fot. © Google

Opis i skróty piątej kolejki pierwszej ligi!

22 stycznia 2018, 16:02  |  Kategoria: Video  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Czwartek obfitował w mecze elektryzujące od początku do końca. Dość powiedzieć, że żaden z zespołów, który w piątej kolejce objął prowadzenie, nie potrafił go dowieźć do samego końca.

Bardzo duże rozczarowanie przeżyli zawodnicy Bad Boys. Po pierwszej połowie już witali się z trzema punktami, bo dość spokojnie prowadzili 2:0 z KroosDe Team. Ci drudzy byli pozbawieni Rafała Radomskiego, a przecież wiadomo, że to on w trudnych momentach ciągnął drużynę za uszy i pod jego nieobecność dawaliśmy dawnej Szóstce niewielkie szanse na odwrócenie losów pojedynku. Ale Źli Chłopcy totalnie przespali finałowe 20 minut. Zwykle w drugich połowach potrafili jeszcze bardziej podkręcić tempo, a tutaj dali rywalom możliwość powrotu do spotkania, z której KroosDe Team chętnie skorzystał. W 27 minucie trafienie kontaktowe zaliczył Konrad Kupiec i chociaż później długo bramki nie padały, to na 120 sekund przed końcem, do stanu 2:2 doprowadził Mateusz Lewandowski. I właśnie przy takim wyniku piłkę meczową dla Bad Boys zmarnował Adam Matejak. Ten gracz nie zwykł się mylić w podobnych sytuacjach, a teraz mając przed sobą tylko bramkarza, uderzył wprost w niego. To nie był koniec kłopotów ekipy z Ostrówka. W 39 minucie żółtą kartkę ogląda Konrad Bylak i sytuacja podopiecznych Grześka Kurka robi się bardzo zła. Rywal wykorzystuje grę w przewadze i po trafieniu Konrada Kupca jest o włos od bardzo cennych trzech punktów! Na parkiet powraca wtedy wykartkowany zawodnik, który jednak w kolejnej akcji znowu fauluje i znowu zostaje upomniany, co kategorycznie przekreśla szanse Bad Boysów na wywalczenie chociażby remisu. Ale to jest właśnie sól piłki – przegrani prowadzili w tym spotkaniu prawie 35 minut, z kolei ich konkurenci tylko przez niecałe dwie, a to oni zgarnęli ostatecznie pełną pulę. Inną ciekawostką tego spotkania było to, że bramki nie zdobył Adam Matejak. Od momentu kiedy dołączył on do BB, w każdym meczu notował przynajmniej jedno trafienie, ale licznik zatrzymał się na 22 potyczkach. I jego trafień na pewno tutaj zabrakło, chociaż problem tkwił przede wszystkim w źle rozegranej końcówce. Może chłopakom trochę brakowało już sił? A może byli pewni, że nic złego nie może im się stać? KroosDe Team wcale nie zaordynował przecież szaleńczego tempa a mimo to dopiął swego. I chyba można już dość swobodnie stwierdzić, że tym samym właśnie załatwił sobie bilet na pierwszą klasę także na przyszły rok. Pora powalczyć więc o coś więcej!

Przed trudnym zadaniem postawili się za to w czwartek zawodnicy Samych Swoich. Ferie zdziesiątkowały skład trzykrotnych mistrzów rozgrywek i przeciwko Białowieskiej na placu boju stawiło się zaledwie pięciu graczy. To była szansa dla rywali, którzy dysponując dwoma rezerwowymi nie musieli myśleć o umiejętnym rozłożeniu sił, chociaż naszym zdaniem powinni od samego początku narzucić wysokie tempo, by jak najszybciej pozbawić energii przeciwników. Plan ekipy Darka Jaskłowskiego był chyba inny i teraz z perspektywy czasu możemy stwierdzić, że mimo gry bez zmian, to Białowieska grała tak, jak chcieli Sami Swoi, a nie odwrotnie. Co prawda mecz zaczął się od prowadzenia drużyny z Warszawy, gdy z podania Krystiana Rytla skorzystał Marcin Krucz, ale Swojacy w 9 minucie wyrównali, a później zaczęli wykorzystywać fatalne błędy konkurentów. A to ktoś stracił piłkę, a to źle podał i Krystian Rytel często musiał sobie radzić w sytuacjach sam na sam. Kilka razy wyszedł z nich obronną ręką, lecz w 14 i 15 minucie nie miał nic do powiedzenia i zespół z Kobyłki prowadził już 3:1. Białowieska grała źle, a na domiar złego w 18 minucie żółtą kartkę obejrzał Filip Kamiński i Sami Swoi mogli spokojnie swój dorobek powiększyć. Okazji zresztą nie brakowało – w poprzeczkę strzelił chociażby Mateusz Antoniak, a lada moment bramkarz Białowieskiej cudem odbił strzał jednego z rywali na leżąco. Te dwie niewykorzystane szanse zemściły się brutalnie na Swojakach. Zamiast 4:1 zrobiło się bowiem 3:2, gdy Marcin Krucz umiejętnie zastawił się z piłką, a następnie odwrócił z nią w kierunku bramki i pokonał Adama Stańczuka. Nadzieje w zespole przegrywającym odżyły, lecz żeby wrócić do meczu na dobre należało diametralnie podnieść jakość swoich poczynań w drugiej połowie. Ale to się nie do końca udało. Swojacy w finałowej części spotkania nadal grali swoje, a chociaż Białowieska doszła w 29 minucie do stanu 4:4, to potrafiła stracić bramkę w kilka sekund po wznowieniu gry ze środka boiska. Na tym poziomie nie można dawać przeciwnikowi goli na tacy, a można było odnieść wrażenie, iż gracze w czerwonych koszulkach robią wszystko, żeby tutaj nie wygrać. W 36 minucie przegrywali już 4:6, ale zdołali się jeszcze zerwać do ataku. W 37 minucie Antek Janiuk zmniejsza straty i chociaż Swojacy za chwilę uderzą w poprzeczkę, to w 39 minucie sędzia dyktuje dla Białowieskiej rzut karny i przynajmniej punkt jest na wyciągnięcie ręki! Tyle że strzał Filipa Kamińskiego podsumował dokonania jego drużyny w tym spotkaniu. Adam Stańczuk świetnie odczytał intencje strzelca i odbił piłkę a Sami Swoi wygrali mecz 6:5! Jak najbardziej zasłużenie i to nie dlatego, że zagrali wybitne zawody, chociaż jak na grę bez zmian, to zaprezentowali się bardzo korzystnie. To przegrani zgotowali sobie taki los i gdy poprzednie spotkania kończyły się ich jednobramkowymi porażkami, było nam ich żal. Po czwartkowym "występie" nie ma w nas nawet krzty współczucia.

Jeśli w pierwszych dwóch spotkaniach mogliśmy się raczej spodziewać wyrównanego przebiegu, to w trzecim należało się nastawić na spotkanie do jednej bramki. Stara Gwardia, według powszechnej opinii chyba wszystkich obserwatorów pierwszej ligi, nie miała prawa męczyć się z Team4Fun, nawet jeśli jej poprzednie występy nie były idealne. Ale widocznie Gwardziści lubią utrudniać sobie życie, bo w czwartek po raz kolejny zaczęli mecz w pięciu i dopiero po upływie kilkunastu minut na halę dojechał Paweł Nowacki. Wiadomo, że inaczej grałoby się faworytom, nawet bez zmian, gdyby w ich składzie nie brakowało Mikołaja Tokaja czy Karola Kopcia. Pod ich nieobecność ciężar gry na swoje bramki musiał wziąć Łukasz Choiński, ale naprawdę niewiele brakowało, by to nie wystarczyło do zwycięstwa. Podopieczni Norberta Cioka zawiesili bowiem poprzeczkę bardzo wysoko i w 3 minucie prowadzili za sprawą Bartka Rzeźnika. Później role na chwilę się odwróciły, bo wraz z wejściem na parkiet Pawła Nowackiego, Stara Gwardia odżyła i w krótkim okresie zdobyła dwie bramki, lecz końcówka pierwszej połowy znowu należała do T4F. Najpierw bramkę zanotował Oskar Bajkowski a później z podania tego gracza skorzystał Jacek Moryc, nie dając najmniejszych szans Mateuszowi Bajowi. Który to już raz Gwardia stawia się pod ścianą przed rozpoczęciem drugiej odsłony? Ci gracze mają jednak stalowe nerwy i wiedzieliśmy, że tutaj walka będzie trwała do samego końca. Szybko, bo już w 23 minucie wyrównuje Marek Rogowski. Rywal nie odpuszcza i natychmiast odpowiada bramką Pawła Czerskiego, ale chwilę później na listę strzelców wpisuje się także Arek Choiński i znów jest remis. W 28 minucie kibice znowu przecierają oczy ze zdumienia, bo Michał Rydz pokonuje golkipera Starej i sensacja wisi w powietrzu. Faworyci rewanżują się golem Rafała Wielądka, z kolei w 32 minucie wreszcie wychodzą na prowadzenie, gdy do siatki trafia Paweł Nowacki. Teraz to zawodnicy w błękitnych koszulkach mają wszystkie karty w ręku, a na 4 minuty przed końcem mogli skończyć dywagacje dotyczące wyniku, lecz Marek Rogowski z bliska nie potrafił pokonać Czarka Łobodzińskiego. To powinno się zemścić! Za chwilę w słupek trafił Oskar Bajkowski, z kolei w finałowych 60 sekundach Team4Fun nawet cieszył się z bramki wyrównującej, ale innego zdania był arbiter, który nie chciał się zgodzić z interpretacją zawodników w czerwonych kostiumach, którzy podpowiadali mu, że Mateusz Baj złapał piłkę po jednym ze strzałów już za linią bramkową. Prawda jest taka, że gdyby przegrani byli po prostu trochę skuteczniejsi, to nie musieliby tutaj liczyć na arbitra. Mieli bowiem dość dogodnych okazji, by skończyć mecz przynajmniej z remisem, a może nawet czymś więcej. Stara Gwardia była bowiem do ugryzienia i co najlepsze – to samo możemy napisać o każdym z jej dotychczasowych spotkań. Wszyscy jej rywale mogli ją pokonać, a mimo to nikomu to się nie udało. Czyżby w takich właśnie warunkach miał się urodzić nowy mistrz Nocnej Ligi? Kto wie...

"Mecz o utrzymanie" - tak z kolei w dużym stopniu można było określić rywalizację Al-Maru z Niespodzianką. Przed tym meczem jedni i drudzy mieli w swoim dorobku zaledwie trzy punkty, więc pozostanie z nimi po czwartkowej konfrontacji praktycznie ograniczało do minimum szanse na spokojną końcówkę sezonu. Jedni i drudzy wiedzieli jaka jest stawka, dlatego zjawili się w mocnych składach, chociaż Al-Mar miał problem z bramkarzem. Niedysponowany był Błażej Kaim i początkowo miał go zastąpić Maciek Sobota, ale i on nie dotarł na halę. W związku z tym między słupkami musiał stanąć Adrian Rychta, który chyba nie zdążył jeszcze dotknąć ani razu piłki, a już w 37 sekundzie musiał ją wyciągać z siatki. Podanie Adriana Rowickiego efektownie wykorzystał Bartek Świniarski i Niespodzianka prowadziła. W 3 minucie markowianie uderzyli też w słupek i widząc to nabieraliśmy przekonania, że powiększenie przez nią swojej przewagi jest wyłącznie kwestią czasu. Tym trudniej wytłumaczyć nam co się stało z ekipą Marcina Boczonia, która między 7 a 13 minutą straciła sześć goli pod rząd!! Al-Mar jakby wyczuł gorszy okres przeciwnika i chociaż wyrobił sobie bardzo dużą przewagę, to mogło być jeszcze lepiej, bo w międzyczasie był jeszcze strzał w poprzeczkę i uderzenie na pustą bramkę z połowy boiska obok słupka! Niespodzianka była kompletnie rozbita, nieudolnie budowała atak pozycyjny i była regularnie kontrowana, co zapowiadało jej niechybną klęskę. Trochę tlenu w ich płuca wpompowała bramka Mateusza Motyczyńskiego na kilka sekund przed końcem pierwszej połowy, co tylko podpowiadało, że w drugiej markowianie przypuszczą szturm na świątynię Adriana Rychty. I tak było. Niespodzianka grała na bardzo dużym ryzyku, z wysuniętym bramkarzem i chociaż często traciła piłki i musiała się liczyć ze stratą prostych goli, to miała szczęście, bo rywale nie potrafili tego wykorzystać. Z kolei sama zaczęła regularnie trafiać i w 36 minucie było już tylko 5:6! Al-Mar zdecydowanie zbyt głęboko cofnął się pod swoją świątynię i lada moment stracił szóstą bramkę, autorstwa Mateusza Motyczyńskiego. Zespół z Marek chciał pójść za ciosem i szybko wyjść na prowadzenie, mając ku temu wyborne okoliczności w 38 minucie! Mateusz Motyczyński obił bowiem w jednym strzale obydwa słupki, od razu poszła akcja w drugą stronę i Maciek Lęgas zdobył gola na 7:6 dla Al-Maru! To był prawdziwy rollercoaster, a emocje sięgnęły zenitu, gdy na minutę przed finałem Adrian Rychta interweniował tak niefortunnie, że gracze Niespodzianki sugerowali, iż piłka przekroczyła linię bramkową! Sędzia nie podzielił ich zdania, a ponieważ na więcej markowianom czasu nie starczyło, to trzy punkty pojechały do Wołomina! Al-Mar wygrał heroiczny bój, który powinien go jeszcze dodatkowo napędzić przed ostatnimi czterema kolejkami. Oczywiście pozostanie w 1.lidze nie jest przesądzone, aczkolwiek bracia Rychta i spółka zrobili w tym kierunku bardzo ważny krok. Z kolei Niespodzianka znalazła się w krytycznym położeniu. Nie dość, że ma tylko trzy "oczka" w dorobku, to jeszcze trudny terminarz (Stara Gwardia, Sami Swoi, Ostropol, KroosDe Team), a na domiar złego przegrała ze wszystkimi bezpośrednimi konkurentami w walce o utrzymanie poza Team4Fun. Jest więc bardzo źle, ale najgorszym byłoby uwierzyć, że wszystko jest już stracone.

W zapowiedziach pisaliśmy, że jeśli Stara Gwardia wygra z Team4Fun to postawi Ostropol pod ścianą w potyczce z In-Plusem. Tak też się stało, chociaż nie sądzimy, by na tak doświadczonej ekipie jak ta ze Stanisławowa, mogło to zrobić jakiekolwiek wrażenie czy też wywrzeć dodatkową presję. Większy problem leżał w przeciwniku, bo Księgowi wygrali dwa ostatnie mecze i widać, że mieli ogromną ochotę na powtórzenie rezultatu sprzed roku, gdy wygrali z Ostropolem i trochę skomplikowali mu sytuację na dalszą część sezonu. Poza tym – jak słusznie zauważył Michał Madej – faworyci musieli, a markowianie tylko mogli. A gdy to nie oni są typowani jako potencjalny zwycięzca, zwykle rozgrywają dobre spotkania i tak też zaczęło się dla nich to czwartkowe. Tutaj po 8 minutach było już 2:0 dla In-Plusu! Najpierw bramkę zdobył Sebastian Kęska, a później kapitalnym strzałem pod poprzeczkę popisał się Michał Madej i Ostropol miał problem. Tym bardziej, że nie najlepiej funkcjonował też jego atak pozycyjny, na co miał spory wpływ brak Marcina Wojciechowskiego. I właśnie wtedy markowianie wyciągnęli w kierunku konkurentów pomocną dłoń. W 15 minucie Michał Madej nie dogaduje się z jednym z kolegów, piłkę przechwytuje Daniel Matwiejczyk i podaje do Filipa Górala a ten oszukuje z bliska Tomka Warszawskiego i jest 1:2. Kolejny błąd graczom w niebieskich koszulkach przytrafia się tuż przed końcem pierwszej połowy. Nie dość, że najpierw nie wykorzystują kontry, przez brak podania Marcina Kura, to ten sam gracz za chwilę zupełnie nieodpowiedzialnie zagra ręką i zostanie usunięty z placu boju na dwie minuty. Ostropol szczęśliwie wykorzystał grę w przewadze i do przerwy mieliśmy remis. A po niej obrońcy tytułu potrzebowali zaledwie 31 sekund, by po raz pierwszy w spotkaniu prowadzić. Kacper Smoderek na raty pokonał Tomka Warszawskiego i In-Plus w dosłownie kilka minut zgubił to, co z trudem utrzymywał przez pierwszy kwadrans. W 23 minucie w sukurs przyszła mu jednak kara dla Kacpra Smoderka, ale co z tego, skoro Kuba Szkuta też po chwili zobaczył "żółtko" i nie było kiedy wykorzystać gry w przewadze. Od czego jest jednak Michał Madej – w 34 minucie finalizuje on podanie od swojego bramkarza i robi się 3:3! W tym momencie ciężko jednoznacznie stwierdzić, czy taki rezultat komukolwiek tutaj pasował, ale wiadomym było, że jedni i drudzy tak tej sprawy nie zostawią. Decydujący cios zadaje Ostropol – w 37 minucie Kamil Kucharski z bliska pokonuje golkipera Księgowych a wynik 4:3 determinuje dalszy rozwój wypadków, co w tym przypadku oznaczało kolejne trafienie dla aktualnych mistrzów rozgrywek i mecz skończył się rezultatem 5:3. Z perspektywy czasu stwierdzamy, iż szkoda, że Patryk Gall nie mógł tego wieczora skorzystać z Artura Szleżanowskiego czy Maćka Baranowskiego. Brakowało bowiem Księgowym kogoś nieprzebierającego w środkach, który wyjaśniałby bezceremonialnie podbramkowe zamieszania i ustawiał kolegów w defensywie. Ciężko wygrać mecz gdy nie dysponujesz żadnym nominalnym obrońcą, zwłaszcza gdy po drugiej stronie boiska stoi zespół, który potrafi wykorzystać każde nieporozumienie w defensywie.

Video z czwartkowych zmagań znajdziecie poniżej. Na jego podstawie uzupełniliśmy asysty w protokołach meczowych. Jeśli widzicie jednak jakikolwiek błąd – dajcie znać. Wywiadów - ze wzgledu na duże opóźnienia spowodowane śnieżycą - tym razem nie przeprowadzaliśmy. Skróty z meczów są w zamian dłuższe niz zwykle.

Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 720p HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Tuż obok jest również opcja "obejrzyj w witrynie youtube.com" - uruchomcie ją, jeśli podczas oglądania na stronie przycina Wam się obraz. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YT - z góry dziękujemy!

Komentarze użytkowników: