fot. © www.nocnaligahalowa.pl
Opis i retransmisja 3.kolejki 4.ligi!
Chociaż w 3. kolejce wszyscy faworyci solidarnie wygrali swoje mecze, to i tak o mało nie doszło do gigantycznej niespodzianki.
A właśnie tak określalibyśmy zwycięstwo lub nawet remis Newer Giw Ap z Wybrzeżem Klatki Schodowej. Nie oszukujmy się – nawet biorąc pod uwagę zwyżkującą dyspozycję zespołu z Zielonki, to nikt nie miał prawa myśleć, że to może wystarczyć na zespół Gabriela Skiby. Tym bardziej, biorąc pod uwagę, jak chłopaki z Serocka dobrze spisywali się z Faludżą. Z zespołem, który rozgromił Newer Giw Ap, przegrali tylko jednym golem i chociaż wiadomo, że mecz meczowi nierówny, to mniej więcej dawało to obraz, jak ta potyczka może się skończyć. Co prawda nie zakładaliśmy pogromu, ale spokojne punktowanie beniaminka przez faworyta. No ale szybko się okazało, że WKS może mieć problem z przejęciem inicjatywy. Pierwszy groźny sygnał ten zespół otrzymał w 4. minucie, gdy blisko gola dla oponentów był Tomek Maruszewski. Ale potem ten sam zawodnik był już bezlitosny i w 11. minucie zapach niespodzianki nad halą w Zielonce uniósł się po raz pierwszy. A jeszcze się zintensyfikował, gdy w 15. minucie Łukasz Kościelniak świetnie wykorzystał podanie od własnego bramkarza i będąc przez nikogo niepilnowany, ładnie zmieścił piłkę w bramce obok Michała Sokołowskiego. To było 2:0 dla Newer Giw Ap! WKS dość szybko się jednak otrząsnął i po trafieniu wyraźnie wkurzonego Patryka Tyki udało się zmniejszyć część strat, choć w końcówce znów zrobiło się nerwowo, bo po raz kolejny blisko trafienia dla miejscowych był Tomek Maruszewski. W drugiej połowie doświadczyliśmy sporej przewagi WKSu. Doszło do tego, że w pewnym momencie był to pojedynek napastników tej ekipy z bramkarzem Marcinem Madejakiem. Ten gracz debiutował w zespole Daniela Balona i trzeba mu oddać, że bronił świetnie. Ale w 34. minucie musiał znów uznać się za pokonanego. Niedokładność w rozegraniu piłki przez zawodników Newer Giw Ap wykorzystał ponownie Patryk Tyka i mieliśmy remis. Ten rezultat nie był jednak szczytem marzeń faworytów i dążyli oni do kolejnej bramki. Cel osiągnęli – w 37. minucie Gabriel Skiba ładnie przymierzył pod poprzeczkę i WKS wreszcie był na prowadzeniu. Należało to tylko dowieźć do ostatniego gwizdka, co jednak wcale nie okazało się formalnością. Przegrywający zaatakowali i mieli swoje okazje, jak chociażby Sebastian Łapiński. Odrobina więcej precyzji i mieliby punkt, ale niestety – zabrakło im zimnej krwi i mimo iż prowadzili w tej potyczce 2:0, ostatecznie musieli się obejść smakiem. Szkoda, bo nie zasługiwali na porażkę i byli równorzędnym partnerem dla WKSu. Zabrakło trochę szczęścia, trochę zimnej krwi, ale najważniejszy wniosek, jaki płynie z tego spotkania, jest taki, że ta ekipa wreszcie wygląda jak czwartoligowiec, który przestaje przychodzić na mecz po najniższy wymiar kary. WKS musiał się tutaj naprawdę bardzo natrudzić, by wyszarpać sukces, i to tylko pogłębia nasze pytania odnośnie faktycznych możliwości tej drużyny. Świetny, choć przegrany mecz z Faludżą, a tydzień później kiepski, choć wygrany z Newer Giw Ap. To potwierdza opinię, że chociaż Gabriel Skiba zmienia nazwy zespołu, to łatki nieobliczalności chyba nigdy się od nich nie odklei. Taki już urok tej sympatycznej kapeli.
A skoro już jesteśmy przy rzeczach, które ciężko ocenić, to zastanawialiśmy się, jakim wynikiem może się skończyć starcie ProBramu z Semolą. Chociaż terminarz nie rozpieszczał ekipy z Dobczyna, to zawodnicy Kamila Zbrzeźniaka radzą sobie świetnie i regularnie gromadzą punkty. Z Semolą musieli się nastawić na kolejny ciężki bój, tym bardziej że ekipa Krzyśka Jędrasika raz się już w tym sezonie delikatnie potknęła i chcąc pozostać w czubie tabeli, nie mogła sobie pozwolić na kolejną wpadkę. Determinacja była więc spora, a sam mecz miał różne fazy, które utrudniały wskazanie zwycięzcy. Początek należał do ProBramu, który zaskoczył rywali po rzucie rożnym, ale błyskawicznie, również ze stałego fragmentu gry, odpowiedział Patryk Szrajder. W 5. minucie sędzia odgwizdał z kolei rzut karny dla byłego NetServisu, który na gola skutecznie zamienił Kacper Rawski. Semola powinna odpowiedzieć trafieniem Pawła Bąbla, lecz tak się nie stało, a chwilę później Kacper Urban łatwo oszukał defensywę drużyny z Ursusa i było już 3:1. To nie był jednak koniec goli w pierwszej połowie. Obie ekipy pokusiły się jeszcze o łącznie dwa trafienia i do przerwy ProBram prowadził 4:2. Semola jednak nie odpuszczała. Po świetnym okresie między 26. a 28. minutą zanotowała dwa gole z rzędu i doprowadziła do remisu. Wszystko było więc możliwe, a biorąc pod uwagę doświadczenie graczy w niebiesko-zielonych koszulkach, to może nawet dawaliśmy im tutaj ciut więcej szans na trzy punkty. Ale w 32. minucie fani włoskiego jedzenia znów byli na musiku. Kazik Grotte za łatwo dał oddać strzał Bartkowi Gorczyńskiemu, a ten przywrócił ProBram na prowadzenie. Jeden gol różnicy spowodował, że przegrywający powoli musieli myśleć o podejmowaniu większego ryzyka. I fakt, że za bardzo chcieli przesunąć ciężar gry na połowę rywala, okazał się dla nich tragiczny w skutkach. W 36. minucie stracili gola na 4:6 po kontrze, a potem mieli jeszcze pecha, gdy trafienie samobójcze zanotował Rafał Jermak. Gol Patryka Szrajdera był już tylko na otarcie łez i to zespół z Dobczyna wygrał ten ważny mecz stosunkiem 7:5. Znów chłopaki fajnie wytrzymali decydujące fragmenty spotkania i przy okazji udowodnili, że potrafią dobrze grać nie tylko wtedy, gdy trzeba odrabiać straty. Semoli zabrakło tutaj stosunkowo niewiele, lecz w końcówce trochę jej gra się rozeszła. Szkoda, że nie było Patryka Bysiaka, będącego ostatnio w dobrej formie, ale mimo wszystko ProBram był ciut lepszy i wynik końcowy nie stanowi niespodzianki. Niestety spycha on Semolę z dala od podium i chociaż ta ekipa zawsze lepszą ma drugą połowę sezonu, to warto by turbo odpaliła wcześniej niż zwykle, bo margines błędu został praktycznie wyczerpany.
A propos walki o medale, to żeby znaleźć się w gronie ekip, które będą siedziały przy stole, gdzie wszystko się rozstrzygnie, należy zdobywać punkty z wyżej notowanymi oponentami. Byczkom ta sztuka nie udała się z ProBramem, dlatego w rywalizacji z Mocną Ekipą chłopaki mieli świadomość, że druga porażka to będzie niemal podpisanie umowy o wycofaniu się z gry o najwyższe cele. Owszem, strata do miejsc 1-3 to byłoby tylko 6 punktów, jednak biorąc pod uwagę, jak bardzo spolaryzowana jest 4. liga, to w naszej ocenie taki dystans może być już nie do nadrobienia. Trzeba powiedzieć, że zespół ze Starych Babic przystąpił do potyczki z ligowym faworytem bardzo skoncentrowany. Chyba nawet w przeciwieństwie do rywali, co spowodowało, że już w 26. sekundzie gola na 1:0 dla Byczków zdobył Kasjan Wrotniewski. Mocna Ekipa pewnie nic sobie z tego nie robiła, ale gdy w 5. minucie popełniła kolejny błąd, z którego skorzystał Mateusz Morawski, to oznaki delikatnego zdezorientowania zaczęło być widać. To wszystko okazało się jednak motywujące, bo wystarczyło kilka chwil i faworyci odrobili straty. Najpierw Mateusz Derlatka wykorzystał za głęboko cofniętą defensywę przeciwnika i zdobył łatwego gola, a potem na listę strzelców wpisał się Krzysiek Czarnota, wykorzystując fajną akcję całej drużyny. Ferajna Michała Zimolużyńskiego dysponowała od razu okazją 3:2, ale co się odwlekło, to nie uciekło. Po żółtej kartce dla Łukasza Bednarskiego Mocna Ekipa miała przewagę zawodnika i wykorzystała to, a konkretnie uczynił to kapitan zespołu z Sulejówka. Tym samym z prowadzenia Byczków nic nie zostało i chyba wszyscy mieliśmy świadomość, że zaczyna to zmierzać w jednym kierunku. W drugiej połowie to się potwierdziło. Wicelider tabeli podwyższył stan posiadania na 4:2, gdy Mateusz Derlatka wykorzystał błąd Dawida Pływaczewskiego, a potem powinno być 5:2, lecz Michał Zimolużyński trafił w słupek. Byczki były wyraźnie w odwrocie, lecz cień nadziei przyniosła im sytuacja z 34. minuty, gdy Bartek Matejczuk wykorzystał podanie z rzutu rożnego Mateusza Morawskiego i zmienił rezultat na 4:3. Mocna Ekipa zareagowała jednak optymalnie i po bramce Łukasza Żaboklickiego wróciła do bezpiecznej przewagi, którą zaraz podwyższyła i stało się jasne, że niespodzianki nie będzie. Byczki przegrały tym samym drugi mecz, gdzie świetnie zaczynają, ale co z tego, skoro marnie kończą. Widocznie w tym składzie personalnym na tyle ich po prostu stać. Natomiast Mocnej Ekipie należą się brawa, bo sposób, w jaki wyszli z opresji, był naprawdę imponujący. Bez nerwów, metodycznie, krok po kroku, co skutkowało pewną wygraną. I jeżeli w poprzednich kolejkach mogliśmy trochę narzekać na fakt, że ta gra jeszcze nie jest taka, jak na ligowego faworyta przystało, tak tutaj mogła się podobać ich dojrzałość i konsekwencja. Czy tak gra przyszły mistrz 5. ligi? Nie można tego wykluczyć.
Marzenia o tytule to nie jest coś, czym zaprzątają sobie głowę w Lemie Logistic i Jodze Finito. Tutaj rozchodzi się raczej o to, by skupiać się na każdym kolejnym spotkaniu, a takie jak to, gdzie rywal jest w zasięgu, rozstrzygać na swoją korzyść. Zakładaliśmy, że żadnej ze stron nie uda się zbudować wielkiej przewagi, zwłaszcza iż nie są to najbardziej bramkostrzelne ekipy w 4. lidze. W związku z tym każde trafienie było na wagę złota, co zresztą potwierdził sam mecz. Dodajmy, że w obozie Jogi brakowało Łukasza Świstaka, a jego zadania między słupkami przejął Marcin Gomulski. I uprzedzając fakty – radził sobie bardzo dobrze, chociaż w 4. minucie nie miał nic do powiedzenia, gdy Kacper Piątkowski świetnie wszedł w pole karne i dobił uderzenie Darka Piotrowicza. Ten gol nie był może efektowny, natomiast wydawało się, że może ustawić to spotkanie. Od czego jednak w Jodze jest Maciek Banasek. Koneser ładnych goli z dystansu po raz kolejny udowodnił, jak świetnie ułożoną ma stopę, i w 9. minucie ładnym uderzeniem pokonał Kamila Rasińskiego. Po tym trafieniu tempo trochę wyhamowało i na kolejne gole musieliśmy poczekać do drugiej połowy. I to aż do 35. minuty. Wcześniej były jakieś okazje, lecz wynik się nie zmieniał, co tylko potęgowało znaczenie następnej bramki. I znów na prowadzenie wyszli Logistycy. W 35. minucie Arek Pisarek zagrał z rzutu wolnego do Darka Piotrowicza, a ten dopełnił formalności. Znów jednak pomyliliśmy się w ocenie kolejnych wydarzeń. Gdy już myśleliśmy, że Lema opanuje sytuację, gola na 2:2, po asyście Szymona Ryciuka, zdobył Igor Osipczuk. Czyżby więc miało się wszystko skończyć remisem? Innego zdania był Darek Piotrowicz. W 37. minucie nabrał on defensywę i bramkarza oponentów, spekulując podanie. Przeciwnicy zajęli odpowiednie – według nich – pozycje, tymczasem on strzelił w sam środek bramki, gdzie nie było golkipera, i ci, którzy postawili na Lemę, znów mogli się cieszyć. A pewni swego byli lada moment, gdy kontrę zespołu z Radzymina perfekcyjnie wykończył Kacper Piątkowski. Dwa gole przewagi były nie do nadrobienia w tak krótkim czasie i w ten sposób Lema wygrała pierwszy mecz w sezonie. Zasłużenie – była trochę lepsza i miała więcej do zaoferowania w ataku, chociaż Joga też w tym temacie nie odstawała. Wszystko rozstrzygnęło się na poziomie skuteczności i być może większego cwaniactwa po stronie Logistyków. Dla nich to cenna wygrana, bo chociaż rywal był niżej notowany, to tego wieczora postawił trudne warunki. Joga Finito znów nie musi się swojego występu wstydzić, natomiast pewnie się powtórzymy, ale póki Maciek Banasek nie będzie miał obok siebie napastnika z prawdziwego zdarzenia, to takie mecze będą padały łupem rywali. Bo tutaj były warunki, by przynajmniej zremisować, ale pod bramką przeciwnika trzeba konkretów, których tej ekipie ciągle brakuje.
Miazgą zakończyła się natomiast ostatnia potyczka, jaką rozegraliśmy w poniedziałek, 16 grudnia. Faludża wyraźnie odżyła po męczarniach z Wybrzeżem Klatki Schodowej i błyskawicznie ustawiła sobie mecz z Dzierżążnią. Dość powiedzieć, że pierwszy gol padł po 25 sekundach, i chociaż potem na krótko sprawy się wyrównały, od 4. minuty nastąpiła rozbiórka ekipy Janka Łabeckiego. Gole padały regularnie, a gdyby nie Jurek Koniarski, to pewnie byłoby ich zdecydowanie więcej. Do przerwy było 6:0 i tak naprawdę jedyną zagwozdką było, czy Dzierżążni uda się coś strzelić. Z przekroju spotkania ten zespół nie zasługiwał na porażkę do zera, bo miał kilka okazji i co ciekawe – to właśnie do debiutantów należało ostatnie słowo w tej potyczce. Przy stanie 0:12 gola strzelił Wojtek Łabecki i dzięki tej bramce okres ostatnich dziesięciu minut spotkania Dzierżążnia wygrała 1:0. Kto wie, co by było, gdyby ten mecz jeszcze trochę potrwał. A tak poważnie – różnica klas była po prostu nie do przeskoczenia. Faludża zrobiła swoje i w tym momencie śmiało można stwierdzić, że to, co najłatwiejsze w sezonie 2024/25, ma za sobą. Teraz będzie już tylko trudniej. Z kolei Dzierżążnia nie załamała się w szatni po porażce. Co wiecej - atmosfera była pełna serdeczności. Opłatek, życzenia, żarty – to one zdominowały rozmowy, pokazując, że dla tej drużyny piłka nożna to przede wszystkim pasja, a nie jedynie walka o wynik. Na boisku oczywiście każdy walczył do końca, ale po gwizdku końcowym nikt już nie rozpamiętywał rezultatu. Ktoś może powiedzieć, że to dlatego, że była to ich już trzecia porażka z rzędu. Ale prawda jest taka, że Dzierżążnia ma chyba zupełnie inne priorytety. Tutaj kluczem jest kultywowanie piłkarskiej zajawki we własnym gronie i wspólne przeżywanie chwil, które są dużo cenniejsze niż sam wynik. Czyż nie o to właśnie chodzi w amatorskiej piłce? Ale oczywiście życzymy im, by w nowym roku była przynajmniej jedna okazja, by o wyniku też się w ich szatni mówiło.
Retransmisję wszystkich spotkań czwartej ligi (z komentarzem) można obejrzeć poniżej. Video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p60 HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy! Jednocześnie prosimy Was o weryfikację statystyk z Waszych meczów - jeśli znajdziecie jakiś błąd, to prosimy o jak najszybszą informację.