fot. © Google

Opis i magazyn 1.kolejki pierwszej ligi!

12 grudnia 2021, 17:29  |  Kategoria: Ogólna  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Ledwo 1.liga rozpoczęła granie, a punkty zdążył już stracić obrońca tytułu. Czyżby w tym sezonie faktycznie miało nastąpić nowe rozdanie w nocnoligowej elicie?

Zanim jednak opiszemy jak doszło do porażki Offsidu, wpierw zajrzymy do spotkania z udziałem najpoważniejszego kandydata do zepchnięcia ekipy Pawła Buli z mistrzowskiego tronu. In-Plus swoją przygodę z kolejną edycją rozpoczął od rywalizacji z Al-Marem, zespołem z którym zawsze na poziomie 1.ligi NLH radził sobie dość gładko. No i jak możecie zobaczyć po wyniku – tradycji stało się zadość. To spotkanie wyglądało dokładnie tak, jak można to było sobie wyobrazić – ekipa Marcina Rychty była bardzo głęboko cofnięta na własną połowę, czasami rywale wręcz wciskali ją we własne pole karne i w takich okolicznościach trudno było liczyć na cud. Co prawda zespołowi z Wołomina długo udawało się nie stracić bramki, a w 9 minucie Wojtek Kulesza zdobył nawet prowadzenie dla Al-Maru, lecz każdy kto oglądał ten mecz chyba zdawał sobie sprawę, że jest wyłącznie kwestią czasu, gdy Księgowi będą regularnie pokonywać Błażeja Kaima. Faworytom sprawa szła jednak opornie, ale w miarę rozwoju tego meczu, ich atak pozycyjny się zazębiał i gole wreszcie zaczęły padać. Al-Mar miał co prawda od czasu do czasu swoje sytuacje, jednak nie potrafił ich wykorzystywać, a we własnej strefie coraz częściej nie nadążał za konkurentami i do przerwy przegrywał 1:3. A o drugiej połowie nie ma już praktycznie co pisać. To było 20 minut grane tylko na jedną bramkę, gdzie Al-Mar nie miał praktycznie nic do powiedzenia i gdyby nie dobra postawa bramkarza, to mogło by się tu skończyć dwucyfrówką. Ale czy po takim meczu można być z siebie zadowolonym? Wiadomo, że przegrani byli tutaj skazywani na klęskę, jednak w naszej ocenie szkoda że przynajmniej w niektórych fragmentach nie spróbowali podejść wyżej i zaryzykować jakiegoś pressingu. Nawet nie dali sobie szansy by ocenić, jakby to wyglądało, bo grali wyłącznie planem A, jakby z góry założyli, że trzeba po prostu uniknąć pogromu. A nie dość, że to nie do końca się udało, to z takiej gry którą tutaj pokazali, chyba nie mieli żadnej przyjemności. Oczywiście łatwo nam mówić, pisać po fakcie, no ale takie są nasze pomeczowe wrażenia. Być może inne drużyny zdecydują się na trochę bardziej otwartą grę przeciwko Księgowym i wtedy zobaczymy, czy takie założenie ma rację bytu. W każdym razie Al-Mar to co najgorsze w tym sezonie ma już chyba za sobą. Natomiast In-Plus nie włożył chyba wielkiego wysiłku w ten mecz, a i tak wygrał go bez żadnych wątpliwości. Oczywiście nie wszystkie akcje były super dopracowane, być może spodziewaliśmy się nawet trochę więcej, lecz załóżmy, że oni też potrzebują trochę czasu, by wejść na jeszcze wyższy poziom. I być może stanie się tak, gdy rywal po prostu ich do tego zmusi, bo w ostatni czwartek długo jechali na 3-4 biegu, bo na więcej nie było potrzeby.

Na szczęście drugi mecz tego wieczora był bardziej emocjonujący, a przede wszystkim – aktywnie grały w nim dwa zespoły, a nie jeden. Tak naprawdę, to historia pojedynków Gold-Dentu z Mabo sięga wielu lat wstecz, gdy ci drudzy rywalizowali jeszcze pod szyldem Andromedy. Ale dziś to zupełnie inne drużyny niż kiedyś, chociaż odpowiedzialni za nie Przemek Tucin i Wojtek Kuciak wciąż na swoich stanowiskach pozostali. My mieliśmy sporą zagwozdkę, jak ten mecz będzie wyglądał, a przede wszystkim jakim składem przyjadą Dentyści. I z jednej strony – kadra wyglądała lepiej niż mogliśmy zakładać. Ale z drugiej – niektórzy zawodnicy na pewno nie grali na 100% swoich możliwości. Maciek Lament czy Damian Zajdowski – zwłaszcza w grze tego pierwszego widać było sporą asekurację i tak jak w poprzednich sezonach ten gość dzielił i rządził na boisku, tak tutaj był po prostu jednym z wielu – na więcej organizm mu nie pozwalał. No i to miało oczywiście spory wpływ na przebieg spotkania, które długo było wyrównane, a kluczowy moment nastąpił w końcówce pierwszej połowy. To właśnie wtedy dwie asysty Krzyśka Włodygi na bramki zamienili Arek Stępień i Karol Sochocki, dzięki czemu Mabo zeszło na przerwę z dwubramkowym prowadzeniem w stosunku 3:1. I trzeba oddać graczom w czarnych koszulkach, że w swoich akcjach byli po prostu konkretniejsi i łatwiej dochodzili do dogodnych okazji. Ale Gold-Dent nie ma w zwyczaju, by poddawać się w trakcie spotkania. W 29 minucie ładna akcja tej ekipy i robi się już tylko 2:3. Mabo błyskawicznie jednak odpowiedziało, jednak chwilę później przypomniał o sobie Damian Zajdowski i walka o punkt trwała w najlepsze. Dentyści teoretycznie mieli dość dużo czasu, by pokusić się tutaj o tę przynajmniej jedną okazję, która mogłaby dać im punkt. Tyle że szło im jak po grudzie. Nie mogli się przebić przez szczelną defensywę Mabo i właśnie wtedy najbardziej dało się odczuć brak optymalnej dyspozycji Maćka Lamenta. No i nie udało się. Dawna Andromeda dowiozła skromne prowadzenie aż do mety i wg nas wygrała tę potyczkę zasłużenie. Nie był to może wyścig dwóch McLarenów, bo jedni i drudzy potrafią grać jeszcze lepiej. Ale emocje związane z nerwową końcówką trochę nam to wszystko wynagrodziły. A wnioski? Jeśli chodzi o Gold-Dent, to na pewno sporo mu brakuje do tego, co prezentował rok temu. I nie ma w tym jego winy – kontuzje i nieobecności po prostu trochę ten zespół rozłożyły. Jednak wiemy, że oni tak tego nie zostawią i wrócą na swój poziom. Co do Mabo, to warto odnotować dwie rzeczy – bardzo udany debiut Michała Dudka oraz powracającego do wysokiej formy Karola Sochockiego. A sam mecz był taki trochę w stylu ekipy Wojtka Kuciaka, gdzie swoje w dużej mierze zrobiły po prostu indywidualności. Pytanie tylko czy to co wystarczyło na Gold-Dent, wystarczy też na ekipy wyżej notowane. Tutaj stawiamy na razie znak zapytania.

A teraz pora w kilku zdaniach podsumować hit, na jaki zapowiadała się rywalizacja drużyn, które łącznie czterokrotnie sięgały po mistrzostwo Nocnej Ligi. Broniący tytułu Offside podejmował Frodo KroosDe i zanim w ogóle ten mecz się zaczął, to z zaciekawieniem obserwowaliśmy, kto dokładnie wyłoni się z szatni w koszulce Offside. No i niestety dla widowiska, nie było wśród nich ani Szymona Klepackiego, ani Kamila Tlagi, ani Damiana Gałązki, ani Radka Dobrzenieckiego ani też Konrada Budka. Nie chcemy rzecz jasna odejmować tym, którzy tego dnia bronili barw aktualnych mistrzów, no ale z tak ogromnymi absencjami, trudno było przypuszczać, że zespół Pawła Buli coś tutaj osiągnie. Pokusimy się nawet o stwierdzenie, że w tym składzie personalnym to rywale byli faworytem i być może zdając sobie sprawę z szansy, jaka wytworzyła się przed ferajną Michała Wytrykusa, ten zespół za mało skoncentrowany podszedł do premierowych minut tejże potyczki. Najpierw nikt nie zablokował dobitki strzału z rzutu wolnego Sebastiana Kozłowskiego, a potem nie powstrzymał kontry, którą skutecznie wykończył Adam Matejak. Dopiero te dwie bramki spowodowały, że KroosDe Team zaczął grać lepiej. O swoich umiejętnościach musiał przypomnieć Rafał Radomski i to on zdobył być może kluczowego dla losów spotkania gola na 1:2. Z kolei druga połowa to już coraz większa przewaga ekipy z Duczek, która bardzo szybko doprowadziła do wyrównania, a gdy wreszcie wyszła na prowadzenie, nie mieliśmy wątpliwości, że trzech punktów z rąk nie wypuści. Zwłaszcza że Offside powoli opadał z sił. Ławka rezerwowych drużyny z Wołomina była bardzo wąska i praktycznie nie dawała nadziei, że do tego meczu uda się wrócić. I to się potwierdziło. Prowadzący już do końca trzymali rękę na pulsie i nawet gdy po bramce na 4:2 stracili gola po indywidualnej akcji Adama Matejaka, nie wydawali się być poddenerwowani. Ostatecznie sprawę klepnęli po trafieniu Mateusza Marcinkiewicza i tym samym rozpoczęli sezon od bardzo cennej wygranej. Wiadomo – sukces ważny, lecz odniesiony nad mocno zdziesiątkowanym obrońcą tytułu. Ale z drugiej strony – chyba nie ma sensu specjalnie tego przeżywać. Tym bardziej, że do Offsidu pewnie za jakiś czas będą wracać najlepsi gracze, dlatego dobrze mecz z nimi mieć już za sobą. Z innych plusów to na pewno bardzo udany debiut Mikołaja Prybińskiego, a swoje zrobił też Mateusz Marcinkiewicz. W kontekście Offsidu to chyba napisaliśmy już wszystko. Jak na zaistniałe okoliczności, to i tak wyglądało to nieźle. Ich pech polegał na tym, że trafili na rywala z górnej połówki, bo nawet w tym składzie, z wieloma innymi konkurentami mogliby osiągnąć coś więcej. A tak pierwszych punktów będą musieli poszukać za tydzień.

Konkluzja z poprzedniego zdania dotyczy również Progresso. Hmm, nie będziemy udawać, że mieliśmy spore nadzieje, w związku z występem tej ekipy przeciwko Dar-Marowi. Marcin Jadczak dopisał kilku ciekawych graczy, co w połączeniu z tymi, którzy w zespole są od dawna, miało stanowić mieszankę wybuchową. Ale prawda jest taka, że zamiast fajerwerków, otrzymaliśmy kapiszona. Ekipa z Radzymina, mimo że uległa Dar-Marowi tylko jedną bramką, to była w tym meczu słabsza. I ten rezultat trochę zakłamuje rzeczywistość, bo gdybyśmy policzyli interwencje obydwu bramkarzy, to Norbert Kucharczyk długimi fragmentami nie miał nic do roboty, podczas gdy Mateusz Baj musiał być w ciągłej gotowości. Ale paradoksalnie to Progresso wyszło tutaj na prowadzenie i wielka szkoda z perspektywy tej ekipy, że straciło je po prostym błędzie swojego golkipera, który podał piłkę wprost pod nogi Daniela Matwiejczyka. Tak naprawdę to była prawdopodobnie jedyna pomyłka Mateusza Baja w tym spotkaniu, bo w wielu innych sytuacjach zachowywał się rewelacyjnie. I do niego nie można mieć pretensji. Nam brakowało przede wszystkim pomysłu na grę do przodu. Poza sytuacjami, gdzie jakiś zawodnik urwał się i bazując na swoich umiejętnościach indywidualnych, wykreował sobie okazje – niestety na nic więcej Progresso nie było stać. A już symboliczna była strata gola na 1:3 – Dar-Mar miał rzut wolny, a zawodnicy w białych koszulkach zdecydowali się, że zrobią wtedy zmianę i ta fatalna w skutkach decyzja spowodowała, że nikt nie pokrył Daniela Matwiejczyka i było po meczu. I gdy tak jeszcze na powtórce oglądaliśmy to zdarzenie, to zastanowiło nas jedno – tutaj nikt nie miał do nikogo pretensji. Tak jakby Progresso przyjęło to co się wydarzyło, ustawiło piłkę na środku boiska i grało dalej. Zarówno w tej sytuacji, jak w i całym spotkaniu zabrakło nam trochę pazura. Przecież to zawsze był bardzo energetyczny zespół, który nad takimi rzeczami nie przechodził obojętnie. I ta sportowa złość musi wrócić, jeśli ferajna Marcina Jadczaka chce się liczyć w walce o górną połowę tabeli. A Dar-Mar jak to Dar-Mar. Solidny, rozsądny, może trochę nieskuteczny, ale wydawało się, że wszystko ma tutaj pod kontrolą. A przecież grał praktycznie gołą piątką, bo jedyny rezerwowy Paweł Godlewski wchodził tylko na krótkie zmiany. No i fakt, że to spokojnie wystarczyło do pokonania Progresso, mówi z perspektywy ekipy z Radzymina wszystko.

Ciepłych słów nie przeczytają też o sobie zawodnicy Łabędzi. Pierwszoligowa inauguracja była w ich wykonaniu bardzo przeciętna a chłopaków z Sulejówka na ziemię sprowadziło Vaveosport. Teoretycznie stało się tak, jak pisaliśmy w zapowiedziach, ale mimo wszystko od przegranych oczekiwaliśmy czegoś więcej. Dziś możemy gdybać, co byłoby, gdyby w 12 minucie ten zespół wykorzystał 200% okazję do zdobycia gola, gdy praktycznie na pustą bramkę pomylił się Marcin Czesuch, a dosłownie chwilę później, to rywale otworzyli dorobek strzelecki. Ale nie ma sensu sprowadzać wyniku do jednej okazji, zwłaszcza że było tutaj jeszcze mnóstwo czasu, aby wrócić do gry. Tylko że znakomita część graczy w białych koszulkach wydawała się być daleko od optymalnej dyspozycji. Anonimowy występ zanotował Maciek Pietrzyk, niewidoczny był Adrian Raczkowski, bardzo słabo funkcjonowała gra z wysuniętym bramkarzem, co przecież zawsze stanowiło ogromną siłę Łabędzi. Z kolei gracze Vaveosportu grali solidnie. A gdy tylko nadarzała się szansa, to korzystali z prostych błędów przeciwnika, tak jak w 20 minucie, gdy Hubert Władyka przechwycił złe podanie Mateusza Perzanowskiego i zdobył gola na 2:0. Nadzieję w serca przegrywających wlała w 23 minucie bramka debiutującego w ich barwach Karola Kopcia. Co więcej – gdy za chwilę na ławkę kar powędrował Mikołaj Brzeski, chłopaki mieli wszystkie narzędzia w ręku, by doprowadzić tutaj do remisu i walkę o punkty rozpocząć na nowo. Ale zamiast tego stracili gola, gdzie dali się ośmieszyć Jankowi Szulkowskiemu, który mijał rywali jak tyczki, a na samym końcu wpakował piłkę do bramki z ostrego kąta. Ten gol podciął Łabędziom skrzydła. Z kolei przeciwnikom dał dodatkową porcję energii, a jak się okazało – nie tylko Janek Szulkowski czuł tego wieczora brazylijski luz. W 36 minucie Michał Górecki zabawił się z defensywą konkurentów, gdzie wpierw założył tunel jednemu z rywali, a potem świetnym strzałem pokonał Mateusza Perzanowskiego. To stanowiło idealny obraz podsumowujący tę potyczkę. Bezradność jednych i młodzieńczą bezczelność drugich. I nawet teraz zastanawiamy się, gdzie się podziały te stare-dobre Łabędzie. Bo już w tamtym, niedokończonym sezonie, to nie wyglądało za dobrze. Gdzieś chłopaki zatracili to swoje ofensywne DNA, bo nawet jeżeli czasami tracili głupie bramki, to zwykle wszystko potrafili odrobić w ataku, grając przyjemnie dla oka, szybko, na pamięć. Przecież wielokrotnie nazywaliśmy ich najładniej grającym zespołem w NLH, bez podziału na ligi. Gdzie to się podziało? Oby wrócili jak najszybciej do swojej gry, bo w przeciwnym wypadku spadną z elity z hukiem. Natomiast Vaveosport pokazał tutaj, że powoli dojrzewa piłkarsko. Wiemy, że ciągnie ich do indywidualnych popisów, kiwek, dryblingów, ale chyba powiedzieli sobie w szatni, że chcąc osiągnąć w pierwszej lidze coś więcej, trzeba grać bardziej zespołowo. I oni to w czwartek pokazali, prezentując się bardzo dojrzale i konsekwentnie od pierwszej do ostatniej minuty. A dodatkowo mieli w składzie dwóch graczy, którzy potrafili zrobić coś z niczego. I o ile po jednym się tego spodziewaliśmy, to Michał Górecki mocno nas zaskoczył. Ale to naprawdę dobra wiadomość dla tej ekipy, bo chcąc pokusić się o jakąś niespodziankę na koniec sezonu, to każdy taki zawodnik będzie na wagę złota.

Skróty wszystkich spotkań pierwszej ligi pojawiły się już w raportach meczowych. Na ich podstawie uzupełniliśmy statystyki, jakkolwiek jeśli widzicie jakiś błąd, to dajcie znać. Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy!

Komentarze użytkowników: