fot. © Google

Opis i magazyn 2.kolejki drugiej ligi!

19 grudnia 2021, 13:04  |  Kategoria: Ogólna  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Bardzo szybko w ligowej hierarchii 2.ligi znalazły odzwierciedlenie nasze zapowiedzi, że nie będzie zespołu, który wygra wszystkie mecze w sezonie. Po 2.kolejce ostał się już tylko jeden!

StimaWell i Ryńscy z tego grona wypisały się już po pierwszej serii, dlatego w drugiej bardzo im zależało, by nie dopuścić do zbudowania serii przegranych. Bardziej zdeterminowani w tym kierunku wydawali się być Deweloperzy, którzy przyjechali mocnym składem, z kolei ich rywale mecz rozpoczęli gołą piątką. I kto wie, czy ta świadomość, że Stima nie ma ludzi do grania, nie wpłynęła deprymująco na Ryńskich, którzy dość nonszalancko marnowali w pierwszych minutach doskonałe okazje. Mogli po nich spokojnie prowadzić, może nawet różnicą dwóch bramek, a zamiast tego sami stracili bramkę. A potem tradycji stało się zadość – podobnie jak tydzień wcześniej, tak i teraz dołożyli do swojego konta trafienie samobójcze i perspektywa zdobycia przez nich jakichkolwiek punktów zaczęła się bardzo oddalać. Trochę optymizmu wlała bramka z ostatniej minuty pierwszej połowy autorstwa Sebastiana Ryńskiego, ale jeśli ktoś myślał, że da to efekt tzw. "bramki do szatni", to bardzo się pomylił. Na początku finałowej odsłony Ryńscy zagrali swój najgorszy fragment w tym spotkaniu, stracili dwie szybkie bramki i było praktycznie po zawodach. I co gorsze – ich ofensywa praktycznie nie istniała. Interwencje bramkarza Stimy można policzyć na palcach jednej ręki i trudno wytłumaczyć nam tę niemoc graczy w zielonych koszulkach. Na razie to nie jest ta drużyna, która tak kapitalnie grała w poprzednim sezonie, gdzie potrafiła wygrać choćby z Łabędziami. Nie ma też tutaj lidera, choćby takiego, jakim w obozie u konkurencji był Kamil Śliwowski. Ten gość umiał zrobić przewagę, potrafił przełamać pewne schematy i wygrywając sytuacje 1 na 1 otwierał sobie i swoim kolegom drogę do kolejnych trafień. Ale cała ekipa Kacpra Kraszewskiego zasłużyła na dobre słowa, bo długą część tego meczu grała bez zmian, a na parkiecie to rywale wyglądali na dużo bardziej zmęczonych. Końcowy wynik nie jest więc żadnym zaskoczeniem.

A teraz spróbujemy Wam wytłumaczyć, jak doszło do tego, że debiutujący w naszych rozgrywkach Zabrodziaczek zaprzepaścił kapitalną okazję do wygrania drugiego meczu z rzędu. Rywalem zespołu Darka Wiąckiewicza była Tuba, przeciwnik niewygodny, ale też rywalizujący tego dnia bez Piotrka Długołęckiego, który w pierwszej kolejce był najjaśniejszym punktem swojej ekipy. Po stronie Zabrodziaczka tak poważnych ubytków nie było, a dodatkowo dobrej formy nie stracił Piotrek Połodziuk. I to on był przez znakomitą część spotkania postacią nr 1 w tej potyczce. Określenie, że wszystko co dobre w drużynie Zabrodziaczka musiało przejść przez jego nogi nie byłoby do końca uczciwe, ale z kolei jeśli piłka faktycznie lądowała pod jego stopami, to w obozie przeciwników włączał się alarm. I Tuba nie zawsze potrafiła sobie z nim radzić, o czym świadczy fakt, że na początku drugiej połowy ten zawodnik miał na swoim koncie dwa trafienia, a ponieważ jedno dołożył Karol Chmiel, to na tablicy świetlnej mieliśmy rezultat 3:0. Wtedy nawet na chwilę nie zaświtała nam myśl, że tutaj może być jeszcze ciekawie. Zwłaszcza, że Zabrodziaczek miał kolejne sytuacje, tyle że nawet niespecjalnie przejmował się ich niewykorzystywaniem, jakby całkowicie pozbył się obaw, że może mu się tutaj stać jakaś krzywda. Sytuacja zaczęła się wymykać spod kontroli, gdy w 35 minucie ładną bramkę zdobył Marek Długołęcki. Ale nawet wtedy prowadzący mieli okazję, by szybko wrócić do bezpiecznego prowadzenia, ale ich celownik zaciął się na dobre. A Tuba poczuła krew i w 38 minucie, po sprytnie rozegranym rzucie wolnym, miała do odrobienia już tylko jedną bramkę! Zabrodziaczek wiedział co się święci i na pewno zdawał sobie sprawę, że jeśli szybko nie odpowie, to w nerwowej końcówce może zdarzyć się wszystko. Tylko że nic nie chciało mu wpaść, mylić zaczął się nawet Piotrek Połodziuk, który w 39 minucie miał przed sobą pustą bramkę i chociaż odległość była spora, to odrobina więcej precyzji mogła ten mecz "zabić". Piłka po jego strzale powędrowała jednak nad poprzeczkę, a dosłownie za chwilę przypomniał o sobie Szymon Gołębiewski, który wykorzystał przytomne podanie od Marcela Steca i doprowadził do wyniku 3:3! Tym samym Zabrodziaczek mógłby być bohaterem kolejnego rozdziału książki, pt. „Jak zremisować wygrany mecz”. Z przebiegu spotkania ta drużyna zasłużyła na komplet punktów, prowadziła przez ponad 36 minut, ale wieloma niewykorzystanymi okazjami niejako zachęciła przeciwników, by ci się nie poddawali. A Tubie dwa razy nie trzeba było powtarzać. Drużynie Pawła Długołęckiego należą się brawa, że była w stanie odwrócić losy spotkania, a Zabrodziaczek musi zrozumieć, że na hali różnica trzech goli to jeszcze nie jest wystarczająca przewaga. Szkoda tylko że tej lekcji musiał doświadczyć na własnej skórze.

Nie wiemy, czy będzie to swojego rodzaju pocieszenie dla obozu Darka Wiąckiewicza, ale nie był on jedynym, który tamtego wieczora nie potrafił dowieźć kilkubramkowej przewagi do ostatniego gwizdka. Do tego mało ekskluzywnego grona dołączył AGD Marking. Zespół ze Słupna już przed pierwszym gwizdkiem starcia z N-BUDem był murowanym faworytem do wygranej, a gdy po niecałych pięciu minutach prowadził 2:0, pewnie nawet zawodnicy z Zielonki wytracali w sobie wiarę, że mogą tutaj cokolwiek zdziałać. Ale kto wie, czy Marking zbyt szybko nie zadowolił się tym co ma i im dłużej ta potyczka trwała, tym mecz robił się bardziej wyrównany. N-BUD opanował nerwy, zaczął być równorzędnym partnerem dla swojego konkurenta a w 16 minucie za sprawą Marcina Zaremby zanotował trafienie kontaktowe. Sprawa z perspektywy miejscowych skomplikowała się jednak na początku drugiej połowy, gdy grając w osłabieniu stracili głupią bramkę (po niedogadaniu się dwóch graczy) i znów perspektywa punktów bardzo się oddaliła. AGD miało zresztą kolejne okazje i gdyby wykorzystało chociaż jedną z nich, to trudno sobie wyobrazić, by N-BUD stać było na odrobienie trzech trafień. Tym bardziej, że procentowo wyglądało to tak, że na 2-3 dobre akcje Markingu, przypadała zwykle jedna N-BUDu. Ale na szczęście dla Budowlanych, ich skuteczność w drugiej połowie była dużo lepsza niż rywali. Rozkręcił się przede wszystkim Kamil Kłopotowski, który w 34 minucie wykorzystał prosty błąd bramkarza Igora Różańskiego i wynik brzmiał już tylko 2:3. Lada moment AGD zmarnowało kolejne dwie okazje, na co N-BUD odpowiedział najprostszą akcją z możliwych, czyli dalekim zagraniem od bramkarza i główką niepilnowanego Kamila Kłopotowskiego – tym razem Igor Różański był bez szans. I mimo, że Marking rzucił się do huraganowych ataków, a przez kilkanaście sekund grał w przewadze jednego zawodnika (po taktycznym faulu autora dwóch goli dla N-BUDu), to wyniku zmienić już nie zdołał. I pretensje może mieć tylko do siebie, bo niewykorzystanymi okazjami mógłby obdzielić kilka spotkań, natomiast nie tylko linia ofensywna powinna mieć sobie coś do zarzucenia, bo dwa stracone gole w drugiej połowie to wyraźny kamyczek do ogródka defensywy AGD. Taki remis musi boleć, ale wiadomo, że każde potknięcie ligowego faworyta to dobra informacja dla pozostałych ekip. Zwłaszcza tych, którym wydawało się, że przeciwko zespołowi Marcina Markowicza nie mają żadnych szans. Bo N-BUD pokazał, że ten strach ma tylko wielkie oczy.

Straty punktów przez AGD i Zabrodziaczka, to była świetna wiadomość dla uczestników kolejnej pary. Zwycięzca spotkania Klimag – Wesoła windował się bowiem na czoło ligowej stawki i to bez oczekiwania na wynik ostatniego meczu tego dnia. Stawka była więc spora, ale jak się okazało – wielkich emocji tutaj nie doświadczyliśmy. Wesoła nie pozostawiła swoim konkurentom żadnych złudzeń i tak naprawdę, to miała tylko jeden słabszy moment w całym spotkaniu. Przy prowadzeniu 2:0 żółtą kartkę otrzymał Rafał Kolasa i to właśnie wtedy Klimag zdobył swoją pierwszą, a jak się później okazało – równocześnie jedyną bramkę w tym meczu. I tak naprawdę tylko grając jednego zawodnika więcej, był w stanie cokolwiek wymyślić na połowie przeciwnika, bo gdy siły były wyrównane, to praktycznie nie stwarzał zagrożenia pod bramką Rafała Sosnowskiego. Wesoła doskonale ten mecz kontrolowała, zupełnie nie dawała się rozwinąć najlepszym graczom Klimagu i nawet, gdyby po stronie przegranych grał Michał Szubka, którego niestety tutaj zabrakło, to nic by to w ogólnym obrazie nie zmieniło. Tutaj przewaga zespołu w niebieskich koszulkach była na każdym polu, co pokazuje siłę Wesołej i nie ma żadnego przypadku w tym, że to właśnie ta drużyna przewodzi obecnie drugoligowym zmaganiom. A wszystko bierze się z bardzo wyrównanego składu, podzielonego na dwie czwórki, gdzie jedna dorównuje drugiej. Być może na taki komfort może sobie pozwolić choćby AGD Marking, ale czy ktoś jeszcze? Co do Klimagu, to wcale nie jest tak, że oni zagrali tutaj dużo słabiej niż przeciwko Auto-Delux. Wszystko bierze się z klasy przeciwnika, i tak jak siedem dni wcześniej rywal pozwalał im na dużo więcej, tak teraz wykreowanie nawet jednej fajnej akcji stanowiło dla Krzyśka Rozbickiego i spółki duże wyzwanie. Ale zakładając, że z Wesołą wiele ekip będzie przechodziło podobne męki, nie można się tą porażką specjalnie przejmować. Teraz powinno być już z górki.

A tak się złożyło, że ostatnim meczem drugiej kolejki 2.ligi była potyczka dwóch największych rozczarowań premierowej serii. Burgery Nocą zostały zmiecione z powierzchni parkietu przez AGD Marking, z kolei Auto-Delux nie miało wiele do powiedzenia z Klimagiem. Ale o ile tych pierwszych nawet specjalnie nie braliśmy pod uwagę przy okazji walki o medale, to drudzy sami mówili, że interesuje ich wyłącznie awans, najlepiej z pierwszego miejsca. A skoro tak, to w środę musieli zagrać przynajmniej kilka razy lepiej, niż na inaugurację. No i zrobili to. Nie przeszkodził im w tym fakt, że nie dysponowali ani jednym z nominalnych bramkarzy, przez co rękawice musiał ubrać Paweł Bartochowski, lecz uprzedzając fakty – poradził sobie całkiem nieźle. Zresztą – pracy nie miał wiele, bo jego koledzy z pola dość szybko zbudowali bezpieczną przewagę i po 12 minutach było już 3:0. Po stronie Burgerów wyglądało to co prawda trochę lepiej, niż w konfrontacji z AGD Marking, ale do ideału wciąż sporo brakowało. Znów był problem w ofensywie, gdzie Patryk Czajka był osamotniony i brakowało mu wsparcia. Nieźle radził sobie Dominik Gut, któremu na pewno nie można odmówić ambicji i to on zdobył w 19 minucie pierwszego gola dla "Mięsożernych". Ale na potrzeby Burgerów to było zdecydowanie za mało. A jak na złość, tego wieczora fantastyczną skutecznością popisywał się napastnik rywali – Remek Muszyński. Ten zawodnik miał swoje problemy w spotkaniu z Klimagiem, gdzie nie wykorzystał kilku bardzo dobrych okazji, natomiast teraz był bezwzględnym egzekutorem i co dokładał stopę do piłki, to ta meldowała się w bramce. Po jego dwóch kolejnych golach Auto-Delux prowadziło już 5:1, co zamykało dywagacje dotyczące zwycięzcy tego spotkania. Na szczęście Burgery się nie poddały, nie nastąpiło spuszczenie głów jak w pierwszej kolejce, dzięki czemu ten ostateczny wynik czyli 3:7, nie był z ich perspektywy tak dramatyczny. Natomiast bez wątpienia wciąż ta drużyna ma problem. Trudno powiedzieć ile % prawdziwych Burgerów oglądamy obecnie na parkiecie, ale nie wydaje nam się, by była to chociaż połowa ich potencjału. Jeśli jednak dobrze kojarzymy, to na 3.kolejce powinien się już pojawić kapitan zespołu Arek Dalecki i może jego obecność coś tutaj zmieni. Z kolei Auto-Delux zrobiło tutaj to, co miało wykonać tydzień wcześniej. Ale wstrzymamy się jeszcze z opinią, że ich porażka z Klimagiem była jedynie wypadkiem przy pracy. Bo tak naprawdę nie wiemy, na co ich naprawdę stać. Spokojnie czekamy więc na kolejne mecze w ich wykonaniu, bo tylko to da nam wiarygodną odpowiedź na pytanie, gdzie są mocniejsi - na boisku czy jednak tylko "w gębie".

Skróty wszystkich spotkań drugiej ligi pojawiły się już w raportach meczowych. Na ich podstawie uzupełniliśmy statystyki, jakkolwiek jeśli widzicie jakiś błąd, to dajcie znać. Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy!

Komentarze użytkowników: