fot. © Google

Opis i magazyn 1.kolejki czwartej ligi!

11 grudnia 2021, 12:47  |  Kategoria: Ogólna  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Dawno takie emocje nie towarzyszyły inauguracji zmagań 4.ligi. A wszystko za sprawą meczu z udziałem Kartoflisk, na który wszyscy nasi kibice, ale też wielu uczestników, czekało szczególnie.

Zacznijmy jednak od potyczki, która otworzyła nam poniedziałkowe granie i jednocześnie była zdecydowanie najbardziej wyrównaną z tych, jakie rozegraliśmy tamtego wieczoru. Debiutująca w naszej lidze Gencjana podejmowała HandyMan i w naszej opinii była delikatnym faworytem tego spotkania. Na wyobraźnię działały dobre wyniki z ligi halowej w Warszawie i naprawdę wiele sobie obiecywaliśmy po ekipie Maćka Zbyszewskiego. Ale trochę się rozczarowaliśmy. Z jednej strony – próby budowania przez nich akcji, gdzie nie szukali prostych rozwiązań, tylko starali się grać jak najwięcej piłką – to mogło się podobać. Tylko że przez większość spotkania nie przynosiło to praktycznie żadnych, wymiernych korzyści. HendyMeni być może grali w sposób mniej skomplikowany, ale zdecydowanie bardziej konkretny i regularnie zmuszali do interwencji Artura Fiodorowa. Pierwszy gol w tym meczu zdobyli jednak zawodnicy Gencjany, jednak gdy wydawało się, że ten zespół wchodzi na właściwe tory, prosty błąd przytrafił się Piotrkowi Hereśniakowi, który stracił piłkę na rzecz Rafała Kudrzyckiego, a ten w takich sytuacjach nie przebacza. Pierwsza połowa skończyła się wynikiem 1:1, z kolei w drugiej padła tylko jedna bramka. W 31 minucie ekipa Krzyśka Smolika wykorzystała grę w przewadze i po strzale z najbliższej odległości Mariusza Godlewskiego, wyszła na prowadzenie. Mało kto wtedy przypuszczał, że to będzie ostatni gol w tym spotkaniu. Gencjana usilnie próbowała doprowadzić do remisu, w końcówce wprowadziła nawet lotnego bramkarza, ale przeciwnicy skutecznie zamknęli drogę do własnej bramki i nie pozwolili, by ich golkiperowi stała się krzywda. No i już na "dzień dobry" otrzymaliśmy małą niespodziankę. Aczkolwiek z przebiegu spotkania nie było to wielkie zaskoczenie, bo wygrał zespół, który stworzył sobie więcej okazji strzeleckich i popełnił o jeden błąd mniej od przeciwnika. W Gencjanie zabrakło nam przede wszystkim kogoś, kto zrobiłby różnicę w ataku. Bo do pewnego momentu ich akcje wyglądały nieźle, ale pod bramką rywala brakowało konkretów. Widzieliśmy też, że po końcowym gwizdku dwóch zawodników Gencjany dość żywiołowo, ale kulturalnie próbowało coś wyjaśniać z sędzią. Prawda jest taka, że faktycznie w 29 minucie sędzia chyba dość pochopnie wysłał na ławkę kar Piotrka Hereśniaka, a to po tym zdarzeniu przegrani stracili decydującego gola. Ale sprowadzenie wyniku spotkania tylko do tej jednej sytuacji byłoby nieuczciwe. Gencjana zrobiła tutaj po prostu za mało i rachunek sumienia musi zacząć od siebie.

Udanego debiutu w NLH nie zanotowały też Szmulki. Ale tego akurat należało się trochę spodziewać, bo nie dość, że chłopaki trafili na bardzo solidnych Górali (wzmocnionych Kamilem Wróblem), to na hali na pewno nie czują się tak pewnie jak na zielonej murawie i należało założyć, że ich forma zarówno w tym meczu (jak i całym sezonie) będzie falować. Nie możemy natomiast napisać, że jesteśmy ich dyspozycją rozczarowani. Według nas Szmulki zagrały tutaj na tyle, na ile mogły i długi czas były w grze o punkty. Tak naprawdę, to właśnie ten zespół miał początkowo lepsze okazje do zdobycia pierwszej bramki, bo zanotował strzał i w słupek i w poprzeczkę, a jak wiadomo – takie sytuacje lubią się mścić. Po 20 minutach gry wynik brzmiał 2:1 dla Górali, którzy o ile do tego momentu nie mieli specjalnej przewagi, tak na początku drugiej połowy zdominowali wydarzenia boiskowe i zaczęli konsekwentnie odjeżdżać z wynikiem. W 31 minucie było już 4:1 i stało się jasne, że Szmulki na pierwsze punkty w naszych rozgrywkach będą musiały poczekać. Natomiast tego, czego mogą żałować, to że odpuścili końcówkę spotkania, bo wynik na ich niekorzyść mógł być zdecydowanie niższy, ale brak powrotu do defensywy spowodował, że ostatecznie przegrali różnicą aż pięciu bramek. Mimo wszystko ich gra był znacznie lepsza niż końcowy rezultat. Podobać mogli się zwłaszcza ci, których w ich barwach widzieliśmy pierwszy raz czyli Czarek "Mordzia" Janduła i Krystian Zbrzeski. Gdy do gry wrócą z kolei ci, których w poniedziałek niestety zabrakło, to ta drużyna będzie groźna. Szczególnie, że chłopaki nie chcą niczego pozostawiać przypadkowi, wiemy że dokładnie zanalizowali mecz z Góralami i wyciągną wnioski. Natomiast zwycięzcy udowodnili, że podobnie jak i w tamtym sezonie, tak i w tym będą się liczyć w walce o awans. Być może nie zaprezentowali tutaj swojego maxa, bo też nie było takiej potrzeby, ale grali bardzo konsekwentnie, bez zbędnego ryzyka i chyba przez żaden fragment spotkania nie czuli, że te trzy punkty mogą im się wymsknąć. No i jak widać po wyniku – mieli rację.

A tylko jeden poniedziałkowy mecz, był starciem zespołów, które grały u nas w minionej edycji. O ile jednak Gwiazdy z Mydła nie za bardzo się od tamtego czasu zmieniły pod względem personalnym, to Same Konkrety przeszły prawdziwą metamorfozę. Tylko trzech dotychczasowych graczy ostało się na ich statku, a reszta to byli zawodnicy kompletnie dla nas anonimowi. Ale już po pierwszym meczu takowymi być przestali. Bo Same Konkrety, mimo że początek spotkania miały trochę niemrawy i dwukrotnie tutaj przegrywały, to im dłużej ta potyczka trwała, tym więcej pokazywały swojej klasy. I niebagatelny udział w tym mieli właśnie nowi gracze – świetnie prezentował się Wojtek Gacek, a w defensywie kawał dobrej roboty wykonywał Tomek Wasak. Ten zespół nie miał słabego punktu i jeśli komuś wydawało się, że młodzieńcza fantazja Gwiazd zrobi tutaj swoje, to jednak ściana złożona z doświadczenia i piłkarskiego sprytu okazała się dla młodych wilków z Serocka nie do przeskoczenia. Wszystko rozstrzygnęło się między 10 a 14 minutą premierowej odsłony. To wtedy gracze w żółtych koszulkach zdobyli trzy gole w krótkim odstępie czasu i ze stanu 2:2 wyszli na 5:2. Gwiazdy odpowiedziały na to wyłącznie trafieniem Gabriela Skiby, a co ciekawe – mimo iż w pierwszych 20 minutach zobaczyliśmy aż osiem goli, to w drugich – ani jednej! Duża w tym zasługa defensywy Samych Konkretów, która totalnie pozbawiła atutów przeciwnika – dość powiedzieć, że nasze notatki nie wykazują żadnej godnej odnotowania sytuacji dla Gwiazd z Mydła w drugiej połowie. Chłopaki byli bezradni, a gdyby rywale mieli więcej szczęścia, to końcowy wynik mógłby być tutaj bardziej okazały. Ale 5:3 to dla triumfatorów i tak bardzo fajny start do rozgrywek. Poza tym trzy punkty to jedno – drugie to kawał porządnego futsalu, jaki zobaczyliśmy w ich wykonaniu, który daje nadzieję, że ten sezon może być dla nich bardzo udany. Bo naprawdę dobrze się to oglądało. Ale i do Gwiazd nie mamy wielkich pretensji. To nie był ich zły mecz, lecz czasami gra się tak, jak pozwala przeciwnik, a tego wieczora rywal był po prostu poza zasięgiem. Natomiast oddajmy przegranym, że w odróżnieniu do wielu poprzednich spotkań z ich udziałem – nawet gdy mecz się tutaj nie układał, wciąż trzymali balans między obroną a atakiem. Jeszcze kilka miesięcy temu, postawiliby pewnie wszystko na jedną kartę i skończyłoby się to dla nich bardzo źle. Widać, że ta drużyna dojrzewa i jesteśmy pewni, że za jakiś czas takie mecze będzie przechylała na swoją korzyść.

Młodzi, perspektywiczni, zdolni – to z kolei tylko część „przymiotników”, którymi NIE można określić kolejnej nowej ekipy w Nocnej Lidze. Mowa oczywiście o Kartofliskach, na których debiut na zielonkowskim parkiecie czekali chyba wszyscy. A za premierowego rywala Radek Rzeźnikiewicz i spółka dostali Joga Bonito. Dziś możemy Wam już zdradzić, że chcieliśmy, aby ten pierwszy mecz z udziałem Kartoflisk przebiegł dla nich w miarę łagodnie. Wybór Jogi jako premierowego konkurenta nie był więc przypadkowy, bo ta drużyna w ostatnich sezonach zajmowała u nas dość odległe miejsca, ale grać w piłkę potrafi, a jednocześnie jest to zespół grający czysto, bezkonfliktowo i uznaliśmy, że w roli pierwszego przeciwnika dla Kartoflisk sprawdzi się idealnie. I nie pomyliliśmy się. Bo tak jak można się było spodziewać – podopieczni Bartka Brejnaka bardzo szybko ustalili warunki gry i grzecznie zakomunikowali przeciwnikom, że łupem punktowym dzielić się nie będą. Już po 5 minutach było 3:0, a na pierwszą okazję debiutantów czekaliśmy dopiero do 10 minuty, gdy będący sam na sam z bramkarzem Radek Rzeźnikiewicz próbował uskuteczniać lob, ale zachował się podobnie, jak bohaterowie wielu jego filmików. Joga przesadnie nie forsowała tutaj tempa, a mimo to regularnie dziurawiła siatkę Pawła Muszyńskiego i w 33 minucie na tablicy świetlnej widniał rezultat 7:0. Jednak to wcale nie było tak, że Kartofliska wyłącznie przyjmowały ciosy, a nie potrafiły oddać. Długo szwankowała skuteczność i dopiero w 36 minucie nastąpiło przełamanie a historycznego gola dla ligowego beniaminka zdobył Łukasz Śledziecki. To był zresztą początek dobrego okresu Kartoflisk, bo na przestrzeni kolejnych minut konto bramkowe ekipy ze stolicy zostało uzupełnione o kolejne dwie bramki i wydawało się, że druga połowa skończy się zwycięstwem Kartoflisk. Weto w tej sprawie postawił jednak Maciek Pasek, którego dwa gole spowodowały, że Jogą tę odsłoną wygrała 4:3 a cały mecz 9:3. Mimo wysokiej porażki Kartofliska można pochwalić. I kto widział ten mecz, ten wie, że nie głaskamy ich po głowie na siłę. Owszem – początek mieli słaby, ale potem naprawdę wyglądało to całkiem całkiem. Bardzo nam się podobali dwaj obrońcy – Krzysiek Czerwonka i Marcin Grudziński. Również wspomniany Łukasz Śledziecki był bardzo aktywny i szarpał ile mógł. A podobno nie było przynajmniej dwóch innych graczy, którzy mogliby wnieść trochę jakości. To są małe rzeczy, ale wzięte "do kupy" mogą spowodować, że Kartofelki niejednej ekipy trochę krwi napsują. Z kolei Jodze gratulujemy zwycięstwa, ale też tego, że zrozumiały swoją rolę w tym meczu. Bo pewnie gdyby się tutaj spięli, pressowali, trzymali na boisku tylko swoich najlepszych graczy to wynik byłby znacznie wyższy. Na szczęście podeszli do wszystkiego na luzie i również dzięki temu oglądaliśmy fajne widowisko, które mimo różnicy bramkowej naprawdę świetnie się oglądało. I mamy nadzieję, że Wasze odczucia były podobne.

A teraz przechodzimy do potyczki, która zakończyła rywalizację w pierwszej kolejce 4.ligi. Tutaj nikt nikomu taryfy ulgowej proponować nie zamierzał, bo i Squadra i Lema chciały rozpocząć sezon od trzypunktowej zdobyczy. Ale dość szybko się okazało, że Logistyczni będą musieli porzucić nadzieję dotyczącą całej puli. Konkurenci okazali się dla nich zdecydowanie za silni, aczkolwiek po tym co zaprezentowała Squadra, to należy się zastanowić, czy tego sformułowania nie będziemy używać w przypadku ich każdego, kolejnego przeciwnika. Bo zespół Patryka Jakubowskiego zagrał w poniedziałek naprawdę dobre zawody i ani przez moment nie mieliśmy wrażenia, że coś wymyka im się tutaj spod kontroli. W ataku grali szybko i kombinacyjnie, a w defensywie bardzo skutecznie, nie chcąc pozostawić nawet cienia wątpliwości, kto jest lepszy. Lema robiła co mogła, grała na tyle, na ile pozwalały jej możliwości i kadra, ale z takim rywalem nie miała szans. W Squadrze bez względu na to, czy mieliśmy do czynienia z zawodnikiem z podstawowej piątki czy z rezerwowym – nie dało się odczuć żadnej różnicy w grze. A to co podobało nam się szczególnie, to że chłopaki dbali o każdą swoją akcję. Nie chcieli grać przypadkowo, nie próbowali górnych piłek do byle kogo, ale wszystko robili z głową, z pomysłem, aby maksymalnie wykorzystać fakt posiadania futsalówki przy nodze. To jest absolutnie klasowa drużyna i pomyśleć, że kapitan tego zespołu zdradził nam, że oni się dopiero rozkręcają, bo na hali nie grali kilka dobrych lat i pewne rzeczy dopiero sobie przypominają. W takim razie nie zazdrościmy ich kolejnym rywalom. Niewykluczone, że poza drobnymi wyjątkami, oni będą się w tej lidze bawić. Lema na szczęście ma tę lekcję za sobą. I tak jak napisaliśmy – ekipa z Radzymina nie wyłożyła tutaj czerwonego dywanu i nie oczekiwała na najniższy wymiar kary. Chęci były, zaangażowanie także, jednak gdy masz przed sobą takiego oponenta, to ciężko cokolwiek zdziałać. Fajnie, że chociaż te dwie bramki (obydwie autorstwa Kacpra Piątkowskiego) dla nich wpadły, bo wydaje nam się, że ze Squadrą właśnie z takich mały rzeczy trzeba się będzie potrafić cieszyć. Na więcej chłopaki mogą już nie pozwolić.

Skróty wszystkich spotkań czwartej ligi pojawiły się już w raportach meczowych. Na ich podstawie uzupełniliśmy statystyki, jakkolwiek jeśli widzicie jakiś błąd, to dajcie znać. Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy!

Komentarze użytkowników: