fot. © www.nocnaligahalowa.pl
Opis i retransmisja 1.kolejki 5.ligi!
Wiedzieliśmy, że 5. liga będzie miała swój klimat. No i na razie to się potwierdza, bo w meczach z udziałem debiutantów działy się różne, ciekawe rzeczy.
Rywalizację zaczęliśmy od spotkania Klikersów z Zadymiarzami. Zastanawialiśmy się, jaki ta potyczka nada rytm 5. lidze, i można powiedzieć, że spotkało nas miłe zaskoczenie. Owszem, pojawiało się mnóstwo prostych błędów, a gra momentami była typowo podwórkowa, ale nie brakowało też ładnych akcji czy dramaturgii. Zaczęło się świetnie dla Klikersów, gdy zdecydowanie najlepszy zawodnik tej ekipy, Julek Torbicz, rozpoczął strzelanie w 18. edycji. Tyle że im dłużej spotkanie trwało, tym coraz lepiej radzili sobie rywale. Największym zadymiarzem był Kacper Jankowski, który walczył o każdą piłkę, faulował, balansował na granicy żółtej kartki, ale nie wolno mu zabierać piłkarskich umiejętności. To on doprowadził do remisu w 8. minucie. Potem okazje były z obu stron, lecz w końcówce pierwszej połowy, po indywidualnym rajdzie, na prowadzenie ekipę Alexa Wolskiego wyprowadził Kamil Bruździak. Druga połowa to już prawdziwa wolna amerykanka. Z jednego pola karnego przenosiliśmy się w drugie, a zespoły prześcigały się w marnowaniu okazji. Apogeum przyszło w końcówce, gdy Klikersi mieli kilka wybitnych okazji, by wywalczyć punkt w debiucie, lecz na ich drodze stał dobrze dysponowany bramkarz Zadymiarzy, Arek Wolski. Patrząc na ilość sytuacji po obu stronach i zaangażowanie jednych i drugich, remis byłby sprawiedliwym wynikiem. Klikersom zabrakło skuteczności, trochę też dojrzałości, ale śmiało możemy powiedzieć, że ten zespół ma potencjał, by coś w 5. lidze znaczyć. Analiza rozpoczęła się zresztą od razu po meczu, o czym powiedział nam ich kapitan, Alek Prządka. Na pewno trzeba pomyśleć o większym wsparciu w ofensywie dla Julka Torbicza, bo rywale nie śpią i w następnych spotkaniach nie dadzą mu takiej swobody. Co do Zadymiarzy – ich sukcesowi towarzyszyła fortuna, chociaż biorąc pod uwagę umiejętności indywidualne, to pewnie byli minimalnie lepsi. Wiadomo, to był pierwszy mecz i pewne rzeczy przyjdą dopiero z czasem, ale widać, że Alex Wolski ma ciekawy zespół, który z każdą kolejką będzie rósł w siłę.
Drugi mecz stanowił konfrontację ekip, które wróciły do Nocnej Ligi Halowej po krótkiej (chociaż w przypadku Fantazyjnych ciut dłuższej) przerwie - Na Fantazji podejmowało TG Sokół. Po obu stronach było sporo graczy, którzy stanowili trzon tych zespołów przy okazji poprzedniej przygody z NLH. Dzięki temu było nam łatwiej przepowiedzieć scenariusz tego spotkania. Zapowiadaliśmy dość zamknięty mecz, niski wynik, i to się wszystko sprawdziło. Dość powiedzieć, że po pierwszej połowie było 0:0, a obydwaj bramkarze wielu okazji do wykazania się nie mieli. W końcu jednak nastąpiło przełamanie – Kuba Jędrasik zagrał dobrą piłkę w okolice bramki, a akcję świetnie zamknął Jakub Obsowski. Upływające minuty i minimalna strata spowodowały, że od czasu do czasu w budowaniu akcji ofensywnych Fantazyjnych próbował włączyć się Marcin Marciniak. Golkiper ekipy z Kobyłki popełnił jednak fatalny w skutkach błąd i w 30. minucie dał możliwość zdobycia bardzo łatwego gola Krzyśkowi Włodarskiemu. To okazało się początkiem końca Na Fantazji w tej potyczce. Za chwilę kolejny nowy gracz w obozie Kamila Książka, czyli Rafał Dębek, również zapisał się na liście strzelców i było jasne, że trzy punkty pojadą do Brwinowa. Przegrywający walczyli do końca i udało im się zdobyć trafienie honorowe, autorstwa Kamila Majewskiego. Przeczuwaliśmy, że to właśnie on może być zdobywcą gola dla swojej drużyny, bo wiemy, że potrafi znaleźć się w dobrym miejscu o dobrym czasie. No ale fakt, że na przestrzeni 40 minut przegranym udało się tylko raz cieszyć z trafienia, dobitnie pokazuje, gdzie tkwią ich największe rezerwy. Trzeba pomyśleć, co zrobić, by uatrakcyjnić grę do przodu, bo inaczej będzie ciężko o punkty. Sokół okazał się drużyną lepiej zbilansowaną, no i miał też atut w postaci bramkarza, bo Kacper Lewandowski nie tylko kilka strzałów obronił, ale jak zwykle był groźny również w innych aspektach. Zwycięstwo ekipy w żółtych koszulkach było więc zasłużone i pozwoli w dobrych humorach oczekiwać na spotkanie 2. kolejki.
Z kolei najbardziej jednostronne widowisko w najniższej klasie rozgrywkowej rozegrało się między FC Gawulonem a Alpha Omega FC. Nie przypuszczaliśmy, że ta potyczka może przyjąć taki obrót, aczkolwiek dało się zauważyć, że poziom rozumienia gry na hali po stronie ekipy Sebastiana Giery jest po prostu wyższy. To również skutkowało szybkim golem na 1:0, ale potem Gawulon miał dobry moment, związany z wejściem na plac swojego lidera, Kacpra Pawłowskiego. Tyle że ten gracz chyba za bardzo chciał, bo w 8. minucie zobaczył żółtą kartkę i – jak się później okazało – to był początek końca jego udziału w tym meczu. Alpha grała z kolei konsekwentnie i po trafieniu Patryka Dużkowskiego miała już dwa gole przewagi. Ten dystans mógł być mniejszy, ale w jednej z doskonałych okazji dla miejscowych nie popisał się Maks Onisk, który za późno podał piłkę do Pawła Itermana. Z kolei w 17. minucie sędzia pokazał kolejną kartkę dla gospodarzy – obejrzał ją bramkarz Wiktor Curyło i lada moment zrobiło się 0:3. Ten wynik mimo wszystko dawał jeszcze iluzoryczne nadzieje, lecz dosłownie 20 sekund po wznowieniu gry drugą żółtą kartkę wyłapał Kacper Pawłowski i wówczas sytuacja Gawulonu ze złej zrobiła się tragiczna. Dalsza część meczu to już niejako egzekucja. Rozegrał się Bartek Stelmach, dobrze prezentował się Bartek Lipski i głównie za ich sprawą wynik rósł. Zaczęło nawet pachnieć dwucyfrówką i niestety nie udało się jej uniknąć graczom Jarka Czeredysa. Skończyło się 0:11, ale nie będziemy w swoim podsumowaniu zbyt krytyczni dla przegranych. Wiele rzeczy złożyło się na to, że przegrali tak wysoko – kiepski klej u bramkarza, przemotywowanie najlepszego zawodnika, nieskuteczność, natomiast rywal też był bardzo solidny. Alpha Omega, jak ich nazwa wskazuje, może i nie pozjadała wszystkich futsalowych rozumów, natomiast mamy tutaj do czynienia z graczami, którzy wiedzą, o co w tej grze chodzi, i ich doświadczenie nie wzięło się znikąd. To będzie zdecydowanie czołówka 5. ligi, dlatego niech Gawulon się zbytnio nie przejmuje, tylko wyciąga wnioski i jak najszybciej próbuje zmazać tę plamę.
Po dość jednostronnej potyczce, przyszła kolej na hit. Tak zapowiadaliśmy batalię między Realem Varsovią a Ekipą i nie zawiedliśmy się. Może i wynik wskazuje dominację jednej z drużyn, lecz na boisku nic takiego nie miało miejsca, a wszystko rozstrzygnęło się w samej końcówce. To starcie miało zresztą różne fazy. Początek lepszy dla Ekipy, która miała też w swoich szeregach graczy, dobrze znających specyfikę zielonkowskiej hali. To mogło mieć wpływ na dobry start, okraszony golem Konrada Kanona. Ale z czasem Real Varsovia wchodził na swój poziom. Co prawda gol na 1:1 Marcina Zakrzewskiego był trochę szczęśliwy, ale stanowił sygnał, że podopieczni Alana Gwizdona będą tutaj groźni. Wynik długo zresztą nie zmieniał swojej postaci, chociaż powinien. W 10. minucie autor pierwszego gola dla Ekipy stanął przed wyborną okazją na podwyższenie stanu posiadania, lecz nie wykorzystał rzutu karnego – świetną interwencją popisał się wspomniany Alan Gwizdon. Z kolei w 17. minucie brawo biliśmy golkiperowi Ekipy, Bogdanowi Stefańczukowi, który według nas dokonał parady kolejki, gdzie w sobie tylko znany sposób obronił uderzenie jednego z rywali. Do przerwy było więc 1:1, co zapowiadało grzmoty w finałowej odsłonie. Tutaj lepiej zaczął Real. Najlepszy w szeregach tego zespołu Marcin Zakrzewski zdobył gola na 2:1, lecz dość szybko wyrównał Sebastian Sasin. Potem pudło meczu zanotował Wojtek Hirny. Trudno znaleźć wytłumaczenie, dlaczego z dość prostej sytuacji nie zmieścił piłki w siatce, ale okazało się to krytycznym momentem spotkania. Zamiast 3:2, za chwilę zrobiło się 2:3 po fenomenalnym strzale z dystansu Konrada Kanona. Potem powinno być 2:4, lecz kolejnego rzutu karnego nie wykorzystali podopieczni Kuby Balceraka – piłki nawet w światło bramki nie zdołał skierować golkiper Ekipy, Bogdan Stefańczuk. Na jego szczęście nie miało to wielkiego wpływu na końcowy rezultat. Przyczynił się do tego Alan Gwizdon, który błędem indywidualnym sprezentował trafienie Danielowi Gąsiorowskiemu. Potem Ekipa dołożyła jeszcze dwa szybkie gole i było po meczu. W końcówce jedni i drudzy rozstrzelali się na dobre i po naprawdę ciekawym starciu to Ekipa wygrała szlagier. To zwycięstwo na pewno dużo znaczy, bo rywal był trudny i dobrze go mieć za sobą. To zwycięstwo, jak również nazwiska w obozie wygranych, powodują, że ta drużyna będzie faworytem większości spotkań z jej udziałem. Co do Realu, to tutaj zabrakło trochę mocy, zwłaszcza w drugiej połowie. Dało się też zauważyć, że niektórzy gracze mieli problem z obuwiem, co nie ułatwiało im koncentracji na grze. Natomiast jest to zespół, który spokojnie zajmie miejsce w czołówce, tym bardziej że Alan Gwizdon nie wyciągnął jeszcze z talii wszystkich asów. Nadrobienie straconych punktów na inaugurację będzie więc tylko kwestią czasu.
Inaugurację 18. edycji mieli przyjemność zwieńczyć reprezentanci Joga Bonito i Piłkarzyków. Chłopaki dobrze się znają, razem sparują, więc można powiedzieć, że na swój sposób był to mecz prestiżowy, bo co innego wygrać sparing, a co innego w spotkaniu o punkty, gdzie zresztą nie ma rewanżów. Patrząc po kadrach, ciut lepsze wrażenie robiła na nas ekipa Dominika Skowrońskiego. W obozie Jogi nie za bardzo wiedzieliśmy, kto poza Adrianem Poniatowskim ma zdobywać gole, chociaż jak się później okazało – ten gość po prostu nie musi mieć wsparcia i mecz może rozstrzygnąć w pojedynkę. To jednak nie jedyny plus dla drużyny Bonito. Wcale nie jest bowiem tak, że Adrian może być jedyną armatą swojej drużyny. Bardzo podobał nam się bowiem Konrad Krupa i to on był jednym z bardziej aktywnych graczy na początku spotkania. Można więc humorystycznie powiedzieć, że gdy zszedł z boiska, a za niego wszedł Adrian Poniatowski, to ten drugi miał już podmęczonych rywali i wykorzystał to trafieniem na 1:0. Piłkarzyki dążyli do wyrównania, lecz w pierwszej połowie nie znaleźli sposobu na Darka Wasiluka. A niedługo po wznowieniu gry ich strata zrobiła się jeszcze większa, gdy po zagraniu właśnie od bramkarza Jogi, stan posiadania podopiecznych Piotrka Miętusa podwyższył Adrian Poniatowski. Rywale wreszcie się ocknęli i po strzale Tomka Dębskiego piłka ku zaskoczeniu wszystkich wpadła do siatki, chociaż wydawała się być łatwym łupem dla golkipera Jogi. Powrót do meczu Piłkarzyków powstrzymał jednak człowiek w okularach. Po kapitalnej asyście od Piotrka Miętusa, Adrian Poniatowski skompletował hat-tricka. W dalszej części drugiej połowy Joga skutecznie broniła swojej zaliczki. Piłkarzykom brakowało siły przebicia. Szarpał Michał Kulesza, ale to było za mało. W dodatku pod sam koniec spotkania dwie szybkie żółte kartki zobaczył Łukasz Milankiewicz i nie było wątpliwości, że to koniec nadziei przegrywających. W samej końcówce dobił ich jeszcze Konrad Krupa i Joga wygrała mecz, który był pewnie jednym z tych, gdzie na wygranej zależało im szczególnie. Dobra, konsekwentna gra przyniosła zasłużony sukces i fajne wejście w sezon. A Piłkarzyki? Chęci były, lecz widać, że w ataku pozycyjnym mieli swoje problemy. Ale zarówno im, jak i wszystkim pozostałym przegranym z inauguracji, powiemy jedno – pierwsze kolejki rządzą się swoimi prawami. I chociaż porażki bolą, to sezon dopiero się rozpoczyna.
Retransmisję wszystkich spotkań piątej ligi (z komentarzem) można obejrzeć poniżej. Video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p60 HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy! Jednocześnie prosimy Was o weryfikację statystyk z Waszych meczów - jeśli znajdziecie jakiś błąd, to prosimy o jak najszybszą informację.