fot. © Google

Opis i skróty siódmej kolejki czwartej ligi!

10 lutego 2018, 15:12  |  Kategoria: Video  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Po siódmej serii wiemy, że Highlife i Marcova mogą być pewne medalu jedenastej edycji. Ale to nie oznacza, iż mogą rozpoczynać świętowanie awansu.

Poniedziałkową rywalizację otworzyło starcie Na Fantazji i Bad Boys 2. Obie ekipy imponowały wynikami w swoich ostatnich meczach, dlatego z podwójną ciekawością oczekiwaliśmy ich bezpośredniego starcia. Zastanawialiśmy się przede wszystkim, czy podopieczni Kacpra Jąkały będą w stanie wygrać fizyczną rywalizację z przeciwnikami, ale sprawę nieco ułatwiła im nieobecność Jarka Przybysza. Źli Chłopcy sporo stracili nie mogąc skorzystać z usług jednego ze swoich czołowych graczy, a na domiar złego praktycznie w pierwszej groźnej akcji stworzonej przez rywala, stracili bramkę. Błyskawicznie mogli stracić też kolejną, ale kapitalną interwencją popisał się Dawid Gorczyński. W obozie Na Fantazji dobrze prezentował się Janek Szulkowski, a i obrona tej drużyny spisywała się bardzo czujnie. Aż do 17 minuty – wtedy zaskoczył ją Mateusz Woźniak, ale już po 60 sekundach prowadzenie znowu wróciło w posiadanie drużyny w białych koszulkach, a strzelcem gola był niezawodny Sebastian Gołębiewski. Początek drugiej połowy to z kolei przewaga Bad Boys. Po dwóch niewykorzystanych okazjach, trzecią skutecznie wykończył Radek Stańczak i znowu mieliśmy remis. Utrzymywał się on przez dłuższy czas, tym bardziej, że był to już taki okres spotkania, gdzie utrata gola mogła mieć decydujące znaczenie dla wyniku. I gdy w 35 minucie Kacper Jąkała po raz trzeci pozwolił swojej ekipie być o gola z przodu, wydawało się, że trzy punkty pojadą do Kobyłki. Kto wie, czy tak samo nie pomyśleli sami zawodnicy, bo dosłownie na osiem sekund przed końcem stracili wyrównującą bramkę! Wszystko zaczęło się od Piotrka Stańczaka, który na ostatnie fragmenty przesunął się z obrony do ataku i to on zainicjował akcję na wagę jednego punktu. Z jego świetnego podania idealnie skorzystał Radek Stańczak i ta braterska akcja zapewniła Złym Chłopcom przyjemny powrót do domu. Wiadomo, że lepsze byłoby zwycięstwo, ale w zaistniałych okolicznościach, ten punkt trzeba traktować w podobnych kategoriach. Co ciekawe – był to czwarty remis tej ekipy w sezonie! Z kolei dla Na Fantazji to był pierwszy brak rozstrzygnięcia w meczu z ich udziałem i dla nich to były akurat dwa stracone punkty. Zabrakło koncentracji w kluczowym momencie, ale nie zapominajmy, że mamy tutaj do czynienia z młodą drużyną, która choć prezentuje się coraz lepiej, to czasami brakuje jej doświadczenia i boiskowego cwaniactwa. A wiadomo że tego nie da się tak po prostu kupić...

Kolejny nieudany występ w rozgrywkach zaliczył za to Maximus. Wydawało się, że po dobrym meczu z Hyundaiem, gdzie od punktów dzieliła drużynę Grześka Cymbalaka dosłownie minuta, ten zespół będzie w stanie postawić się innej faworyzowanej ekipie – Marcovie. Niestety – umiejętności starczyło chłopakom na zaledwie 6 minut, bo wtedy Maximus prowadził dość niespodziewanie 2:1, a obydwa trafienia zaliczył dla niego aktywny Michał Siwiński. Później było już tylko gorzej – dość powiedzieć, że od tego stanu Marcova zdobyła dziewięć goli pod rząd! W jej szeregach szalał jak zwykle Damian Zajdowski, który robił z defensywą rywala co chciał. W wielu wielu fragmentach spotkania formacja obronna przegrywających w ogóle jednak nie istniała, bo wystarczyło jedno złe podanie, nikomu nie uśmiechał się powrót do defensywy i Artur Ciok często był pozostawiany sam sobie. Wielokrotnie udawało mu się ratować drużynę od straty gola, ale łącznie dał się pokonać aż trzynaście razy, co przy zaledwie trzech zdobytych bramkach, zakończyło mecz dziesięcio-bramkową różnicą. Maximusowi zabrakło przede wszystkim konsekwencji. Gdyby zawodnicy do końca trzymali się swoich pozycji i nie załamywali po błędach swoich czy kolegów, to mogło się skończyć znacznie niżej. Ale widocznie nie do końca im na tym zależało. Marcova miała więc łatwą przeprawę i wygrywając zapewniła sobie przynajmniej brązowy medal jedenastej edycji. Podopieczni Ernesta Wiśniewskiego liczą jednak na zdecydowanie więcej i obserwując ich dyspozycję, trzeba sobie powiedzieć jasno, że w tym momencie nikt tak jak oni, nie zasługuje bardziej na awans do trzeciej ligi. Ale należy to jeszcze potwierdzić w dwóch ostatnich kolejkach i dopiero wtedy będzie można rozpocząć ewentualne świętowanie.

A pierwszego miejsca w tabeli wciąż nie chce oddać Highlife. Podopieczni Maćka Kamińskiego w poprzedniej serii po raz pierwszy stracili punkty i gdyby podobna historia przydarzyła im się z No Name, to Marcova już czekała, by zluzować zespół z Wołomina na czele stawki. To nie był scenariusz nierealny, bo Bezimienni w ostatnim czasie wykazują zwyżkę formę, a ponieważ nie grozi im ani awans ani spadek, nie mieli tutaj nic do stracenia. I tak też grali – bezkompromisowo, przyjemnie dla oka i to oni zadali tutaj pierwszy cios. Niezawodny Arek Dalecki wykorzystał podanie Michała Małaszczuka i precyzyjnym uderzeniem nie dał szans Maćkowi Szczapie. Na odpowiedź faworytów nie musieliśmy jednak długo czekać – w 11 minucie No Name zalicza trafienie samobójcze, a za chwilę kolejny błąd defensywy zespołu Piotrka Wycecha wykorzysta Rafał Rusowicz. Ale Highlife też miał słabsze momenty i jeden z nich przytrafił się w 19 minucie golkiperowi lidera rozgrywek. Bardzo pewnie spisujący się w tym sezonie Maciek Szczapa puścił dość lekki strzał Arka Daleckiego i do przerwy mieliśmy remis. Krótki odpoczynek lepiej wpłynął na zawodników w niebiesko-czarnych koszulkach. To oni przystąpili do finałowej części spotkania z większą werwą i okresie pięciu minut dwukrotnie obili słupek bramki Sebastiana Kapłana, ale na szczęście inna z prób okazała się skuteczna, a szczęśliwym strzelcem był Kamil Kamiński. Wiedzieliśmy jednak, że No Name tak tej sprawy nie zostawi. W 30 minusie los uśmiecha się do ekipy goniącej, która zdobywa bramkę po golu samobójczym, a dosłownie 60 sekund później Arkowi Daleckiemu brakuje dosłownie centymetrów, by po minięciu bramkarza, zmieścić piłkę praktycznie w pustej bramce. Ta niewykorzystana okazja mści się na Bezimiennych. Kolejne dwie akcje to dwa gole dla Highlife i wygląda na to, że nic nie może się już tutaj wydarzyć. W 40 minucie straty zmniejsza jednak Paweł Topczewski i ostatnie sekundy są bardzo nerwowe, lecz faworyt nie daje sobie wydrzeć zwycięstwa i po kolejnym trudnym meczu, zapisuje na swoje konto arcyważne trzy punkty. To był mecz, który tak naprawdę mógł się rozstrzygnąć w obie strony. Więcej zimnej krwi zachowała ekipa z Wołomina, która dzięki temu nadal jest najbliżej złotego medalu czwartej ligi. Ale przed nią dwa poważne wyzwania, bo Na Fantazji i Hyundai na pewno widzą jak ciężko przychodzi rywalom zdobywanie punktów i będą chciały to wykorzystać. Co do No Name, to znów był to niezły ich niezły występ, ale po raz kolejny czegoś zabrakło, by urwać „oczka” faworytom rozgrywek. Naszym zdaniem najwięcej do zrobienia jest tam zdecydowanie w defensywie, bo większość bramek jakie w poniedziałek stracił obóz Piotrka Wycecha, to były po prostu klasyczne „prezenty”.

Strzeleckiego festiwalu mogliśmy się za to spodziewać w rywalizacji Landtech z Hyundaiem. Tym pierwszym nikt nie dawał tutaj szans, ale okoliczności sprawiły, że wynik stał się sprawą otwartą. Chodziło o frekwencję – jedni i drudzy stawili się bowiem na meczu w bardzo okrojonych składach, a zwłaszcza Hyundai wyglądał na mocno poturbowanego. Brakowało trzech z pięciu zawodników z podstawowego składu czyli Michała Soi, Kuby Lisowskiego oraz Filipa Gaca. I chociaż zespół ze Skarżyska-Kamiennej i tak pozostawał faworytem, to nawet końcowy wynik pokazuje, że nie miał tutaj łatwej przeprawy. Liderem drużyny Hyundaia był przede wszystkim Robert Orlikowski, który podpowiadał kolegom jak mają się zachowywać w ataku i obronie, a sam w 2 minucie wykorzystał błąd Łukasza Kubickiego i w sytuacji sam na sam z Michałem Kucharskim, dał prowadzenie trzeciej ekipie w tabeli. To mogło zapowiadać szybki przyrost goli w tym spotkaniu, ale wcale tak nie było. Hyundaiowi ciężko przychodziło przebijanie się przez defensywę rywala dobrze dowodzoną przez Alka Kuśmierza, jednak gdy w 9 minucie na 2:0 podwyższył Damian Pypeć, wszystko zaczęło iść w kierunku, którego można się było spodziewać. Landtech nie złożył jednak broni – w 12 minucie trafienie kontaktowe zaliczył Ferenc Markolt a ten sam zawodnik miał okazję chwilę później doprowadzić do wyrównania, lecz z jego strzałem gładko poradził sobie Daniel Nowek. Te dwie szanse były najlepszymi dla ekipy z Piastowa praktycznie w całym spotkaniu, co mniej więcej przybliża nam obraz meczu. Hyundai dominował, praktycznie non stop był w posiadaniu piłki, ale nie potrafił przełożyć tego na gole. W sukurs przyszedł mu błąd z 27 minuty bramkarza Landtech. Niedokładne wybicie piłki, ta trafia pod stopy Piotra Malickiego, który od razu pakuje ją do siatki i faworyci mogli odetchnąć. W tym momencie pozostawało im zachować czujność w defensywie, a że nie od dziś wiadomo, iż najlepszą obroną jest atak, to nadal dominowali, rzadko dopuszczając do głosu outsiderów rozgrywek. W 39 minucie podstemplowali natomiast zwycięstwo, gdy swojego drugiego gola strzelił Piotr Malicki i ostatecznie Hyundai wygrał mecz w stosunku 4:1. Triumfatorzy mogą mówić o szczęściu i nie chodzi o wynik, bo ten był zasłużony. Gdyby jednak podobne problemy kadrowe przytrafiły im się z konkurentem z ligowej czołówki, to już w poniedziałek mogli się pozbawić szans w walce o awans. Landtech nie wykorzystał z kolei dobrej okazji do otworzenia swojego dorobku, bo gdyby jego skład wyglądał tak jak z Grochowem, to mogło tutaj dojść do niespodzianki. Oddajmy też obydwu zespołom że grały bardzo czysto, rzadko dochodziło do przewinień i chociaż nad wszystkim czuwał sędzia, to jego nieobecności niektórzy pewnie by nawet nie dostrzegli.

Kolejkę numer siedem czwartej ligi zamknęła potyczka Ekipy Organizatora z Grochowem. O jej okolicznościach pisaliśmy już w "lajkach i hejtach", dlatego wszyscy już pewnie wiedzą, że mecz rozpoczął się kilka minut przed północą, a skończył niemal pół godziny po niej. Do tego Grochów skorzystał okazjonalnie z usług Damiana Zawadzkiego, który stanął na bramce ekipy Karola Gwardy. Gdyby nie to, gracze w różowych koszulkach musieliby radzić sobie bez zmian, co prawdopodobnie miałoby wpływ na wynik tej konfrontacji, ale mało kto się tym przejmował. Chodziło przede wszystkim o to, by wyrównać szanse i by spotkanie w ogóle doszło do skutku. Organizatorzy i tak byli faworytami, bo oni wciąż liczyli się w walce o awans, a do tego było im tutaj potrzebne zwycięstwo. Niestety – podopieczni Roberta Biskupskiego zagrali słabe zawody i zasłużenie ulegli mądrze grającym przeciwnikom. Tak naprawdę to niemal przez całe spotkanie Grochów był beneficjentem błędów, jakie popełniali oponenci, którzy dawali zdobywać Patrykowi Pięckowi i spółce bardzo łatwe gole. W grze Ekipy brakowało agresji, bliskiego krycia napastników Grochowa, a ci – dysponujący przecież bardzo dużą techniką – gdy tylko mieli trochę wolnego miejsca, skrzętnie z tego korzystali. Po pierwszej połowie prowadzili 3:2, ale wynik wciąż był otwarty, bo prowadzący mieli tylko jednego zmiennika i poziom ich energii pozostawał pod znakiem zapytania. A gdy Organizatorzy po przerwie doprowadzili do remisu, w teorii to oni powinni w tym momencie rozpocząć ucieczkę z wynikiem. Nic z tego. Grochów bezlitośnie wykorzystywał swoje okazje strzeleckie i szybko ze stanu 3:3 zrobiło się 6:3. Przy tym wyniku żółtą kartkę zobaczył jednak Norbert Bilski i przegrywającym udało się trochę zmniejszyć straty. Za chwilę do meczowego protokołu wpisał się także Marcin Zaremba i różnica wynosiła tylko jedno trafienie. Ale co z tego, skoro lada moment nieuwagę defensorów Ekipy po raz kolejny wykorzystał Patryk Pięcek, a czarę goryczy przelała prosta strata bramkarza Organizatorów i było jasne, że trzy punkty pojadą do Warszawy. Wynik 10:6 sprawiedliwie oddał to, co działo się na placu. Grochów sprytnie wciągał swoich rywali na własną połowę, a ci nie mieli pomysłu jak rozerwać defensywę konkurenta, a przez pośpiech i niedokładność, stwarzali mu warunki do kontrataku. Jeszcze słabiej wyglądało to w obronie. Cóż – marzenia o awansie czy nawet medalu trzeba odłożyć na kolejny sezon. Z kolei Grochów dzięki trzem punktom nadal ma szansę na najniższy stopień podium. Jeśli wygra dwa ostatnie spotkania, a dwie porażki zaliczy Hyundai (gra właśnie z Grochowem i Highlife), to on na uroczystym zakończeniu odbierze brązowe medale. Nadal jest więc o co walczyć i trzeba zrobić wszystko, by tę szansę spróbować wykorzystać.

Video z poniedziałkowych zmagań znajdziecie poniżej. Na jego podstawie uzupełniliśmy asysty w protokołach meczowych. Jeśli widzicie jednak jakikolwiek błąd – dajcie znać. Wywiady przeprowadziliśmy po pierwszym spotkaniu, a przepytywani byli Piotrek Stańczak (Bad Boys 2) oraz Kamil Majewski (Na Fantazji).

Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 720p HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Tuż obok jest również opcja "obejrzyj w witrynie youtube.com" - uruchomcie ją, jeśli podczas oglądania na stronie przycina Wam się obraz. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YT - z góry dziękujemy!

Komentarze użytkowników: