fot. © Google

Opis i magazyn 5.kolejki drugiej ligi!

23 stycznia 2022, 15:03  |  Kategoria: Ogólna  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Trzy drużyny pozostały niepokonane po 5.kolejce 2.ligi. Ale paradoksalnie, z tercetu Wesoła, Tuba, Zabrodziaczek zwycięstwo odnieśli tylko ci ostatni.

No i właśnie od sukcesu Zabrodziaczka zaczniemy naszą relację ze środowych potyczek. Zespół Darka Wiąckiewicza za rywala miał Klimag, a więc drużynę która po efektownym zwycięstwie na inaugurację nad Auto-Delux, jakoś nie może powstać z kolan. I tutaj też nie zapowiadało się, że nastąpi jakieś przełamanie, chociaż skład zespołu Krzyśka Rozbickiego był niemal optymalny. Na niewiele to się jednak zdało. Zabrodziaczek już w 2 minucie objął prowadzenie i był drużyną zdecydowanie bardziej konkretną jeśli chodzi o stwarzanie sobie sytuacji podbramkowych. Po 10 minutach gry wynik 2:0 wydawałby się idealną oceną boiskowej rzeczywistości, ale po upływie tego okresu Klimag wreszcie się obudził. W 11 minucie chłopaki dysponowali nawet 200% sytuacją do wyrównania, lecz w sytuacji dwóch na bramkarza, Adrian Kaflik nie podał do Patryka Maliszewskiego i po stronie zawodników w niebieskich koszulkach wciąż widniało 0. Najważniejsze jednak było to, że coś się w tej ekipie ruszyło i nawet jeśli to Zabrodziaczek nadal dyktował warunki, to Klimag potrafił się odgryźć. Ten stan nie trwał jednak długo. W 27 minucie obrona przegrywających zupełnie odpuściła krycie i niepilnowany Mateusz Wrzaszczak skorzystał z okazji, pokonując z najbliższej odległości Rafała Michalaka. Dwie bramki różnicy to była wymarzona sytuacja dla faworytów, którzy wiedzieli, że tylko kwestią czas jest, gdy rywal postawi wszystko na jedną kartę i wtedy będzie go można punktować. Klimagowi nie można odmówić zaangażowania i mimo, iż w kilku spotkaniach widać było zniechęcenie kolejnymi, traconymi bramkami, tak tutaj chłopaki walczyli do samego końca. Nie ustrzegli się jednak kolejnych błędów, a decydując się na ryzyko związane z przesunięciem swoich sił do ataku, w konsekwencji stracili jeszcze kilka bramek i przegrali 0:5. Boli przede wszystkim to, że na przestrzeni 40 minut nic nie chciało im wpaść. Brak rasowego napastnika po raz kolejny dał o sobie znać i taki Tomek Bicz czy Krystian Szóstak, którzy przecież przez wiele lat grali z Krzyśkiem Rozbickim i spółką bardzo by się tu przydali. Klimag ma w tym momencie tylko 9 strzelonych bramek, dwa spotkania kończył z zerem na koncie i to nie bierze się z przypadku. Trzeba na to znaleźć antidotum, bo na obecną chwilę ten zespół ze wszystkich drugoligowych ekip walczących o utrzymanie, wygląda najsłabiej. Zabrodziaczek zrobił z kolei swoje. Nie dość, że wygrał, to jeszcze pierwszy raz w historii NLH nie stracił bramki. I to jest bardzo cenna wiadomość przed najważniejszymi meczami w sezonie. Bo jeśli defensywa w swoich poczynaniach będzie tak skuteczna, jak Piotrek Połodziuk w ataku, to passa meczów bez porażki tej ekipy, może się szybko nie skończyć.

Na bardzo ciekawy mecz zapowiadało się za to od godziny 20:50. N-BUD rywalizował z Auto-Delux i było to coś więcej, niż zwykła gierka o punkty. Przede wszystkim dlatego, że po dwóch stronach barykady stanęli bracia Muszyńscy – Bartek, broniący dostępu do bramki Budowlanych musiał powstrzymywać ataki Remka. A gdyby nie kontuzja Czarka Zaboklickiego, to mielibyśmy inny braterski pojedynek, między nim a golkiperem Delux – Kacprem. A skoro przy personaliach jesteśmy, to właśnie one nie pozwoliły nam ustalić kursu na tę potyczkę. N-BUD długo wałczył ze składem, zapowiadało się na nieobecność Mateusza Hopci, pod znakiem zapytania stał występ Bartka Muszyńskiego, ale ostatecznie okazało się, że obydwaj na Łukasińskiego 1/3 przyjechali. No i mieli swój udział w tym, że N-BUD był tutaj początkowo zdecydowanie bliżej zwycięstwa. Grając swoją piłkę, nigdzie się nie spiesząc, wykorzystał dwie ze swoich kilku okazji i prowadził 2:0. Do tego momentu Delux grali jak zwykle, czyli coś tam próbowali, ale bardziej doświadczeni rywale niemiłosiernie ich punktowali. Celem N-BUDu było oczywiście dowieźć te dwie bramki różnicy do drugiej połowy, jednak realizacja tego planu była fatalna. Na przestrzeni ostatnich 120 sekund w tej części gry, miejscowi dali sobie wbić dwa gole i na ławkę rezerwowych udawali się bardzo niepocieszeni. Co prawda wszystko było jeszcze tutaj możliwe, ale problem polegał na tym, że konkurenci wyraźnie się rozkręcili i okazało się, że N-BUD stracił argumenty, by się temu przeciwstawić. Gdy rozpoczęła się druga połowa to podopieczni Kacpra Pałki wyglądali znacznie lepiej, a sprawę trzech punktów rozstrzygnął duet Wojtek Jabłoński – Kamil Boguszewski. Ten drugi podawał, pierwszy strzelał i w ciągu niecałych dwóch minut, ekipa z Kobyłki ze stanu 2:2 zrobiła 5:2! N-BUD miał już tego spotkania dość, widać że nie był w stanie w jakikolwiek sposób przeciwstawić się rozpędzonej maszynie w czarnych koszulkach i całą drugą odsłonę przegrał w stosunku aż 0:5! To była zdecydowanie najsłabsza połowa w wykonaniu ferajny Marcina Zaremby, której jakby zabrakło prądu. I podczas gdy oni już tylko stali i patrzyli, to rywal ani myślał się zatrzymywać, chcąc powetować sobie wszystkie dotychczasowe niepowodzenia. Cóż, taki mecz czasami się przytrafia i przegrani muszą o nim w miarę szybko zapomnieć. Tym bardziej, że na obecną chwilę bliżej im do strefy spadkowej niż medalowej, a ponieważ w środę wypada im mecz z Wesołą, to ich sytuacja może się jeszcze pogorszyć. Auto-Delux wskoczyło z kolei na czwarte miejsce w ligowej hierarchii. Ten zespół nie po raz pierwszy pokazał w meczu dwa oblicza i cały czas nie może ustabilizować swojej dyspozycji. Mimo to jakiś symptom poprawy się pojawił, co przed starciami z Zabrodziaczkiem czy Wesołą, może napawać umiarkowanym optymizmem.

A coraz gorsza sytuacja w tabeli staje się udziałem Ryńskich. Deweloperzy tym razem mierzyli się z Burgerami Nocą i tak naprawdę przebieg tej potyczki udało nam się ustalić bardzo szybko, gdy tylko zobaczyliśmy jaki skład zaproponował Kamil Ryński. Łącznie do gry było zaledwie sześciu chętnych, brakowało choćby Grześka Pańskiego czy Damiana Augustyniaka i to w dużym stopniu naprowadziło nas na potencjalny scenariusz. A wyobrażaliśmy sobie to tak, że Ryńscy będą początkowali lepsi, jak zwykle pierwszą połowę zapiszą na swoje konto, ale z czasem zmęczenie da o sobie znać i albo jakimś cudem uda im się uratować punkty, albo skończą z niczym – zarówno pod względem punktowym, jak i pod względem siły. No i naprawdę niewiele się pomyliliśmy. Początek faktycznie należał do zespołu w zielonych strojach, który w 10 minucie prowadził nawet 2:0! Pierwszą bramkę zdobył niezwykle aktywny Mateusz Morawski, z kolei drugą Arek Dalecki, który naciskany przez zdobywcę pierwszego trafienia, wpakował piłkę do własnej bramki. Mięsożerni musieli więc szybko wziąć się w garść, bo nawet jeśli liczyli, że przeciwnik w końcu spuchnie, to nie mogli doprowadzić do sytuacji, w której przyjdzie im odrabiać jakąś potężną stratę. No i powoli zaczęli się dobierać do Ryńskich. W 15 minucie bramkę kontaktową zanotował Mateusz Grochowski, a potem kapitalnego gola z dystansu zainkasował Bartek Sosnówka! Wynik 2:2 do przerwy powodował, że fani Burgerów mogli z optymizmem oczekiwać finałowych 20 minut. A ta odsłona zaczęła się dla nich lepiej, niż można się było spodziewać – na pierwsze prowadzenie w tym meczu wyszli bowiem bez większego wysiłku, a w przy wyraźnej pomocy Łukasza Grochowskiego, który podał piłkę wprost do Piotrka Bobera, a ten nie miał problemów z wpakowaniem jej do pustej bramki. Coś takiego mogło podciąć skrzydła ekipie z Marek, ale Ryńscy nie chcieli jeszcze wywieszać białej flagi. I trzeba im oddać, że jak już grozili jakimś ofensywnym wypadem, to pod bramką Pawła Wojciechowskiego było naprawdę gorąco. Problem polegał na tym, że gdzieś zgubiła się skuteczność Deweloperów. Zwłaszcza Sebastian Ryński zatracił swój instynkt strzelecki i mimo, że miał przynajmniej dwie super-dogodne okazje, by zmienić wynik na 3:3, to nie wykorzystał żadnej. To miało niestety opłakane skutki, bo Burgery w 35 minucie zdobyły bramkę na 4:2 i wiedzieliśmy, że tego meczu już nie wypuszczą. Triumfatorzy zagrali tutaj bardzo pragmatycznie, czasami odnosiliśmy wrażenie, że nie do końca wykorzystują fakt, iż przeciwnicy ledwo oddychają, ale jak widać – wszystko to sobie przeliczyli i zrobili swoje. A Ryńscy? To nie pierwszy mecz który przegrywają nie dlatego że są słabsi, ale ze względu na bardzo wąską kadrę. I taka konstatacja musi boleć, zwłaszcza gdy mówimy o ekipie, która desperacko potrzebuje punktów. Czy w ich otoczeniu naprawdę nie ma nikogo, kto potrafi grać w piłkę i miałby wolne środowe wieczory?

Kłopoty z ludźmi nie dotyczą uczestników kolejnego spotkania – Wesoła i AGD Marking zawodników do gry mają pod dostatkiem, aczkolwiek zwłaszcza w przypadku tych drugich, jak na razie nie przekładało się to na wymierne korzyści punktowe. I choćby z tego powodu, mało kto wierzył że Marking jest w stanie odebrać "oczka" ekipie Rafała Sosnowskiego. Chyba wszystkim się wydawało, że AGD może co najwyżej postraszyć lidera rozgrywek, lecz ostatecznie będzie musiał pogratulować mu zwycięstwa po ostatnim gwizdku. I faktycznie wiele wskazywało na to, że tak to się skończy. Bo Wesoła długo grała tutaj po profesorsku. Po kwadransie prowadziła 2:0, nie dopuszczała rywali do wielu okazji, a sama wykorzystywała to co miała i ze spokojem mogła oczekiwać dalszej części spotkania. Ale nagle coś się w jej obozie popsuło, a zaczęło się od bardzo prostego błędu w rozegraniu, który sprawił, że Piotrek Gawryś z dużą łatwością zdobył bramkę kontaktową dla AGD. I po tym trafieniu przegrywający uwierzyli, że wcale nie stoją tutaj na straconej pozycji. Że rywal, gdy jest naciskany, też potrafi popełnić błąd. W tym wszystkim trzeba było jednak wciąż pamiętać, by samemu nie narobić sobie kłopotów, a w 20 minucie o mało nie zrobiło się 1:3, gdy konkurenci nie wykorzystali okazji sam na sam. Jedna bramka różnicy zwiastowała nam duże emocje w finałowej części spotkania. Zresztą – tych i tak nie brakowało, bo jedni i drudzy nie odpuszczali sobie nawzajem, a całość podsycały często przesadzone reakcje po decyzjach arbitra. I kto wie, czy w pewien sposób nie wybiło to z rytmu Wesołej, która w 29 minucie zaspała przy okazji rzutu rożnego dla przeciwników i mecz zaczął się od nowa! Ale lider zagrał wtedy jak na miejsce zajmowane w tabeli przystało. Wreszcie schłodził gorące głowy i po dwóch celnych strzałach Michała Alberskiego, miał tak naprawdę autostradę do kolejnego zwycięstwa. Jednak Marking nie chciał odpuścić. Zespół Marcina Markowicza włożył w ten pojedynek mnóstwo sił i nie zamierzał pozwolić, żeby to wszystko poszło na marne. Sygnał do ataku dali bracia Banaszek i w 36 minucie Kacper zmniejszył straty do najmniejszej, możliwej wartości. Sprawa z perspektywy Wesołej zaczęła się komplikować, a zrobiła się jeszcze gorsza, gdy żółtą kartkę obejrzał Janek Kozłowski. Tej sytuacji na pewno przyjrzymy się w kontrowersjach, bo niewykluczone, że w tym konkretnym przypadku kartonik należał się też Dawidowi Banaszkowi. Ale o tym trzeba było zapomnieć i skupić się na utrzymaniu bramki przewagi, grając o jednego mniej. Początkowo to się udawało, lecz w 38 minucie Dawid Banaszek strzelił tak, że zasłonięty Rafał Sosnowski nie miał nic do powiedzenia. Wesoła starała się od razu odpowiedzieć, lecz nie wykorzystała swojej okazji niemal bezpośrednio po wznowieniu gry, a w samej końcówce równie dobrze mogła ten mecz przegrać, ale przytomny faul Michała Alberskiego (mimo, że skutkował wykluczeniem go z gry), nie pozwolił by AGD zdobyło zwycięską bramkę. Skończyło się więc remisem i trzeba powiedzieć, że w tym meczu było wszystko. Gole, kontrowersje, kartki, emocje, no i też trochę brudnej gry. A jak ocenić podział punktów? W naszej ocenie to sukces przede wszystkim AGD, bo oni tutaj dwukrotnie przegrywali różnicą dwóch bramek, a mimo to dwukrotnie wrócili do meczu. Pozostaje wierzyć, że taką formę zaprezentują też w ostatnich kolejkach, bo jakaś tam nadzieja na medal jeszcze się tli. Co do Wesołej, to jej triumfalny marsz został przerwany i według nas, niepotrzebnie ten zespół traci energię na rzeczy, na które nie ma wpływu. Bo jednak pod względem piłkarskim mało kto może się z nimi równać w 2.lidze i w meczach z ich udziałem to rywale powinni się denerwować i irytować. I chociaż wiemy, że na zmianę pewnych zachowań czy charakterów jest już za późno, to jednak takie spotkanie powinno dać niektórym do myślenia. Ale czy da?

Jeden dobry mecz gonił w środę drugi. I dzięki temu na zakończenie dnia obejrzeliśmy kolejne niezłe widowisko, tym razem z udziałem Tuba Juniors i StimaWell. Dotychczas w bezpośrednich potyczkach między tymi zespołami lepsi byli "Juniorzy", ale Stima pokazuje że jest znacznie groźniejsza, niż wskazuje na to tabela, dlatego tutaj nie mogliśmy być niczego pewni. Ale gdybyśmy mieli już na kogoś stawiać, to na Tubę. Widać, że oni nabrali wiatru w żagle, że poukładali pewne rzeczy w drużynie i znowu zaczęli wyglądać tak, jak w najlepszym dla siebie sezonie sprzed dwóch lat, gdy zajmowali 2.miejsce w tabeli II ligi. I przeciwko StimaWell także długo byli zespołem lepszym. Co prawda prowadzenie objęli po błędzie bramkarza rywali Krystiana Matulki, ale w dalszej części pierwszej połowy byli konkretniejsi pod względem piłkarskim i nic dziwnego, że wyrobili sobie dwubramkową przewagę. Stima w tym okresie jak zwykle miała problem, by swoje okazje przełożyć na gole, a kwintesencją tego stwierdzenia była 20 minuta i spektakularne pudło na pustą bramkę Daniela Sulicha. Wydawało nam się, że po tym wszystkim obóz Kacpra Kraszewskiego może się już nie podnieść. Ale myliliśmy się! Chłopakom wystarczyło dosłownie 7 minut w drugiej połowie, by doprowadzić do remisu. Duża w tym zasługa Dominika Ołdaka, który wreszcie się obudził i pierwszego gola zdobył sam, a przy drugim zanotował asystę. Tuba miała więc problem, a spotęgował się on po żółtej kartce dla Pawła Długołęckiego. Na szczęście rywale, mimo że okazji znów im nie brakowało, nie potrafili wyjść na prowadzenie, co srogo się na nich zemściło. W 31 minucie kapitalny strzał z dystansu Piotrka Długołęckiego przywrócił bramkę przewagi Juniorom. Tuba miała też kolejne okoliczności, by pozbawić złudzeń Stimę, jednak brakowało kropki nad i. A to piłka trafiła w poprzeczkę po strzale Kamila Sadowskiego, a to Marek Długołęcki nie wykorzystał sytuacji sam na sam, no i to wszystko pozwoliło pozostać przy życiu braciom Roguskim i spółce. Ale gdy zobaczyliśmy, w jaki sposób ten zespół rozgrywa swoje akcje z lotnym bramkarzem, to nie wróżyliśmy mu sukcesu. Ryzyko jakie zawodnicy podejmowali w niektórych podaniach było tak duże, że tylko cud spowodował, że przynajmniej dwukrotnie Tuba nie wykorzystała możliwości, jakie daje pusta bramka. Czas więc uciekał, Stima waliła głową w mur i gdy na zegarze było ledwie kilkanaście sekund do końca, Tuba przeszarżowała. Niepotrzebnie zaatakowała aż trzema zawodnikami i zaliczając stratę, doszło do sytuacji w której Dominik Ołdak miał przed sobą tylko jednego obrońcę i bramkarza. Z Pawłem Długołęckim sobie poradził, a potem oddał wyliczony co do milimetrów strzał między nogami Kamila Sadowskiego i za chwilę mógł przyjmować zasłużone gratulacje. Gracze StimaWell uratowali więc jeden punkt i chociaż było w tym sporo szczęścia, to oni temu szczęściu pomogli. No i mieli w składzie Dominika Ołdaka, a to jest gość który posiada moc "game-changera". Mimo wszystko Tuba podobała nam się w tym meczu trochę bardziej. Ale wiadomo - kilka kolejek temu to ona uratowała się w ostatnich sekundach z Zabrodziaczkiem, a teraz sama doświadczyła podobnej sytuacji. Problem jest taki, że to już jej trzeci podział punktów w sezonie. A nie przez przypadek mówi się, że lepiej dwa mecze wygrać i jeden przegrać, niż trzy zremisować. I patrząc na sytuację Juniors w tabeli, trzeba się z tym stwierdzeniem zgodzić.

Skróty wszystkich spotkań drugiej ligi pojawiły się już w raportach meczowych. Na ich podstawie uzupełniliśmy statystyki, jakkolwiek jeśli widzicie jakiś błąd, to dajcie znać. Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy!

Komentarze użytkowników: