fot. © Google

Opis i magazyn 7.kolejki trzeciej ligi!

7 lutego 2022, 15:57  |  Kategoria: Ogólna  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Moją Kamandę dzieli już tylko punkt, od uzyskania biletu do 2.ligi. Z kolei tylko cud mógłby uchronić przed spadkiem Beer Team, który mimo dobrej gry, poniósł szóstą porażkę w sezonie.

Zaczynamy jednak od siódmej z rzędu wygranej lidera 3.ligi czyli Mojej Kamandy. Ale spodziewaliśmy się, że tak to się skończy, bo chociaż ich rywalem w ostatni wtorek byli Bad Boys, to Źli Chłopcy przyjechali na tę potyczkę bardzo okrojonym składem i pisząc zupełnie szczerze – nie dawaliśmy ich żadnych szans na uzbieranie tutaj choćby punktu. Nie było Piotrka Stańczaka, kapitana Michała Szczapy, bramkarza Darka Żaboklickiego, na ławce rezerwowych był tylko jeden zawodnik, a gdy po 10 minutach wynik brzmiał z ich perspektywy 0:3, to stało się jasne, że Moja Kamanda spokojnie dopisze sobie tutaj całą pulę. Nie zmylił nas też krótki fragment lepszej gry ekipy z Ostrówka w końcówce pierwszej połowy, gdzie zdobyli dwa gole z rzędu (aczkolwiek przy jednym pomógł im przeciwnik) i mieli już tylko bramkę straty do faworytów. Konkurenci bardzo szybko opanowali sytuację, jeszcze przed przerwą do meczowego protokołu zapisał się Mateusz Trąbiński, z kolei tuż po krótkim odpoczynku swojego gola zdobył także Mateusz Derlatka i było po sprawie. Bad Boys walczyli do samego końca, ambicji im nie brakowało, lecz w zaistniałych okolicznościach, nie byli w stanie za wiele zdziałać. Wszystko na co było ich stać to cztery zdobyte bramki przy dziewięciu straconych i możemy jedynie żałować, że na tak ważny mecz z ich perspektywy, nie udało się zebrać mocniejszej kadry. Ale wiadomo – ferie w ekipie Bad Boys rządzą się swoimi prawami i oni w tym terminie bardzo często grają w okrojonym składzie. Oczywiście nie mamy żadnej gwarancji, że w wyjściowym garniturze mieliby szansę na punkty, lecz końcowy rezultat na pewno wyglądałby dużo lepiej. Moja Kamanda zrobiła tutaj z kolei swoje. Bez większego wysiłku, rywal nie zawiesił poprzeczki wysoko, wystarczyło go tylko "napocząć" a reszta poszła już gładko. Przed braćmi Trąbińskimi i spółką teraz dwa ważne spotkania, aczkolwiek w kontekście awansu, wystarczy im w nich zaledwie jeden punkt. W kwestii mistrzostwa to może nie wystarczyć, ale znając ich podejście, oni na żadną matematykę zdawać się nie chcą. Im będzie zależało by wygrać wszystkie spotkania, dzięki czemu podobnie jak zmagania 4.ligi, tak i 3. zakończyliby bez straty punktowej. I taki też muszą postawić sobie cel, bo to że za rok zobaczymy ich na zapleczu elity, było pewne praktycznie od samego początku.

Bardzo skomplikowała się za to sytuacja Adrenaliny, jeśli chodzi o miejsca 1-2. Ta drużyna miała we wtorek podwójny problem – nie dość, że z racji ferii nie mogła skorzystać ze swojego kapitana Roberta Śwista czy też Maćka Parkosza, to po drugiej stronie boiska stała drużyna AutoSzyb. A podopieczni Kamila Wiśniewskiego osiągnęli w ostatnich tygodniach naprawdę bardzo wysoką formę i według nas to oni byli faworytami tej potyczki i pozostaliby nimi nawet wtedy, gdyby Adrenalina przyjechała na to spotkanie w najlepszym składzie. No i jak widzicie po wyniku, nasze przypuszczenia się sprawdziły, aczkolwiek końcowy rezultat jest trochę krzywdzący dla ekipy z Ząbek. Nie było tutaj bowiem żadnej deklasacji czy meczu do jednej bramki, bo gdyby tak dokonać gruntownej analizy statystyk, to mogłoby się okazać, że w rubryce "okazje podbramkowe" byłby remis, a może nawet byłaby tam delikatna przewaga Adrenaliny. Niestety tego wieczora chłopaki mieli fatalnie nastawiony celownik, jak również kłopot z podjęciem odpowiedniej decyzji w kluczowym momencie. AutoSzyby były pod tym względem dużo lepiej usposobione, a swojego rodzaju kwintesencją tego spotkania była sytuacja przy stanie 1:0 dla Szyb, w okolicach 10 minuty. Adrenalina miała bowiem dwie okazje, by doprowadzić do wyrównania, za chwilę dołożyła jeszcze jedną, po czym poszła kontra przeciwników i na tablicy świetlnej pojawił się wynik 2:0. Potem przegrywający dołożyli jeszcze strzał w słupek, zmarnowali kolejną szansę, co oczywiście spotkało się z karą wymierzoną im przez oponenta, a konkretnie przez Rafała Muchę, dzięki czemu Szyby prowadziły do przerwy aż 3:0. Jedyną szansą dla trzeciej ekipy w tabeli była szybko zdobyta bramka na początku drugiej połowy, ale ani Marek Kowalski ani Valik Chopaniuk nie byli w stanie przełamać impasu, jaki toczył ten zespół praktycznie od pierwszego gwizdka. Adrenalina nie wykorzystała też gry w przewadze po żółtej kartce dla Kuby Skotnickiego, a jakby tego było mało, to gwóźdź do trumny wbiła sobie sama, gdy w 29 minucie Stefan Necula stracił piłkę na rzecz Łukasza Flaka, a ten wpakował ją do pustej bramki i w kontekście trzech punktów sprawę mieliśmy już klepniętą. Ale mimo, że kwestia całej puli została rozstrzygnięta, to mecz nadal obfitował w sytuacje strzeleckie. I gdybyśmy byli złośliwi, to napisalibyśmy, że w 37 minucie Adrenalina w końcu się przełamała i wreszcie znalazła drogę do bramki – problem w tym, że Igor Zorin pokonał własnego bramkarza… I dopiero przy wyniku 0:5, Valik Chopaniuk udowodnił, że jednak można pokonać Mikołaja Rokitę, dzięki czemu zespołowi z Ząbek udało się tutaj nie skończyć z zerem. Można gdybać, jakby potoczyły się losy tej potyczki, gdyby skuteczność przegranych była wyższa. Ale to jest wróżenie z fusów, bo wykorzystanie jednej spowodowałoby, że mecz potoczyłby się inaczej i kolejnych mogłoby nie być. Po takim meczu trzeba mieć jednak pretensje głównie do siebie, bo ta indolencja strzelecka była rzadko spotykana. Adrenalina musi teraz szybko się otrząsnąć, szczególnie iż ma w perspektywie starcie z Moją Kamandą. I gdyby z nią przegrała, a AutoSzyby wygrają wszystko do końca, to może się okazać, że drużyny Roberta Śwista zabraknie na podium. A o ile sam awans pewnie nie stanowił dla nich nadrzędnego celu, to po dużym wysiłku jaki włożyli w tę edycję, medal (bez względu na kolor) byłby godziwą nagrodą. I trzeba o to powalczyć. Ale Autoszyby też są w grze i przy korzystnym zbiegu okoliczności, mogą skończyć nawet na drugim miejscu. I oni tego nie odpuszczą, a my nie zamierzamy odbierać im szans.

A kolejny mecz "w swoim stylu" zanotowała druga drużyna tabeli – JMP. Podopieczni Damiana Zalewskiego od kilku dobrych tygodni balansują w swoich spotkaniach na granicy ryzyka i również przeciwko Beer Teamowi, wcale nie było tak daleko, żeby stracili bardzo ważne punkty. Ale w końcowym rozrachunku wszystko skończyło się dla nich szczęśliwie, chociaż zwłaszcza pierwsza połowa wcale nie wskazywała na happy end. Beer Team, dla którego była to jedna z ostatnich szans, by włączyć się do walki o utrzymanie, zaczął mecz bardzo dobrze i przede wszystkim podjął dobrą decyzję odnośnie taktyki, czyli oddał piłkę rywalowi, a samemu czekał na kontry lub jakieś stałe fragmenty gry. I podczas gdy JMP męczyło się w ataku pozycyjnym, chłopaki gdy przejmowali futsalówkę natychmiast transportowali ją na połowę przeciwnika i robili tam sporo zamieszania. Co prawda na ich pierwszego gola autorstwa Dawida Tryca odpowiedział Pedro Freire, ale już na kolejnego którego zdobył Karol Anklewicz, JMP riposty nie znalazło i za chwilę zrobiło się 1:3, gdy po kolejnej asyście Krzyśka Giery, gola zainkasował Marcin Rosiński. W obozie przegrywających paniki jednak nie było. Kilkukrotnie z podobnych okoliczności zdołali wyjść obronną ręką i wyglądało to trochę tak, jakby byli spokojni, że teraz również się uda. I faktycznie – pod koniec pierwszej połowy ich przewaga zaczęła się uwidaczniać, co potwierdzili golem kontaktowym i dwiema okazjami, których jednak nie zamienili na bramkę. Ale zrobili to na starcie drugiej części gry, gdy najlepszy na placu Pedro Freire doprowadził do remisu. Beer Team wyglądał wtedy na zespół bardzo zmęczony, chłopaki dysponowali tylko jednym zmiennikiem, ale stać ich było, by w 29 minucie, przy odrobinie szczęścia powrócić na prowadzenie – piłkę z najbliższej odległości wpakował do siatki Marcin Łagowski. Tej minimalnej przewagi nie udało się jednak utrzymać. Kluczowa była 34 minuta, gdy fani złocistego trunku na przestrzeni 60 sekund stracili dwa gole z rzędu, a po ich mowie ciała widzieliśmy, że nie mają już wystarczająco dużo siły, by na te ciosy odpowiedzieć. Owszem, zanotowali jeszcze strzał w słupek, lecz to był ostatni ofensywny akcent z ich strony. Coraz gorzej wyglądała też gra w defensywie, za którą nikt już nie odpowiadał, co pozwoliło faworytom na zbudowanie sobie spokojnej przewagi, którą dowieźli do finałowego gwizdka. Z jednej strony nie przypuszczamy, że JMP tak to sobie wszystko zaplanowało. Natomiast faktem jest, że ta drużyna gra dużo lepiej pod presją i właśnie wtedy potrafi uwidocznić swoje atuty. I cóż – dzięki własnemu zwycięstwu i porażce Adrenaliny jest w dobrej sytuacji jeśli chodzi o uzyskanie promocji. Być może ktoś nazwałby ją nawet komfortową, lecz w perspektywie meczów z Moją Kamandą i AutoSzybami, my z tak daleko idącymi wnioskami wolelibyśmy się wstrzymać. Według nas to na ten moment dwóch najtrudniejszych rywali, na jakich można trafić, natomiast JMP udowodniło choćby w poprzednim, niedokończonym sezonie, że mecze z silniejszymi ekipami wcale nie są im straszne i oni będą na nie gotowi. Co do Beer Teamu, to trochę go szkoda, bo zagrał być może najlepsze zawody w tym sezonie, ale benzyny w baku starczyło mu tylko na 30 minut. Ale mimo to widzimy dla niego jakiś promyk nadziei, bo chociaż nie wszystko w kontekście utrzymania zależy od nich, to naszym zdaniem stać ich na to, by pokonać zarówno Las Vegas, jak i NetServis. Pod jednym, podstawowym warunkiem – że przed obydwoma meczami paliwa zaleją pod korek.

Pierwszego zwycięstwa w sezonie nie udało się odnieść Beer Teamowi, ale zrobiła to inna ekipa, która na ten moment czekała od początku sezonu – Las Vegas! Niektórzy łączą to z nieobecnością kapitana, Grześka Dąbały, który nie mógł tego wieczora pojawić się w Zielonce, oddał stery swoim podopiecznym a ci zrobili swoje i wypunktowali Razem Ponad Promil. Niespodzianka? Chyba nie do końca. Wiedzieliśmy, że jeśli gracze Parano będą dysponowali niemal optymalną kadrą (co nie zawsze udawało im się w poprzednich meczach), to nie są tutaj bez szans. Promil grał z kolei bez swojego kapitana i bramkarza czyli Łukasza Głażewskiego, natomiast to wcale nie było tak, że ten zespół nie miał tutaj absolutnie nic do powiedzenia. Swoje zrobił początek, bo ekipa w żółtych koszulkach miała przynajmniej dwie bardzo dobre okazje, by otworzyć wynik spotkania – najpierw w słupek trafił Patryk Woźniak, a potem jeszcze lepszą sytuację zmarnował Mateusz Pawlik, któremu po strzale na pustą bramkę z własnej połowy zabrakło dosłownie kilkunastu centymetrów. A że niewykorzystane okazje lubią się mścić – to wie każdy. I w 12 minucie Las Vegas byli już na prowadzeniu, gdy zastępujący Łukasza Głażewskiego Norbert Kamiński nie poradził sobie z dość łatwym strzałem Janka Trzaskomy. Za chwilę zrobiło się 2:0, po premierowym golu w NLH Krzyśka Pawelca, ale na to trafienie Promil zdołał odpowiedzieć golem Patryka Woźniaka. Tyle że kolejne już nie przyszły. Przegrywający rozegrali być może najsłabsze 20 minut w tej edycji i drugą połowę przegrali aż 0:4. Przede wszystkim za dużo dawali wolnej przestrzeni swoim konkurentom, co taki gość jak Piotrek Kwiecień wykorzystał bezlitośnie, zdobywając w 23 minucie bramkę po rajdzie przez niemal całe boisko. Lada moment Norbert Kamiński musiał wyciągnąć piłkę z siatki po ładnym trafieniu Grześka Ampta i nie mieliśmy już wtedy żadnych złudzeń, że Promil musi się przygotowywać na perspektywę bolesnej wpadki. Ten zespół walczył co prawda do końca, jednak wiadomo jak trudno o mobilizację, gdy wiesz, że jak bardzo byś się nie starał, to nie masz szans na skuteczny finisz. Las Vegas utrzymywało jednak kontrolę nad tym meczem, na wszelki wypadek dołożyło jeszcze dwie bramki i mogło wreszcie zasmakować pełnej puli. Na pewno chłopakom spadł duży ciężar z serca, bo nawet jeśli wciąż są bardzo daleko od utrzymania, to gdyby we wtorek przegrali, wówczas mogliby już sprawdzać w tabeli z kim przyjdzie im grać w 4.lidze w kolejnej edycji. A tak nadzieja nadal się tli i z taką grą, jaką tutaj ten zespół zaprezentował, to kto wie – wszystko jest jeszcze możliwe. Natomiast z Promila trochę jakby zeszło powietrze po ostatnim meczach. Ta ekipa wie, że zmarnowała okazję, by powalczyć o coś więcej niż środek tabeli a ponieważ spadek jej nie grozi, to trudno powiedzieć w jaki sposób podejdzie do dwóch ostatnich potyczek. Ale jeśli to będzie wyglądało tak jak tutaj, to może się skończyć tym, że z tego dobrego wrażenia, które do tej pory pozostawili po sobie, nic nie zostanie. I warto zrobić wszystko, by tak się jednak nie stało.

Po pierwszych pięciu kolejkach większych szans na utrzymanie nie dawaliśmy za to Byczkom. A tu proszę! Przed dwoma tygodniami kompania Dawida Pływaczewskiego pokonała Las Vegas, a teraz – mimo dużych braków kadrowych – poradziła sobie z dużo wyżej notowanym NetServisem! Brak Maćka Stanickiego, Mateusza Kaczyńskiego czy przede wszystkim Maćka Piaseckiego wydawał się czymś, co zdeterminuje losy ich ostatniej potyczki, tymczasem rywal zagrał tego wieczora zdecydowanie najsłabszy mecz w sezonie i zasłużenie poniósł tutaj porażkę. Co prawda Paweł Roguski też mógłby ponarzekać na kilka braków, ale mimo wszystko – ta ekipa miała tutaj obowiązek zapunktować. Tym bardziej, że objęła prowadzenie i chyba wszyscy myśleli, że spokojnie rozłoży na łopatki swojego konkurenta. Tymczasem Byczki nic sobie z tego nie zrobiły i w 12 minucie za sprawą Konrada Wiśniewskiego wyrównały. A potem skorzystały na dobroczynności Internetowych, którzy zaczęli popełniać fatalne błędy, czym wręcz utorowali drogę do zwycięstwa zawodnikom z przeciwnego obozu. Najpierw Kacper Krzyt wykorzystał złe podanie kapitana Netu i z połowy boiska pokonał wysuniętego Czarka Szczepanka, a potem faworyci zaliczyli gola samobójczego i na przerwę udawali się w fatalnych nastrojach. Nie wiemy czy padły tam jakieś ostre słowa, ale niewykluczone, bo start drugiej połowy był już zdecydowanie lepszy. W 22 minucie Robert Koc wykorzystał rzut karny podyktowany za faul na nim samym, z kolei w 27 minucie ładnie z dystansu przymierzył Kuba Wrzosek i wszystko zdawało się wracać na właściwe tory. I właśnie wtedy fatalny w skutkach błąd popełnił bramkarz Internetowych. W prosty sposób dał sobie odebrać piłkę i Konrad Wiśniewski po raz drugi tego wieczora wpisał się do meczowego protokołu. Taki cios musiał boleć, bo nawet jeśli Net grał słabo, to w końcu coś zaczęło mu się tutaj układać i to on wydawał się być bliżej bramki na 4:3. W 28 minucie doskonałą sytuację by wyrównać zmarnował z kolei Patryk Matysiak. Praktycznie położył już bramkarza, ale wszystko chciał skończyć zbyt efektownie i ostatecznie gola nie zdobył. A czas uciekał. I pod presją tego czasu Internetowi nic nie mogli zrobić. Próbowali na różne sposoby, ale żaden z nich nie przynosił efektu i było to klasyczne bicie głową w mur. Byczki dobrze się z kolei broniły, a często nie musiały robić nic, bo wiele podań czy strzałów rywali było po prostu na mizernym poziomie. I po kolejnej nieudanej próbie NetServisu sprawy w swoje nogi wziął Konrad Wiśniewski. Najlepszy zawodnik tego spotkania na dużej szybkości uciekł przeciwnikom po skrzydle i mimo, że strzał nie był już tak dobry jak sam rajd, to piłka wpadła pod stopą nieszczęśliwie interweniującego Czarka Szczepanka. 5:3! I chyba ta ostatnia akcja stanowiła idealne podsumowanie występu przegranych. Nie mieli żadnego pomysłu jak to spotkanie wygrać, walczyli z własnymi słabościami, a na koniec mieli swój udział przy bramce dla Byczków. Ale ponieważ po ostatnim gwizdku chyba zdawali sobie sprawę, że zaprezentowali się słabiutko, to nie ma sensu się nad nimi znęcać. Byczki z kolei zagrały mądrze. Ustawiły się na swojej połowie, czekały głównie na błędy rywala i dostały ich więcej, niż pewnie mogły się spodziewać. Tym samym udało im się odskoczyć od strefy spadkowej, chociaż wciąż muszą zerkać za siebie. Ale przynajmniej nie z taką obawą, jak miało to miejsce wcześniej.

Skróty wszystkich spotkań trzeciej ligi pojawiły się już w raportach meczowych. Na ich podstawie uzupełniliśmy statystyki, jakkolwiek jeśli widzicie jakiś błąd, to dajcie znać. Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy!

Komentarze użytkowników: