fot. © www.nocnaligahalowa.pl

Opis i retransmisja 6.kolejki 1.ligi!

27 stycznia 2025, 02:10  |  Kategoria: Video  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Ten, kto przewidziałby, że po 6. kolejce liderem 1. ligi będzie Kartonat, powinien szybko udać się do najbliższego punktu Totolotka. To, co dzieje się w elicie NLH, jest naprawdę trudne do ogarnięcia.

Ale czy może być inaczej, skoro w zapowiedziach piszemy, że AbyDoPrzodu jest na dobrej drodze do obrony tytułu, a kilkanaście godzin później ten zespół potyka się z Auto-Delux? Nie będziemy ukrywać – nawet jeśli po ostatnich zwycięstwach Delux dawaliśmy im nieco większe szanse niż pierwotnie zakładaliśmy, to nie widzieliśmy opcji na ich wygraną z urzędującym mistrzem. Trochę w tej kwestii zaskoczyła nas nieobecność Rafała Radomskiego w obozie faworytów, ale nawet to nie odwiodłoby nas od postawienia dobrej sumy na nominalnych gospodarzy. Jednak już od samego początku ta potyczka nie układała się po myśli zespołu z Duczek. To przeciwnicy mieli więcej posiadania piłki, z kolei oni, nawet jeśli zakładali, że będą bazować na kontrach, nic wielkiego nie potrafili sobie wykreować. W 9. minucie mogli jednak prowadzić, gdy w poprzeczkę trafił Kamil Kłopotowski. Zamiast 1:0, lada moment zrobiło się 0:1. Patryk Dybowski zagrał do Remka Muszyńskiego, ten zgrał piłkę do Daniela Sulicha, który mocnym strzałem przy słupku zmusił do kapitulacji Piotrka Kozę. Ten rezultat utrzymał się do końca pierwszej połowy, a ekipa w czerwonych koszulkach praktycznie ani razu nie zatrudniła do interwencji Bartka Muszyńskiego. Golkiperowi Delux chyba brakowało trochę wrażeń, bo w 22. minucie popełnił fatalny błąd. Jego zagranie zablokował Kamil Kłopotowski, po czym wjechał z futsalówką do pustej bramki. Kto nie pomyślał wtedy, że to początek końca Auto-Delux, niech podniesie rękę. Nie widzimy żadnego zgłoszenia ;) I wcale się nie dziwimy, bo każdy przypuszczał, że AbyDoPrzodu za chwilę odjedzie z wynikiem. Tym bardziej że do Zielonki dojechał Rafał Radomski. Ale gracze Delux szybko wrócili na swój poziom. W 26. minucie Patryk Dybowski zatrzymał kontrę przeciwników, zrobił z piłką kilkanaście metrów i strzelił nie do obrony. Michał Wytrykus zdawał się przeczuwać, że to oznacza ogromne kłopoty. Czas uciekał, wynik się nie zmieniał, ale wreszcie przyszły okazje dla faworytów. Pierwszej nie wykorzystał Przemek Wycech, a drugiej Rafał Radomski. Ten drugi miał podwójnego pecha, bo w 38. minucie od jego złego zagrania rozpoczęło się kolejne nieszczęście w zespole AbyDoPrzodu. Rywale przejęli piłkę i za chwilę Kamil Boguszewski podwyższył wynik na 3:1. Tutaj nie było już opcji uratowania tego spotkania, a kwintesencją tej potyczki był gol Bartka Muszyńskiego, który chcąc-nie chcąc przelobował z własnej połowy Piotrka Kozę. AbyDoPrzodu na kolanach! Oczywiście, sam fakt porażki jest szokujący, ale jeszcze bardziej jej styl. Dobre akcje ADP można było policzyć na palcach jednej ręki. Tak naprawdę to przeciwnicy podłączali ich do prądu swoimi pomyłkami, ale to nie wystarczyło, by sięgnąć tutaj po jakikolwiek punkt. No i z ich perspektywy stało się najgorsze – stracili przywilej, w którym wszystko było tylko w ich nogach. Teraz w kwestii mistrzostwa muszą już liczyć na pomoc innych. Z kolei gracze Auto-Delux od samego początku meczu byli konsekwentni, skuteczni i wreszcie możemy napisać, że to nie była fura szczęścia z domieszką umiejętności, ale te proporcje w końcu były odwrotne. Możemy im jedynie pogratulować, a widząc, że w tej chwili mają pięć punktów straty do Kartonatu, z którym czeka ich jeszcze mecz, to w ich przypadku nie możemy niczego wykluczyć. Oni już zrobili coś ponad stan i na pewno nie zmarnują okazji, by powalczyć o jeszcze więcej.

O tym, jak wszystko szybko zmienia się w 1. lidze, przekonuje przykład Łabędzi. Jeszcze niedawno walczyli z Auto-Delux jak równy z równym, może nawet byli ciut lepsi, ale podczas gdy rywale właśnie obmyślają strategię na walkę o podium, oni są coraz bliżej 2. ligi. Porażka z Offside była raczej wkalkulowana, chociaż w naszej ocenie, widząc przetrzebiony skład ekipy Pawła Buli, wcale nie musiało się tak skończyć. Offside był spokojnie do pokonania, ale Łabędzie nie wykorzystały swoich okazji. Tak naprawdę od samego początku do samego końca był to mecz z gatunku "cios za cios". Gdy jedni wywalczyli sobie coś z przodu, zaraz błyskawicznie oddawali to z tyłu – i to dotyczyło obydwu stron. W pierwszej połowie, choć to Offside zaczął od gola, Łabędzie dwukrotnie obejmowały prowadzenie. Można powiedzieć, że aż do stanu 3:2 grały w miarę stabilnie, ale potem ich poziom gry w defensywie drastycznie spadł. To spowodowało, że Offside jeszcze przed przerwą wyrównał, a po powrocie na parkiet znów wyszedł na prowadzenie po trafieniu Adama Pazio. Jednak, jak już doskonale wiecie, to był szalony mecz, w którym ciężko było coś przewidzieć. Ekipa Maćka Pietrzyka znów wzięła się do roboty i po dwóch golach w odstępie 60 sekund wróciła na właściwe tory. Tylko co z tego. Za chwilę rywale mieli swoją akcję, i tak naprawdę wystarczyło, że Adam Matejak urwał się spod krycia, a natychmiast wychwytywał go Adam Pazio, który dogrywał mu piłkę, i Karol Kopeć był bez szans. W 34. minucie Przemek Laskowski daje ostatnie prowadzenie Łabędziom, i od tamtej chwili zespół z Sulejówka zaczyna w spektakularny sposób marnować szanse na wygraną. Najpierw kolejnego gola strzela im Adam Matejak, którego aż prosiło się, by kryć znacznie bliżej. Potem Adam Pazio, po stracie rywali, lobuje Karola Kopcia z własnej połowy, a następnie po dwójkowej akcji dwóch wyżej wymienionych zawodników robi się 8:6, co oznacza koniec nadziei Łabędzi na dobry wynik. W końcówce Offside nie pozwala sobie zrobić krzywdy, dokłada kolejne dwa trafienia i wygrywa 10:6. Trzeba powiedzieć, że triumfatorzy mieli w tym wszystkim sporo szczęścia. Trafili akurat na drużynę, która grała tak nieudolnie w defensywie, że tego spotkania po prostu nie dało się nie wygrać. Według nas lepiej by to wyglądało, gdyby w bramce Łabędzi stanął Przemek Laskowski, a w defensywie został Karol Kopeć, bo nie wierzymy, że z nim w tej formacji chłopaki straciliby tyle goli, zwłaszcza że w większości przypadków rywale wykorzystywali ich totalną dezorganizację. Tym sposobem Offside przedłuża swoje szanse nawet na mistrzostwo, i może to obudzi kilku graczy, którzy chyba stracili wiarę w sens przyjeżdżania na Nocną Ligę. Tutaj naprawdę sporo może się jeszcze wydarzyć i Offside musi grać do końca. Z kolei Łabędzie, tak jak napisaliśmy na wstępie – straciły ogromną szansę na coś, co mogłoby stanowić fundament ich utrzymania w elicie. No ale jeśli w tak dziecinny sposób tracą gole, to nawet wiele fajnych akcji ofensywnych nie jest w stanie tego przykryć. Załóżmy jednak, że tutaj i tak mieli przegrać. Ale jeśli powtórzą to za kilka tygodni z Gold-Dentem w meczu "być albo nie być", to ten swój radosny futbol będą mogli uprawiać o klasę niżej.

O godzinie 21:35 rozpoczął się mecz, który według nas mógł być hitem tej serii gier. Wesoła, po przebudzeniu i pokonaniu Offside, mierzyła się z AGD Marking, a więc zespołem, który poniósł zaledwie jedną porażkę. Szanse ocenialiśmy dość podobnie – choć Patryk Jach znów miał problemy kadrowe, skład, którym dysponował, gwarantował wysoki poziom. Jedyny znak zapytania stawialiśmy przy kondycji, bo AGD znane jest z tego, że potrafi dużo biegać. Zastanawialiśmy się, jak byli mistrzowie NLH wytrzymają trudy tego meczu. Te obawy okazały się jednak kompletnie bezpodstawne. Wesoła rozegrała tę potyczkę po profesorsku i z zegarmistrzowską precyzją wypunktowała bezbronną drużynę z Radzymina. AGD kompletnie nie potrafiło dostosować się do warunków narzuconych przez przeciwnika. Nie pasowało im, że rywale grają szeroko, nie forsują tempa, i zupełnie nie wiedzieli, jak się do tego zabrać. W 6. minucie mieli też pecha, bo stracili gola po rzucie karnym, który w naszej ocenie był delikatnie wątpliwy. Ale biorąc pod uwagę dalsze wydarzenia, nie miało to większego znaczenia. Wesoła szanowała piłkę, wymieniała podania w swojej strefie, po czym nagle przyspieszała i w bardzo podobny sposób zdobywała kolejne gole. Jeszcze przed upływem kwadransa było już 4:0 i nie widzieliśmy żadnej opcji, by Marking cokolwiek tutaj ugrał. Kroplą w morzu potrzeb okazała się bramka w 17. minucie Kamila Kośnika, zwłaszcza że tuż przed przerwą gracze AGD spróbowali zaatakować pressingiem i źle się to dla nich skończyło. Rywale szczęśliwie wyszli z opresji po zagraniu Daniela Matwiejczyka, piłkę przejął Janek Skotnicki i po raz piąty pokonał Szymona Knapa. Gracze w niebieskich koszulkach nie dość, że kompletnie się nie męczyli, to jeszcze zdobywanie bramek przychodziło im z ogromną łatwością. Bardzo dobrze prezentował się Daniel Matwiejczyk, który w drugiej połowie podwyższył wynik na 6:1. AGD starało się jeszcze coś zmienić – w rolę lotnego bramkarza wcielił się Kuba Skotnicki, jednak efektów, poza kilkoma niepotrzebnymi starciami (również słownymi), nie było. Dopiero w 33. minucie gola na 2:6 zdobył Paweł Żmuda, ale mądra gra Wesołej, jak również pośpiech w wykonaniu przeciwników, sprawiły, że wynik nie uległ już zmianie. Ten rezultat ma ogromne znaczenie w kontekście walki o tytuł. Wesoła odzyskała bowiem to, na czym najbardziej jej zależało – kwestię złota ma tylko i wyłącznie w swoich nogach. To coś, o czym chłopaki jeszcze dwa tygodnie temu nie mogli nawet pomarzyć. I jeśli będą grać tak, jak w tym meczu, powrót na tron jest bardzo prawdopodobny. AGD zostało pozbawione wszelkich atutów i dawno nie widzieliśmy braci Banaszek i spółki tak bezbronnych. Ale trzeba to przetrawić i, paradoksalnie, może to mieć dobry wpływ na Marking. Pewna presja z nich zejdzie, bo znów będą na etapie: „możemy, ale nie musimy”. A z takiej pozycji często atakuje się najlepiej.

A teraz przechodzimy do spotkania, które, mimo że grały w nim drużyny walczące o zupełnie inne cele, również niosło ze sobą potężny ciężar gatunkowy. Gato zmierzyło się z Gold-Dentem, a przegrany tego meczu niemal na 100% musiał się pogodzić z tym, że nie znajdzie się w elicie w jej kolejnej odsłonie. Zespół z Ukrainy był świeżo po niezłym meczu z AbyDoPrzodu i przyjechał w bardzo solidnym zestawieniu. Z kolei Dentyści mieli spore problemy – tylko jeden zawodnik rezerwowy, a dodatkowo brakowało bramkarza, co zmusiło Przemka Tucina do powrotu między słupki. Początek meczu, zarówno dla kapitana, jak i całej jego drużyny, nie był udany. Gato, które dość cierpliwie szukało swoich szans, między 9. a 10. minutą zdobyło dwa gole z rzędu. Widząc to i mając świadomość braków po stronie Gold-Dentu, szanse przegrywających ocenialiśmy bardzo krytycznie. Ale młody zespół z Wołomina nie złożył broni. Duże znaczenie miała dla nich bramka zdobyta w 18. minucie, która dała im pozytywnego kopa, a jednocześnie nieco podmyła pewność siebie w obozie Andrija Rosinskiego. To dało się zauważyć na starcie drugiej odsłony, gdy Gold-Dent zaczął grać odważniej. I po dwóch trafieniach Krystiana Gałązki objął prowadzenie. A mógł je nawet podwyższyć, lecz nie udało się wykorzystać przewagi po kartce dla Oleksandra Ichanskiego. Gato wyraźnie było w dołku i, co gorsza, nie miało pomysłu, jak dobrać się do skóry rywalom. Nie pomogło im nawet dwuminutowe wykluczenie Damiana Zajdowskiego. Dopiero na kilka minut przed końcem ataki zespołu w żółtych koszulkach zaczęły być naprawdę groźne. W sukurs przyszła im kolejna żółta kartka, tym razem dla Wojtka Saulewicza. Była to tak naprawdę ostatnia deska ratunku dla graczy zza naszej wschodniej granicy. Ich napór w końcu przyniósł upragniony efekt. Po jednym ze strzałów i niepewnej interwencji Przemka Tucina piłkę z najbliższej odległości dobił Andrii Shyian, a na zegarze zostało jeszcze kilkadziesiąt sekund. Obie ekipy bardzo chciały wygrać, a na kilka chwil przed końcową syreną doszło do bezprecedensowego wydarzenia. Oleksii Ruzhynskyi wykonywał rzut rożny i zrobił to tak niefortunnie, że wpakował piłkę do własnej bramki. Ten gol jednak nie miał prawa zostać uznany. Przepisy mówią wyraźnie, że z żadnego stałego fragmentu gry, czy to rzutu wolnego, czy rożnego, nie można zdobyć gola samobójczego. Nie jesteśmy w stanie wytłumaczyć, dlaczego tak doświadczeni sędziowie pogubili się w tej sytuacji. Fakt jest jednak taki – ich błąd kosztował Gato punkt. Paradoksalnie, nikt na boisku nie wiedział o tej pomyłce. Przegrywający rzucili się jeszcze do odrabiania strat i mieli nawet stuprocentową okazję, lecz Przemek Tucin popisał się kapitalną interwencją po strzale Siarheia Zhukouskiego, dzięki czemu Gold-Dent triumfował 4:3. Na pewno należy pochwalić Dentystów za to, że byli w stanie podnieść się po fatalnym początku i powalczyć o dobry rezultat. Ta młoda ekipa pokazała charakter i – jak się okazało – wywalczyła na boisku punkt, bo dwa dostała w prezencie od sędziów. Z drugiej strony – ekipa Gato jest trochę sama sobie winna. Mieli tę potyczkę w garści, prowadzili, a nagle stanęli i cudem doprowadzili do wyniku 3:3. Remis byłby sprawiedliwy. Stało się jednak inaczej i możemy drużynę z Ukrainy jeszcze raz przeprosić. Trudno powiedzieć, czy to będzie miało dla nich jakieś konsekwencje, ale wiele wskazuje na to, że tak. Tym bardziej szkoda, że wszystko zakończyło się w taki właśnie sposób.

Po tym, co wydarzyło się w poprzednim meczu, trudno było nam od razu skupić się na kolejnej rywalizacji. Potrzebowaliśmy kilku minut, aby dojść do siebie, lecz musieliśmy to zrobić, bo stawka spotkania Kartonat vs Al-Mar była równie wysoka. Dla Al-Maru to była ostatnia szansa, by liczyć się w walce o medale, a dla Kartonatu – by objąć samodzielne prowadzenie w tabeli! Zbierając różne opinie, faworytem była drużyna Wojtka Kuciaka, jednak spodziewaliśmy się, że ich przeciwnicy, nawet bez Patryka Czajki i Mateusza Błońskiego, postawią trudne warunki. Pierwsza połowa potwierdziła te przewidywania – nie obfitowała w bramki, a oba zespoły zdobyły po jednym golu. Najpierw Marcin Kur ograł Dominika Ołdaka i precyzyjnym strzałem z lewej nogi pokonał Maćka Sobotę. W 17. minucie Damian Bąk wyrównał po akcji, w której Wiktor Gajewski domagał się faulu, jednak sędziowie puścili grę, co napastnik Al-Maru wykorzystał bez problemów. Druga połowa była znacznie ciekawsza. Zaczęło się od małej kontrowersji – naszym zdaniem w 25. minucie Adam Marcinkiewicz sfaulował Damiana Bąka, ale gwizdek sędziów milczał. Chwilę później swoją świetną formę potwierdził Marcin Kur, a Damian Suchocki skorzystał z kapitalnego podania między dwóch obrońców i wyprowadził Kartonat na prowadzenie. Mógł je nawet podwyższyć, ale Karol Sochocki zmarnował dogodną okazję. Al-Mar nie pozostawał dłużny – Dominik Ołdak trafił w słupek, a w 33. minucie Rafał Błoński już się nie pomylił, skutecznie wykańczając podanie od Damiana Bąka. Wynik 2:2 utrzymywał się do 38. minuty. Wówczas nadszedł kluczowy moment meczu. Bartek Gwóźdź, pomagając w rozegraniu piłki, popełnił błąd i stracił ją na rzecz przeciwników. Dominik Ołdak mógł to wykorzystać, ale zamiast strzelać, zdecydował się na drybling, co pozwoliło bramkarzowi Kartonatu naprawić swoją pomyłkę. Chwilę później akcja przeniosła się na drugą stronę boiska. Damian Suchocki dośrodkował z rzutu rożnego, a Marcin Kur urwał się Pawłowi Gołaszewskiemu i pięknym strzałem pod poprzeczkę zdobył gola na 3:2. Al-Mar grał już tylko o remis i powinien go wywalczyć. Dominik Ołdak miał dwie świetne okazje, ale za pierwszym razem jego strzał obronił Bartek Gwóźdź, a za drugim zabrakło decyzji o podaniu do lepiej ustawionego Pawła Gołaszewskiego. Drugi z nich także miał swoją szansę, lecz znów świetnie spisał się bramkarz Kartonatu. W efekcie Al-Mar przegrał mecz, który spokojnie mógł zremisować. Zabrakło zimnej krwi i skuteczności, szczególnie ze strony Dominika Ołdaka, na którym opierała się gra ofensywna. Tym samym dla Marcina Rychty i jego zespołu sezon praktycznie dobiegł końca. Z kolei Kartonat, chyba nie obrazi się za stwierdzenie, że to spotkanie po prostu przepchnął. I choć jest liderem, z dwupunktową przewagą (!), to na pewno zdaje sobie sprawę, że nie zaprezentował gry, która mogłaby kogokolwiek przekonać, iż pozostanie na szczycie na dłużej. Tutaj trzeba będzie wejść na jeszcze wyższy poziom, a najbliższy mecz z AbyDoPrzodu pokaże, czy ekipa Wojtka Kuciaka będzie w stanie przejąć od obrońcy tytułu miano jego najpoważniejszego następcy.

Retransmisję wszystkich spotkań pierwszej ligi (z komentarzem) można obejrzeć poniżej. Video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p60 HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy! Jednocześnie prosimy Was o weryfikację statystyk z Waszych meczów - jeśli znajdziecie jakiś błąd, to prosimy o jak najszybszą informację.

Komentarze użytkowników: