fot. © Google

Opis i skróty siódmej kolejki trzeciej ligi!

10 lutego 2018, 19:30  |  Kategoria: Video  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Tylko jedno wtorkowe spotkanie zakończyło się niespodzianką. Nie miało ono jednak żadnego wpływu na wygląd czołówki tabeli.

Walka o medale nie grozi też Atomowym Orzechom i MK-BUDowi. Jedni i drudzy mieli znacznie większe ambicje niż pokazuje to ligowa hierarchia, ale nie byli w stanie udowodnić tego na parkiecie. Mimo to ten mecz był ważny, bo przegrany wciąż będzie musiał oglądać się za siebie, natomiast zwycięzca zyskiwał pewne utrzymanie. Początkowo bliżej tego drugiego scenariusza były Orzechy. To one objęły prowadzenie, to one w 10 minucie podwyższyły stan posiadania i wydawało się, że są na dobrej drodze do trzech punktów. Ale znamy MK-BUD nie od dziś i wiedzieliśmy, iż chłopaki nie złożą broni, tym bardziej że ich umiejętności gry zespołowej ocenialiśmy znacznie wyżej aniżeli Atomowych. I to zaczęło się potwierdzać. W 11 minucie dwójkowa akcja na linii Rafał Roguski – Piotr Welskop i drugi z nich zmniejsza straty. W 13 minucie kapitalne uderzenie z rzutu wolnego Daniela Kacprzaka i mamy remis! Nie mija 180 sekund, a na listę strzelców po stronie Budowlanych wpisuje się także Rafał Roguski i jeszcze przed przerwą podopieczni Kacpra Kraszewskiego byli o krok bliżej od całej puli. Ich sytuacja dodatkowo poprawiła się na początku drugiej połowy. Golkiper Orzechów Jarek Baran zdecydował się na niepotrzebny strzał z dystansu, który bardzo łatwo złapał Olaf Pisarek. Bramkarz MK-BUDu wykorzystał od razu nieobecność swojego vis-a-vis w bramce i dalekim wykopem umieścił piłkę po raz czwarty w świątyni Atomowych. To sfrustrowało graczy w zielonych koszulkach, a szczególnie Kamila Wiśniewskiego – jego niepotrzebny faul na jednym z rywali skutkował 2-minutowym wykluczeniem, z czego skorzystał Karol Urbaniak, podwyższając prowadzenie MK-BUDu. Orzechy nie wyglądały wtedy na ekipę, która może powstać z kolan, zwłaszcza że w 27 minucie przegrywała już 2:6, po celnym strzale z rzutu karnego Piotrka Welskopa. Przegrywających stać było jednak na krótki zryw. Między 28 a 30 minutą dwukrotnie znaleźli sposób na Olafa Pisarka, czym zmniejszyli różnicę bramkową, ale na więcej nie było już ich stać. MK-BUD skutecznie odsunął zagrożenie od własnej bramki, a w 36 minucie zdobył bramkę zamykającą jakiekolwiek spekulacje i zasłużenie wygrał to spotkanie w stosunku 7:4. Tym samym jest już pewny pozostania w trzeciej lidze, co było tylko kwestią czasu, bo mimo średnich wyników, ten zespół dysponuje zbyt dużym potencjałem, by wikłać się w trudną walkę o uniknięcie spadku. Orzechy muszą z kolei nastawić się na ciężką końcówkę sezonu, bo mają przed sobą dwa trudne mecze, a tylko dwa punkty przewagi nad strefą, nad którą balansują niemal od początku rozgrywek.

Wokół innej strefy krąży od pierwszej kolejki Dar-Mar. To zespół, który był i nadal jest jednym z najpoważniejszych graczy do uzyskania promocji do drugiej ligi. W poprzedniej kolejce ta drużyna rozpoczęła test-maraton, który miał odpowiedzieć nam na pytanie, czy chłopaki faktycznie zasługują, by za rok znaleźć się o klasę wyżej. Przeciwko Piorunowi szło bardzo opornie, lecz ostatecznie udało się wygrać, a teraz rywalem zespołu z Kobyłki była Bomba Boys. Ekipa Mateusza Nowaczyńskiego znana jest z tego, że dobrze wypada w spotkaniach z rywalami z czołówki, dlatego wiedzieliśmy, iż tanio tutaj skóry nie sprzeda. Szanse Bombowych Chłopców ograniczała jednak dość wąska kadra. Brakowało kilku zawodników, którzy mogli mieć wpływ na wynik tej potyczki, ale nawet mimo tego, przybyszom z Rembertowa udało się postraszyć przeciwników. Mecz rozpoczął się jednak po myśli Dar-Maru. Już w 3 minucie ładnym strzałem popisał się Paweł Godlewski i Kamil Sadowski skapitulował po raz pierwszy. Golkiper Bomby nie miał jednak co wracać do tej sytuacji, bo rywal kreował już następne i trzeba było pozostać czujnym. I jemu akurat koncentracji odmówić nie mogliśmy, ale kolegom z pola już tak. To spowodowało, że w 10 minucie zrobiło się już 0:2, lecz na szczęście dla przegrywających, trafienie kontaktowe dość szybko zanotował Kuba Rębacz. I ten gol wprowadził trochę nerwowości w poczynania Dar-Maru. Także Bomba poczuła, że wcale nie jest tutaj na straconej pozycji i w 15 minucie powinna wyrównać, ale zamiast tego prawie o mało sama nie straciła bramki, gdy piłki z bliskiej odległości nie zdołał wpakować do siatki Przemysław Tucin. Tym samym wynik do przerwy pozostałym na poziomie ustalonym w 11 minucie i nadal niczego nie mogliśmy być pewni. A jeszcze większej konsternacji doświadczyliśmy, gdy tuż po krótkim odpoczynku Michał Nowaczyński oszukał obronę Dar-Maru i doprowadził do wyrównania! Ale jak się później okazało – to był ostatni dobry fragment beniaminka Nocnej Ligi. Faworyci szybko wzięli się bowiem w garść i po trafieniu Maćka Lamenta znów byli na dobrej drodze do trzech punktów, a gdy w 29 minucie zawodnicy w czerwonych koszulkach zainkasowali dwa trafienia na przestrzeni 60 sekund, stało się jasne, iż szansa na sensację zniknęła. Dar-Mar miał wtedy pełną kontrolę nad boiskowymi wydarzeniami i w końcówce dobił jeszcze Bombę łatwym golem Bartka Kamińskiego. To był na pewno bardziej przekonujący triumf faworytów aniżeli ten nad Piorunem. Norbert Kucharczyk i spółka znów mieli jednak momenty przestoju, które trzeba przeanalizować w kontekście meczów z Antykwariatem i Progresso. Co do Bomby, to zrobiła tyle, na ile było ją stać. W końcówce nie było już sił, by spróbować odwrócić losy spotkania i o ile teraz porażkę można było wkalkulować, to za dwa tygodnie z Sokołami, potknąć się nie można. Przegrana może bowiem oznaczać, że bracia Nowaczyński i spółka będą dosłownie o włos od zasilenia czwartego poziomu rozgrywkowego.

A chyba już nawet matematycznych szans na pozostanie w trzeciej lidze nie ma Promil. Ale postronni kibice pewnie nie za bardzo się żałują chłopaków z Woli Rasztowskiej, bo skoro ta drużyna przegrała ostatni mecz 2:14, a jakiś czas temu uległa również 1:15 Progresso, to czy jej miejsce nie jest właśnie w czwartej lidze? A pomyśleć, że wtorkowej kompromitacji długo nic nie zapowiadało, bo jeszcze do 15 minuty rywalizacji z Antykwariatem było 0:0. Ba! To Promil miał lepsze okazje do zdobycia premierowej bramki, ale dwukrotnie sytuacje sam na sam z bramkarzem marnował Tomek Kryszkiewicz. Trudno jednak przypuszczać, że nawet gdyby wykorzystał chociaż jedną z nich, jego drużynie udałoby się osiągnąć tutaj korzystny rezultat, bo przecież mecz skończył się dwunasto-bramkową różnicą. Po upływie wspomnianego wyżej kwadransa, gdy gola dla Antykwariatu zdobył Paweł Madej, na boisku była już tylko jedna ekipa. Promil niestety słynie z tego, że gdy traci pierwszego gola, to jego gra ulega totalnej degrengoladzie i tak było również w tym przypadku. Już do przerwy faworyci wyrobili sobie bufor czterech goli, a w drugiej połowie konsekwentnie podwyższali prowadzenie, pozwalając niemal wszystkim zawodnikom z pola zaliczyć albo asystę albo zdobyć bramkę. Prym wiódł oczywiście Paweł Madej, autor czterech goli i dwóch kluczowych podań. Supersnajper trzeciej ligi w pewnym momencie zszedł nawet na ławkę rezerwowych, co w jego przypadku nie jest widokiem częstym, ale doskonale pokazuje, na co mogli sobie pozwolić faworyci. Oby tylko w tym meczu nie wystrzelali się na dobre, bo przecież za niecałe dwa tygodnie, w kluczowym dla siebie spotkaniu, podejmą Dar-Mar. A Promil? Pozostaje mu zrobić wszystko, by zmazać plamę z ostatniego występu i godnie pożegnać się z trzecią ligą. Chociaż z taką formą jak ta wtorkowa, nawet o to nie będzie łatwo.

Piorun, by zachować resztki szans na podium trzeciej ligi, musiał wygrać z niezwyciężonym dotąd Progresso. Sytuacja ekipy Artura Świderskiego była ciężka, a to wszystko pokłosie porażki z Dar-Marem, której można było spróbować uniknąć, gdyby nie głupia czerwień dla Pawła Żaboklickiego. Ale nie należało już do tego wracać. Teraz na horyzoncie był w teorii jeszcze cięższy rywal, który od samego początku był chyba największym faworytem trzeciej ligi i jak na razie nie zawodzi. Piorun postawił mu jednak wygórowane warunki, dzięki czemu przez długi czas oglądaliśmy ciekawy mecz. Co więcej – to właśnie postawa drużyny z Rembertowa podobała nam się początkowo bardziej. Mimo że pierwszą groźniejszą akcję stworzyli przeciwnicy, gdzie Piorun musiał się ratować wybiciem piłki sprzed linii bramkowej, to premierowa bramka padła łupem gracza w niebieskiej koszulce. Był nim Marcin Zalewski, który wykorzystał dobre podanie Krzysztofa Morawskiego i mocnym strzałem nie dał szans Kamilowi Żmijewskiemu. Za chwilę mogło być już 2:0, gdy Grzegorz Dudziak kapitalnie obsłużył Krzyśka Zawadzkiego, a ten oddał płaskie uderzenie, które golkiper Progresso odbił końcówką stopy. Nie dość, że Kamil Żmijewski nie dopuścił do powiększenia strat swojej ekipy, to jeszcze po upływie kwadransa doprowadził do wyrównania! Radek Gajewski zagrał do niego z rzutu rożnego, a ten uderzył ile sił z prawej nogi i zasłonięty Michał Dębski nie miał szans na skuteczną interwencję. Wynik 1:1 ostał się do końca pierwszej połowy, ale wiedzieliśmy, że kwestią czasu jest jego zmiana. „Słowo stało się ciałem” w 24 minucie. Wszystko zaczęło się od żółtej kartki dla Grzegorza Dudziaka i rzutu wolnego przyznanego Progresso. Zespół z Radzymina rozegrał go sprytnie, na małej przestrzeni i Bartek Balcer uderzeniem z lewej nogi zmusił do kolejnej kapitulacji Michała Dębskiego. Piorun szansę na wyrównanie miał w 27 minucie. Wtedy Krzysiek Zawadzki zdecydował się na lob nad bramkarzem, ale mimo iż Kamila Żmijewskiego nie było między słupkami, to piłka i tak poleciała nad poprzeczkę. A za chwilę było już 4:1. Kolejny dobrze rozegrany stały fragment gry przyniósł trafienie Marcina Jadczaka, a później rzut karny wykorzystał Darek Piotrowicz i było po meczu. Przegrywający nie mieli już nadziei na odrobienie strat, tym bardziej, że z kolei Progresso wyczuło szansę na kolejne bramki i finalnie wygrało 6:2. Można powiedzieć, iż młodość pokonała w tym pojedynku doświadczenie. Ekipa Artura Świderskiego do pewnego momentu dobrze się trzymała, ale nie po raz pierwszy utrudniła sobie zadanie otrzymując żółte kartki w kluczowych fragmentach spotkania. Szkoda, bo piłkarsko znów nie wyglądało to źle, a tak walce o awans do drugiej ligi, gracze Pioruna z uczestników stali się już wyłącznie obserwatorami.

A dla niektórych trochę niespodziewanie, a dla innych bardzo, pierwszy mecz w trzeciej lidze wygrały Sokoły! Ale nawet w zapowiedziach sugerowaliśmy, że tak może się to skończyć, bo Multi-Medica nie jest zespołem dobrze czującym się w ataku pozycyjnym, co było wodą na młyn dla zielonkowskich weteranów. I tak też ten mecz wyglądał – Multi waliła głową w mur od samego początku, oddawała strzały z nieprzygotowanych pozycji, co pozwalało na skuteczne bloki albo odbiory piłki w wykonaniu ekipy Rafała Kusiaka i skuteczne kontry. W 3 minucie właśnie w ten sposób padł dla Sokołów gol numer 1, z kolei następny był efektem gapiostwa graczy w biało-zielonych koszulkach, którzy nie przykryli przy stałym fragmencie gry Chrystiana Karczewskiego i dali sobie wbić drugą bramkę. Zdziwienie na twarzy przegrywających było zrozumiałe, ale w 9 minucie ich miny trochę się poprawiły, bo Krystian Szóstak skorzystał z błędu Mariusza Czarneckiego i zmniejszył straty do jednej bramki. Ale kto jak kto – Sokoły nie zwykły przejmować się stratą goli i zawsze grają „swoją” piłkę, co także i tym razem przynosiło kolejne korzyści. Po następnych kontratakach w wykonaniu miejscowych wynik zmienił się z 2:1 na 4:1, a gdyby Maciek Makarow w ostatniej akcji pierwszej połowy podawał zamiast strzelać, mogło się skończyć nawet na czterech golach różnicy! To wszystko stawiało Medikę w trudnej sytuacji. Trzy gole przewagi to dużo, ale pamiętajmy, że rzecz miała miejsce na hali, gdzie sytuacja potrafi się zmienić dosłownie w kilkadziesiąt sekund. I tak było również tutaj. Multi, chociaż nadal prezentowała się bardzo nieporadnie, między 29 a 31 minutą tak przycisnęła Sokoły, że doprowadziła do wyrównania! Teraz wydawało się, iż kwestią czasu jest, gdy zdobędzie kolejne gole i uniknie wpadki, ale zamiast tego Darek Karczewski wykorzystał podanie od Chrystiana Karczewskiego i miejscowi ponownie byli bliżej zwycięstwa. Na odpowiedź ekipy braci Rozbickich nie musieliśmy długo czekać – zamieszanie w polu karnym i Rafał Kusiak niefortunnie pakuje piłkę do własnej bramki! Emocje zaczynają sięgać zenitu. Teraz Multi praktycznie nie schodzi już z połowy rywala, lecz nie potrafi wyrządzić mu krzywdy. Ataki faworytów intensyfikują się w ostatniej minucie, gdy Medycy mają przynajmniej trzy okazje, by pokonać Krzyśka Karolaka, ale ten za każdym razie nie daje się zaskoczyć i rezultat nie ulega zmianie. I gdy na zegarze jest do końca zaledwie kilka sekund, Darek Karczewski przejmuję piłkę źle zagraną przez Roberta Rozbickiego i od razu uderza w kierunku pustej bramki, a futbolówka w akompaniamencie końcowej syreny wpada do siatki i Sokoły wygrywają 6:5!! Który już raz widzimy taki obrazek? Zielonkowscy weterani zawsze przynajmniej raz w sezonie fundują nam takie emocje, a dzięki tej wygranej nadal są w grze o pozostanie w trzeciej lidze! I bez względu jak ta misja się skończy, to i tak można powiedzieć, że swoje już w tej edycji zrobiły. Brawo!

Video z wtorkowych zmagań znajdziecie poniżej. Na jego podstawie uzupełniliśmy asysty w protokołach meczowych. Jeśli widzicie jednak jakikolwiek błąd – dajcie znać. Wywiady przeprowadziliśmy po trzecim spotkaniu, a przepytywani byli Kamil Kryszkiewicz (Promil) oraz Łukasz Głażewski (FC Antykwariat).

Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 720p HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Tuż obok jest również opcja "obejrzyj w witrynie youtube.com" - uruchomcie ją, jeśli podczas oglądania na stronie przycina Wam się obraz. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YT - z góry dziękujemy!

Komentarze użytkowników: