fot. © Google
Opis i skróty drugiej kolejki czwartej ligi!
Na najniższym poziomie rozgrywkowym powoli klarują się faworyci. Na pierwszym miejscu plasuje się Lambada, jakkolwiek najlepsze wrażenie robią na razie Wściekłe Orły.
Przegląd poniedziałkowych potyczek rozpoczynamy jednak od wspomnianej Lambady. Podopieczni Roberta Biskupskiego tydzień wcześniej zgnietli Przepite Talenty, nie tracąc przy tym nawet bramki. Z Coco Jambo czekało ich jednak trudniejsze zadanie, bo ta ekipa opromieniona sukcesem nad Sokołami, bardzo chciała dopisać do swojego konta kolejny skalp. Od razu uświadomiła też przeciwników, że nie będą oni mieli tak łatwej przeprawy jak na inaugurację, bo już w siódmej minucie Sebastian Sasin skorzystał ze zbyt krótkiego podania kapitana rywali i pokonał Tomka Włodarza. Ten gol zmotywował Lambadę, która wzięła się w garść i po trzech kolejnych minutach była już na prowadzeniu. Obydwa trafienia dla faworytów zainkasował Filip Gac, z czego szczególnie to drugie, w samo okienko bramki Michała Chacińskiego było przedniej urody. Tuż przed udaniem się na krótki odpoczynek gracze w granatowych koszulkach dołożyli do swojego konta jeszcze jednego gola i z optymizmem mogli oczekiwać drugiej części tego pojedynku. Kokosy, chociaż miały świadomość, że jeśli chcą cokolwiek zdziałać, to nie mogą zwlekać, zupełnie nie miały pomysłu jak dobrać się do skóry Lambadzie. Niemal każde podanie do przodu było niecelne, niedokładne, tudzież szybko neutralizowane przez dobrze reagującą defensywę przeciwnika. Problemów ze zdobywaniem kolejnych goli nie miał za to duet napastników liderów czwartej ligi – w 26 i 27 minucie po kolejnym trafieniu dołożyli Bartek Noiszewski i Filip Gac, co jednoznacznie zamykało dywagację na temat tego, kto zdobędzie tutaj komplet punktów. Ta dość duża przewaga wprowadziła trochę rozluźnienia w szeregi faworytów, przez co końcówka spotkania przyjęła formę "cios za cios" a końcowy wynik brzmiał 7:3. Coco Jambo zabrakło siły przebicia. Być może gdyby w jego składzie widniał Krystian Godlewski, który był ważnym ogniwem zespołu z Tłuszcza przeciwko Sokołom, wyglądałoby to trochę inaczej, ale to tylko gdybanie. Nie zapominajmy bowiem, że różnica czterech goli wcale nie była najwyższym rozmiarem kary jaki mógł spotkać Kokosy. Graczom w czerwonych strojach czasem brakowało doskoku do przeciwnika, często wystarczyło też jedno podanie, by pogubić całą ich defensywę. Są to rzeczy nad którymi przegrani muszą popracować, aby wspomniany już sukces nad Sokołami nie był pierwszym, a przy okazji ostatnim w ich debiutanckim sezonie.
W drugim poniedziałkowym spotkaniu Wściekłe Orły starły się z Piorunem. Gdy przed tygodniem opisywaliśmy konfrontację tych drugich z Maximusem, to motywem przewodnim była falująca dyspozycja zespołu Artura Świderskiego, który potrafił zagrać dobre 5 minut, by następny podobny fragment zagrać w sposób niemal beznadziejny. Mija siedem dni i w tym temacie niewiele się zmienia. Ten mecz był bowiem spotkaniem dwóch połów – pierwszej wyrównanej, gdzie okazji podbramkowych było praktycznie tyle samo i drugiej, w której Piorun niemal wyłącznie statystował i mógł przegrać znacznie wyżej, niż wskazuje na to końcowy rezultat (2:10). Taka degrengolada która odbywa się niemal jak za włączeniem lub wyłączeniem jakiegoś przycisku jest zastanawiająca. W premierowej części gry drużyna z Rembertowa pokazała bowiem, że stać ją tutaj na podjęcie rękawicy rzuconej przez faworyta. Piorun szybko odpowiedział na gola Rafała Sosnowskiego z 6 minuty i chociaż do przerwy przegrywał 1:2, to wynik mógł być odwrotny. Pod koniec tej części gry zawodnicy w czarnych koszulkach zmarnowali bowiem kilka okazji – jedną miał Mateusz Hopcia, który zabrał piłkę jednemu z przeciwników, ale przegrał pojedynek z bramkarzem. Z kolei na kilkanaście sekund przed końcem pierwszej połowy w słupek trafił Łukasz Majewski. To zapowiadało duże emocje w finałowych 20 minutach, ale na zapowiedziach się skończyło. Wściekłe Orły bardzo szybko rozpoczęły budowanie swojej przewagi i był taki okres między 23 a 24 minutą spotkania, gdzie na przestrzeni 60 sekund potrafiły zdobyć trzy bramki. To źle świadczy o Piorunie, który już wtedy najchętniej udałby się do szatni i który zupełnie zapomniał o ważnym elemencie gry, jakim jest powrót po straconej piłce. Rywale wiele ze swoich bramek zdobyli w wyniku przewagi liczebnej na połowie przeciwnika, a gdy dołożymy do tego mnóstwo niewymuszonych strat obozu Artura Świderskiego, to znamy przyczynę ostatecznego wyniku. Kapitan przegranych będzie miał o czym myśleć w przerwie między rozgrywkami, choć wiadomo że ta ekipa dopiero się dociera i takie mecze będą się przytrafiać. Co do Orłów, to piłkarsko górowali nad przeciwnikiem, a ich chwilowe kłopoty w pierwszej połowie były chyba spowodowane długą ławką rezerwowych. Zarządzanie aż ośmioma rezerwowymi nie jest proste, ale może ta szeroka kadra okaże się kluczem, w perspektywie całego, długiego sezonu?
A skoro jesteśmy przy zdecydowanie zbyt małej liczbie rezerwowych, to w pierwszej kolejce ten fakt pokrzyżował szyki w odniesieniu zwycięstwa Maximusowi. Tym razem Grzesiek Cymbalak, chociaż osobiście był nieobecny, to zatroszczył się, by pod jego brak drużyna miała znacznie więcej możliwości kadrowych, co miało się przełożyć na dobry wynik przeciwko Góralom. Tym samym, którzy stawili czynny opór Wściekłym Orłom i którzy nie wyobrażali sobie, że na premierowy triumf w NLH przyjdzie im czekać aż do Nowego Roku. I powiedzmy sobie jasno – ekipa Marcina Lacha miała to spotkanie w garści. Co prawda w pierwszej połowie zespół z Sulejówka nie potrafił wyrobić sobie odpowiedniej przewagi bramkowej i prowadził tylko 3:2, ale gdy po pięciu minutach drugiej części gry rezultat brzmiał już 5:2, to Maximusowi nie dawaliśmy praktycznie żadnych szans na pozytywny finał tej potyczki. I gdyby wtedy była możliwość obstawienia tego spotkania na żywo, to... stracilibyśmy wszystkie swoje pieniądze. Górale, chyba zadowoleni z faktu trzy-bramkowej przewagi, zrobili coś, czego w takich sytuacjach robić absolutnie nie wolno – pozwolili uwierzyć konkurentom, że jeszcze nie wszystko tutaj stracone. W 26 minucie straty zmniejsza Filip Sawiński, a w kolejnej akcji Maximus przeprowadza skuteczną kontrę, którą po podaniu Grześka Topyły finalizuje Mariusz Magierek. W 31 minucie żółtą kartkę ogląda Mateusz Trąbiński i już wtedy Górale cudem ratują się od utraty gola na 5:5. Sylwek Rzepniewski miał bowiem świetny pomysł by miękką podcinką przelobować Marcina Lacha, ale trafił w spojenie. W 34 minucie, gdy siły były już wyrównane Maximus ma kolejną okazję i tym razem golkiper przeciwników popisuje się absolutnie genialną paradą, broniąc strzał Karola Wojtkowskiego. Bramka na wagę remisu wisiała jednak w powietrzu, bo zawodnicy w żółto-czarnych strojach pogubili się totalnie i nie byli w stanie zapanować nad boiskowymi wydarzeniami. W 36 minucie uratował ich jeszcze słupek, ale chwilę później szybkie rozegranie rzutu wolnego przez Adama Drewnowskiego pozwoliło Filipowi Sawińskiemu doprowadzić do upragnionego wyrównania. Dopiero wtedy Górale się ocknęli. Mając świadomość, że istnieje ryzyko utraty przynajmniej dwóch punktów, ponownie rzucili się do ataku i mieli kilka naprawdę świetnych okazji, by znów być bliżej zwycięstwa. Niestety – mimo dwóch sytuacji jakimi dysponował Mateusz Trąbiński, z czego jednej w ostatniej minucie, wynik pozostał bez zmian. Ten remis jest dla ligowych debiutantów jak porażka. Nie można wypuścić takiej przewagi z rąk, bo to nie tylko miało wpływ na ten konkretny przypadek, ale może też mieć na kolejne. Jeśli bowiem znowu dojdzie do sytuacji, w której "żółto-czarni" będą wysoko wygrywać, ale nie dobiją przeciwnika, to te demony powrócą. Brawa natomiast dla Maximusa, który się nie poddał i dzięki determinacji wreszcie otworzył swój punktowy dorobek. I chociaż nie były to trzy punkty, to w zaistniałych okolicznościach na pewno smakowały jak trzy.
Z racji porażki aż 0:10 z Lambadą, na Przepite Talenty forBET nie ustaliłby pewnie nawet kursu w rywalizacji z Vitasport.pl Oczywiście nie chcemy dyskredytować zespołu Jarka Barana, no ale takie są fakty – ten zespół zagrał katastrofalnie w pierwszym meczu nowego sezonu, a teraz miał teoretycznie jeszcze bardziej wymagającego przeciwnika. I jak to się skończyło? No musimy przyznać Przepitym, że chociaż znowu doznali dość bolesnej porażki, to zaprezentowany styl był dużo przyjemniejszy dla oka niż w poprzedni poniedziałek. Wiadomo – rywale byli szybsi, sprytniejsi, mieli większe umiejętności, ale był taki fragment na początku drugiej części gry, gdzie Talenty zaskoczyły swoich konkurentów i ze stanu 0:5 wyszły na 2:5. Co więcej – w 24 minucie doskonałą okazję by jeszcze zmniejszyć straty zmarnował Michał Pietras, którego strzał w kapitalnym stylu obronił Maciek Michalczuk. Później do głosu ponownie doszli faworyci, którzy zdobyli kolejne dwa trafienia i znów na chwilę stanęli. Przepite miały więc następnych kilka okazji, ale tych nie były już w stanie wykorzystać. Czasami brakowało centymetrów, jak przy uderzeniu z 39 minuty w słupek Kamila Wiśniewskiego, no ale wiadomo, że to by jedynie doraźnie poprawiło nastroje przegranym, bo w ogólnym rozrachunku musieli przełknąć gorycz porażki w stosunku 2:10. Tak jak można się tego było spodziewać, nie było to spotkanie, którego temat będziemy przywoływali przy wigilijnym stole. Faworyt wygrał dość gładko, bez wielkiego nakładu sił, no ale chwała Przepitym, że chociaż trochę zmazały plamę ze starcia z Lambadą. Pozostaje wierzyć, że gdy zmierzą się z zespołem na swoim poziomie, to wróci im radość z gry, bo na pewno nie tak wyobrażali sobie start w dwunastej edycji. Błędem byłoby jednak myślenie, że gorzej już być nie może. Otóż może, a jego początek będzie tkwił właśnie w takim przeświadczeniu.
Wielkiej historii nie miał też ostatni mecz jaki rozegraliśmy na początku tego tygodnia. Po dwóch stronach barykady stanęły Spoko Loko i Sokoły, drużyny które dość szybko znalazły się w dolnej połowie tabeli, ale równie szybko mogły się z niej wykaraskać. Bardzo zależało na tym przede wszystkim drużynie Arka Choińskiego, która po pechowej przegranej z Vitasportem, chciała jak najszybciej znaleźć się w bliskiej okolicy ligowej czołówki. I patrząc na przebieg tego spotkania, osiągnęła to dość gładko. Tak naprawdę, to już po 15 minutach punkty były rozdzielone, z czego Spoko przygarnęło trzy, a Sokołom przypadła rózga. Zielonkowscy weterani niestety zupełnie przespali początkowy kwadrans, po którym ich bramkarz Krzysiek Karolak musiał aż sześciokrotnie sięgać do siatki. Sami w tym samym okresie tylko raz zmusili do kapitulacji Jarka Lubelskiego, a że odrobienie pięciu trafień graniczyło z cudem, to nawet w okresie jakim się obecnie znajdujemy, nikt na jakieś nadprzyrodzone zjawisko nie liczył. Mimo to obóz Rafała Kusiaka nie złożył broni i w ostatniej minucie pierwszej części dopisał do swojego koszyczka jeszcze dwie bramki i jego dorobek wynosił połowę tego, czym dysponowało Spoko Loko. Faworyci na wszelki wypadek w drugiej połowie szybko powrócili do różnicy pięciu trafień, co pozwoliło im z pełnym spokojem oczekiwać finałowych fragmentów spotkania. Grali już wtedy na luzie, widać że nigdzie im się nie spieszyło, a zdobywanie kolejnych trafień nie przysłaniało im globalnego celu, jaki zdążyli już osiągnąć w tym spotkaniu. Być może ich zamiarem było doprowadzenie do dwucyfrówki i było tego blisko, bo w 38 minucie Arek Choiński zdobył gola numer dziewięć, ale na tylu też stanęło. Te zespoły dzieliła różnica klas i w żadnym momencie tegoż pojedynku gracze w zielonych koszulkach nie mogli odczuwać niepokoju związanego z wynikiem. Sokoły chyba też szybko się zorientowały, że na punkty nie mają co tutaj liczyć i jeśli połączymy te dwa fakty, to poza rezultatem chyba nic z tej potyczki nie zapamiętamy.
Skróty wszystkich spotkań czwartej ligi pojawiły się już w raportach meczowych. Na ich podstawie uzupełniliśmy asysty, jakkolwiek jeśli widzicie jakiś błąd, to dajcie znać. Wywiady przeprowadziliśmy po piątym spotkaniu, a przepytywani byli Jarek Lubelski (Spoko Loko) i Rafał Kusiak (Sokoły). Obydwie rozmowy można znaleźć na naszym Facebooku, w menu FILMY czyli TUTAJ.
Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 720p HD (lub wyższą) i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YT - z góry dziękujemy!