fot. © www.nocnaligahalowa.pl

Opis i retransmisja 7.kolejki 5.ligi!

9 lutego 2025, 00:27  |  Kategoria: Video  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Mimo że niewiele na to wskazywało, poprzednia kolejka 5. ligi była jedną z najciekawszych, o ile nie najciekawszą w tym sezonie.

A wszystko zaczęło się od rollercoastera między Piłkarzykami a Klikersami. Faworyt zdawał się być jeden, bo zespół z Wołomina ograł w dobrym stylu Real Varsovię oraz Na Fantazji i w takich okolicznościach ciężko było sobie wyobrazić, że może mieć kłopoty z ekipą Alka Prządki. Oczywiście nie lekceważyliśmy ostatniej wygranej Klikersów nad Gawulonem, jednak najbliższy rywal był ze zdecydowanie wyższej półki i należało to uwzględnić. Gdyby jednak ktoś postronny, nie mający pojęcia, kto jest kim, miał na podstawie choćby pierwszej połowy wskazać, która z tych ekip jest wyżej w tabeli, to bez dwóch zdań wskazałby Klikersów jako zespół lepszy piłkarsko. Chłopaki zaczęli to spotkanie świetnie – już w pierwszej akcji objęli prowadzenie, a w 7. minucie, po skutecznej kontrze, prowadzili 2:0. Potem przytrafił im się pechowy samobój, gdy Alkowi Prządce piłka prześlizgnęła się pod stopą, jednak prowadzący szybko wrócili do równowagi i po trafieniu Dawida Pyśka rezultat brzmiał 3:1. A okazji mieli więcej. Piłkarzyki w tym okresie grały w sposób chaotyczny, niewiele im się układało i wielokrotnie musiał ich ratować bramkarz, by wynik przed przerwą jakoś wyglądał. Łukasz Milankiewicz pod koniec pierwszej części obronił choćby sytuację sam na sam ze Staszkiem Leszczyńskim, a na starcie drugiej połowy golkiper przegrywających jeszcze dwukrotnie stawał w podobnych okolicznościach i za każdym razem nie dał się pokonać, chociaż nie zawsze musiał interweniować. Gdyby Klikersi w tym momencie prowadzili przynajmniej 5:1, nikt nie miałby do tego rezultatu obiekcji. Coś nam jednak podpowiadało, że te wszystkie zmarnowane okazje mogą się zemścić. Nie widzieliśmy tylko, że sposób, w jaki do tego dojdzie, będzie tak kuriozalny. Gola na 2:3 Piłkarzyki zdobyły po drugim już trafieniu samobójczym, potem dwa razy uniknęli straty bramki po szansach Samiego Bouzidiego, aż wreszcie w 31. minucie doprowadzili do remisu – oczywiście z pomocą przeciwników, bo tym razem to Julek Torbicz zaskoczył własnego bramkarza. Odrabianie strat napędziło faworytów, z kolei zdemotywowało Klikersów. W 34. minucie gracze Dominika Skowrońskiego wreszcie zdobyli gola bez udziału oponenta i po raz pierwszy byli na prowadzeniu. Rywale wyglądali na pogodzonych z losem, jakby nie wierzyli, że będą w stanie mieć lepsze sytuacje niż te, które zdążyli zmarnować. Konkurent wykorzystał to bezlitośnie i po dwóch kolejnych golach przypieczętował swoją wygraną stosunkiem 6:3. Dawno nie oglądaliśmy tak dziwnego spotkania. Klikersi byli lepsi, mieli wszystko w swoich nogach i już po pierwszej połowie powinni dopisać do swojego konta trzy punkty. Skuteczność była ich piętą achillesową, a wszystko zawiera się chyba w haśle „doświadczenie”, bo tego elementu zabrakło im najbardziej. Wielka szkoda, bo byłby to zdecydowanie ich najcenniejszy skalp w tym sezonie, a zamiast tego pozostał ogromny niedosyt. Co do Piłkarzyków – nie boimy się napisać, że zwłaszcza w pierwszej połowie wyglądali fatalnie. Mieli furę szczęścia i powiedzmy sobie uczciwie – bardziej niż oni ten mecz wygrali, to rywale go przegrali. I choć trzy punkty na pewno cieszą, to poza nimi trudno po takim spotkaniu mówić o jakiejkolwiek satysfakcji.

Można się spierać, czy ekipa Klikersów była tą, która najdłużej przeżywała swoją niedzielną porażkę. Bo była jeszcze jedna ekipa, która powinna wygrać, miała ku temu wszelkie narzędzia w ręku, a została z niczym. Mowa o Na Fantazji. Drużyna z Kobyłki rywalizowała z Ekipą, a więc niepokonanym liderem tabeli. I biorąc pod uwagę, że musiała sobie radzić bez nominalnego bramkarza, a przeciwnicy grali niemal w wyjściowym garniturze, to nie widzieliśmy większych szans na niespodziankę. Jasne, Fantazyjni to nie jest przypadkowa drużyna, więc spodziewaliśmy się, że się postawią, natomiast w końcowym rozrachunku oczekiwaliśmy 2-3 bramkowej wygranej faworytów. Ale już początek pokazał, że nawet jeśli Ekipa wygra, to będzie to dla niej droga przez mękę. Fantazja świetnie się broniła, zostawiała mało miejsca przeciwnikom i dopiero w 15. minucie indywidualne umiejętności Franka Kryczki spowodowały, że broniący dostępu do bramki Kamil Majewski dał się pokonać. Ale jeszcze przed przerwą przegrywający zaczęli grać odważniej i mieli trzy bardzo dogodne okazje, by wyrównać. Pierwszą zmarnował Anatolii Vorobel, następnie w poprzeczkę trafił Adrian Baranowski, a potem ten sam zawodnik już chciał cieszyć się z gola, lecz nie pozwoliła na to interwencja Konrada Kanona. To były jednak wyraźne sygnały, że Fantazja nie zamierza się poddawać, i w pierwszej akcji drugiej połowy zrobiło się 1:1, a w bramkę wstrzelił się w końcu Adrian Baranowski. To stanowiło zapowiedź kapitalnej dalszej części meczu, bo dało się wyczuć, że Ekipa jest tutaj do ugryzienia. Nie zmieniła tego kolejna bramka Franka Kryczki, bo rywale odpowiedzieli w najlepszy możliwy sposób. Najpierw do remisu doprowadził Kuba Godlewski, a potem z gola cieszył się Kuba Banaszek, który na raty pokonał Bogdana Stefańczuka. Prowadzenie Fantazji spowodowało, że faworyci podjęli decyzję o wycofaniu bramkarza i wprowadzeniu za niego Sebastiana Sasina. To o mało nie skończyło się katastrofą, bo po jednej ze strat piłka dotarła do Anatolija Vorobla i gdyby ten zawodnik zdobył gola, Na Fantazji tego meczu by nie wypuściło. Pomyłka była nieznaczna, jednak ta niewykorzystana okazja szybko się zemściła, gdy w 38. minucie Konrad Kanon popisał się indywidualną szarżą i doprowadził do remisu. Gracze Fantazji mogli błyskawicznie odpowiedzieć, lecz Kuba Godlewski zmarnował doskonałą okazję. Zespół z Kobyłki nie wydawał się jednak zadowolony z jednego punktu i chyba zbyt odważnie rozegrał finałowe fragmenty. I znów został skarcony. W 39. minucie, z ich rzutu rożnego, poszła kontra, piłka dotarła do Konrada Kanona, a ten zmusił Kamila Majewskiego do kolejnej kapitulacji. To minimalne prowadzenie należało jeszcze obronić, a lider tabeli miał z tym problem, bo na kilkanaście sekund przed końcem znów zakotłowało się w jego polu karnym i tylko dzięki szczęściu udało się dowieźć pełną pulę do ostatniego gwizdka. Dźwięk kamienia spadającego z serca był słyszalny w promieniu kilkunastu kilometrów, natomiast patrząc na ilość okazji, jakie mieli jedni i drudzy oraz na sam przebieg spotkania, to tutaj sprawiedliwy byłby remis. Ekipa potwierdziła, że żyje głównie z indywidualnych umiejętności poszczególnych graczy, natomiast jeśli ktoś umie się dobrze ustawić w obronie, to robi się problem. Na 5. ligę to jeszcze wystarcza, ale już w 4., nawet z takimi zawodnikami jak Franek Kryczka czy Konrad Kanon, będą problemy z regularnym punktowaniem. Co do Na Fantazji, to tak po ludzku, bardzo było nam ich szkoda. Grali cały mecz tylko z jednym rezerwowym, włożyli ogromny wysiłek w grę obronną, kapitalnie bronił Kamil Majewski, a do tego wyprowadzali zabójcze kontry i wystarczyłoby wykorzystać chociaż jedną okazję więcej w końcówce, by nie zostać z niczym. Nie zasłużyli na to, co ich spotkało, ale taka jest piłka. Czy nam się to podoba, czy nie.

Niezwykłe emocje towarzyszyły też kolejnej potyczce. Rywalizowały zespoły, które pewnie przed sezonem miały znacznie większe plany, natomiast boiskowe realia zweryfikowały ich możliwości. Co jednak nie oznacza, że przestało im się chcieć. Zwłaszcza w takim meczu, kiedy przeciwnikiem był zespół na podobnym poziomie, jednym i drugim bardzo zależało, by wygrać i poprawić swoje notowania w tabeli. W naszej ocenie więcej jakości było po stronie Zadymiarzy, ale Gawulon udowodnił, że wyciąga wnioski z porażek. Już tydzień wcześniej, gdyby nie fatalna skuteczność, mógłby dopisać drugie zwycięstwo do swojego konta. Pierwsza połowa potwierdziła nasze predykcje. Mecz był bardzo wyrównany, na tyle, że obydwie strony bały się zaryzykować. Lepsze wrażenie sprawiał Gawulon, ale Kamil Wawrzonkowski był dobrze dysponowany i nie pozwolił, żeby rywale jako pierwsi objęli prowadzenie. Z kolei Zadymiarze prezentowali się anemicznie, może dlatego, że dopiero po upływie kwadransa dojechał ich najlepszy strzelec, czyli Kacper Jankowski. Premierowe 20 minut zleciało więc bez bramek, natomiast w drugiej połowie od razu zaczęło się dziać. W 21. minucie po faulu na Kacprze Pawłowskim sam poszkodowany wymierzył sprawiedliwość z rzutu wolnego i było 1:0 dla miejscowych. Zadymiarze musieli się szybko wziąć do roboty i tak też zrobili, a do wyrównania doprowadził Kamil Bruździak. W 31. minucie mogło być 2:1 dla ekipy z Warszawy, lecz Kacper Jankowski trafił w słupek, ale za chwilę Alex Wolski i spółka i tak wyszli na prowadzenie, wykorzystując przewagę zawodnika. Gola strzelił Antek Ostachowski. Chwilę później nieodpowiedzialnie zachował się Kacper Jankowski. W niegroźnej sytuacji sfaulował rywala, gdzie celem nie była piłka, i sędzia poczęstował go żółtą kartką. A w przypadku tego gracza to była recydywa. Nie dość, że Zadymiarze stracili swojego ważnego zawodnika, to jeszcze musieli grać o jednego mniej przez 120 sekund i nie udało im się utrzymać wyniku. Strzał Kacpra Pawłowskiego skutecznie dobił Przemek Skorupski i było 2:2. Emocje zaczęły sięgać zenitu. W 37. minucie Kamil Bruździak przejął niedokładne wybicie piłki przez Wiktora Curyło i strzelił zaskakująco z ostrego kąta, a piłka znalazła metę w siatce. Gawulon był pod ścianą, ale potrafił się dźwignąć. Patryk Niemyjski dopadł do odbitej piłki przez Kamila Wawrzonkowskiego i wpakował futsalówkę do siatki. Myśleliśmy, że wynik 3:3 pozostanie końcowym, lecz inne zdanie w tym temacie mieli Zadymiarze. Na kilkanaście sekund przed końcem Antek Ostachowski zachował się bardzo przytomnie – nawinął dwóch rywali na zwód, po czym dograł idealną piłkę do Alexa Wolskiego, a ten z zegarmistrzowską precyzją posłał ją w stronę bramki, gdzie futsalówka po odbiciu od słupka leniwie przekroczyła linię bramkową. Radość graczy w granatowych koszulkach była ogromna i, co najważniejsze, udało się ten rezultat utrzymać. Nikomu pewnie nie stałaby się krzywda, gdyby tutaj padł remis, natomiast wygrała drużyna, która zachowała więcej zimnej krwi. Brawo dla Zadymiarzy, bo widać, że te trzy punkty wiele dla nich znaczyły, nie mówiąc o tym, że przesunęli się w stronę środka tabeli i teraz trzeba powalczyć, by to miejsce utrzymać. Co do Gawulonu, to szkoda, że nie udało się utrzymać remisu. Natomiast cieszyć może to, że oprócz Kacpra Pawłowskiego coraz lepiej prezentują się inni. Dowodem tego był też bardzo dobry występ w Pucharze Ligi, co pokazuje, że chociaż nie jest to może najszybsze tempo z możliwych, to jednak wiele idzie w tej drużynie we właściwą stronę.

O ile w poprzednim meczu wiedzieliśmy, że wszystko rozstrzygnie się „na żyletki”, o tyle w kolejnym wizualizowaliśmy sobie spacerek w wykonaniu Sokoła Brwinów. Nie dlatego, że Real Varsovia to słaby przeciwnik, ale po prostu mieliśmy informację, że skład ekipy Alana Gwizdona będzie bardzo ograniczony. Brakowało samego kapitana, jak również najlepszego napastnika, czyli Marcina Zakrzewskiego, i łącznie graczy nominalnych gości było ledwie sześciu. Nie wiedzieliśmy jednak, że Sokół ma równie duże problemy kadrowe i też zjawił się tylko z jednym zmiennikiem. Mimo wszystko faworyt był jeden, ale chociaż cel ostatecznie osiągnął, to najadł się przy tym sporo strachu. Co prawda pierwsze trafienie należało do Sokoła, ale później mecz się wyrównał i w 13. minucie bierność obrońców w żółtych koszulkach wykorzystał Przemek Zieliński. Z kolei tuż przed przerwą doszło do kulminacyjnego momentu spotkania. Kontuzji, i to poważnej, nabawił się bramkarz Realu, Michał Baranowski. Uraz nie pozwolił mu tego spotkania dokończyć, co oznaczało, że chłopaki musieli sobie radzić bez zmian do ostatniego gwizdka. To jednak nie zmieniło ich nastawienia – oni wiedzieli, że to nie jest mecz, który trzeba przegrać. Wiary mogła im dodać fantastyczna bramka, jaką w 23. minucie zanotował Bartek Ciok. Jego przepiękne uderzenie z połowy boiska ugrzęzło w samym okienku bramki Sokoła! To trafienie można by oglądać na okrągło. Faworyci odpowiedzieli jednak najlepiej jak się da – najpierw gola na 2:2 zdobył Jakub Obsowski, a potem ładnie z dystansu przymierzył Patryk Prażmo i było 3:2. Te dwie bramki zachwiały pewnością siebie przeciwników, którzy lada moment popełnili stratę w obronie, i Sokół zbudował sobie bezpieczną i bardzo potrzebną dwubramkową przewagę, dzięki której mógł kontrolować dalsze losy spotkania. I tak też zrobił. Gracze z Brwinowa dobrze rozegrali pozostałe fragmenty meczu i chociaż rywale jeszcze ich trochę postraszyli po golu Przemka Zielińskiego, to ostatnie słowo należało do Kacpra Lewandowskiego, i mecz zakończył się wynikiem 6:3. Sensacji nie było, ale nie da się ukryć, że Sokół miał trochę szczęścia. Gdyby nie kontuzja bramkarza oponentów, to kto wie, jakby to się skończyło. Nie mówiąc już o sytuacji, gdyby rywal był z wyższej półki, chociaż być może nie ma sensu aż tak mocno teoretyzować. W tym przypadku liczyło się przede wszystkim wygrać, szczególnie że teraz jest już pewne, iż Sokół zgarnie swoje pierwsze trofeum w NLH, bo poza TOP 3 już nie wypadnie. Mimo zera po stronie zysków, ciepłe słowa należą się też Realowi. Okoliczności nie były łatwe, ale tutaj nie było odpuszczania, dlatego taką przegraną zdecydowanie łatwiej zaakceptować niż te z Gawulonem czy Klikersami. Choć ciężko pozbyć się przeświadczenia, że gdyby skład był trochę lepszy, to na honorowej porażce wcale nie musiałoby się skończyć.

Daleko od wygranej była za to w niedzielę Joga Bonito. Pozbawiona Adriana Poniatowskiego czy Kuby Pergoła ferajna Piotrka Miętusa od samego początku zdawała się być na straconej pozycji w konfrontacji z Alphą Omegą, chociaż zastanawialiśmy się, jak zespół z Radzymina zareaguje po pierwszej porażce w sezonie. Jakieś rozmowy w zespole na pewno się pojawiły, w drużynie zabrakło choćby Daniela Giery, i o ile tutaj trochę się tego spodziewaliśmy, to nie było też Bartka Stelmacha, co na pewno trochę odejmowało ofensywnej siły faworytom. Widać było jednak, że Alpha ma plan na tę potyczkę i jak tylko wybrzmiał gwizdek sędziego, chłopaki od razu usiedli na rywalu i bardzo szybko wymusili stratę Darka Wasiluka, co poskutkowało golem Patryka Drużkowskiego. Myśleliśmy, że taki trend się utrzyma, że były lider tabeli zamknie oponentów w swojej strefie, lecz Joga potrafiła się skutecznie odgryźć i po bramce Konrada Krupy trochę wyhamowała przeciwnika. Zrobiła to zresztą na tyle dobrze, że do 16. minuty wynik się nie zmienił. Wówczas drugiego gola w spotkaniu strzelił Patryk Drużkowski i faworyt udał się na przerwę, minimalnie prowadząc. Jeden gol różnicy to było jednak mało i zespół Sebastiana Giery wyszedł chyba z podobnego założenia. I to właśnie kapitan tej ekipy na starcie drugiej odsłony podwyższył stan posiadania, lecz Joga trzymała wynik na smyczy i ponownie dzięki Konradowi Krupie miała tylko gola straty. Na tym jednak dobre wiadomości dla graczy Bonito się skończyły. W 26. minucie Patryk Drużkowski skompletował hat-tricka po rzucie karnym, spowodowanym przez przypadkowy faul Darka Wasiluka na Sebastianie Gierze. Z kolei w 30. minucie fenomenalną bramkę ustrzelił Kuba Kostrzewa. Piłka po jego uderzeniu zerwała pajęczynkę z bramki Jogi i z miejsca stała się mocnym kandydatem do gola miesiąca, a może nawet sezonu. Trzy bramki różnicy były już gwarancją sukcesu dla Alphy Omegi. W meczu padły jeszcze łącznie dwa gole, po jednym dla każdej strony, i wynik końcowy brzmiał 6:3. Joga, niemal jak w każdym spotkaniu z faworytem, powalczyła. Więcej ugrać się nie dało, wstydu nie było i można nawet pokusić się o stwierdzenie, że jak na spore osłabienia w ekipie Piotrka Miętusa, to wyglądało to nieźle. Na Alphę nie wystarczyło, bo ten zespół przystąpił odpowiednio zmotywowany do potyczki i widać, że bardzo chciał wrócić na zwycięską ścieżkę. I podobnie jak w przypadku Sokoła Brwinów, jest już pewny miejsca na podium. Jednak wiemy, że chłopakom zależy też na awansie, najlepiej okraszonym mistrzostwem. I w tę niedzielę dostali ważną lekcję przede wszystkim od Na Fantazji, jak zagrać z Ekipą, by ją pokonać. Zobaczymy, czy uda im się te wnioski wdrożyć, natomiast widząc ich motywację, to jednego można być pewnym – gdy dojdzie do meczu o złoto, to parkiet będzie się palił. Ale do tego trzeba wykonać jeszcze jeden krok.

Retransmisję wszystkich spotkań piątej ligi (z komentarzem) można obejrzeć poniżej. Video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p60 HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy! Jednocześnie prosimy Was o weryfikację statystyk z Waszych meczów - jeśli znajdziecie jakiś błąd, to prosimy o jak najszybszą informację.

Komentarze użytkowników: