fot. © www.nocnaligahalowa.pl

Opis i retransmisja 2.kolejki 4.ligi!

14 grudnia 2024, 14:23  |  Kategoria: Video  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Faworyci szybko zajęli czołowe pozycje w IV lidze. Czy obecny układ tabeli zapowiada ich dominację przez resztę sezonu?

Poniedziałkowe granie rozpoczęły ekipy, które po porażkach w 1. kolejce musiały wygrać, by nie stracić kontaktu z najlepszymi. Joga Finito przyjechała niemal pełnym składem, a Byczki znów miały dość wąską kadrę i musiały się poratować dopisaniem jednego gracza. Mimo wszystko były chyba lekkim faworytem tego starcia, co zresztą potwierdziły golem w 5. minucie Mateusza Morawskiego, który zaskoczył strzałem z lewej nogi Łukasza Świstaka. Szybkie prowadzenie w przypadku Byczków niczego jednak nie oznacza, o czym mogliśmy się przekonać tydzień wcześniej. Tam było już zresztą 2:0, natomiast tutaj w 14. minucie zrobiło się 1:1. Dawid Pływaczewski zaliczył niedokładne podanie, a jego pech polegał na tym, że piłka trafiła do Maćka Banaska, a więc zawodnika, który umie uderzyć z dalszej odległości nie tylko mocno, ale i celnie. No i za chwilę otrzymaliśmy piękny lob, po którym stan posiadania się wyrównał. Więcej goli w inauguracyjnej połowie nie zobaczyliśmy, co tylko potwierdzało, że mamy do czynienia z ekipami o dość zbliżonym poziomie. Z kolei kulminacyjny moment tej potyczki to 24. minuta. Wówczas za zagranie ręką Kacpra Krzyta sędzia podyktował zasłużony rzut karny. Do piłki podszedł Igor Ospiczuk, lecz jego intencję świetnie wyczuł Dawid Pływaczewski. A dosłownie za chwilę byliśmy świadkami dobitnego stwierdzenia, że niewykorzystane sytuacje się mszczą. Prosta strata, piłkę przejął Łukasz Bednarski i było 2:1. Joga w tamtej chwili nie podejmowała jeszcze żadnych ruchów, ale gdy w 31. minucie straciła gola na 1:3, nie było wyjścia. Z bramki zszedł Łukasz Świstak, zmienił go Szymon Ryciuk, ale nie miało to żadnego wpływu na wynik. Owszem, od czasu do czasu zagotowało się w polu karnym Byczków, jednak ten zespół potrafił też groźnie odpowiedzieć i wynik mógł ruszyć w obie strony. Ostatniego gola zdobyła finalnie drużyna ze Starych Babic, gdzie asystę znów zaliczyli przeciwnicy, a konkretnie Jarek Książek. Pechowa interwencja spowodowała, że piłka zamiast na aut, doleciała do Kasjana Wrotniewskiego, a ten strzałem z lewej nogi pokonał Szymona Ryciuka. Tym samym Joga drugi mecz z rzędu przegrywa 1:4. O ile jednak Mocna Ekipa wielkich złudzeń jej nie pozostawiła, to tutaj spokojnie można było ugrać jakieś punkty. Dziś można gdybać, dlaczego do rzutu karnego nie podszedł Maciek Banasek. Szkoda, bo przy stanie 2:1 to Byczki musiałyby zaatakować, a tak ten zespół mógł w spokoju oczekiwać na błędy przeciwnika, których w tym meczu nie brakowało. Tym samym Dawid Pływaczewski i spółka łapią trochę oddechu i wciąż mogą myśleć, że ten sezon może być ich. Ale chyba mają świadomość, że aby to nie były tylko słowa, to poziom ich gry musi systematycznie rosnąć. I to w miarę szybko, bo już w poniedziałek czeka ich test najwyższej wagi.

A właśnie z Mocną Ekipą rywalizowała w 2. kolejce Dzierżążnia. Mimo całej sympatii dla drużyny Janka Łabeckiego, trudno było uwierzyć, że debiutanci mogą pokrzyżować szyki zespołowi z Sulejówka. Czasami jednak, nie mając nic do stracenia, można zagrać mecz życia i pewnie z takiego założenia należało wyjść. By o czymkolwiek tutaj marzyć, nie wolno było dać się stłamsić już na samym początku i trzeba powiedzieć, że ta sztuka się udała. Co prawda Mocna Ekipa nie forsowała tempa, ale powoli zbliżała się do pola karnego Jerzego Koniarskiego i czujność obowiązywała wszystkich graczy Dzierżążni. Pokonanie zasieków obronnych zajęło faworytom 5 minut. Wtedy gola zdobył Robert Kusina, lecz po niedomówieniu na linii Krzysiek Czarnota – Łukasz Trąbiński, błyskawicznie do wyrównania doprowadził Jarek Bordiuk. I tak trzeba było grać. Łatwo się jednak mówi. W 8. minucie Mocna Ekipa wróciła na prowadzenie, a potem chyba za bardzo zależało jej, by swoje akcje rozgrywać koronkowo. To spowodowało, że na kolejnego gola czekaliśmy do 17. minuty, aczkolwiek Dzierżążnia w samej końcówce pierwszej połowy powinna zmniejszyć straty, ale nie wykorzystała lepszego okresu gry w ofensywie. Druga połowa nie miała już wielkiej historii. Podopieczni Michała Zimolużyńskiego ze stanu 3:1 wyszli na 5:1 i tutaj nie było już jakiejkolwiek nadziei na emocjonującą końcówkę. Z pozytywów po stronie przegranych warto zapisać debiutancką bramkę Pawła Skarzyńskiego, a mecz zakończył się ostatecznie wygraną Mocnej Ekipy 8:2. Cudu nie było, natomiast nie wolno odmówić beniaminkowi chęci, ale też dobrego przygotowania taktycznego, bo oni wiedzieli, że nie można się odsłonić. Słowem – zrobili co mogli, wstydu nie było i teraz trzeba czekać na mecz z zespołem na zbliżonym poziomie, by wreszcie otworzyć dorobek. Mocna Ekipa zbytnio się tutaj nie przemęczała, jakby z góry sobie ustalając, że wynik to jedno, ale ważne będzie, by trochę nacieszyć się grą, stąd wiele akcji przechodziło przez niemal całą drużynę. To może się przydać, bo spotkań, gdzie chłopaki będą musieli grać w ataku pozycyjnym, nie zabraknie. I wówczas to, co nie zawsze udawało się z Dzierżążnią, może w końcu zaczną przynosić efekty.

Drugiego zwycięstwa w zmaganiach poszukiwali też przedstawiciele ProBram. Po tym, jak w niezłym stylu uporali się z Byczkami, teraz przyszła pora na kolejnego, niewygodnego oponenta. Lema nie mogła sobie pozwolić, by tutaj przegrać, bo już jedną – głupią – stratę punktów zanotowała i gdyby znów się potknęli, to czołówka dość szybko by odjechała. No ale zaczęło się kapitalnie dla Lemy, która już w 15 sekundzie, za sprawą debiutującego w jej barwach Huberta Sochackiego, objęła prowadzenie. Tym samym ProBram zaczął mecz podobnie do tego sprzed tygodnia, bo z Byczkami też musiał odrobić stratę. Analogii było zresztą więcej, bo podobnie jak wtedy, tak i teraz chłopaki wzięli się w garść i z minuty na minutę wyglądali lepiej. I chociaż na gola wyrównującego się zapowiadało, to padł on dopiero w 18 minucie. Wówczas Kacper Urban zagrał dobrą piłkę do Norberta Gawrysia, a ten w swoim stylu uderzył ile fabryka dała i Kamil Rasiński nie miał szans. Wynik 1:1 pozostał aktualny do przerwy i byliśmy ciekawi, kto korzystniej wejdzie w finałowe 20 minut. Tutaj ProBram po raz kolejny udowodnił, że mimo młodego wieku zawodników, potrafi grać dojrzale. W 26 minucie chłopaki byli już na prowadzeniu, a potem wykorzystali błąd w rozegraniu Logistyków i mieli już dwa gole zapasu. Wtedy przypomniał o sobie Hubert Sochacki, który znów zaskoczył Krzyśka Kunowskiego. Odpowiedź dawnego NetServisu Dobczyn była natychmiastowa, ale Lema ani myślała się poddawać. Ataki tej ekipy przybierały na sile i chociaż trochę chłopakom zajęło czasu, to w 35 minucie znów byli tylko o gola z tyłu. Ich marzenia o choćby remisie rozwiał jednak Olaf Sycik, a potem czarę goryczy przelała żółta kartka dla Kacpra Piątkowskiego. Tym samym mecz skończył się rezultatem 5:3, co oznacza, że ProBram, chociaż miał dwóch trudnych rywali, dysponuje kompletem punktów. I widząc, jak ta ekipa dojrzewa na hali, to naprawdę zmierza w przyjemnym dla nich kierunku. Co do Lemy, to znów byli blisko, ale jednak czegoś zabrakło. 1 punkt na koncie to nie jest to, co zespół z Radzymina chciałby mieć po dwóch seriach, natomiast gra jest solidna, co sugeruje, że tutaj nie wolno dokonywać żadnych skreśleń i odbierać im szans. Logistycy z pewnością jeszcze się odrodzą, ale zarówno oni, jak i my, wiemy, że kluczem w tej kwestii będzie, by przełamanie przyszło jak najszybciej.

Po tym, jak Wybrzeże Klatki Schodowej wymęczyło wygraną nad Dzierżążnią, a Faludża rozniosła Newer Giw Ap, nie zakładaliśmy, że ich bezpośrednia potyczka może przynieść większe emocje. Z drugiej strony – wynik sprzed roku (3:2 dla Faludży) oraz fakt, że Gabriel Skiba wzmocnił się kolejnym byłym zawodnikiem Squadry, Maćkiem Stalmachem, nie pozwalał wydawać tutaj kategorycznego werdyktu. Owszem, to rywale byli faworytem, jednak trudno było mówić o 100% pewności w kontekście ich zwycięstwa. Szybko to się potwierdziło, bo już w 6. minucie WKS, po fajnie rozegranym rzucie wolnym i skutecznym wykończeniu przez Gabriela Skibę, objął prowadzenie. Faludża chciała błyskawicznie odpowiedzieć, lecz sprawa nie była taka prosta. Poza tym – goniący sami ją sobie utrudniali, bo w 13. minucie tylko Kuba Popiński wie, jak nie zmieścił piłki praktycznie w pustej bramce. To mogło się zemścić w 18. minucie, gdy do sytuacji sam na sam z Marcinem Komorowskim doszedł Mariusz Dąbrowski, ale chyba zmęczenie spowodowało, że fatalnie się pomylił. Co się jednak odwlekło, to nie uciekło. W 20. minucie, praktycznie w ostatniej jej sekundzie, na uderzenie zdecydował się Patryk Tyka. Piłka przełamała dłoń golkipera Faludży, ale nie było jasne, czy strzał został oddany przed końcową syreną. Pomógł VAR, dzięki któremu mogliśmy stwierdzić, że wszystko odbyło się zgodnie z regulaminem. To tylko potęgowało zapach niespodzianki, bo Faludża, której gra się nie kleiła, miała do odrobienia nie jeden, a dwa gole. I kto wie – może właśnie ten fakt, że tutaj trzeba natychmiast coś zrobić, spowodował, że Kamil Lubański i spółka wreszcie zaczęli grać tak, jak powinni od początku. Potrzebowali dosłownie 3 minut, by odrobić całe straty i można jedynie żałować, że w 24. minucie trochę na własne życzenie znów zgubili rytm, gdy żółtą kartkę obejrzał Czarek Kubowicz. Mimo wszystko przewaga psychologiczna była po stronie faworytów i myśleliśmy, że gol na 3:2 jest kwestią czasu. Ale tak nie było. Co prawda okazji nie brakowało, lecz celownik znów się rozregulował lub dobrze bronił Michał Sokołowski. WKS też nie pozostawał bierny i zdarzało mu się groźnie kontratakować. W tamtym momencie ciężko było wskazać zespół, któremu uda się zanotować gol na wagę całej puli. Rozwiązanie tej zagadki przyszło w 39. minucie, gdy Kamil Lubański zdecydował się na strzał i tutaj golkiper WKS-u nie miał już nic do powiedzenia. Więcej bramek nie padło, a to oznaczało, że wysiłek zespołu z Serocka na nic się zdał. A szkoda, bo chłopaki zostawili mnóstwo zdrowia i chociaż druga połowa była w ich wykonaniu słabsza, to chyba na ten remis zasłużyli. Byłby on świetną motywacją na kolejne mecze, ale sama gra Wybrzeża, również powinna stanowić dobry punkt zaczepienia w kontekście następnych spotkań. Z kolei Faludża przekonała się, że teoretycznie niżej notowane ekipy niczego nie oddadzą jej za darmo. Paradoksalnie jednak, taka wygrana, gdzie było blisko rozczarowania, da im więcej, niż wysoka wygrana z 1. kolejki. Świadomość, że potrafią wyciągnąć ze stanu 0:2, a zwycięskiego gola zdobyć na kilka chwil przed końcem, z pewnością wzmocni ich morale. Tym bardziej, że tam, gdzie faworytem nie będą, umiejętność odrabiania strat może się okazać absolutnie bezcenna.

Mecz wyżej miał naprawdę fajną historię. Trudno było z kolei oczekiwać tego samego po spotkaniu ostatniej poniedziałkowej pary, czyli Newer Giw Ap kontra Semola. Ci pierwsi zostali brutalnie sprowadzeni na ziemię przez Faludżę i chyba się nie obrażą na stwierdzenie, że już po pierwszej kolejce w oczach wielu rywali stali się perspektywą na łatwe punkty. Jednak znając Semolę i podejście do ligi Krzyśka Jędrasika, on na pewno dmuchał na zimne i chociaż szczegółowej analizy pewnie nie dokonywał, to uczulał kolegów, że nie można liczyć na spacerek. No i jego podopieczni dość szybko mogli się zorientować, że to nie jest tak, że rywal będzie sobie tutaj gole strzelał sam. Co prawda Newer Giw Ap musieli sobie radzić choćby bez Daniela Balona czy Daniela Sarny, to jednak początek mieli obiecujący. Wnioski z poprzedniej potyczki zostały wyciągnięte i Semoli nic nie przychodziło łatwo. W końcu jednak przyszedł moment, który złamał beniaminkowi kręgosłup. W 10. minucie gola dla faworytów zainkasował Patryk Szrajder i to otworzyło worek z bramkami. W ciągu kilku najbliższych fragmentów zrobiło się 0:4. Newer Giw Ap w pierwszej połowie nie byli w stanie w żaden sposób odpowiedzieć i swoją nadzieję – niewielką, bo niewielką – musieli przerzucić na drugą część spotkania. No i w 23. minucie mieli swoją chwilę radości. Tomek Maruszewski ładnym strzałem obok Krzyśka Jędrasika spowodował, że miejscowi wiedzieli, że bez gola tego spotkania nie skończą. Nie okazał się on jednak game-changerem. Sprawy szybko wróciły do normy, Semola po trafieniu Patryka Bysiaka znów była na właściwych torach i chociaż nie forsowała tempa, to i tak wygrała ten mecz wysoko, w stosunku 7:1. Nie ulega wątpliwości, że zespół Newer Giw Ap nie próżnował w ostatnim czasie. Oczywiście to nie jest tak, że sama analiza meczów wystarczy, bo wiadomo, że po drugiej stronie stoi przeciwnik i nie wszystko da się zaplanować. Ale jest wyraźny progres w rozumieniu gry, taktyce i wydaje się, że jesteśmy coraz bliżej sytuacji, gdzie któryś z rywali będzie miał naprawdę sporo problemów, by wyszarpać im trzy punkty. Semola zrobiła to w sposób kontrolowany, a poza tym ta drużyna nigdy nie słynęła z wysokich wygranych. Gracze z Warszawy zrobili po prostu, co do nich należało, i myślami mogą być już przy kolejnym meczu. A tutaj szczegółowe rozpoznanie Krzyśka Jędrasika będzie już nieodzowne.

Retransmisję wszystkich spotkań czwartej ligi (z komentarzem) można obejrzeć poniżej. Video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p60 HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy! Jednocześnie prosimy Was o weryfikację statystyk z Waszych meczów - jeśli znajdziecie jakiś błąd, to prosimy o jak najszybszą informację.

Komentarze użytkowników: