fot. © www.nocnaligahalowa.pl
Opis i retransmisja 6.kolejki 3.ligi!
W tabeli 3. ligi zrobiło się niezwykle ciasno. Między trzecimi Bad Boys a ostatnim Promilem różnica wynosi zaledwie 4 punkty!
Ten dystans byłby większy, gdyby nie sensacyjna wpadka wspomnianych na wstępie Bad Boys. I może nawet bardziej niż o sam fakt porażki chodzi o jej styl, bo Źli Chłopcy zaprezentowali się bardzo słabo, co zdeterminowana od samego początku ekipa Szmulek doskonale wykorzystała. Wszystko mogło jednak potoczyć się inaczej, gdyby w 24. sekundzie gola dla ekipy w żółtych koszulkach zdobył Krzysiek Stańczak. Przegrał on jednak pojedynek z ostrym kątem i nie zmieścił piłki w pustej bramce. Możemy tylko gdybać, czy taki szybki gol nastroiłby pozytywnie ekipę z Ostrówka, ale okazało się, że była to jedna z nielicznych dobrych sytuacji Bad Boys w całym meczu. Słabo wyglądało to nie tylko w ofensywie, ale przede wszystkim w obronie, gdzie momentami kompletnie brakowało krycia. Tak jak w 4. minucie, gdy Adrian Ciepliński wbiegł w pole karne bez żadnej asysty i wykorzystał podanie Sebastiana Mędrzyckiego. Chwilę później było już 2:0, gdy fatalne nieporozumienie na linii Paweł Szczapa – Rafał Kubuj ponownie wykorzystał „Ciepły”. Ten początek napędził Szmulki, które szybko zrozumiały, że rywal jest do ogrania, zwłaszcza że Bad Boys nie mogli złapać rytmu. Poza jedną okazją Dawida Borczyńskiego nie stworzyli nic wielkiego, a w 13. minucie przegrywali już 0:3, gdy rzut karny po faulu na Filipie Pacholczaku zamienił na gola Krystian Rzeszotek. Kolejne nieporozumienie w defensywie Złych Chłopców ponownie wykorzystał Adrian Ciepliński, kompletując hat-tricka i pozostawiając bez wątpliwości, że Szmulki tego meczu nie oddadzą. Choć tuż przed przerwą Marcin Perzyna zdobył bramkę dla przegrywających, dając iskierkę nadziei, to w drugiej połowie nie oglądaliśmy skomasowanych ataków faworytów. Zamiast tego popełniali oni proste błędy, które, jak w 27. minucie, kończyły się kolejną straconą bramką. Ostatnie trafienie, na 6:1, zanotował Borys Sułek, i Szmulki dość niespodziewanie, ale w pełni zasłużenie, triumfowały w tym starciu. To niezwykle cenne trzy punkty dla tego zespołu, bo mało kto na nich liczył, a tutaj wyraźna wygrana nad dużo wyżej notowanym rywalem, nawet jeśli nieco osłabionym, to ogromny kop motywacyjny. Chłopaki robią wszystko co w ich mocy, by ich kapitan Kuba Kaczmarek nie musiał wracać do NLH na poziom 4. ligi. Co do Bad Boys, to muszą o tej potyczce jak najszybciej zapomnieć. Brak Kacpra Przybyło oraz Bartka Woźniaka odebrał im wiele atutów, nie tylko w ataku, ale także w cechach wolicjonalnych i presji wywieranej na obrońcach. Z jednej strony przegrani mogą mówić o szczęściu, bo ta porażka nie pozbawiła ich trzeciego miejsca w tabeli. Ale jest też druga strona tej historii – gdyby wygrali, a przecież byli zdecydowanym faworytem, brązowe medale mieliby praktycznie w garści. A tak trzeba walczyć dalej, gdzie niczego nie można być pewnym.
Porażka Bad Boys na pewno ucieszyła FSK Kolos. Groźny konkurent w walce o tytuł stracił punkty, ale trzeba było to jeszcze wykorzystać. Dwa tygodnie temu bylibyśmy pewni, że zespół z Ukrainy tego dokona. Jednak po ostatnim meczu Kolosa z Klimagiem pojawiła się pewna nutka niepewności. Razem Ponad Promil to równie niewygodny przeciwnik, i coś podpowiadało nam, że tutaj może być ciekawie. Tym bardziej że, jak w każdym tego typu przypadku, Kolos musiał, a rywal tylko mógł. Okazało się jednak, że ekipa Łukasza Głażewskiego nie miała w tym starciu żadnych atutów. Wynik może tego do końca nie oddaje, ale golkiper faworytów nie miał zbyt wiele pracy, a mecz od początku do końca był pod pełną kontrolą liderów rozgrywek. Trochę jednak trwało, zanim Ruslan Khudyk i spółka zaczęli potwierdzać to bramkami. Pierwszy gol padł w 11. minucie, po stracie w rozegraniu Promila. Piłkę przejął Volodymyr Grabowski, który szybko podał do Pawła Paduka. Ten, płaskim strzałem, zmusił do kapitulacji bramkarza rywali. Chwilę później mieliśmy chyba najlepszą okazję dla RPP. Mocny strzał Damiana Szwarca trafił jednak tylko w słupek. Liczyliśmy, że to zapowiedź lepszej gry w wykonaniu przegrywających, ale się przeliczyliśmy. Promil miał ogromny problem, zwłaszcza z Pawłem Padukiem, który pod koniec pierwszej połowy zapewnił Kolosowi bezpieczne prowadzenie. Najpierw po jego akcji futsalówkę do własnej siatki wbił Krystian Mizielski, a potem sam podwyższył wynik na 3:0. Druga połowa wyglądała bardzo podobnie. Promil był totalnie bezbarwny i szybko stracił bramkę na 0:4. W 28. minucie Piotrek Radomski wykorzystał błąd Bogdana Chepila i zdobył gola, ale nikt nie miał złudzeń, że może to coś zmienić. Jednostajne tempo gry i przewidywalne ataki sprawiały, że Promil nie był w stanie nic zdziałać. W końcówce meczu Kolos dołożył jeszcze dwa gole i w spotkaniu bez historii zwyciężył 6:1. Dzięki temu wrócił na zwycięską ścieżkę i pokazał, że wyciągnął wnioski z poprzedniej potyczki. To była wygrana, która nie pozostawiła cienia wątpliwości, kto był lepszy. Szkoda jednak, bo spodziewaliśmy się więcej po przegranych. Czyżby nie wierzyli, że stać ich na niespodziankę? Trochę tak to wyglądało. Miejmy nadzieję, że to się szybko zmieni, szczególnie w kontekście meczów, które zdecydują o ich być albo nie być na trzecim poziomie rozgrywek.
A bardzo ważny i cenny krok w kierunku nie tylko utrzymania, ale nawet w stronę pudła, zrobił we wtorek Klimag. Sukces nad Kolosem dodał skrzydeł podopiecznym Michała Antczaka, i tak jak jeszcze kilka tygodni temu mało kto stawiałby na ich zwycięstwo z HandyMan, tymczasem teraz każdy scenariusz wydawał się możliwy. Sam mecz okazał się niezwykle ciekawy i trzymał w napięciu do ostatnich sekund. Jednym z kluczowych momentów pierwszej połowy była 8. minuta. Wówczas z boiska zszedł kontuzjowany bramkarz Daniel Pszczółkowski, a wiemy, jak ważnym punktem w ekipie Krzyśka Smolika jest ten zawodnik. Jego zejście i wejście Sebastiana Laskowskiego spowodowało, że HandyMan często grał z wysoko wysuniętym golkiperem, co okazało się ich przekleństwem w pierwszych 20 minutach. Po jednym z takich wyjść i nieudanym strzale Sebastiana Laskowskiego piłka trafiła do Tomka Bicza, który z własnej połowy celnie uderzył na pustą bramkę. HandyMan szybko odpowiedział – strzelał Patryk Wieczorek, a piłka po pechowym rykoszecie od Mateusza Kowalczyka wpadła do siatki, doprowadzając do remisu. Jednak ostatnie słowo w tej połowie należało do ekspertów od klimatyzacji. Tym razem ponownie nie popisał się Sebastian Laskowski, choć bardziej należy docenić kunszt strzelca, Patryka Maliszewskiego. Zawodnik Klimagu powalczył o piłkę na wysokości linii środkowej, a potem pięknym lobem pokonał bramkarza HandyMan. Była to ostatnia akcja premierowej odsłony, a druga połowa zapowiadała się równie interesująco. Po zmianie stron działo się sporo, choć bramek długo brakowało. Klimag nie potrafił wykorzystać przewagi liczebnej po żółtej kartce dla Sylwka Florowskiego, zmarnował też doskonałą okazję w akcji 2 na 1. Końcówka należała jednak do HandyMan, którzy raz za razem pojawiali się w polu karnym rywali, ale brakowało im skuteczności. W 39. minucie głupią żółtą kartkę zarobił Bartek Karpiński, co dało HandyMan dwie minuty gry w przewadze. Nie dość, że nic z tego nie wynieśli, to jeszcze dali się zaskoczyć kontrą, którą perfekcyjnie wykończył Tomek Bicz. Mimo to zespół Krzyśka Smolika wciąż wierzył w odrobienie strat. Jednak jeśli nie wykorzystuje się takich okazji, jaką mieli Artur Kielczyk i Kuba Jankowski, to trudno liczyć na dobry wynik. Niemal równo z końcowym gwizdkiem gola na 3:2 zdobył Kuba Koszewski, ale na więcej zabrakło czasu. HandyMan po raz kolejny sami byli winni swojego kiepskiego wyniku. Remis był spokojnie w ich zasięgu, a biorąc pod uwagę wyrównany przebieg meczu, oddałby on sprawiedliwie to, co widzieliśmy na boisku. Jednak sposób, w jaki tracili gole, sprawił, że sami prosili się o porażkę. Z kolei Klimag zagrał wyrachowanie, a odpowiedzialność na swoje barki wziął ten, od którego tego oczekiwaliśmy. Patryk Maliszewski zdobył bramkę i zanotował dwie asysty, dzięki czemu zwycięzcy awansowali na 4. miejsce w tabeli. A patrząc na terminarz najbliższej kolejki, można śmiało założyć, że to wcale nie musi być koniec ich marszu w górę ligowej hierarchii.
Dobre humory po 6. kolejce mają także w Adrenalinie, a wszystko za sprawą wygranej nad Gencjaną. Jedni mogą uznać to za niespodziankę, jednak biorąc pod uwagę spore osłabienia w obozie Fioletowych, perspektywa korzystnego wyniku dla ekipy Roberta Śwista stawała się coraz bardziej realna. Gencjana musiała radzić sobie bez Piotrka Hereśniaka, Eugenio Asinova i Marka Zbyszewskiego, choć wciąż pozostawała zespołem, który mógł poważnie namieszać. I rzeczywiście – mimo że to Adrenalina od początku była bliżej zwycięstwa, mecz okazał się wyrównany i emocjonujący. Już w 7. minucie indywidualnym rajdem popisał się Kacper Waniowski, otwierając wynik meczu. Kilka chwil później Fioletowi nie wykorzystali kontry, akcja poszła w drugą stronę i Antek Jemioł podwyższył na 2:0. W 17. minucie mogło być nawet 3:0, ale Mikołaj Świderski zmarnował sytuację sam na sam z bramkarzem Arturem Fiodorowem. Ta niewykorzystana okazja okazała się punktem zwrotnym, bo od końcówki pierwszej połowy to Gencjana zaczęła przejmować inicjatywę. Po rzucie rożnym, czyli specjalności zakładu bramkę kontaktową zdobył Paweł Józwik, a Fioletowi kontynuowali dobrą grę w drugiej połowie, choć brakowało im skuteczności. W 22. minucie Kuba Strzała trafił w poprzeczkę, ale chwilę później Michał Orzechowski się nie pomylił i doprowadził do remisu. Zespół z Warszawy mógł nawet wyjść na prowadzenie po żółtej kartce dla Roberta Śwista, lecz Tomek Wasak obił jedynie obramowanie bramki. Adrenalina znalazła się w odwrocie, ale w 29. minucie odzyskała prowadzenie – po rzucie rożnym Antek Jemioł pewnie pokonał bramkarza rywali, co należałoby porównać do wzięcia głębokiego oddechu przez graczy w czarnych koszulkach. Gencjana nie zamierzała się poddawać, a duet Tomek Wasak – Paweł Józwik wyrównał na 3:3 po efektownej dwójkowej akcji. Odpowiedź Adrenaliny była jednak błyskawiczna – Paweł Mazurkiewicz zgrał piłkę, a Mikołaj Świderski popisał się pięknym uderzeniem ze swojej słabszej, prawej nogi. W końcówce meczu Fioletowi zaryzykowali, zamykając rywali w okolicach ich pola karnego, ale przewaga w posiadaniu piłki nie przełożyła się na kolejne gole. Tymczasem Adrenalina w ostatnich minutach ponownie wykorzystała rzut rożny i kapitan Robert Świst przypieczętował zwycięstwo nad wyżej notowanym przeciwnikiem. Nie da się ukryć, że triumfatorzy mieli trochę szczęścia – słabszy skład rywali i niewykorzystane przez nich okazje odegrały tu dużą rolę. Jednak w ich sytuacji styl nie ma znaczenia. Wiadomo było, że to będzie trudne 40 minut, i takie właśnie było. Chwała więc zwycięzcom za to, że mimo ciężkich chwil wygrali drugi mecz z rzędu. Gencjana z kolei ma powody do rozczarowania. Mimo że przegrywała już 0:2, złapała dobry rytm, wyrównała i mogła objąć prowadzenie. Dziś możemy tylko gdybać, czy udałoby się wówczas dowieźć trzy punkty do końca. Teraz pozostaje im życzyć lepszego składu w najbliższej potyczce z Bad Boys. To będzie kluczowy mecz w kontekście walki o najniższy stopień podium. Wygrana pozwoli wskoczyć na podium, ale przegrana może sprawić, że Fioletowi na walkę o medale będą mogli jedynie popatrzeć z boku.
Na zakończenie dnia czekała nas potyczka polsko-ukraińska. MR Geodezja zmierzyła się z Ternovitsią, a wskazanie faworyta w wyścigu po trzy punkty nie było trudne. Skalę trudności Geodetom podniosła nieobecność Tomka Freyberga i Serka Modzelewskiego – zawodników, którzy w dwóch ostatnich meczach tej drużyny byli wybierani na MVP. Ternovitsia także nie miała wszystkich najlepszych graczy, jednak w kontekście celu – jakim była wygrana po wpadce z Gencjaną – nie miało to większego znaczenia. Spotkanie zaczęło się dobrze dla ekipy Romana Shulzhenki. Już w 3. minucie Anatolii Zvariiuk wybił piłkę spod nóg jednego z rywali, a ta trafiła do Volodymyra Hrydovyia, który chwilę później ułożył ją sobie na lewej nodze i pokonał Kamila Portachę, nie dając mu szans. Kto jednak spodziewał się początku strzeleckiej kanonady, ten się pomylił. Mimo optycznej przewagi zawodników w żółtych koszulkach kolejne gole nie padały, co powodowało, że mogły wrócić demony przeszłości. W starciu z Gencjaną Ternovitsia także wydawała się mieć wszystko pod kontrolą, ale w drugiej połowie sytuacja się skomplikowała. Geodezja, choć całkiem nieźle się broniła, z przodu była bezproduktywna. Szczęśliwie utrzymywała korzystny dla siebie wynik, zwłaszcza że w 25. minucie powinno być 0:2. Popularny „Jaszyn” świetnie obronił jednak strzał z bliska autorstwa Volodymyra Hrydovyia. W 32. minucie Geodeci mieli okazję na wyrównanie, lecz Maciek Karczewski zmarnował dobrą sytuację. Minutę później faworyci mieli rzut wolny. Kamil Portacha ustawił mur, a potem chciał do niego dołączyć, ale z jakiegoś powodu w ostatniej chwili powstała luka między nim a kolegami, w którą Volodymyr Hrydovyi posłał piłkę, zdobywając swojego drugiego gola. Kilka chwil później ten sam zawodnik zaliczył asystę przy trafieniu Olega Borysa, co praktycznie rozstrzygnęło losy meczu. Geodeci w końcu jednak zdołali zdobyć honorowe trafienie – Kamil Ryński strzelił nie do obrony, dając drużynie niewielką nadzieję na emocjonującą końcówkę. Przegrywający grali do końca, wprowadzili lotnego bramkarza w osobie Marcina Błońskiego i nawet mieli jedną świetną okazję na zmianę wyniku. Rywale także mieli swoje szanse, w tym jedną na pustą bramkę, ale ostatecznie mecz zakończył się wynikiem 1:3. Geodezja powalczyła na tyle, na ile mogła, i finałowy rezultat nie przynosi jej wstydu. Czy była szansa na coś więcej? Raczej nie. Ternovitsia była znacznie lepsza, choć ponownie nie potrafiła przekuć swojej przewagi na więcej bramek, co wywołało trochę niepotrzebnych nerwów. Najważniejsze jednak, że cel został zrealizowany. Triumfatorzy, podobnie jak FSK Kolos, są dosłownie o krok od wywalczenia awansu do 2. ligi. Niemniej porażka z Gencjaną wydaje się nieco podkopała morale tej drużyny, podobnie jak porażka Kolosa z Klimagiem. Dlatego na razie niczego jeszcze nie przesądzajmy, nawet jeśli tabela sugeruje coś zupełnie innego.
Retransmisję wszystkich spotkań trzeciej ligi (z komentarzem) można obejrzeć poniżej. Video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p60 HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy! Jednocześnie prosimy Was o weryfikację statystyk z Waszych meczów - jeśli znajdziecie jakiś błąd, to prosimy o jak najszybszą informację.