fot. © www.nocnaligahalowa.pl

Opis i retransmisja 1.kolejki 4.ligi!

7 grudnia 2024, 11:06  |  Kategoria: Video  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Nie doświadczyliśmy wielkich zaskoczeń na starcie 4. ligi. Co prawda swój mecz przegrały faworyzowane przez nas Byczki, ale przed spotkaniem - zwłaszcza pierwszym - nie wszystkie rzeczy da się przewidzieć.

Poniedziałkowe zmagania zaczęliśmy od pary Semola – Lema Logistic. W poprzedniej edycji wynik brzmiał 4:3 dla Semoli, a teraz było niemal o włos od identycznego rezultatu, tyle że na korzyść Logistyków. Gracze z Radzymina wychodzili w tym spotkaniu aż cztery razy na prowadzenie. Pierwsze objęli w 9. minucie, chociaż powinni wcześniej, bo pomysł z ustawieniem na bramce w ekipie gospodarzy Patryka Szrajdera nie okazał się trafiony. Ten gracz miał problem z rozegraniem i często dochodziło do sytuacji, gdy świątynia Semoli pozostawała pusta. Przeciwnicy nie mogli się jednak wstrzelić, a impas przerwał Darek Piotrowicz. W 13. minucie był już remis i dosłownie chwilę później nastąpiła zmiana między słupkami Semoli. Funkcję lotnego bramkarza przejął Krzysiek Jędrasik, natomiast nie zapobiegło to stracie gola na dosłownie sekundy przed końcem pierwszej połowy, którego autorem był Arek Pisarek. Przegrywający nie czuli jednak specjalnego dyskomfortu, gdy musieli gonić. Potwierdzili to po przerwie, gdy wykorzystali grę w przewadze i po dobrze rozegranej akcji bramkę zdobył Łukasz Szymborski. Potem lepszy okres zanotowali Logistycy. Nie dość, że po bramce Pawła Wyżykowskiego ponownie byli o gola z przodu, to jeszcze zmarnowali idealną okazję na 4:2, a pechowym (nie)strzelcem okazał się Mateusz Kostrzewa. To zemściło się w 38. minucie, gdy dobrze dysponowany tego dnia Patryk Bysiak zmienił rezultat na 3:3. Ale emocje dopiero się rozpoczynały. W ostatniej minucie spotkania Semola nie dogadała się w obronie, na czym skrzętnie skorzystał Arek Pisarek. Do końca było już niewiele czasu i wydawało się, że Lema domknie temat. Sprawa się skomplikowała po żółtej kartce dla Kacpra Piątkowskiego, chociaż chwilę później Arek Pisarek miał sytuację sam na sam z bramkarzem. Strzelił jednak obok niego. Na zegarze pozostawało około 15 sekund i mimo presji czasu, zespół z Warszawy był w stanie pokusić się o wyrównanie. Patryk Bysiak zagrał do Patryka Szrajdera, ten wypatrzył Mateusza Jarząbka i mecz zakończył się remisem. Z perspektywy całego spotkania, Lema może być zawiedziona, bo nie wolno wypuszczać trzech punktów z rąk, gdy na zegarze pozostaje tak mało czasu do końca. Na pewno można było to spotkanie "zabić" wcześniej. Semolę trzeba z kolei pochwalić za odporność psychiczną, bo sztuką było rozegrać tak fajną akcję na wagę punktu w tak potrzebnym momencie. Dlatego ostatecznie ten remis uznajemy za zasłużony, tym bardziej że na tym etapie nikomu on krzywdy nie robi.

Do pogromu totalnego doszło natomiast w drugim spotkaniu 4. ligi. Debiutujący w rozgrywkach Newer Giw Ap dał się rozjechać Faludży. Był to co prawda scenariusz, który należało brać pod uwagę, bo ekipa Kamila Lubańskiego była dość zdecydowanym faworytem tej potyczki, no ale nie sądziliśmy, że wygra tak wysoko. Tym bardziej, że początek tego starcia wcale nie zapowiadał tragedii. Zespół Daniela Balona wyszedł kilka razy spod presji rywala, potrafił nawet stworzyć sobie jakąś okazję, a kapitan drużyny, będący jednocześnie bramkarzem, popisał się dobrą interwencją po niełatwym do obrony strzale. Pomyśleliśmy sobie wtedy – oho, tu wcale nie musi być jednostronnie. Chwilę potem zaczęliśmy na naszej transmisji walkę z dźwiękiem i gdy tak po kilku minutach zerknęliśmy na tablicę, tam było już 0:3. Strata tych goli to jedno, natomiast ich okoliczności były trudne do zaakceptowania, bo wynikały z prostych błędów, których spokojnie można było uniknąć. Faludża poczuła krew, z kolei gracze Newer Giw Ap byli zdemolowani psychicznie i przestało im cokolwiek wychodzić. W 18. minucie było już 0:10! Dopiero przy takim stanie małą iskierkę, nie tyle nadziei, co radości, dał im gol Marcina Wardzińskiego. Nie była to oczywiście zapowiedź comebacku, bo w drugiej połowie obraz gry znacząco się nie zmienił. Pełna dominacja Faludży, która już na dzień dobry mocno podreperowała swoje statystyki indywidualne oraz bilans goli. Przeciwników znów stać było jeszcze tylko na jedno trafienie, autorstwa chyba najlepszego w ich szeregach Tomka Maruszewskiego. Finalnie mecz zakończył się wynikiem 17:2 i trudno po takim spotkaniu napisać coś mądrego. Przegrani musieli sobie zdawać sprawę, że wejście w sezon będzie trudne, aczkolwiek co innego mieć świadomość, a co innego tego doświadczyć. Boiskowa rzeczywistość okazała się dla nich bardzo brutalna, jednak trochę już robimy tę ligę i to nie jest tak, że nie ma tutaj w czym rzeźbić. Będzie to oczywiście długi proces, ale jeśli uda się wejść na poziom, który będzie satysfakcjonujący, tym większe będzie potem zadowolenie z wyników. Dlatego głowa do góry chłopaki. Jeśli zaś chodzi o Faludżę, to trudno ocenić formę zawodników po takim meczu. Ale warto pochwalić nowych graczy – Jakuba Popińskiego, Filipa Jesiotra i bramkarza Marcina Komorowskiego. Dzięki nim drużyna z Falenicy wejdzie na jeszcze wyższy poziom i spokojnie można ją stawiać w gronie poważnych kandydatów do najważniejszych, ligowych laurów.

A jak wypadł debiut kolejnego beniaminka? Dzierżążnia w swoim premierowym starciu w NLH mierzyła się z Wybrzeżem Klatki Schodowej. Ponieważ dysponowaliśmy szczątkowymi informacjami, na co może być stać Dzierżążnię, a jednocześnie wiedząc, co potrafi WKS, mieliśmy przekonanie, że zespołowi Janka Łabeckiego nie grożą takie baty, jakie chwilę wcześniej stały się udziałem Newer Giw Ap. To się potwierdziło, bo obejrzeliśmy bardzo zacięte 40 minut, gdzie było dosłownie o włos od remisu. Mecz był obustronną wymianą ciosów – gdy jedni strzelali, drudzy odpowiadali i tak było od początku do końca, bo w żadnym momencie spotkania nie doszło do wyrobienia sobie dwubramkowej przewagi przez którąkolwiek ze stron. Co do pierwszej połowy, to tutaj na uwagę zasługuje trafienie na 1:0 Janka Łabeckiego, po fajnej, indywidualnej szarży. Potem do głosu doszli gracze z Serocka, a trochę pomógł im w tym bramkarz Dzierżążni. Jerzy Koniarski szybko jednak wrócił do równowagi, a ponieważ jego koledzy z pola odpowiadali na każde prowadzenie WKS-u, to do przerwy było 3:3. W drugiej połowie niewiele się zmieniło. Ilekroć Gabriel Skiba i spółka mogli uwierzyć, że właśnie rozpoczęli proces budowania swojej przewagi, to rywale natychmiast ich wyprowadzali z błędu. Przy stanie 5:5 to Dzierżążnia miała wreszcie okazję, by zaszachować konkurenta. Zmarnowanie kilku szans okazało się brzemienne w skutkach, gdy skarcił ich Gabriel Skiba. To była 31. minuta i z racji naprawdę dużej ilości goli, nie mieliśmy prawa przypuszczać, że wynik 6:5 pozostanie końcowym. I wcale tak nie musiało być, bo przegrywający dzielnie dążyli do wyrównania. Szanse były, a finałowe fragmenty beniaminek grał nawet w przewadze zawodnika. I choć Janek Łabecki powinien tutaj zdobyć jeszcze jednego gola, w tym przypadku na wagę punktu, to tak się nie stało i to WKS dość szczęśliwie osiągnął cel. Remis wydawał się idealnym odzwierciedleniem boiskowego stanu rzeczy, ale wiadomo, że futbol nie zawsze bywa wymierny. Mimo wszystko Dzierżążnia pokazała, że mimo dłuższej przerwy od rozgrywek amatorskich, nie zapomniała „jak to się robi”. Z kolei WKS niby wygrał, ale czy ktoś po tym meczu miałby się tego zespołu bać? Chyba nie. Dzięki wzmocnieniom ze Squadry jakość na pewno poszła trochę w górę, ale do miana jednego z faworytów ligi, wciąż im jeszcze brakuje.

O tym, jak nieprzewidywalny bywa futsal, przekonaliśmy się po raz kolejny w spotkaniu z godziny 22:20. Byczki stanęły w szranki z Probram, a więc dawnym Netservisem Dobczyn. Ta zmiana nazwy to chyba nie był zły pomysł, bo tak naprawdę ekipa spod nowego szyldu sporo się różniła personalnie od tego, co widzieliśmy tutaj rok temu. Pojawiło się wielu nowych, obiecujących zawodników, natomiast pozostawało zagadką, jak radzą oni sobie na hali. Byczki miały w tym temacie więcej doświadczenia i zaczęły znakomicie. Dwa gole Mateusza Morawskiego, a dodatkowo jedna zmarnowana okazja na 3:0 powodowały, że nie widzieliśmy innej opcji, niż ta, że trzy punkty jadą do Starych Babic. Ale na hali sprawy potrafią się dość szybko zmienić. Probram powoli zaczął grać lepiej i w 12. minucie, po ładnej asyście Janka Grelocha, trafienie kontaktowe zanotował Kacper Urban. To był zastrzyk pozytywnej energii dla drużyny Kamila Zbrzeźniaka, która jeszcze przed upływem 20 minut wyrównała. Byczki były w odwrocie, zaczęliśmy się bać o kondycję chłopaków, bo oponent wyraźnie się rozkręcał, miał pełną ławkę rezerwowych, a po stronie obozu Dawida Pływaczewskiego, tlen powoli się kończył. Gdy jednak na starcie drugiej połowy Łukasz Bednarski zdobył bramkę na 3:2, myśleliśmy, że Byczki wracają do gry. Stało się jednak coś zupełnie odwrotnego. Po tym, jak stracili gola na 3:3, ich taktyka kompletnie się posypała i w dosłownie 180 sekund role się całkowicie odwróciły. Probram złapał wiatr w żagle, objął dwubramkowe prowadzenie i widać było, że intensywność jego gry będzie już nie do utrzymania przez coraz bardziej zmęczonych rywali. I to się potwierdziło. Byczki grały do końca, dwukrotnie dochodziły na odległość dwóch trafień, ale na więcej nie było ich stać. Możemy gdybać, czy z Krystianem Tymendorfem skończyłoby się to inaczej, ale faktem jest, że zabrakło tutaj jeszcze jednego solidnego gracza. Nie chcemy jednak w ten sposób niczego odbierać zwycięzcom. Zaliczyli fatalny start, a mimo to grali konsekwentnie swoje. Widać, że jest to ekipa silniejsza niż w poprzednim sezonie i może namieszać w 4. lidze. Chociaż pamiętamy, iż podobnie pisaliśmy rok temu, gdy byli jeszcze szczebel wyżej. Dlatego z ferowaniem wyroków może się jeszcze wstrzymajmy.

Przedsezonowe transfery nie powstrzymały nas z kolei, by wielkiego faworyta do złota upatrywać w Mocnej Ekipie. Ale chyba nie mogło być inaczej, bo przecież mówimy o drużynie, która mimo wzlotów i upadków, zajęła rok temu trzecie miejsce, a teraz ma zdecydowanie silniejszy skład. A skoro tak, to również w derbach Sulejówka należało oczekiwać, że to Michał Zimolużyński i spółka okażą się lepsi. Zostawialiśmy sobie jednak delikatną furtkę, bo po przejęciu rządów w Joga Finito przez Łukasza Świstaka i dopisaniu wielu nowych zawodników, trudno było ocenić prawdziwą wartość tego zespołu. Początek był jednak obiecujący, bo Joga grała z Mocną Ekipą jak równy z równym. Na parkiecie było sporo wzajemnego szacunku, tempo nie było zabójcze i tak naprawdę czekaliśmy na przełom. Nastąpił on w 10. minucie, niestety w najgorszy możliwy sposób dla Jogi. Po błędzie indywidualnym Łukasza Świstaka, gola dla Mocnej Ekipy zanotował Mariusz Horych. To zapoczątkowało okres 3 minut, który zdeterminował losy potyczki. Za chwilę na 2:0 podwyższył Robert Kusina, a potem świetnym strzałem z woleja popisał się Michał Zimolużyński. I chyba wszyscy mieliśmy świadomość, że odrobić coś takiego będzie szalenie ciężko. W pierwszej połowie Jodze nie udało się w tym temacie zrobić nawet małego kroczku, lecz na początku drugiej Maciek Banasek znalazł sposób na Łukasza Trąbińskiego. Nadzieja jeszcze się tliła, ale tego wieczora w dobrej formie był Robert Kusina. I to jego gol przywrócił spokój graczom w czarnych koszulkach. Joga nadal nie odpuszczała i gdyby w okolicach 37-38 minuty dorzuciła coś do koszyczka, to końcówka mogła być ciekawa. A okazje były, bo choćby Szymon Ryciuk trafił w słupek. Celu nie udało się zrealizować, co oznaczało, że gracze Finito zaczęli sezon od porażki. Ale na ich miejscu nie rozdzieralibyśmy szat. Ten garnitur Jogi wyglądał lepiej niż ubiegłoroczny. Jest większa dyscyplina w grze, ciekawi gracze ofensywni i jak to się zazębi, to punkty na koncie szybko zaczną się pojawiać. Poza tym – przegrana z Mocną Ekipą to w tym sezonie będzie żaden wstyd. Mamy do czynienia z bardzo poważnym kandydatem do tytułu, którego nie będzie łatwo powstrzymać. Zwłaszcza że udało się znacznie popracować nad solidnością w defensywie, co było największą bolączką tej drużyny w poprzedniej kampanii.

Retransmisję wszystkich spotkań czwartej ligi (z komentarzem) można obejrzeć poniżej. Video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p60 HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy! Jednocześnie prosimy Was o weryfikację statystyk z Waszych meczów - jeśli znajdziecie jakiś błąd, to prosimy o jak najszybszą informację.

Komentarze użytkowników: