marcina Rychty zaprezentować niezłą grę, a przy szczęśliwym zbiegu okoliczności powalczyć o jakieś punkty. Nadzieję na taki scenariusz mogli mieć jednak tylko przez pierwszą połowę. Bo w niej dzielnie trzymali się przeciwnika, nie pozwalali mu odskoczyć i to pomimo faktu, że od 5 minuty przegrywali, gdy Patryk Czajka wykorzystał rzut karny podyktowany na jego osobie. Al-Mar nie poszedł jednak za ciosem i miał problemy, by wyklarować sobie dogodne pozycje. Mimo wszystko prowadził do przerwy 1:0, chociaż gdyby w 18 minucie Bartek Kierszak pocelował odrobinę niżej, a nie w poprzeczkę, to mogło się tutaj skończyć remisem. Wiedząc jednak, jak przebiegała druga odsłona, to i tak nie miałoby większego znaczenia. Tutaj przewaga Al-Maru była już ogromna a zaczęło się od ładnego trafienia z dystansu Maćka Lęgasa. Potem był gol z kontry Patryka Czajki, aż wreszcie na 4:0 podwyższył wreszcie zdrowy Łukasz Flak. I na tym emocje się skończyły. Gold-Dent walczył o uniknięcie pogromu, a jednocześnie szukał trafienia honorowego. Znalazł je dopiero w samej końcówce. Co prawda wcześniej także nie brakowało mu okazji, lecz skutecznie bronił Paweł Wysocki. Golkiperowi Al-Maru zależało, by pozostać z czystym kontem, ale w 39 minucie sposób znalazł na niego Przemek Przychodzeń. Rezultat 7:1 mówi o tym meczu wszystko. Gold-Dent robił co mógł, ale taki jest obecnie jego poziom. Cel na sezon został jednak osiągnięty, więc do rywalizacji z Wesołą będzie można podejść ze spokojem. Paradoksalnie mniej zadowolony po ostatnim gwizdku jest Al-Mar. A to dlatego, że swój mecz godzinę później wygrał Offside, a to oznacza, że ekipa Marcina Rychty nie powalczy o brązowy medal. I to jest ciekawe, bo kilka sezonów temu, tej drużynie do brązu wystarczyło 15 punktów. Teraz mogą skończyć nawet z 19, a o najniższym stopniu podium i tak mogą zapomnieć…
Żeby jednak wszystko posegregować chronologicznie, to zanim Al-Mar stracił złudzenia, co do brązowego medalu, udał się na trybuny i trzymał kciuki za Kartonat. Gdyby bowiem ta drużyna pokonała Offside lub nawet zremisowała, to przedłużyłoby to nadzieje Al-Maru na skuteczny finisz. Czy jednak można było oczekiwać, że ligowy dostarczyciel punktów będzie w stanie postawić się trzykrotnemu mistrzowi NLH? Nadziei Kartonatu można było upatrywać w bardzo wąskim składzie przeciwników, który liczył zaledwie jednego rezerwowego. Ale już początek spotkania pokazał, że to raczej nie będzie miało wielkiego znaczenia. Od samego startu Offside był stroną dominującą a Mateusz Baj co chwilę musiał dokonywać bramkarskich interwencji. Początkowo szło mu dobrze, ale jego twierdza w końcu padła. Potem zrobiło się 2:0 i zamiast o jakichkolwiek nadziejach Kartonatu, należało się zastanowić, czy przypadkiem ten zespół nie zostanie rozgromiony. Na szczęście nic takiego nie miało miejsca, a tlen tej ekipie podłączył golkiper Offsidu. Piotrek Kowalczyk minął się z piłką zagraną od Adama Marcinkiewicza do Arka Stępnia a weteran naszej ligi ze spokojem umieścił futsalówkę w siatce. Odpowiedź faworytów była szybka i po akcji Męczkowski – Szulkowski, na listę strzelców wpisał się ten pierwszy. Mimo dwóch goli straty, Kartonat nie odpuszczał. Regularnie dochodził przeciwników na odległość jednego trafienia i najpierw zmniejszył straty na 2:3, a potem na 3:4. Co więcej – w 33 minucie Maciek Włodyga zmarnował dogodną szansę na remis. Offside zdawał się przyjmować to wszystko z dużym spokojem, jakby był pewny, że i tak dowiezie sukces do ostatniego gwizdka. Ale w końcówce zrobiło się gorąco. W 39 minucie Kartonat miał rzut wolny z bliskiej odległości od pola karnego i oczyma wyobraźni widzieliśmy uderzającego Karola Sochockiego. Zamiast tego gracze Kartonatu przekombinowali i zmarnowali dogodną sytuację. To się zemściło chwilę później, gdy efektownego gola z krzyżaka strzelił im Bartek Męczkowski. Koniec emocji? Jeszcze nie. Dawny Fil-Pol grał do końca i po trafieniu Adama Marcinkiewicza mógł jeszcze marzyć o remisie. Inne zdanie w tej kwestii miał jednak Janek Szulkowski, który po podaniu Dawida Gajewskiego ustalił wynik na 6:4. Kartonat powalczył, może nawet odczuwać lekki niedosyt, ale nie podlega dyskusji, że rywal był zdecydowanie lepszy i tylko jego nieskuteczności zawdzięcza, że mógł się tak długo łudzić odnośnie punktów. Teraz trzeba już skoncentrować się na Tubie i nie dać się pokonać, bo to wystarczy, by zająć ostatnie bezpieczne miejsce w tabeli. Z kolei dla Offsidu to koniec sezonu. Walkower z In-Plusem spowodował, że mają już wolne, a na ceremonii zakończenia zmagań odbiorą brązowe medale. Niedosyt? Trochę na pewno tak, zwłaszcza że mówimy o drużynie, która nie przegrała ani jednego meczu. Ale z drugiej strony – po fatalnej poprzedniej edycji ten zespół pokazał, że powoli wraca na należne mu miejsce. I ten brąz ma być tylko przystankiem, w drodze po historyczny, czwarty tytuł w historii ich występów w Nocnej Lidze.
Z kolei po pierwsze mistrzostwo zdaje się kroczyć Propertica. Ta ekipa miała ostatnio trochę problemów kadrowych i chociaż skład na Łabędzie też nie był optymalny, to raczej nie pozostawiał złudzeń, kto jest tutaj faworytem. Ale rywale wcale nie musieli być dla nich jedynie tłem. Co prawda utrzymanie mieli pewne, natomiast w tej edycji nie pokonali żadnego zespołu z górnej połowy tabeli, więc ich cel był jasny. I tak naprawdę, to ten opis moglibyśmy sprowadzić do jednego zdania, a w zasadzie do jednego zawodnika. Dopóki Daniel Gomulski nie pojawił się na parkiecie, to oglądaliśmy równe zawody, gdzie podopieczni Maćka Pietrzyka prowadzili nawet 1:0 po trafieniu Adriana Raczkowskiego. Ale gdy ten gość wszedł na pole gry, wszystko się zmieniło. Już w pierwszych dwóch akcjach pokazał, że jest w znakomitej dyspozycji, najpierw wykorzystując podanie Mateusza Trąbińskiego, a potem objeżdżając Adama Jurkowskiego i łatwo pokonując Michała Szymańskiego. Z 0:1 zrobiło się 2:1. Ale to jeszcze nic nie oznaczało i wciąż mogliśmy mieć nadzieję, na emocjonującą drugą połowę. Nasze złudzenia zmniejszyły się, gdy tuż przed przerwą wynik na 3:1 zmienił Adrian Banaszek. A stopniały praktycznie do zera, gdy na starcie drugiej połowy Daniel Gomulski skompletował hat-tricka. Tutaj nie było już perspektyw na sensację, a gdyby ktokolwiek myślał inaczej, to Daniel Gomulski szybciutko go wyjaśnił trafieniem na 5:1. One man show. Łabędzie walczyły w tym momencie już tylko o honor. Widać, że brakowało im Damiana Bąka i Marcina Czesucha. Zwłaszcza ten pierwszy mógłby tutaj powalczyć o niektóre piłki, bo z racji wyniku, na parkiecie było dość dużo miejsca, co ten zawodnik mógł wykorzystać. Ale to tylko gdybanie. Faworyci w końcówce meczu powiększyli jeszcze swój stan posiadania i chociaż dali sobie wbić bramkę w 37 minucie, to w ogólnym rozrachunku triumfowali 7:2. Mecz trochę bez historii, lecz tego należało się w pewnym stopniu spodziewać, zwłaszcza że Łabędzie grają już tylko dla siebie. Propertica zgarniając trzy punkty zagwarantowała sobie przynajmniej srebrne medale w swoim debiucie w 1.lidze, ale wiadomo, że skoro są tak blisko złota, to taki musi być ich cel. I w opinii wielu kibiców są faworytem, tym bardziej, jeśli przyjadą w pełnym składzie z Danielem Gomulskim i Julianem Świątkiem. Czy zatem powtórzą wyczyn Ostropolu i Wesołej, które jako beniaminek sięgały po tytuł? Dzieli ich od tego jeden krok, a czy go zrobią dowiemy się w najbliższy czwartek!
Retransmisję wszystkich spotkań pierwszej ligi (z komentarzem) można obejrzeć poniżej. Video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p60 HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy! Jednocześnie prosimy Was o weryfikację statystyk z Waszych meczów - jeśli znajdziecie jakiś błąd, to prosimy o jak najszybszą informację.