fot. © www.nocnaligahalowa.pl
Opis i retransmisja 7.kolejki 1.ligi!
Niedługo cieszył się Kartonat z pierwszego miejsca w tabeli. Entuzjazm ekipy Wojtka Kuciaka ugasiła ekipa AbyDoPrzodu.
Porażka obecnego lidera stanowiła dobrą wiadomość dla Offsidu. Dzięki temu można było jeszcze bardziej zmniejszyć dystans do pierwszego miejsca. Warunkiem było pokonanie Gato, lecz to wcale nie musiało być takie proste, na jakie się zapowiadało. Offside miał już tydzień wcześniej kłopoty z Łabędziami, wiadomo, że godzina 20:00 nie jest dla tej ekipy idealna, z kolei Gato całkiem nieźle grało w ostatnich meczach, więc jakaś nadzieja na niespodziankę się tliła. Tyle że drużyna Andrija Rosinskiego przyjechała w słabszym składzie niż choćby siedem dni wcześniej. Brakowało Artema Kopusa czy Andrija Shyiana, z kolei po drugiej stronie boiska pojawił się Janek Szulkowski. No i okazało się, że to, co miało do zaproponowania Gato, to było zdecydowanie za mało na trzykrotnego mistrza rozgrywek. Sprawa była rozstrzygnięta praktycznie po kilkunastu minutach, gdzie Offside prowadził 3:0, a miał tyle okazji, że spokojnie mogło być dwa razy wyżej. Ale co się odwlekło, to nie uciekło – łatwość, z jaką faworyci kreowali sobie sytuacje, powodowała, że po pierwszej połowie wynik brzmiał 6:1, a jedynego gola dla ekipy z Ukrainy zanotował Dmytro Zharik. Druga odsłona była troszkę bardziej wyrównana, natomiast Offside nie grał już na 100% swoich możliwości. Nie było takiej potrzeby. Dzięki temu był nawet okres, w którym Gato zdobyło dwa gole z rzędu, natomiast mecz ogólnie nie miał wielkiej historii i skończył się wysokim zwycięstwem zespołu z Wołomina, 12:5. Możemy jedynie żałować, że przegrani nie dali rady wejść na wyższy poziom, natomiast dziwi nas trochę, że ten zespół, który przecież potrafi dobrze bronić, w sposób tak prosty dał się wyprowadzać w pole. To przypominało nam troszkę spotkanie tej drużyny z Wesołą, gdzie też nie mieli za wiele do powiedzenia. Z kolei Offside pewnie spodziewał się trochę większego oporu, ale to, co zastał na boisku, na pewno mu nie przeszkadzało. Łatwa wygrana, trzy punkty, piękny gol Janka Szulkowskiego na początku drugiej połowy – tak można żyć. I to zwycięstwo powoduje, że triumfatorzy wciąż są bardzo mocnymi kandydatami, żeby 1. ligę w tym sezonie wygrać. Co prawda czekają ich dwa trudne spotkania z Al-Marem i AGD Marking, to wygrana w tych potyczkach wystarczy do minimum wicemistrzostwa rozgrywek. A przy dobrych wiatrach – co wcale nie jest niemożliwe, zwłaszcza biorąc pod uwagę, jak nieprzewidywalny jest to sezon – może dać nawet złoto. Byle tylko dopisywał skład, bo ten, który wystarczył na Łabędzie i Gato, na rywali z górnej półki może się okazać niewystarczający.
Skoro przy mistrzostwie jesteśmy, to na ten moment, najpoważniejszym kandydatem w drodze po chwałę, jest Wesoła. Gdy przegrywali z Auto-Delux, mało kto na nich liczył, zespół wydawał się rozbity, a teraz? Podopieczni Patryka Jacha właśnie znaleźli się na samym szczycie. Przyczyniła się do tego wygrana z Gold-Dentem oraz późniejsza porażka Kartonatu. A jak przebiegł mecz z Dentystami? Przy całym szacunku dla ekipy w żółtych strojach, było to starcie, w którym faworyci tylko na początku mieli delikatne problemy. Sami zresztą podsycali ogień, bo kilka niedokładnych zagrań spowodowało, że w 5. minucie na ich pustą bramkę strzelał Damian Zajdowski, a potem w poprzeczkę trafił Krystian Gałązka. Nie wydaje nam się jednak, by nawet gdyby z tych dwóch okazji padł choćby jeden gol, to miałoby to jakikolwiek wpływ na podział punktów. Wesoła była praktycznie non stop przy piłce, a w ten sposób całkowicie ograniczasz możliwości przeciwnika. Gold-Dent żył z momentów, czasami ze wspomnianych strat rywala, bo w pierwszej połowie wystarczyło to do zdobycia dwóch trafień. Pierwsze miało miejsce przy stanie 0:1, ale drugie już przy 1:4. No właśnie – mniej więcej wtedy, gdy Wojtek Saulewicz zdobywał gola na 1:1 i celebrował go jak James Maddison z Tottenhamu, to potem trzy kolejne trafienia zanotowała Wesoła. Pierwsze było autorstwa Daniela Matwiejczyka, po ładnej asyście Krystiana Kija, potem bramkę zdobył bramkarz Wesołej, Dawid Brewczyński, popisując się odważnym wejściem w strefę przeciwnika i precyzyjnym strzałem, a całość dopełnił Krystian Kij. Dość bezpieczne prowadzenie spowodowało, że druga połowa była mało atrakcyjna. Wesoła nie forsowała tempa, Gold-Dent rzadko wychodził z własnej połowy i to złożyło się na fakt, że dopiero w samej końcówce spotkania sędziowie zaczęli wskazywać na środek boiska. Sporo chęci do gry przejawiał Damian Krasnodębski i to właśnie on ustrzelił na przestrzeni 2 minut klasycznego hat-tricka. Gold-Dent odpowiedział bramką Wojtka Saulewicza i spotkanie zakończyło się na poziomie 7:3. Nie było wielkich emocji, stało się to, co miało się stać, natomiast brawa dla Gold-Dentu, że mimo trudnych okoliczności, w postaci choćby bardzo wąskiej kadry, od pierwszej do ostatniej minuty grał konsekwentnie i nie dał się rozgromić. To powinno zaprocentować w meczach, od których będzie zależał dalszy los Dentystów, tym bardziej iż z trójki Gold-Dent, Łabędzie, Gato, to właśnie ci pierwsi najbardziej zasługują na utrzymanie. Natomiast Wesoła jeszcze wtedy nie wiedziała, że ta wygrana da jej pierwsze miejsce w tabeli. No cóż – chłopaki mieli być największym faworytem do wygrania ligi i na dwie kolejki przed końcem nim są. Sposób, w jaki do tego doszło, nie był może najbardziej spektakularny, natomiast nikt nie będzie o tym pamiętał, jeśli Patryk Jach i spółka dołożą nad swój herb drugą gwiazdkę. Natomiast to wszystko ma też drugie dno. Bo jeśli w takich okolicznościach nie uda się wygrać tytułu, to coś nam się wydaje, że przyszłość tej ekipy może stanąć pod dużym znakiem zapytania.
A tak jak już zdążyliśmy wcześniej wspomnieć, Wesołej bardzo pomogła wygrana AbyDoPrzodu z Kartonatem. Trudno to jednak uznać za wielką niespodziankę, bo chyba wszyscy byliśmy zdania, że zespół Wojtka Kuciaka w dużej mierze pozycję na samym szczycie zawdzięczał terminarzowi, aczkolwiek nie odbieramy mu tego, że potrafił to wykorzystać. Ale przeciwko AbyDoPrzodu od razu wieszczyliśmy im kłopoty. Było jasne, że przy kompaktowej grze ekipy z Duczek część zawodników nie będzie miała jak wykorzystać swoich największych atutów, no i to potwierdziło się w 100%, bo jak już wszyscy wiemy, Kartonat tego wieczora nie zdobył nawet gola. Na tak drastyczny scenariusz nie zapowiadało się jednak z przebiegu 1. połowy. Owszem, lepiej prezentował się urzędujący mistrz, natomiast wynik brzmiał tylko 1:0. Jedynego gola w tej części strzelił Bartek Bajkowski, który już w 3. minucie sprawdził czujność Bartka Gwoździa i chociaż wtedy się nie udało, to chwilę później już tak. Z kolei w 7. minucie Kartonat powinien odpowiedzieć. Do sytuacji sam na sam z bramkarzem doszedł Krzysiek Włodyga, lecz nie miał kompletnie pomysłu, jak pokonać Piotrka Kozę, i skończyło się na strzale w bramkarza. Na kolejną dobrą okazję czekaliśmy do 15. minuty. Wówczas przypomniał o sobie Karol Sochocki – gdy on ma piłkę na prawej nodze, to niemal zawsze widzimy futsalówkę w siatce, lecz tym razem zabrakło mu odrobiny precyzji. Na początku drugiej odsłony supernapastnik Kartonatu mógł się poprawić. Tym razem udało się posłać piłkę w stronę światła bramki i ta minęła nawet golkipera, lecz Daniel Kania zaasekurował Piotrka Kozę i nie pozwolił, by stan meczu się wyrównał. Kolejne fragmenty spotkania to z kolei dobra gra urzędującego mistrza. Chłopaki mieli kilka okazji, lecz Bartek Gwóźdź nic nie chciał wpuścić. Pech jednak chciał, że w 30. minucie błąd popełnił Damian Suchocki. W trudnej sytuacji, bo mając piłkę niemal na linii bramkowej własnej świątyni, chciał wykopać futsalówkę byle dalej, lecz nie wiedział, że tak blisko jest Kamil Kłopotowski, który wykorzystał okoliczności i zrobiło się 2:0. To trafienie zdeterminowało dalszą część meczu. Kartonat coraz bardziej ryzykował i gdyby nie Bartek Gwóźdź, który czasami wychodził obronną ręką z sytuacji 2 na 1, to już dawno byłoby po herbacie. Jego kapitalne interwencje trzymały dawne Mabo w grze, ale wszystko ma swój kres. W 38. minucie Artur Radomski znajduje sposób na tego zawodnika, a potem robi to jeszcze dwóch graczy i spotkanie kończy się pewnym sukcesem AbyDoPrzodu 5:0. Nie było więc zaskoczenia. Umiejętności improwizacyjne Kartonatu nie wystarczyły, by zgarnąć jakiekolwiek punkty, natomiast być może taki chłodny prysznic wcale nie będzie dla tej ekipy zły. Trochę presji z nich zejdzie, a widać wyraźnie, że im zdecydowanie lepiej się atakuje zza pleców, niż broni wypracowanej pozycji. Na pewno będą jeszcze groźni. Z kolei reprezentanci AbyDoPrzodu mogli odetchnąć. Odzyskali swój los we własne ręce i zrobili to w naprawdę dobrym stylu. Martwić może jedynie kontuzja Bartka Bajkowskiego, ale wierzymy, że ten zawodnik wróci na kluczowe starcie. Zwłaszcza że jeśli chodzi o ten najważniejszy mecz, to będzie miał więcej czasu, by się w pełni wykurować. Bo chociaż początkowo mieliśmy plan, by to mecz Kartonatu z Wesołą zamykał zmagania 18. edycji, to wynik czwartkowego spotkania nie pozostawia złudzeń, której drużynie powinien przypaść przywilej spotkania się z aktualnym liderem tabeli w 9. kolejce.
Teraz przechodzimy do meczu z udziałem chyba jedynego zespołu w stawce, któremu nie przyświeca już żaden konkretny cel w tym sezonie. Nie licząc oczywiście chęci wygrywania i zakończenia zmagań passą kilku zwycięstw. Chodzi o Al-Mar, który po porażce w 6. kolejce z Kartonatem, nie ma już żadnych szans, by włączyć się do walki o medale, a i spadek tej ekipie raczej nie groził. Co innego Łabędziom. Oni są niemalże jedną nogą w 2. lidze, natomiast – jak się okazało – w czwartek mieli kolejną okazję, by zwiększyć swoje szanse na pozostanie w elicie. Ale – jak to klasycznie w ich przypadku – nic z tego nie wyszło. Zacznijmy jednak od początku. Ekipa Maćka Pietrzyka, mimo że musiała sobie radzić bez Karola Kopcia, do 15. minuty grała z wyżej notowanym rywalem jak równy z równym. Dopiero po upływie kwadransa dała się złamać, a gola strzelił jej były zawodnik, czyli Damian Bąk. Ale 120 sekund później doszło do sytuacji, która mogła odmienić losy tej potyczki. Chodzi o czerwoną kartkę dla bramkarza Al-Maru. Doszło do tego w wyniku błędu Rafała Błońskiego, który stracił piłkę, wykorzystał to Rafał Raczkowski, posłał strzał na pustą bramkę, a Paweł Wysocki odbił piłkę ręką i wiedział, że musi opuścić pole gry. To oznaczało 5 minut gry w przewadze dla Łabędzi i chociaż początkowo wykorzystanie gracza więcej szło opornie, to jeszcze w pierwszej połowie udało się zdobyć dwa gole i to gracze z Sulejówka schodzili na przerwę z prowadzeniem. Na starcie drugiej odsłony przycisnęli, mając świadomość, że jeszcze jeden gol bardzo by im się przydał. Ale nie zdobyli gola, a gdy siły się wyrównały, Al-Mar za sprawą Patryka Czajki wyrównał wynik. Sądziliśmy, że to może być początek końca Łabędzi, natomiast rzeczywistość trochę nas zaskoczyła. W 28. minucie Maciek Pietrzyk precyzyjnie uderzył po podaniu z rzutu rożnego od Marcina Czesucha i przywrócił prowadzenie swojej drużynie. I lada moment mógł podwyższyć na 4:2, lecz nie trafił z własnej połowy na pustą bramkę. To się błyskawicznie zemściło. W 31. minucie Damian Bąk doprowadził do remisu, a potem ten sam zawodnik wykorzystał spore zamieszanie, jakie powstało w polu karnym przeciwników, i Al-Mar po raz drugi w spotkaniu był o gola z przodu. To podziałało wyraźnie demobilizująco na Łabędzie. W 35. minucie prosty błąd popełnił Adam Tomaszewski, który w newralgicznej strefie stracił piłkę, a sytuację sam na sam z bramkarzem wykorzystał Dominik Ołdak. Dwa gole różnicy to było naprawdę dużo i okazało się ponad siły przegrywających. To kolejny mecz, gdzie tliła się nadzieja na dobry wynik, lecz zabrakło dociśnięcia śruby, wykorzystania okoliczności i skończyło się kolejną, minimalną, ale jednak porażką. Można powiedzieć, że jakieś fatum unosi się nad Łabędziami, bo patrząc na wiele ich meczów, to w wielu byli naprawdę blisko celu. Natomiast zawodnicy tej ekipy nie mogą tłumaczyć swoich porażek wyłącznie tym. Tutaj trzeba w pierwszej kolejności dołożyć jakość, skuteczność i dobrą defensywę, bo w przeciwnym wypadku nie mają co myśleć o zwycięstwie z Gold-Dentem, gdzie prawdopodobnie zdecydują się ich losy. Co do Al-Maru, to trochę sam utrudnił sobie sprawę, natomiast trzeba powiedzieć, że jak na trudne okoliczności straty bramkarza, poradził sobie dobrze. Dzięki temu oficjalnie podpisał umowę na kolejny sezon w 1. lidze, a trwającą edycję będzie chciał dokończyć dwoma kolejnymi wygranymi. Medalu to już nie da, natomiast o kogo, jak o kogo, ale o Al-Mar w kwestii motywacji jesteśmy spokojni. Oni nie odpuszczą nikomu, bo Marcinowi Rychcie na pewno robi różnicę, czy zajmie siódmą pozycję czy może czwartą lub piątą.
O odpuszczaniu nie mogło być też mowy w ostatniej czwartkowej potyczce. To oczywiście nie jest wielkie odkrycie, tym bardziej że AGD Marking i Auto-Delux grały o przedłużenie swoich szans na najważniejsze tytuły. W dodatku rywalizacja szła o miano lepszego beniaminka. W tamtym roku, gdy te ekipy rywalizowały jeszcze na poziomie 2. ligi, Auto-Delux wygrało 4:0, aczkolwiek w tamtym spotkaniu zespół z Radzymina miał ogromne problemy kadrowe – nie było wielu podstawowych zawodników i tylko jeden rezerwowy. Teraz to miał być zupełnie inny mecz. I był. Początek należał do AGD, które w rywalizacji z Wesołą nie miało wiele do powiedzenia i chyba chłopaki powiedzieli sobie, że teraz trzeba zacząć inaczej, z większą werwą i od razu wziąć sprawy w swoje ręce. To przyniosło efekt, aczkolwiek spora była w tym zasługa golkipera przeciwników. W 7. minucie Bartek Muszyński niedokładnie podał do jednego z kolegów, piłkę przejął Dominik Sobieraj, a pusta bramka nie stanowiła dla niego wielkiego wyzwania. Na odpowiedź Delux czekaliśmy do 19. minuty. Wówczas sprytnie rozegrany rzut rożny przez Remka Muszyńskiego, który popisał się mocnym zagraniem na dalszy słupek, przyniósł efekt w postaci trafienia Rafała Pawlaka. Więcej goli w pierwszej połowie nie padło i spodziewaliśmy się, że sprawa w drugiej połowie również zamknie się w podobnej liczbie trafień. Ta część meczu znów zaczęła się intensywnie w wykonaniu Markingu. To powinno doprowadzić do stanu 2:1, lecz Kamil Kośnik z bliska zmarnował 100% okazję, fatalnie przestrzeliwując. Ta sytuacja nie była jedyną godną odnotowania w tym momencie spotkania. Za chwilę okazję miał Bartek Balcer, a potem Rafał Pawlak, lecz piłka nie chciała wpaść do siatki. Być może należało to traktować jako uwerturę do tego, co zobaczyliśmy w 31. minucie. Wówczas pięknym lobem z własnej połowy popisał się Patryk Dybowski, a piłka przebiła dłonie Szymona Knapa i znalazła się za linią bramkową. Ten gol musiał zdeterminować AGD do aktywniejszej postawy. Kilka minut trwały przygotowania do akcji, która mogła dać wyrównanie, aż wreszcie, po dwójkowej kombinacji braci Banaszek, do siatki trafił Kacper. Remis nie był tutaj dla nikogo wynikiem optymalnym, natomiast tak się złożyło, że mimo chęci po obu stronach, więcej goli nie padło. Podział punktów był sprawiedliwym rozstrzygnięciem, natomiast zwłaszcza w kontekście Delux oznacza on, że musi się złożyć wiele czynników, by gracze z Kobyłki powalczyli jeszcze o medal. W przypadku AGD, które ma dwa punkty straty do peletonu będącego przed nim, ta droga jest trochę krótsza, jakkolwiek też łatwo nie będzie. Natomiast konkluzja po meczu beniaminków jest taka, że chyba dawno nie było dwóch tak silnych zespołów, które przyszły do 1. ligi w jednym czasie. I należałoby sobie życzyć, by takie posiłki z 2. ligi zasilały elitę NLH rok po roku.
Retransmisję wszystkich spotkań pierwszej ligi (z komentarzem) można obejrzeć poniżej. Video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p60 HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy! Jednocześnie prosimy Was o weryfikację statystyk z Waszych meczów - jeśli znajdziecie jakiś błąd, to prosimy o jak najszybszą informację.