fot. © Google

Opis i magazyn 1.kolejki trzeciej ligi!

11 grudnia 2021, 16:10  |  Kategoria: Ogólna  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Na pewno trochę ryzykowaliśmy, gdy kilka tygodni temu pisaliśmy, że trzeciej ligi nie da się wygrać bez straty punktów. Ale inauguracyjna seria tego poziomu zdaje się tę tezę potwierdzać.

I już pierwszy mecz na pewno nie potoczył się tak, jak pewnie wielu z Was myślało. Zresztą – nie będziemy udawać, że i my w parze Bad Boys – Beer Team faworytów upatrywaliśmy w tych drugich. Mieliśmy w głowie jak kapitalnie ten zespół prezentował się przed rokiem, co w połączeniu z potencjalnymi brakami kadrowymi po stronie Złych Chłopców, układało nam się w jedną całość. Ale okazało się, że Bad Boys przyjechali w całkiem niezłym zestawieniu, z kolei Beer Team zupełnie nie przypominał siebie sprzed 12 miesięcy. Trudno powiedzieć co wpłynęło na taki stan rzeczy, ale dawno nie widzieliśmy tak bezzębnej ekipy Łukasza Kowalskiego. Ta drużyna przede wszystkim fatalnie weszła w mecz, bo już po 10 minutach musiała odrabiać dwa gole straty, tyle że zupełnie nie miała pomysłu jak się do tego zabrać. Z jednej strony wiedzieliśmy, iż chłopaki wreszcie się przebudzą i dostaną jeszcze szansę, by wrócić do tego spotkania. Z drugiej – trwało to bardzo długo i do tego momentu ten mecz powinien być rozstrzygnięty. Tak naprawdę, to fani złocistego trunku mogą podziękować jedynie indolencji strzeleckiej przeciwników, że już na początku drugiej połowy nie musieli się pogodzić z porażką. Źli Chłopcy pudłowali na potęgę i gdy tak prześcigali się kto zmarnuje lepszą okazję do podwyższenia wyniku, gola na 1:2 zdobył dla rywali Paweł Cackowski. Nie minęło pięć minut a mieliśmy już remis – trafienie na 2:2 zanotował Mateusz Skibniewski. I chyba każdy – z zawodnikami Bad Boys na czele – czuł podskórnie, że jeśli ktoś ma tutaj zdobyć zwycięskie trafienie, to właśnie Beer Team. Ale piłka bywa przewrotna. W 33 minucie kapitalna akcja braci Woźniak przywraca prowadzenie ekipie z Ostrówka, a ostatnie fragmenty spotkania to już prawdziwa wojna nerwów. Beer Team miał przynajmniej dwie okazje, by ponownie doprowadzić tutaj do remisu, ale i Bad Boys nie pozostawali bierni i również mieli szansę, by tę potyczkę definitywnie zamknąć. Ale mimo że gola już nie zdobyli, to najważniejsze że go nie stracili, dzięki czemu sezon zaczynają od bardzo cennej wygranej. I co ważne – to nie był efekt przypadku, bo wygrani byli lepsi i jedyne za co możemy ich zganić, to że tak długo ten sukces stemplowali. Bo to miało potencjał, by skończyć się dla nich tragicznie. Gdyby jednak Beer Team ten wynik wyciągnął, to moglibyśmy mówić o małej niesprawiedliwości. Ten zespół zawiódł i w pełni zasłużył na karę, która go spotkała. I chociaż wiemy, że oni pewnie długo tak słabego spotkania nie zagrają, to ten mecz jeszcze trochę w ich głowach posiedzi.

A jak pokazał nam kolejny trzecioligowy pojedynek, rozegrany między Las Vegas a Moją Kamandą, czasami można przegrać wyżej niż jedną bramką, ale wcale nie być swoim występem rozczarowanym. Ta laurka wędruje do graczy Las Vegas, którzy zgodnie z przewidywaniami ulegli braciom Trąbińskim i spółce, ale tyle co mogli, to zrobili. A już szczególnie trzeba pochwalić ich bramkarza – Roberta Leszczyńskiego. Popularny "Dziadek" bronił we wtorek fenomenalnie i gdyby nie on, to emocje potrwały by tutaj dużo krócej. A tak to aż do 30 minuty wszystko się mogło tutaj zdarzyć. Owszem – to Kamanda prowadziła grę, to ona był non stop przy piłce, ale duża ofiarność rywali, połączona ze szczęściem i dobrymi interwencjami bramkarza, spowodowały że potencjalny zwycięzca pozostawał nieznany. Jedyne czego Parano może żałować, to że przy stanie 1:2 nie wykorzystało kilku swoich okazji. A miało choćby strzał w słupek i gdyby udało się doprowadzić do remisu, to być może wprowadziłoby to trochę stresu w obozie przeciwnika. Ale niestety – przez całe spotkanie ferajnie Grześka Dąbały wynik remisowy udało się utrzymać łącznie tylko przez trzy minuty. A już końcówka drugiej połowy to totalna dominacja faworytów, być może połączona ze zmęczeniem Las Vegas i w pewnym momencie różnica bramek wynosiła cztery. Wtedy przypomniał o sobie Michał Szukiel – w ciągu zaledwie pięciu minut zanotował on klasycznego hat-tricka, dzięki czemu ten końcowy wynik z perspektywy przegranych nie był taki zły. Podobnie jak i gra, lecz poza dobrym wrażeniem żadnych wymiernych korzyści z tego nie było. Może gdyby nie zabrakło Konrada Orlika, a pojawił się też Artur Flago, który w poprzednich sezonach potrafił zdobywać ważne gole, to udałoby się tutaj postraszyć przeciwnika w większym stopniu. Ale na zwycięstwo i tak nie byłoby szans. Moja Kamanda była lepsza i udowodniła, że przy stole, gdzie będą rozdawane medale na koniec sezonu, zamierza się wygodnie rozsiąść. Chociaż prawdziwy test możliwości tej ekipy dopiero przed nami, tym bardziej że rywali na swoim poziomie na pewno tutaj znajdzie.

A jednym z nich będzie JMP. Drużyna Damiana Zalewskiego już w minionej edycji co nieco udowodniła Mojej Kamandzie i kto wie, czy mecz tych zespołów nie będzie starciem o złoto 3.ligi. Ale spokojnie – zanim do niego dojdzie i zanim ocenimy jego stawkę, to wpierw kilka słów o spotkaniu, jakie JMP rozegrało we wtorek. Rywalem były Byczki Stare Babice, a więc nowa ekipa w naszym gronie, która chciała się sprawdzić na hali i utrzymać rytm meczowy do wiosny, gdy wznowi swój udział w warszawskiej Lidze Fanów. Ale chłopaki trochę nas zaskoczyli, bo na swój pierwszy mecz przyjechali w zaledwie siedem osób. Oczywiście to nie zamykało im drogi do zwycięstwa, ale sugerowało, że kilku ważnych osób dla zespołu nie ma. Potwierdziliście to nam na jutubowym czacie, bo to właśnie tam – zamiast na boisku – spotkaliśmy takie nazwiska jak Dominik Łuczak przy Patryk Putkowski. Ale absolutnie nie chcemy sprowadzać tego opisu do punktu, w którym przegraną Byczków będziemy tłumaczyć brakami kadrowymi. Tym bardziej, że ci którzy przyjechali do Zielonki, to byli naprawdę fajni gracze. Bardzo podobał nam się Maciek Stanicki, z przodu dobrze pracował Mateusz Kaczyński i tak moglibyśmy powymieniać. Jak więc wytłumaczyć to, że po 20 minutach gry, JMP prowadziło 5:0? Przede wszystkim należy oddać drużynie Damiana Zalewskiego że grała bardzo konsekwentnie i skutecznie. Praktycznie każdy wypad z własnej połowy kończył się skuteczną finalizacją. A ogromna w tym zasługa samego kapitana, który w całym spotkaniu zdobył trzy gole i miał trzy asysty! Byczki przebudziły się dopiero w drugiej odsłonie. Po dwóch pięknych golach z dystansu zmniejszyły straty, lecz jak się później okazało – na więcej nie było już ich stać. Jesteśmy jednak dalecy od używania mocnych słów. Tutaj nie było żadnej deklasacji i założymy się, że gdybyśmy spytali triumfatorów, czy faktycznie był to dla nich tak łatwy mecz jak wskazuje wynik, to stanowczo by zaprzeczyli. Naszym zdaniem to były po prostu "pierwsze śliwki – robaczywki" w wykonaniu zespołu Dawida Pływaczewskiego. Nowa liga, nowe miejsce, a do tego naprawdę wysokiej klasy rywal, no i skończyło się porażką. Jesteśmy jednak zdania, że gdyby przybysze ze Starych Babic rozegrali chociaż jeden mecz sparingowy na naszej hali, to mogłoby to wszystko wyglądać inaczej. A już zwłaszcza wynik, bo do zwycięstwa i tak pewnie by zabrakło. Co do JMP, to tutaj naprawdę trzeba im się pokłonić w pas. Grali jak profesorowie, punktując przeciwnika niemiłosiernie i już nie pierwszy raz, gdy rozmawiamy z kimś o 3.lidze, to ten ktoś właśnie w nich upatruje jednego z faworytów do awansu. I wcale nas to nie dziwi, bo biorąc pod uwagę walory drużynowe, takie jak zgranie, zrozumienie, wymiana pozycji, asekuracja – oni to wszystko mają na bardzo wysokim poziomie. A może nawet na najwyższym w 3.lidze.

Zespołowość to również cecha, z której od lat słynie Adrenalina. Próżno tutaj szukać gwiazd, nawet jak na nasze warunki, może poza Valikiem Chopaniukiem, który we wtorek i tak był nieobecny. Ale gdy już ekipa Roberta Śwista wchodzi na boisko, to wie co ma na nim robić, a ta świadomość to pierwszy klucz do sukcesu. I na inaugurację przekonał się o tym zespół Łukasza Głażewskiego. Razem Ponad Promil nie był faworytem tego starcia, zwłaszcza że niewiadomą pozostawał potencjał wielu nowych graczy, których Łukasz wciągnął na listę. I mimo, że finalnie okazało się, iż ci ludzie potrafią grać w piłkę, to na rywali z Ząbek to niestety nie wystarczyło. Warto nadmienić, że w tym meczu padła najszybciej strzelona bramka w 1.kolejce – Marek Kowalski pokonał bramkarza RPP już po 17 sekundach gry! Ale gdy oczyma wyobraźni już widzieliśmy kolejne trafienia dla graczy w białych koszulkach, to przez długi fragment ten mecz był bardzo wyrównany, a w 14 minucie padło nawet wyrównanie, gdy Piotrek Paćkowski z bliskiej odległości pokonał Stefana Neculę. To jednak tylko rozzłościło Adrenalinę, która w końcówce pierwszej połowy włączyła wyższy bieg i to od razu poskutkowało dwoma golami. Dzięki nim ekipa z Ząbek miała duży komfort przed drugą połową i swojej szansy nie zmarnowała. Przez siedem minut finałowej części skutecznie broniła swojej przewagi, a po upływie tego okresu na listę strzelców wpisał się Igor Shestaliuk i było jasne, że krzywda zawodnikom w białych koszulkach na pewno się tutaj nie stanie. Promil starał się odgryzać, sporo indywidualnych przebłysków miał Łukasz Mroczek, no ale to nie miało prawa stanowić zagrożenia dla dobrze usposobionych przeciwników. Adrenalina musiała w tym momencie skupić się jedynie na tym, by nie popełniać błędów własnych i to robiła znakomicie. A na samym końcu sama wykorzystała prostą pomyłkę Promila i efektowne trafienie na swoje konto zapisał Kacper Bełczyński. Stało się więc to, co stać się miało. Nie był to jakiś wielki mecz, tempo również nie było przewrotne, a właśnie wtedy Adrenalina czuje się najlepiej. Gdyby tutaj doszło do "bitki", czyli konfrontacji cios za cios, to kto wie, jakby to się skończyło. Jednak w sytuacji, gdy faworytów nikt nie pospieszał i oni mogli grać swoje, to tutaj nie było szans na inny scenariusz. Naszym zdaniem reprezentanci RPP podeszli ze zbyt dużą rezerwą do oponentów, natomiast gdyby pokusili się o odrobinę ryzyka, to nawet jeśli też by to nic nie dało, to przynajmniej nie mieliby do siebie pretensji. A tak przegrali spotkanie trochę bez historii. I muszą to przemyśleć, bo nawet jeśli bierzemy pewien margines, że dla niektórych z nich to był pierwszy mecz na hali w Zielonce, to z grą jaką zaprezentowali czeka ich bardzo ciężki sezon.

Arcytrudne zadanie stało także we wtorek przed NetServisem. Stwierdzenie, że AutoSzyby miały się przejechać po ekipie Pawła Roguskiego byłoby przesadą, lecz pewnie mało kto przypuszczał, że tutaj wchodzi w grę inny wynik, niż trzy punkty dla Kamila Wiśniewskiego i jego zawodników. W tej optyce niewiele zmieniała też nieobecność Bartka Bajkowskiego. Najlepszy strzelec Szyb nadal jest kontuzjowany, ale ponieważ na placu gry pojawili się Rafał Mucha, Tomek Mikusek czy Łukasz Flak, to wydawało się, że to wystarczy, by po inauguracji cieszyć się z kompletu punktów. No i początkowo wszystko szło po myśli AutoSzyb. Co prawda najpierw Łukasz Flak nie wykorzystał rzutu karnego (kapitalna interwencja Czarka Szczepanka), ale po chwili ten sam zawodnik zrehabilitował się i otworzył wynik, co miało być jednoznaczne z rozwiązaniem worka z bramkami. Tyle że NetServis, tak jak to czasami miało miejsce w poprzednich sezonach, nie dał się złamać. Co więcej – w końcówce pierwszej połowy miał wręcz obowiązek doprowadzić do remisu, ale w tylko sobie znany sposób piłkę po strzale jednego z napastników obronił Mateusz Bajkowski. Co się jednak odwlekło, to nie uciekło – w 22 minucie remis w końcu zagościł na tablicy świetlnej, a w 27 minucie zamiast 1:1 było już 2:2. I zaczęła się wojna nerwów. Te ostatnie 6-7 minut spotkania to był absolutny rollcercoaster, w którym niczego nie brakowało – kontrowersji, kartek, stuprocentowych okazji czy fenomenalnych parad bramkarskich. W 33 minucie żółtą kartkę obejrzał Kuba Godlewski, ale Szyby nie wykorzystały swoich okazji, a niewiele zabrakło by straciły gola grając w przewadze. Lada moment role się odwróciły – boisko na 120 sekund opuścił Łukasz Flak, ale i NetServis nie wiedział jak skorzystać z obecności jednego zawodnika więcej. To wszystko było jednak tylko przygrywką do tego, co działo się od 38 minuty. Na przestrzeni tych 120 sekund AutoSzyby miały dwie stuprocentowe okazje, by przechylić wynik na swoją stronę, ale Czarek Szczepanek fantastycznie zaczarował swoją świątynię i to on był ojcem sukcesu dla ekipy Internetowych. Bo mimo wszystko, oni ten jeden punkt traktują jako zdobycz, natomiast z perspektywy przeciwników interpretowalibyśmy go jako dwa stracone. Oczywiście jedni i drudzy mogli tutaj wygrać, lecz biorąc pod uwagę zwłaszcza końcówkę, to NetServis powinien wrzucić w niedzielę na tacę, bo opatrzność nad nim czuwała. Potwierdziły się jednak nasze słowa z zapowiedzi, że to będzie niewdzięczny rywal dla każdego, natomiast AutoSzyby również pewną opinię swoją grą zilustrowały. Mianowicie taką, że mało która ekipa ma taką łatwość w tworzeniu sobie okazji. Ale też mało która, potrafi te akcje tak beztrosko marnować… 

Skróty wszystkich spotkań trzeciej ligi pojawiły się już w raportach meczowych. Na ich podstawie uzupełniliśmy statystyki, jakkolwiek jeśli widzicie jakiś błąd, to dajcie znać. Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy!

Komentarze użytkowników: