fot. © www.nocnaligahalowa.pl
Opis i retransmisja 6.kolejki 4.ligi!
Ostatni poniedziałkowy wieczór zapowiadał się średnio. Większość meczów miała być jednostronna, jednak boiskowa rzeczywistość okazała się inna.
Dwucyfrówką zakończyło się pierwsze starcie, jakie rozegraliśmy 20 stycznia. Z jednej strony – tego należało się spodziewać, bo Mocna Ekipa to kilka piłkarskich półek wyżej niż Newer Giw Ap. Ale to wcale nie oznacza, że ci drudzy położyli się tutaj przed przeciwnikami i błagali o jak najniższy wymiar kary. Co więcej – do 14. minuty w tym spotkaniu był remis 0:0. Ba! W 3. minucie najbardziej dogodną sytuację w tym okresie mieli gracze z Zielonki, a konkretnie Dominik Borówka, którego strzał obronił Łukasz Trąbiński. Niewykorzystanie tej okazji na pewno zabolało, ale nie wolno było tego roztrząsać – należało szybko wracać do obrony i ustawiać skuteczne zasieki. Początkowo gracze Piotrka Kacperskiego swój plan realizowali bardzo dobrze, lecz z każdą upływającą minutą zaczęło pojawiać się coraz więcej prostych błędów. Chłopaki wręcz prosili się o trafienie, natomiast paradoks polegał na tym, że gdy stracili gola, to wcale nie po pięknej akcji rywali, a po stałym fragmencie gry, wykonanym przez Mariusza Horycha. Potem na 2:0 podwyższył Łukasz Żaboklicki, a w 18. minucie Newer Giw Ap miało naprawdę świetną okazję, by otworzyć swój dorobek, lecz zmarnowało dogodne okoliczności. To spotkało się z ripostą przeciwników i premierowe 20 minut zakończyło się dość skromnym prowadzeniem Michała Zimolużyńskiego i spółki 3:0. W drugiej odsłonie faworyci wzięli się do roboty znacznie szybciej. Nie upłynęło 60 sekund finałowej części, a Michał Lalak zdobył bramkę na 4:0, co na dobre otworzyło worek z golami. Przy stanie 6:0 swój mały moment chwały miał Tomek Maruszewski z Newer Giw Ap. Po tym, jak eleganckim lobem pokonał Łukasza Trąbińskiego, doświadczył salwy braw z trybun. To było naprawdę ładne, aczkolwiek okazało się łabędzim śpiewem miejscowych. Kolejne 9 trafień należało do graczy w czarnych koszulkach, a wynik zatrzymał się przy stanie 15:1. I tak naprawdę można to podsumować, jak niemal każdy mecz z udziałem Newer Giw Ap. Do pewnego momentu wszystko wyglądało nieźle, a potem się posypało. W końcówce zabrakło już dyscypliny taktycznej, ale być może chłopaki byli już myślami przy meczu sezonu, który czeka ich w poniedziałek z Dzierżążnią. Co do Mocnej Ekipy, to widać, że są w gazie. I to z ich perspektywy bardzo dobra wiadomość, bo ze wszystkich meczów, jakie zostały im do rozegrania, ten teoretycznie najtrudniejszy czeka na nich już za kilka dni. Wygrana praktycznie zapewni podium i pozostawi otwartą furtkę do awansu oraz mistrzostwa. A rywalem będzie...
... Lema Logistic. Jeśli jednak ekipa z Radzymina chciała trochę postraszyć najbliższych oponentów, to ta sztuka udała jej się kiepsko, by nie powiedzieć – wcale. Może to była zasłona dymna, natomiast nie da się ukryć, że po serii naprawdę fajnych starć z udziałem Logistyków, mecz z Dzierżążnią był w ich wykonaniu zdecydowanie najsłabszy. Jakiś wpływ mogły mieć na to nieobecności, choćby Darka Piotrowicza, a dodatkowo rywal zaprezentował się lepiej, niż można się było spodziewać. Dzierżążnia od samego początku wiedziała, co chce grać, była dobrze ustawiona, a arsenał ofensywny rywali nie mógł się rozwinąć. W dodatku, od czasu do czasu, ligowy beniaminek potrafił odgryźć się jakąś kontrą i w 16. minucie, po takiej właśnie akcji, objął zaskakujące prowadzenie! Janek Łabecki w swoim stylu połknął trochę przestrzeni na dużej szybkości, po czym oddał strzał, który zaskoczył Kamila Rasińskiego. To wszystko spowodowało, że faworyci podjęli decyzję o grze z lotnym bramkarzem, w rolę którego początkowo wcielił się Hubert Sochacki. W pierwszej połowie nie przyniosło to oczekiwanych efektów, z kolei na starcie drugiej doszło do zmiany i to Marek Gajewski przejął funkcję bramkarza. Lemie musiała jednak pomóc fortuna, by w końcu doprowadziła do remisu. W 24. minucie sędzia zdecydował się podyktować rzut karny za rzekomy faul golkipera Dzierżążni na Arku Pisarku. Ale już z perspektywy czasu można stwierdzić, że to chyba głośny krzyk zawodnika Lemy wpłynął na decyzję arbitra, bo tutaj raczej należało puścić grę. Stało się inaczej a rzut karny wykorzystał Hubert Sochacki. I Lema wiedziała, że to idealny moment, by jeszcze dokręcić śrubę. Delikatnej kontrowersji nie zabrakło też przy okazji jej kolejnego trafienia, aczkolwiek tutaj w pełni popieramy fakt, że arbiter puścił grę, bo przewinienia Arka Pisarka na Jacku Wiszniewskim nie było, po czym ten pierwszy wpisał się na listę strzelców. Tym samym z prowadzenia Dzierżążni nic już nie zostało, a gdy w 33. minucie Maciek Lewandowski pokonał Jurka Koniarskiego po raz trzeci, zapach niespodzianki ulotnił się bezpowrotnie. Przegrywający walczyli do samego końca i te dość niewielkie rozmiary porażki pewnie uczciwie oddały by ich postawę w tym spotkaniu. Jednak w samej końcówce stracili dwa gole i przegrali 1:5. Mimo to zagrali jedno z lepszych, o ile nie najlepsze (biorąc pod uwagę klasę rywala) spotkanie w tym sezonie. Możemy żałować sytuacji przy bramce na 1:1, ale wszystko działo się szybko, a pewnie znaleźliby się tacy, którzy decyzję arbitra też by obronili. Mówi się trudno – rękawica została podniesiona, walka była na dobrym poziomie, i Dzierżążnia mogła wracać do domu z podniesionymi głowami. Natomiast Lema musiała mieć świadomość, że to spotkanie przepchnęła. Ale czasami tak też trzeba. Teraz jednak trzeba zebrać wszystko, co Kacper Piątkowski ma najlepszego do zaoferowania pod kątem składu, i powalczyć z Mocną Ekipą. Co prawda wygrana niczego jeszcze nie zagwarantuje, bo czekają ich jeszcze inne trudne mecze, ale tylko ona podtrzyma nadzieję na walkę o podium. Rok temu te ekipy stworzyły świetne widowisko, zakończone wynikiem 6:5. I nie jest nawet ważne, kto wtedy wygrał. Liczymy, że w najbliższy poniedziałek jedni i drudzy znów zabiorą nas na pokład tego emocjonującego rollercoastera!
Inne spotkanie, które de facto po kilkunastu minutach miało być rozstrzygnięte, a wcale nie było, to ProBram kontra Joga Finito. Ci pierwsi nie mogli sobie pozwolić na porażkę, bo wówczas ich akcje dotyczące mistrzostwa spadłyby niemal do zera. Poza tym byli bezpośrednio po klęsce z Mocną Ekipą, więc chcieli się przełamać i trafili akurat na dość przyjemnego przeciwnika w tym kontekście. Owszem, Joga Finito odbiła się od dna, pokonała niedawno Wybrzeże Klatki Schodowej, natomiast w poniedziałek miała drobne problemy z frekwencją i nie liczyliśmy z jej strony na zbyt wiele. Okazało się jednak, że również Kamil Zbrzeźniak nie mógł liczyć na wszystkich swoich najlepszych graczy, co sugerowało, że może wcale nie będzie to potyczka do jednej bramki. Potwierdzenie tego przyniósł pierwszy kwadrans. Joga nie dała się stłamsić, a w 12. minucie objęła prowadzenie! Igor Osipczuk dostał podanie od Marcina Gomulskiego, oszukał obrońcę i strzelił nie do obrony. Na odpowiedź ProBramu nie czekaliśmy jednak zbyt długo. 120 sekund później wyrównał Bartek Gorczyński i pewnie każdy myślał, że to początek końca Jogi. Owszem – gra faworytów weszła na wyższy poziom, okazji im nie brakowało, natomiast w pierwszej połowie nie przełożyło się to na kolejne gole. Musieliśmy więc poczekać do drugiej części spotkania, a ta zaczęła się dobrze dla drużyny z Dobczyna. Gola zanotował Norbert Grzymała, natomiast to nie miało żadnego wpływu na Jogę. Zespół Łukasza Świstaka wciąż grał spokojnie, nie wybijał piłki byle dalej, starał się ją rozgrywać i nie ułatwiał życia faworytom. W 31. minucie błąd przytrafił się jednak Rafałowi Charkiewiczowi. Strata w newralgicznej strefie spowodowała, że z piłką zabrał się Kacper Rawski i zrobiło się 3:1. Rafał Charkiewicz mógł szybko naprawić swój błąd, lecz jego strzał obronił Krzysiek Kunowski. To spotkało się z bolesną odpowiedzią kandydatów do mistrzostwa. Joga ponownie sprokurowała zagrożenie we własnym polu karnym, na którym skorzystał Kacper Urban. W ostatnich minutach padł jeszcze jeden gol, także dla ProBramu, i po 40 minutach wynik brzmiał 5:1. Joga, mimo porażki, postawiła trudne warunki. I chociaż teraz trafia na Faludżę, gdzie o punkty będzie ciężko (aczkolwiek rok temu ją pokonała), to z taką postawą będzie zdecydowanym faworytem zarówno w meczu z Dzierżążnią, jak i z Newer Giw Ap. To właśnie między tą trójką rozstrzygnie się, kto zostanie, a kto nie, na poziomie 4. ligi. Co do ProBramu, to trochę się tutaj męczył, natomiast kluczowe było odbudowanie się po porażce z Mocną Ekipą. To się udało, styl był mniej ważny, i po tym spotkaniu można było spokojnie udać się na trybuny, by z ich wysokości oglądać swojego kolejnego oponenta.
A będą nim gracze Wybrzeża Klatki Schodowej, którzy właśnie rozegrali jeden z najbardziej szalonych meczów w swojej przygodzie z NLH. Szanse na ich wygraną z Semolą ocenialiśmy dość krytycznie, aczkolwiek widząc, że rywale znów nie dojechali optymalnym składem, nasza ocena trochę się zmieniła. Proporcje 60/40 na korzyść Semoli wydawały się optymalne, a w pewnym momencie tego spotkania przybrały nawet taką postać, w której szanse WKSu były praktycznie zerowe. A to dlatego, że w 13. minucie zawodnicy z Ursusa prowadzili już 5:1! Co prawda na ich pierwsze trafienie bardzo szybko odpowiedział Gabriel Skiba, ale potem zaliczyli rajd 4:0, punktując młodszych kolegów niemiłosiernie. Widząc, jak to wszystko wygląda, WKS mógł uratować tylko cud. Nie zmieniły tego nawet dwa gole, które padły dla nich w końcówce pierwszej połowy. Bo co z tego, że coś udawało im się w ataku, skoro wszystko niweczyła dziurawa obrona. Na początku drugiej odsłony zawodnicy z Serocka stracili niezwykle kuriozalnego gola. Michał Sokołowski wybił piłkę w taki sposób, że Patryk Szrajder z linii środkowej zdobył bramkę. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że zrobił to głową! Jednak nawet po czymś takim przegrywający nie chcieli się poddać. I nagle, dosłownie w 5 minut, odrobili wszystkie straty! Semola, zamiast grać cierpliwie, niepotrzebnie pchała piłkę do przodu, dlatego dwa z trzech goli, jakie straciła w tym okresie, były po kontrach. Wynik 6:6 okazał się dopiero początkiem emocji. W kolejnej fazie obie strony zaczęły częstować się ciosami nawzajem. Patryk Bysiak strzelił gola na 7:6, odpowiedział Szymon Darkowski. Potem cudowną główką popisał się Kazik Grotte, lecz błąd przytrafił się Krzyśkowi Jędrasikowi, który stracił piłkę na rzecz Szymona Darkowskiego, a ten celnie uderzył na pustą bramkę. Rezultat 8:8 wydawał się ostatecznością, bo tutaj każdy chciał wygrać. WKS był tak zdeterminowany, że pod koniec podjął ryzyko gry z wysoko wysuniętym bramkarzem. Michał Sokołowski spisał się jednak świetnie, bo w kluczowej akcji spotkania oszukał jednego z przeciwników w okolicach koła środkowego. Potem piłka trafiła do Kuby Nalazka, który w sobie tylko znany sposób znalazł w polu karnym Szymona Darkowskiego. A ten, chociaż wielokrotnie w tym meczu wybierał indywidualne rozwiązania, kapitalnie wystawił piłkę Gabrielowi Skibie, który dał WKS-owi zwycięstwo 9:8! Radość chłopaków była piękna, jakby wygrali mistrzostwo albo chociaż medal. I wcale im się nie dziwimy. Przegrywali 1:5, a mimo to walczyli. Chociaż po drodze było jeszcze kilka trudnych momentów, to finał okazał się szczęśliwy. Może i na podium w tym sezonie nie zagoszczą, ale w klasyfikacji na najbardziej spektakularną remontadę sezonu 2024/25 na razie prowadzą w cuglach. Pewnie nie jest to wszystko przyjemnie czytać graczom Semoli, bo oni zawiedli całkowicie. Mieli kilka goli przewagi i rywala niemal na deskach, ale zamiast grać odpowiedzialnie i po prostu unikać prostych błędów, zupełnie nie przypominali samych siebie. Zwłaszcza w defensywie brakowało kogoś, kto by to poukładał. Brak dyscypliny w obronie to smutna wiadomość głównie dla Krzyśka Jędrasika. Wiemy, że kapitan Semoli jest fanem taktyki w grze na hali, dlatego oczy musiały mu krwawić, gdy z perspektywy bramki widział to, co działo się przed nim.
Po tym, jak tydzień wcześniej Faludża została samodzielnym liderem 4. ligi, teraz przyszło jej bronić pierwszego miejsca. Na jej drodze pojawiły się w pierwszym dniu tygodnia Byczki, które, gdyby wygrały to spotkanie, mogłyby dorzucić swoje trzy grosze w kontekście walki o medale. I chyba zdawały sobie z tego sprawę, bo na mecz dotarł choćby dawno niewidziany Krystian Tymendorf. Co prawda król strzelców poprzedniego sezonu wracał bezpośrednio po kontuzji i – jak się później okazało – bał się uderzać prawą nogą, to okazał się cennym wzmocnieniem. Niestety, jego obecność nie przełożyła się na zdobycie punktów. Mimo obiecującego początku, graczom ze Starych Babic nie udało się otworzyć wyniku, a Faludży – tak. Konkretnie w 7. minucie dokonał tego Czarek Kubowicz. Spotkanie obfitowało w okazje z obu stron, dlatego tym większe było nasze zdziwienie, gdy w 14. minucie padło wyrównanie po strzale, który nie miał prawa wlecieć do siatki. Krystian Tymendorf oddał uderzenie, a Marcin Komorowski przepuścił łatwą piłkę, co dało remis. Taka sytuacja podziałała mobilizująco na faworytów, a szczególnie na ich kapitana Kamila Lubańskiego. To właśnie on dwoma strzałami z dystansu ustawił to spotkanie dla lidera tabeli. Kolejnego gola dołożył Jakub Popiński, a Byczki odpowiedziały tylko jednym trafieniem, co oznaczało, że w drugiej połowie czekało ich ogromne wyzwanie. To zadanie okazało się niemożliwe do zrealizowania, gdy Faludża zdobyła trzy kolejne bramki. Gracze Dawida Pływaczewskiego starali się nie zrażać, ale – nie pierwszy raz w ostatnich tygodniach – mieli problemy ze skutecznością. Z drugiej strony rywale również mieli sporo okazji, lecz świetnie bronił Łukasz Bednarski, pełniący rolę lotnego bramkarza. Ostatnie dwa ciosy w tej potyczce wyprowadziły Byczki, ale ostatecznie przegrały 4:7, a ich marzenia o medalu odleciały. To nie był zły występ chłopaków, natomiast Faludża udowodniła, że na pozycji lidera znajduje się nieprzypadkowo. Zagrała wyrachowany mecz, zadając ciosy wtedy, kiedy było to najbardziej potrzebne. Tym samym pozostaje na samym szczycie, podczas gdy Byczkom pozostaje walka o czwarte miejsce. To wynik taki sam, jaki zajęli w swoim debiutanckim sezonie dwa lata temu. Warto dodać, że dokładnie w tym samym czasie, kiedy oni debiutowali, robiła to również Faludza – jeszcze jako Serce Kotwica. Tamten sezon gracze z Falenicy zakończyli na ostatnim miejscu, bez ani jednego punktu. To, gdzie dziś znajdują się obie ekipy, powinno być dla Byczków powodem do refleksji.
Retransmisję wszystkich spotkań czwartej ligi (z komentarzem) można obejrzeć poniżej. Video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p60 HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy! Jednocześnie prosimy Was o weryfikację statystyk z Waszych meczów - jeśli znajdziecie jakiś błąd, to prosimy o jak najszybszą informację.