fot. © Google

Opis i magazyn 5.kolejki trzeciej ligi!

23 stycznia 2022, 00:06  |  Kategoria: Ogólna  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

W jednym z kluczowych meczów 3.ligi JMP pokonało Bad Boys. Ale to dopiero początek serii spotkań, gdzie najlepsi będą rozstrzygali między sobą sprawy medalowe.

A niewykluczone, że do wąskiego grona potencjalnych medalistów doszlusują niedługo AutoSzyby. Podopieczni Kamila Wiśniewskiego chyba złapali właściwy rytm, bo po pokonaniu Byczków Stare Babice, tym razem odprawili Las Vegas Parano. Ale wynik trochę zamazuje przebieg tego spotkania. Zwłaszcza początek meczu to był dobry okres dla zawodników Las Vegas, którzy wykreowali sobie kilka bardzo dogodnych okazji do otwarcia wyniku, ale żadnej nie potrafili zamienić na gola. A szkoda, bo dzięki temu to spotkanie nabrałoby rumieńców. No i gdy nie wykorzystujesz kilku setek, to musisz liczyć się z tym, że rywal cię za to ukarze – tak też było w tym przypadku. Las Vegas mimo że do 12 minuty sprawiało według nas lepsze wrażenie, to i tak przegrywało 0:2. Łatwo więc sobie wyobrazić, co się tutaj działo, gdy to Szyby przejęły inicjatywę. Wówczas zrobił się to mecz do jednej bramki i w 19 minucie spotkania rezultat brzmiał 5:0. I już do końca pojedynku gracze Parano nie potrafili tych strat zmniejszyć. Szkoda, że w ich składzie zabrakło Piotrka Kwietnia, który ilekroć jest na boisku, zawsze potrafi zrobić coś z niczego, a być może jego skuteczność byłaby lepsza aniżeli kolegów. Po stronie AutoSzyb było z kolei wielu graczy, którzy wpisali się do meczowego protokołu. Prym wiódł oczywiście Bartek Bajkowski, ale jego brat Oskar, Bartek Kamiński czy Christian Musu też swoje sytuacje wykorzystywali. A wiadomo, że jak Kamil Wiśniewski i spółka złapią wiatr w żagle i grają na luzie, bez presji związanej z wynikiem, to są nie do zatrzymania. Ta ich koronkowa gra stanowiła ogromne wyzwanie dla defensywy Las Vegas, która mimo starań nie była w stanie odeprzeć wszystkich ataków. I chyba nawet nie ma się co zastanawiać, czy gdyby udało się wykorzystać coś na początku spotkania, to wówczas ten opis traktowałby o czymś innym niż ich porażce. AutoSzyby były dla ferajny Grześka Dąbały po prostu zbyt szybkie i tak to musiało się skończyć. Triumfatorzy mają więc w tym momencie siedem punktów na swoim koncie i według nas to jest wystarczający dorobek, by przy dobrej drugiej części sezonu, pokusić się o coś więcej niż środek tabeli. Las Vegas miejscami 5-6 na pewno by nie pogardziło, natomiast zerowy dorobek punktowy nie pozwala snuć jakichkolwiek planów. Mimo wszystko ten zespół gra trochę lepiej niż na początku sezonu i to powoduje, że gdy przyjdą kluczowe mecze w kontekście utrzymania, to oni nie będą w nich bez szans.

Zupełnie inne cele przyświecają Bad Boys i JMP. Po ich potyczce wiele sobie obiecywaliśmy, bo jasnym było, że przegrany spadnie z podium i wcale nie jest powiedziane, że miałby łatwo by potem na nie wrócić. Dlatego tutaj nikt nie chciał ryzykować, dla jednych i drugich liczyło się tylko zwycięstwo, a delikatnym faworytem byli chyba Źli Chłopcy. I ci którzy postawili na ekipę z Ostrówka, mogli mieć początkowo zadowolone miny. Ekipa Michała Szczapy grała naprawdę dobrze i zasłużenie w 9 minucie objęła prowadzenie. Wiedzieliśmy, że to nie musi nic znaczyć, bo JMP potrafi się dość wolno rozkręcać, ale tutaj bliżej kolejnego gola byli wciąż Bad Boys. Okazji na 2:0 im nie brakowało, jednak nawet skromnym jednobramkowym prowadzeniem również by nie pogardzili. Jednak na 10 sekund przed końcem pierwszej połowy dali sobie wbić bramkę i tak z perspektywy czasu możemy stwierdzić, że ten gol do szatni miał na nich duży wpływ. Bo w drugiej połowie to już nie była ta sama ekipa, z kolei z minuty na minutę coraz lepiej zaczęli prezentować się rywale. I teraz to gol dla nich praktycznie wisiał w powietrzu. W 24 minucie po raz kolejny swoją kandydaturę do pudła miesiąca wysłał Jakub Filip, a za chwilę fenomenalną paradą popisał się Bartek Woźniak. Ale bramkarz Bad Boys, mimo że do tego momentu spisywał się rewelacyjnie, w 32 minucie popełnił błąd. Złe podanie padło łupem Kuby Filipa, a ten zrehabilitował się za wpadkę sprzed kilku minut i celnym strzałem wyprowadził JMP na prowadzenie. To trafienie jeszcze bardziej usztywniło graczy w żółtych koszulkach. Lada moment mogło być po herbacie, gdy zespół Damiana Zalewskiego zmarnował dogodną okazję, a potem Bartek Woźniak miała furę szczęścia, gdy nie zatrzymał pod stopą prostej piłki i ta trafiła w słupek! Przegrywający zdawali sobie sprawę, że tutaj nie ma już czego bronić i coraz więcej zawodników zostawili w ofensywie. To musiało się odbić na jakości gry w obronie i w 39 minucie wykorzystał to niepilnowany Adrian Wrona, który zdobył gola na 3:1 i zapewnił swojej ekipie arcyważny komplet punktów. Oglądaliśmy w tym meczu dwie różne połowy. Problem Bad Boys polegał na tym, że w tym fragmencie, gdzie to oni prezentowali się lepiej, nie udało im się zbudować odpowiedniej przewagi. To się zemściło, bo JMP przejęło kontrolę w drugiej odsłonie i z drobną pomocą przeciwnika, potrafiło wykorzystać nadarzające się okazje. Czy wygrał zespół lepszy? Trudno powiedzieć. Nasze wrażenie było takie, że spotkały się zespoły o podobnej klasie i o wszystkim zdecydowały po prostu detale. A te były tego wieczora po stronie przybyszów ze stolicy.

Po początkowej fazie sezonu chyba wiele osób przestało lekceważyć Razem Ponad Promil. Wiadomo, że nie jest to jeszcze taka marka jak np. Moja Kamanda, ale wyniki osiągane przez tę drużynę robią wrażenie. Nic dziwnego, że BETFAN kurs na Promil ustalił na poziomie 1,55, a ponad dwukrotnie wyższy na ich wtorkowych rywali, czyli Beer Team. Ale wieczorem dostaliśmy informację, że kurs na Beer Team znacznie spadł, tak jakby wiele osób zaczęło właśnie w tej ekipie widzieć faworyta. Czyżby miało więc dojść do niespodzianki? Skład fanatyków piwa był tego wieczora dość obiecujący, z kolei po drugiej stronie boiska brakowało bardzo ważnego ogniwa, czyli Patryka Woźniaka. A jeśli dołożymy do tego, że w początkowych fragmentach meczu, to Beer Team był stroną dominującą, to rysowały się ciekawe perspektywy dla tych, którzy faktycznie zdecydowali się obstawić sukces ekipy Łukasza Kowalskiego. No ale marzenia o portfelu pełnym pieniędzy bardzo szybko prysły. W 11 minucie nieobstawiony Kamil Pamrowski wpakował piłkę do bramki Mateusza Karpińskiego, a potem ten sam zawodnik zdobył dość kuriozalnego gola, bo piłka wpadła do bramki po uderzeniu z główki, gdzie do świątyni rywali było dobrych kilkanaście metrów. Stało się tak za sprawą wspomnianego Mateusza Karpińskiego, który tego wieczora za wszelką cenę starał się grać wysoko, ale z tego rodziło się więcej problemów niż korzyści. To zresztą po jego złym podaniu w 19 minucie gola na 3:0 zdobył Mateusz Pawlik i Beer Team miał o czym myśleć w przerwie. I mimo, że w drugą odsłonę wszedł z dużym animuszem i nawet zdobył bramkę na 1:3, to nadal grał bardzo chaotycznie. Co innego Promil – ta drużyna prezentowała stoicki spokój. Nawet jak rywal coś strzelił, to oni natychmiast odpowiadali i długo utrzymywali bardzo bezpieczny dystans 2-3 goli. Ten bufor powinien być znacznie większy, bo podopieczni Łukasza Głażewskiego zmarnowali wiele strzałów na pustą bramkę z własnej połowy. I to o mało się na nich nie zemściło. Beer Team doszedł ich bowiem do stanu 4:5, a na zegarze było jeszcze dobrych kilka minut. Promil nie stracił jednak chłodnej głowy, skutecznie neutralizował kolejne ataki ekipy z Radzymina, a decydujący cios zadał minutę przed końcem. I dobrze się stało, że tego dokonał, bo gdyby wpadła tutaj jakaś przypadkowa bramka dla konkurentów, to remis nie oddawałby przebiegu spotkania. Beer Team nie zasłużył tutaj na jakąkolwiek zdobycz i powinien się cieszyć, że chociaż przez chwilę mógł pomyśleć, iż tego spotkania nie przegra. Jego nadzieje powinny zostać wrzucone do kosza już po pierwszej połowie, ale ogólnie cały mecz w jego wykonaniu był po prostu zbyt szarpany. A już kompletnie nie przynosiła pożytku gra z lotnym bramkarzem i szkoda, że w tej roli nie sprawdził się Sebastian Płócienniczak, bo nie wierzymy, że zrobiłby to gorzej niż Mateusz Karpiński, który nie miał swojego dnia. Słowa uznania – i to po raz wtóry – należą się zaś Promilowi. Mimo, że chłopaki grali bez swojego czołowego strzelca, to nie wpłynęło to na ich postawę. Perfekcyjnie punktowali swoich oponentów i naszym zdaniem wygrali tutaj zbyt nisko. Ale być może trochę bramek zostawili na kolejny mecz i gdyby była taka możliwość, to pewnie chętnie by z niej skorzystali. Zwłaszcza że na horyzoncie czeka już JMP.

A jak spisała się we wtorek Adrenalina? Ta ekipa, po tym jak efektownie wypunktowała Beer Team, zmierzyła się z falującym NetServisem. Zespół Pawła Roguskiego w jednej serii potrafi wygrać z JMP, by za chwilę dostać lanie od Bad Boys. Ale my byliśmy pewni, że przeciwko Adrenalinie na pewno nie grozi im taki scenariusz jak przeciwko Złym Chłopcom. Wręcz przeciwnie – według nas zespół z Ząbek taktycznie "leżał" Internetowym i zakładaliśmy, że przy dobrej grze, ta ekipa może tutaj zgarnąć całą pulę. No i niewiele się w swojej ocenie pomyliliśmy. Początkowo w tym meczu wiało delikatną nudą, ale wszystko zmieniło się wraz z pierwszą bramką, którą w 9 minucie zainkasował Sebastian Bełczyński. Ten gol otworzył spotkanie, które wreszcie nabrało tempa i wiedzieliśmy, że kolejne bramki są jedynie kwestią czasu. Inicjatywę powoli przejmował NetServis, który po kilku sygnałach ostrzegawczych, w 19 minucie wreszcie doprowadził do wyrównania. Bardzo podobny przebieg miała początkowo druga połowa. Znów lepsza była Adrenalina, która zanotowała nawet strzał w słupek, aczkolwiek z rytmu wybiła ją żółta kartka dla Stefana Neculi. Ferajnie Roberta Śwista udało się jednak przetrwać okres gry w osłabieniu bez strat, a gdy siły się wyrównały, gracze w białych koszulkach ponownie złapali się za głowy, gdy w 29 minucie w słupek uderzył sam kapitan. I to się zemściło, bo dosłownie 40 sekund później Kuba Godlewski z najbliższej odległości znalazł sposób na Stefana Neculę i Internetowi prowadzili! Co więcej – w 32 minucie mogli ten mecz zamknąć, lecz po fajnej kombinacji, Paweł Roguski nie zdołał spuentować akcji trafieniem na 3:1. I to nie była jedyna zła wiadomość dla Netu. Coraz bardziej raziła w oczy niefrasobliwość tej ekipy przy wyprowadzaniu piłki. Często to było balansowanie po bardzo cienkiej linii, a przecież prowadząc 2:1 nie było sensu podejmować takiego ryzyka. No i niestety – po kolejnej takiej zabawie skarcił ich Valik Chopaniuk, co spowodowało, że znowu mieliśmy remis. Ten jeden punkt dla wyraźnie gasnącego NetServisu nie był czymś złym. Dlatego tym bardziej nie rozumiemy zachowania zawodników tej ekipy, którzy w 39 minucie postanowili wysoko zaatakować swojego rywala. Ci jednak nic sobie z tego pressingu nie zrobili, Valik Chopaniuk przebiegł z piłką kilkanaście metrów, po czym dograł do zupełnie niepilnowanego Marka Kowalskiego, a ten oszukał Czarka Szczepanka i trzy punkty pojechały do Ząbek! Będąc na miejscu przegranych odczuwalibyśmy ogromne rozczarowanie. Tak doświadczona ekipa po prostu nie może w tak dziecinny sposób odbierać sobie szansy na punkty. Wystarczyło zastosować się do prostej zasady – jak nie wiesz co robić, to oddaj piłkę rywali, niech on się męczy. A Adrenalina miałaby naprawdę ogromny problem, gdyby Net ustawił się głęboko na swojej połowie i skupił tylko na przeszkadzaniu. Zamiast tego gracze w granatowych koszulkach wyciągnęli do przeciwnika pomocną dłoń i przegrali przynajmniej zremisowany mecz. Ale jak to się mówi – każdy dostaje to, na co sobie zasłużył, a tak rozgrywając końcówkę meczu Internetowym po prostu należała się kara. Adrenalina na pewno miała tutaj sporo szczęścia, bo nie był to jej wielki mecz. Można nawet gdybać, czy te trzy punkty były zasłużone, natomiast skoro przeciwnik ich nie chciał, to oni po prostu je sobie wzięli.

Około 23:15 rozpoczął się z kolei mecz, gdzie nikt nie zastanawiał się CZY, lecz ILE Moja Kamanda pokona Byczki Stare Babice. Być może niektórzy spodziewali się tutaj strzeleckiego rekordu, jednak my byliśmy ostrożni w tego typu osądach, zwłaszcza że faworyci byli pozbawieni nominalnego bramkarza, na spotkanie nie dojechał Kacper Smoderek, a Mateusz Trąbiński zamiast w ataku musiał grać na bramce. Z kolei Byczki zjawiły się w solidnym składzie – co prawda i oni musieli między słupkami postawić zawodnika, który lepiej czuje się pewnie z przodu, natomiast obecność Maćka Piaseckiego czy Dominika Łuczaka dawała nadzieję, że nie będzie to taki mecz, na jaki się zapowiadało. Ale początek był dla Byczków fatalny – rywale zrobili trzy akcje i zdobyli w nich dwa gole, co chyba wszystkich zmuszało do refleksji, czy aby na pewno nie padnie tu jakaś dwucyfrówka. Na szczęście nocnoligowi debiutanci nie przejęli się tymi okolicznościami i z minuty na minutę zyskiwali pewność siebie. Grali odważnie, bez kompleksów i w 15 minucie spotkała ich za to nagroda, gdy Maciek Stanicki zdobył dla nich gola nr 1. W tym momencie, widząc co dzieje się na parkiecie, pomyśleliśmy nawet, że to wcale nie musi być koniec psikusów, jakie sprawią Kamandzie. I chociaż głośno tych myśli nie artykułowaliśmy, to w 26 minucie powinien być remis! Byczki zorganizowały świetną i szybką kontrę, lecz zamykający ją Mateusz Kaczyński trafił zaledwie w słupek. No a niestety – przeciwko Kamandzie musisz wykorzystywać to co masz, bo więcej takich okazji możesz nie otrzymać. To się potwierdziło, bo w 32 minucie lider rozgrywek powrócił do dwubramkowego prowadzenia, ale nawet wtedy Byczki nie spuściły głów i walczyły do końca. Znów miały swoją okazję, lecz scenariusz był identyczny – zamiast radości z własnego trafienia, musieli przełknąć gorycz wyjmowania piłki z własnej świątyni. Wynik 4:1 pozostał końcowym, chociaż w samej końcówce przegrywający też mieli okazję, by troszkę ten rezultat podreperować, jednak ich celownik pozostawał uszkodzony. Mimo wszystko za ten mecz należą im się brawa. Zagrali naprawdę dobre zawody i mogą jedynie żałować, że ich najlepszy występ złożył się na starcie z Moją Kamandą, bo gdyby tego wieczora trafili na kogoś słabszego, to kto wie, czy nie świętowaliby premierowego sukcesu w NLH. Grając tak dalej, na pewno doczekają się jednak takiego momentu. Zwycięzcy pewnie nie spodziewali się aż takiego oporu ze strony zespołu, który kilka meczów oddał w tym sezonie praktycznie za bezcen. Być może łatwy początek trochę ich uśpił, ale najważniejsze że w kluczowych momentach zachowali zimną krew i to spotkanie zapisali na swoje konto. Wszak o okolicznościach za jakiś czas i tak nikt nie będzie pamiętał.

Skróty wszystkich spotkań trzeciej ligi pojawiły się już w raportach meczowych. Na ich podstawie uzupełniliśmy statystyki, jakkolwiek jeśli widzicie jakiś błąd, to dajcie znać. Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy!

Komentarze użytkowników: