fot. © Google

Opis i magazyn 5.kolejki czwartej ligi!

22 stycznia 2022, 13:08  |  Kategoria: Ogólna  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Najciekawiej zapowiadającymi się spotkaniami 5.kolejki miały być dwa ostatnie, jakie zaplanowaliśmy na poniedziałek. Ale czy faktycznie takimi się okazały?

Na pytanie ze wstępu odpowiemy sobie oczywiście w dalszej części naszej relacji. A zaczynamy od retrospekcji zdarzeń z meczu Górale – Lema. Wiemy, że obstawiając tę potyczkę nawet przez chwilę nie przeszło Wam przez myśl, by postawić inaczej niż na zespół Marcina Lacha, ale gdy jeszcze przed pierwszym gwizdkiem zorientowaliśmy się, że faworyci zagrają bez Kamila Wróbla – to pewna iskierka nadziei dla Lemy się pojawiła. Problem polegał na tym, że Kacper Piątkowski też nie mógł skorzystać ze wszystkich swoich najlepszych graczy, a najbardziej bolał brak Damiana Nowaczuka. Mimo to początek spotkania (i to zdecydowanie) należał do Logistycznych. To że po 10 minutach prowadzili tylko 1:0 było ukłonem w kierunku rywali, bo okazji było mnóstwo. Oczywiście wiedzieliśmy, że ten mecz nie będzie tak wyglądał przez pełne 40 minut, ale też nie zakładaliśmy, że nagle wszystko odwróci się o 180 stopni. A jednak. Górale, mimo ewidentnego falstartu z każdą minutą wyglądali lepiej, a spora w tym zasługa Daniela Dylewskiego, który dojechał do Zielonki spóźniony, jednak gdy wszedł na plac, to od razu widać było różnicę w grze faworytów. Świetnie prezentował się też Mateusz Mazurek i już do przerwy Górale wyrobili sobie trzybramkową przewagę, której nie mieli prawa wypuścić. Co prawda początek drugiej połowy także przespali, bo już w 23 sekundzie po raz kolejny pokarał ich Adrian Bielecki, ale mimo wszystko kontrolowali to spotkanie. Lema zdawała sobie sprawę, że chcąc cokolwiek ugrać, w końcówce meczu musi zaryzykować, nawet jeśli wiązałoby się to z utratą kilku dodatkowych goli. Taktyka była słuszna, ale wielkiego efektu nie przyniosła, a przeciwnicy świetnie wykorzystywali potężne luki w defensywie konkurentów i niewiele zabrakło, by poczęstowali go dwucyfrówką. Wynik 9:4 nie mówi co prawda o tym meczu wszystkiego, bo Lema wcale nie była tak słaba, jak wskazywałby na to rezultat, lecz nie zmienia to faktu, że piąta porażka z rzędu stała się faktem. Ambicji odmówić nie możemy, natomiast cały czas szwankuje tutaj gra obronna, bo Górale zdobywali mnóstwo łatwych bramek, gdzie nie musieli się tak naprawdę kompletnie wysilać. Brakuje tej formacji lidera z prawdziwego zdarzenia, który by to poukładał, ale skoro nie wyklarował się on przez połowę sezonu, to trudno przypuszczać, że jeszcze się znajdzie. Górale takiego problemu nie mają i po przykrej porażce z HandyMan, ten zespół wraca na właściwe tory. Ale to co najtrudniejsze dopiero przed nimi, bo na horyzoncie jawią się tacy rywale jak Squadra, Same Konkrety czy nawet Gencjana. I dobrze się składa, bo dzięki temu otrzymamy wiarygodną informację, jaki jest faktyczny potencjał tego zespołu. Bo dwie ostatnie potyczki w ich wykonaniu, nie dały nam w tej kwestii jednoznacznej odpowiedzi.

Powyższy mecz obfitował w sytuacje podbramkowe i gole. Zupełnie inny przebieg miała z kolei rywalizacja Gencjany z Kartofliskami. Tutaj mało kto wierzył, że Radek Rzeźnikiewicz i spółka dostaną okazję by otrzeć się o jakiekolwiek punkty, ale gdy zobaczyliśmy, że po stronie drużyny Maćka Zbyszewskiego nie ma wielu podstawowych zawodników (przede wszystkim Piotrka Hereśniaka), to zaświeciła nam się czerwonka lampka. Czyżby Kartofle miały odnieść drugie zwycięstwo w tym sezonie? To naprawdę był całkiem realny scenariusz, zwłaszcza że popularny "Rzeźnik" miał do dyspozycji praktycznie dwa składy, a jego vis-a-vis dysponował zaledwie jednym rezerwowym, co mogło się odbić na wyniku tego spotkania. No ale jak wszyscy dobrze już wiecie – niespodzianki nie było. Ogólnie oglądaliśmy bardzo wyrównane spotkanie, gdzie może zabrakło trochę tempa, ale z dwojga złego chyba wolimy takie piłkarskie szachy niż festiwal strzelecki, jaki zafundowali nam uczestnicy pierwszego meczu. Tak naprawdę, to opis tego spotkania moglibyśmy sprowadzić do sytuacji z 29 minuty, która zdecydowała o wyniku. Rezultat brzmiał wówczas 1:1 a Kartofliska dysponowały doskonałą okazją, by zrobić milowy krok w stronę kompletu punktów. Kuba Olkiewicz i Łukasz Śledziecki wyszli z kontrą i mimo, że mieli przed sobą tylko bramkarza, to nie udało im się skierować piłki do siatki. To zemściło się błyskawicznie, bo akcja poszła od razu w druga stronę, Łukasz Sasal wyłożył futsalówkę Maćkowi Zbyszewskiemu, a ten zdobył swojego premierowego i jakże ważnego gola dla swojego zespołu. I mimo, że przegrywający zrobili naprawdę wiele, by tego spotkania nie skończyć z niczym, to nie wstarczyło im siły przebicia. Naszym zdaniem zabrakło tam rasowego napastnika, bo Kuba Olkiewicz to gość, który woli zdecydowanie bardziej dogrywać niż strzelać, z kolei Łukasz Śledziecki nie miał swojego dnia i to wszystko odbiło się na wyjątkowo skromnym dorobku bramkowym Kartoflisk. Gencjana w tym temacie również nie błyszczała, ale jak już miała setkę, to raczej ją wykorzystywała – tak jak to miało miejsce w 39 minucie, gdy losy spotkania przypieczętował Evgenio Asinov. Na pewno nie był to najbardziej spektakularny triumf "Fioletowych" w ich przygodzie z halówką, jednak w obliczu wielu nieobecności, liczył się cel. I został on zrealizowany, co z perspektywy całego meczu jest rozstrzygnięciem sprawiedliwym, bo wygrała drużyna dojrzalsza. Mimo to Kartofliska mogą żałować. To drugi mecz (pierwszy był z Gwiazdami z Mydła), gdzie po ostatnim gwizdku powinni odczuwać niedosyt. Być może bali się konsekwencji drugiego zwycięstwa w sezonie, zwłaszcza że już po pierwszym wielu fanów się od nich odwróciło. A jeśli tak, to oczywiście nie możemy mieć do nich żadnych pretensji. W końcu gra się dla kibiców.

A czego można się spodziewać po meczu, w którym jedna z drużyn przegrywa swoje poprzednie spotkanie 3:13, a druga wygrywa 7:5? W tym sezonie losy Joga Bonito i HandyMan toczą się na dwóch skrajnych biegunach, bo ci pierwsi jedyne punkty zdobyli na inaugurację, a drudzy punktują regularnie i poza jedną wpadką, wygrali wszystko co było do wygrania. Ale jeśli ktoś na tej bazie widział tutaj tylko jeden możliwy scenariusz, to widać, że wiedza dotycząca tych konkretnych ekip jest jedynie powierzchowna. My przedstawicieli obydwu obozów znamy nie od dziś i wiedzieliśmy, że miejsca jakie obecnie piastują w tabeli nie będą miały znaczenia, gdy wybrzmi pierwszy gwizdek sędziego. Co prawda Hendymeni byli zdecydowanymi faworytami, ale to nie jest drużyna, która potrafi zdominować słabszego przeciwnika i po raz kolejny potwierdziło się, że oni zdecydowanie bardziej wolą rywalizować z silniejszymi. Bo przecież teoretycznie Jogę powinni spokojnie wypunktować, tymczasem to oni musieli w końcówce ratować się przed porażką. A jak wyglądał sam mecz? Początek należał do obozu Krzyśka Smolika i prowadzenie 1:0 po skutecznie wyegzekwowanym rzucie karnym przez Sebastiana Sasina to był dość niski wymiar kary. Joga miała szczęście, że mimo słabego startu musiała odrabiać tylko jednego gola, ale w porę wzięła się do roboty. W 8 minucie Michał Chaciński wyprzedził Łukasza Pasika i mocnym strzałem pokonał Daniela Pszczółkowskiego. I to trafienie dawało nam gwarancję, że Bartek Brejnak i spółka będą walczyli tutaj do końca. I tak też było, bo chociaż przewaga w posiadaniu piłki i w sytuacjach podbramkowych należała do zawodników w żółtych strojach, to przedstawiciele Bonito bardzo skutecznie potrafili się odgryzać. Po 20 minutach na tablicy świetlnej widniał wynik 2:2, a ponieważ w drugiej połowie długo gol nie padał, to zdawaliśmy sobie sprawę, jaką wagę będzie miało trafienie na 3:2. Okazji nie brakowało, jednak na zmianę rezultatu przyszło nam poczekać do 31 minuty – wówczas Piotrek Miętus i Adrian Poniatowski przeprowadzili wzorową kontrę, którą skutecznie wykończył ten drugi. Lada moment mogło być 4:2, lecz Adrian Poniatowski nie wykorzystał fenomenalnego podania od Mateusza Maliborskiego. A jak wiadomo – takie sytuacje lubią się zemścić. No i w 35 minucie znowu mieliśmy remis, gdy efektownym szczupakiem popisał się Daniel Laskowski. Do końca spotkania wynik już się nie zmienił i HandyMan stracili dwa, bardzo cenne punkty w kontekście walki o medale. My stoimy jednak na stanowisku, że ten remis z perspektywy boiska nikogo nie krzywdzi. Mecz był równy, obydwie strony miały swoje lepsze i słabsze momenty, dlatego dobrze się stało, że ani jedni ani drudzy nie zostali z niczym. Ten punkt znaczy oczywiście więcej dla Jogi, której morale po serii porażek na pewno trochę spadło. Nie zapominajmy jednak, że oni mieli trudny terminarz i teraz powinno być już łatwiej. U HandyMan odwrotnie – ich czekają jeszcze potyczki choćby ze Squadrą czy Samymi Konkretami. Ale dla nich to akurat dobra informacja, bo po raz kolejny się okazało, że oni nie mogą mieć za łatwo. Dlatego nie możemy wykluczyć, że to co stracili z Jogą, nadrobią już przy najbliższej okazji.

A kolejnymi rywali Handy będą Same Konkrety. Ta drużyna przystąpi do tej potyczki opromieniona sukcesem nad Szmulkami. Teoretycznie to miał być jeden z najbardziej wyrównanych meczów minionej serii, bo po tym jak ekipa Kuby Kaczmarka zremisowała ze Squadrą, wydawało się, że nic nie stoi na przeszkodzie, by uprzykrzyła życie ferajnie Tomka Janusa. Jednak boiskowa rzeczywistość okazała się brutalna. Konkrety okazały się zespołem dużo lepszym i w dużej mierze głównie sobie zawdzięczają, że tak późno podstemplowali swój triumf w tej potyczce. Tak naprawdę, to po kilku minutach powinny prowadzić przynajmniej 2:0, bo w inauguracyjnych fragmentach ich przewaga nie podlegała dyskusji, jednak problemem była skuteczność. Skorzystały na tym Szmulki, które w 5 minucie oddały pierwszy celny strzał na bramkę Grześka Śliwińskiego, a mimo to od razu wyszły na powadzenie. Sytuacja szybko wróciła jednak do normy. Gracze w żółtych koszulkach nie schodzili z wcześniej obranej strategii, byli konsekwentni w swojej grze i to zaowocowało szybkim doprowadzeniem do remisu. A potem Szmulki same zgotowały sobie potężny problem – za czerwoną kartkę wyleciał bowiem Czarek Janduła, któremu nie spodobało się w jaki sposób sędzia wycenił incydent z Tomkiem Wasakiem. Konkrety wykorzystały okres gry w 5-minutowej przewadze i zbudowały sobie solidny, dwubramkowy fundament pod zwycięstwo. Ale Szmulki nie rezygnowały – one również w końcówce pierwszej połowy dostały okazję, by zagrać o jednego więcej i po bramce Kuby Kaczmarka zmniejszyły stratę. Mylił się jednak ten, który sądził, że to dopiero początek wielkich emocji. Druga połowa toczyła się pod dyktando Konkretów. Ten zespół do minimum ograniczył zagrożenie pod własnym polem karnym i tak naprawdę poza jedną okazją nie przypominamy sobie, by Szmulki miały inne godne odnotowania sytuacje. Niewidoczny był Krystian Zbrzeski, z kolei w obozie rywali świetnie grał Wojtek Gacek, który w 25 minucie udowodnił jak należy zdobywać bramki w tzw. "drugie tempo". Ten gracz był też asystentem przy trafieniu Pawła Józwika, które ustaliło wynik spotkania na 5:2. I chyba każdy, kto obejrzał ten mecz, miał jeden wniosek – o punktach zdecydowała tutaj boiskowa dojrzałość. Triumfatorzy zagrali na naprawdę dobrym poziomie, skutecznie wyeliminowali najsilniejsze strony przeciwnika i mimo, że wcale nie prowadzili wysoko, to mieli nad tym meczem pełną kontrolę. Wiadomo, że będą spekulacje, w jakim stopniu pomogła im w tym wszystkim czerwona kartka dla Czarka Janduły, ale wystarczy spojrzeć na drugą połowę, gdzie siły były wyrównane a mimo to Szmulki nie potrafiły nic zdziałać. Tym samym w rywalizacji doświadczenie vs młodość, ci pierwsi znowu górą!

No i przechodzimy wreszcie do derbów Serocka w Nocnej Lidze! Zawodnicy Squadry i Gwiazd z Mydła dobrze się znają, wzajemnie sobie kibicują, no ale w bezpośredniej potyczce nie mogło być mowy o jakimkolwiek pobłażaniu. Obydwu zespołom punkty były bardzo potrzebne, bo Gwiazdy miały ich na koncie tylko 6, z kolei Squadra potknęła się ostatnio ze Szmulkami i chcąc pozostać na ligowym szczycie, musiała tutaj wygrać. I chociaż ten zespół był faworytem do zgarnięcia całej puli, to nasza optyka troszkę się zmieniła, gdy Patryk Jakubowski uświadomił nas, że wielu podstawowych graczy jego zespołu nie przyjechało. Brakowało przede wszystkim Maćka Stalmacha i Radka Rosińskiego, z kolei Tomek Lipski narzekał na uraz. To wszystko spowodowało, że wspomniany wcześniej kapitan Squadry po raz pierwszy w tym sezonie wyszedł w podstawowej piątce a przecież do tej pory był to gracz, który na boisko się raczej nie pchał. To świadczyło o tym, z jak dużymi problemami mierzyli się faworyci, jednak z perspektywy czasu możemy już napisać, że świetnie sobie z nimi poradzili. Squadra bardzo mądrze rozegrała całe zawody i mimo, że musiała grać ekonomicznie, to nie miała żadnych problemów z kreowaniem sobie okazji. No i od czego ten zespół ma Michała Czarneckiego – ten gracz okazał się absolutnym nr 1 całej potyczki, bo na sześć goli swojego zespołu zdobył pięć! Widać było, jak bardzo mu zależy na zwycięstwie, bo w pewnym momencie położył się na parkiecie i z trudem łapał oddech, ale gdy już mu się to udało, to za chwilę znowu wrzucał najwyższy bieg i znajdował sposób na bramkarza Gwiazd. Kogoś takiego brakowało po drugiej stronie. Bo nawet jeśli Szymon Darkowski czy kilku innych graczy nie ustępowało Michałowi pod względem technicznym, to różnica polegała na tym, że lider Squadry swoje okazje wykorzystywał, a rywale bili głową w mur. Nawet w końcówce, gdy szyki obronne lidera rozgrywek nie były już tak zacieśnione jak wcześniej, Gwiazdy nie potrafiły z tego skorzystać i marnowały kolejne okazje. To spowodowało, że skończyły mecz z mało chlubnym osiągnięciem, a mianowicie z 0 po stronie zysków. Na to przynajmniej jedno trafienie jak najbardziej zasłużyły, tylko to nie jest pierwszy raz, gdy brakuje im zimnej krwi pod bramką konkurenta. Ale nawet gdyby chłopaki wykorzystali wszystkie swoje szanse, to tego meczu by nie wygrali. Squadra była dużo lepsza, brawa dla też braci Pawlak, którzy bardzo dobrze trzymali defensywę i to był taki mecz, po którym naprawdę nie można się dziwić, że ten zespół przewodzi zmaganiom 4.ligi. No i ten niesamowity Michał Czarnecki, którym zachwycał się nawet Tomek Warszawski, a przecież ten gość w swojej przygodzie z piłką trochę już widział. Co do Gwiazd to widzimy w sumie jeden pozytyw – udany debiut Jakuba Kopacza. Ciekawy zawodnik, który w dłuższej perspektywie mógłby się tej ekipie bardzo przysłużyć. No ale podstawa to chyba znalezienie jakiegoś egzekutora, bo ta ekipa mogłaby dziś być w zupełnie innym miejscu, gdyby potrafiła zdobywać gole. A na potwierdzenie tej tezy dodajmy, że z dorobkiem 13 bramek jest pod tym względem najsłabsza w 4.lidze. To mówi chyba samo za siebie.

Skróty wszystkich spotkań czwartej ligi pojawiły się już w raportach meczowych. Na ich podstawie uzupełniliśmy statystyki, jakkolwiek jeśli widzicie jakiś błąd, to dajcie znać. Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy!

Komentarze użytkowników: