fot. © Google

Opis i magazyn 5.kolejki pierwszej ligi!

24 stycznia 2022, 16:31  |  Kategoria: Ogólna  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Ten, kto ominął czwartkowe mecze 1.ligi wiele nie stracił. Niespodzianek nie było, emocji wielkich też nie doświadczyliśmy i jedynie końcówka spotkania Dar-Mar – Offside trochę nam to wszystko osłodziła.

A gdybyśmy mieli wybierać największe rozczarowanie minionej serii, to ten mało chlubny tytuł trafiłby do Al-Maru. Niby wiedzieliśmy, że Mabo nigdy nie leżało ekipie Marcina Rychty, ale biorąc pod uwagę, że dawny Fil-Pol nie mógł tutaj skorzystać z braci Włodyga czy Arka Stępnia, to jednak spodziewaliśmy się, że zespół z Wołomina będzie w stanie powalczyć o dobry wynik. No i nawet wszystko nieźle się zaczęło dla tej ekipy, bo w 1 minucie bramkę zdobył dla nich Wojtek Kulesza. I gdybyśmy byli złośliwi, to napisalibyśmy, że to była pierwsza i zarazem ostatnia dobra akcja Al-Maru w tym spotkaniu. Bo wszystko co wydarzyło się potem, to była kompromitacja. Ten zespół zaczął tracić gola za golem i tej spirali, która zaczęła się nakręcać, zupełnie nie był w stanie powstrzymać. A Mabo robiło na boisku co chciało i to bez większego wysiłku. Były bowiem sytuacje, że Al-Mar miał kontrę, popełniał prosty błąd i za chwilę zespół Wojtka Kuciaka mógł się cieszyć z kolejnego trafienia. Przegrywającym nic się nie układało, a swojego rodzaju podsumowaniem ich gry była bramka na 1:7, którą stracili po uderzeniu z własnego pola karnego bramkarza rywali, Michała Dudka. W drugiej połowie wyglądało to trochę lepiej ze strony Al-Maru, ale dwucyfrówki i tak nie udało się uniknąć. Ich katem był Karol Sochocki, który w ten sposób znacznie przybliżył się do korony króla strzelców w pierwszej lidze. Wynik 11:1 to prawdopodobnie jeden z najmniej chlubnych momentów w historii występów Al-Maru w amatorskiej piłce i nie będzie łatwo o tym zapomnieć. A co by było, gdyby na boisku był Arek Stępień? Strach pomyśleć. A najgorsze jest to, że przegrani naprawdę się starali, nie odpuszczali, a mimo to wyglądali przy rywalach jak dzieci, które dopiero poznają tajniki piłkarskiego rzemiosła. Dla Mabo to już drugi taki mecz z rzędu, gdzie na parkiecie robią co chcą i już po kwadransie wiedzą, że żadna krzywda im się nie stanie. A my możemy się cieszyć, że tego meczu nie puściliśmy na żywo. Bo takich rzeczy przed godziną 22:00 pokazywać się nie powinno.

Zespołem, który zna ból dotkliwych porażek jest Progresso. Chłopaki o poprzedniej serii woleliby jak najszybciej zapomnieć, ale przeciwko Łabędziom, które do tego momentu nie zdobyły jeszcze punktu, ekipa Marcina Jadczaka wcale nie była bez szans. Tyle że sama utrudniła sobie zadanie, bo znowu dysponowała bardzo wąską ławką rezerwowych, a w pierwszej połowie nie dysponowała także nominalnym bramkarzem. Pierwsze efekty tych okoliczności miały miejsce już w 52 sekundzie spotkania – Hubert Sochacki, pełniący rolę lotnego golkipera, niedokładnie zagrał do jednego z kolegów a skorzystał na tym Marcin Czesuch, który strzałem do pustej bramki dał prowadzenie drużynie Maćka Pietrzyka. I nie był to oczywiście ostatni przypadek, gdy Progresso samo prosiło się karę. W 6 minucie było już 0:2 z ich perspektywy i zanosiło się na kolejną wysoką porażkę. Im jednak mecz trwał dłużej, to postawa zespołu z Radzymina poprawiała się. Efektem tego był gol z 17 minuty autorstwa Bartka Balcera, który dawał do zrozumienia, że w tej potyczce wszystko jest jeszcze możliwe. Przegrywający z animuszem rozpoczęli wiec drugą połowę spotkania, ale mimo że mieli na jej początku kilka dobrych okazji, to potem znowu zaczęły dawać o sobie znać banalne błędy. A Łabędzie tylko na to czekały i praktycznie bez większego wysiłku podwyższyły swój stan posiadania do 4:1. I gdy już zaczęliśmy dopisywać zawodnikom z Sulejówka pierwszy komplet punktów w tej edycji, Progresso wróciło do gry. W 32 minucie dawno u nas nieoglądany Radek Gajewski przyczynił się do bramki na 2:4, a dosłownie w chwilę po tym, jak Łabędzie rozpoczęły grę od środka, Progresso przejęło piłkę i doszło do sytuacji sam na sam z bramkarzem! Ale na swoje nieszczęście Radek Gajewski nie zdołał pokonać Mateusza Perzanowskiego. Mimo to napór graczy w niebieskich koszulkach nie ustawał. Dwie kolejne akcje to dwa zaliczone słupki, potem była jeszcze jedna popsuta "setka", no i na tym emocje się skończyły. Łabędzie przetrwały trudny okres, końcówka należała już zdecydowanie do nich i mimo, że początkowo gol na 5:2 wpaść nie chciał, to tuż przed końcową syreną Maciek Pietrzyk podstemplował sukces Łabędzi, które tym samym opuściły strefę spadkową. Początkowo wydawało nam się, że ten sukces przyjdzie im łatwo, ale trzeba było jednak zostawić trochę zdrowia na parkiecie. Co do gry, to czepiać się nie będziemy, bo to było spotkanie, gdzie nie liczył się styl, ale cel. I ten został zrealizowany. A Progresso? Ta drużyna miała naprawdę sporo dobrych momentów w spotkaniu i śmiemy twierdzić, że gdyby akurat tego wieczora nie zabrakło Kamila Żmudy, to kto wie. Wiemy, że ten zespół ma pewne problemy i nie tak wyobrażał sobie obecny sezon, ale paradoksalnie obecna sytuacja może go scementować. I oby tak właśnie było.

A meczem, gdzie padło zdecydowanie najwięcej goli był ten trzeci, gdzie parę stworzyli In-Plus oraz Vaveosport. Łącznie było ich aż piętnaście, ale jesteśmy bardzo daleko od stwierdzenia, że tak duża liczba goli pozytywnie wpłynęła na odbiór tego widowiska. Przede wszystkim to z góry zakładaliśmy, że na niespodziankę nie ma co tutaj liczyć. Vaveo już w poprzednim sezonie gdy grało z In-Plusem i miało wówczas dużo lepszy skład, nie mogło wiele zdziałać i nie zdobyło nawet bramki. Teraz, gdzie kadra tej ekipy znowu była wąska (dopiero w trakcie spotkania dojechał jedyny rezerwowy), nie mieliśmy złudzeń, że to nie ma prawa wystarczyć na Księgowych, nawet jeśli ci również nie mogli skorzystać ze wszystkich swoich najlepszych graczy. I to się wszystko potwierdziło. Nawet fakt, że Vaveo prowadziło tutaj w 8 minucie 2:1 nic w naszych rozważaniach nie zmienił. Wiedzieliśmy, że prędzej czy później In-Plus złapie przeciwnika za gardło i go nie wypuści. Nie spodziewaliśmy się tylko, iż nastąpi to już w pierwszej połowie, gdzie główni kandydaci do mistrzostwa zaliczyli okres który wygrali 4:0, dzięki czemu premierowe 20 minut skończyło się wynikiem 5:2. Na początku drugiej odsłony, być może w wyniku delikatnej dekoncentracji, Vaveo trochę podgoniło, ale In-Plus tego wieczora wszystko dobrze kontrolował i wiedział na ile sobie może pozwolić. Jedna bramka różnicy to była oczywiście żadna przewaga, dlatego do roboty wziął się Rafał Barzyc, a jego szybkie dwa gole wybiły przeciwnikom z głowy marzenia o punktach. I tak naprawdę, to Vaveo może mówić o szczęściu, że przegrało tylko 5:10. Goli jakie mogli przyjąć powinno być zdecydowanie więcej, bo rywale przynajmniej trzykrotnie obili słupek ich bramki, a były też inne, dogodne okazje. I jeśli kogoś ich postawa tutaj pozytywnie zaskoczyła, to my jesteśmy zdecydowanie po drugiej stronie barykady. Vaveosport grał wtedy, kiedy In-Plus mu na to pozwolił i nawet przez moment nie było zagrożenia, że lider tabeli może się tutaj potknąć. Dla nas to był taki trochę podwórkowy mecz, gdzie teoretycznie każdy wiedział jak to się wszystko skończy, no ale przynajmniej jedni i drudzy trochę sobie postrzelali. Dużo bardziej Janek Szulkowski i spółka podobali nam się z In-Plusem rok temu, gdzie chociaż polegli 0:5, to piłkarsko byli dużo lepsi, tylko wówczas brakowało im skuteczności. Co do zwycięzców, to tak jak napisaliśmy – zrobili co do nich należało, mieli niesamowitą łatwość w organizowaniu sobie sytuacji strzeleckich i nie wyglądało, jakby grali na więcej niż 60-70% swoich możliwości. Zresztą – i tak najważniejsze były punkty i możliwość spokojnego oczekiwania na to, co zrobi Dar-Mar, Offside i…

Frodo KroosDe. Zespół Michała Wytrykusa miał teoretycznie najłatwiejsze zadanie z możliwych, bo rywalizował z Gold-Dentem, który jak na razie wszystkim bez wyjątku oddaje punkty. A gdyby sytuacja Dentystów nie była wystarczająco trudna, to tego konkretnego wieczora zrobiła się wręcz beznadziejna. Przemkowi Tucinowi zaczęli wypadać kolejni zawodnicy i z trudem udało się ukleić meczową szóstkę. Ale tylko jeden gracz na zmianę, gdzie brakowało wielu czołowych nazwisk – to wróżyło bardzo źle. Szczególnie przeciwko KroosDe, drużynie walczącej o najwyższe laury, która regularnie miewa obawy o mecze z tymi teoretycznie słabszymi, ale na końcu zawsze daje sobie z nimi radę. I tutaj też długo gra faworytom się nie układała. Co prawda początek mieli wyborny, bo po ładnym strzale Mikołaja Prybińskiego prowadzili 1:0, ale mimo to nadal mieli spore problemy, by oszukać skomasowaną defensywę Dentystów. No i doszedł do tego ogromny niefart, bo kilka dobrych sytuacji popsuli i kto oglądał to spotkanie na żywo, wie ile razy piłka po ich strzałach trafiała w słupek. Gold-Dent atakował z kolei bardzo rzadko, natomiast w 15 minucie dopisało mu szczęście, bo piłka po strzale Przemka Tucina odbiła się od słupka a następnie od zupełnie zaskoczonego Przemka Wycecha i mieliśmy remis. Ale nie łudziliśmy się, że beniaminek 1.ligi utrzyma ten punkt w garści. Wiedzieliśmy, że jest tylko kwestią czasu, aby KroosDe Team ustawił jedną dobrą akcję, wyszedł na prowadzenie i nie oddał go do samego końca. I chociaż znowu długo to trwało, to w 31 minucie Rafał Radomski znalazł sposób na dobrze broniącego Maćka Tucina i teraz trzeba było się postarać o jeszcze jednego gola, by uniknąć nerwowej końcówki. I zanim Mateusz Lewandowski w końcu załatwił sprawę, drużyna z Duczek znów dwukrotnie obiła obramowanie bramki Gold-Dentu. Łącznie naliczyliśmy chłopakom aż siedem takich strzałów! To też pokazuje, jak duża była różnica w sytuacjach pomiędzy tymi zespołami, natomiast trzeba oddać Gold-Dentowi, że serce na parkiecie zostawił. Paradoksalnie ten wynik 1:4 stanowi dla niego sukces, bo zapowiadało się na klęskę, na rzeź niewiniątek, tymczasem do 30 minuty tutaj (przynajmniej teoretycznie) wszystko było możliwe. Była to więc porażka z klasą. Natomiast co do KroosDe, to wiemy że oni za takimi meczami, gdzie zwycięstwo jest tylko kwestią czasu, nie przepadają. No i trochę się tutaj męczyli, ale grunt że na viktorię In-Plusu zdołali odpowiedzieć tym samym.

A co na to wszystko Dar-Mar i Offside? Tak naprawdę, to sami nie wiedzieliśmy, czego po tym meczu możemy się spodziewać. Wiele zależało od tutaj od kadry ekipy Pawła Buli i gdy zawodnicy już się rozgrzewali, a my widzieliśmy tylko sześciu zawodników do gry, to trochę o ten Offside zaczęliśmy się bać. Bo Dar-Mar miał z kolei niemal wszystkich tych, od których w największym stopniu zależy wynik spotkania – nie brakowało Daniela Gomulskiego, był też Daniel Matwiejczyk a ławka rezerwowych liczyła czterech solidnych graczy. I gdy tak połączyliśmy te puzzle w całość, to nie przyjmowaliśmy do wiadomości innej opcji, niż pewny sukces ekipy z Kobyłki. No ale ten zespół zagrał w czwartek słabiutko. Być może myślał, że Offside poprosi go tutaj o najniższy wymiar kary, tymczasem urzędujący mistrz rozpoczął spotkanie z wysokiego C i po 9 minutach prowadził 3:1! A wszystko za sprawą duetu Sebastian Kozłowski – Adam Matejak, który wykorzystywał każdą pomyłkę przeciwników i punktował ich niemiłosiernie. A odrobić dwa gole straty, nawet mając z tyłu głowy fakt, że przeciwnik na pewno opadnie w drugiej połowie z sił, wcale nie jest tak łatwo. I Dar-Mar boleśnie się o tym przekonał. Co prawda w 16 minucie zdobył bramkę kontaktową za sprawą strzału z rzutu wolnego Piotrka Manaja, ale przez kolejnych ponad 20 minut nie miał zupełnie pomysłu, jak dobrać się do skóry obrońcom tytułu. Owszem, w drugiej połowie ten zespół wyklarował sobie 2-3 sytuacje, ale żadnej z nich nie wykorzystał, a potem nawet gdy rywal grał w osłabieniu (po żółtej kartce dla Sebastiana Kozłowskiego), nie potrafił wykorzystać liczebnej przewagi. I nie zapowiadało się, że w tym temacie coś się może zmienić. A Offside, chociaż był w odwrocie, to skutecznie przeczekał trudny dla siebie okres i w końcówce dysponował trzema 100% okazjami, by marzenia Dar-Maru o mistrzostwie wyrzucić do kosza. Najpierw uderzał Sebastian Kozłowski i Norbert Kucharczyk cudem uniknął straty bramki, bo oprócz jego interwencji, w sukurs przyszedł jeszcze słupek. Za chwilę napastnik Offsidu znowu stanął oko w oko z bramkarzem i zamiast zabić mecz, chciał upokorzyć przeciwnika. Skończyło się na tym, że z prostej sytuacji nie trafił nawet w bramkę. Ale zdecydowanie najlepszą okazję zmarnował w 39 minucie Adam Matejak. On w sytuacjach "1 na 1" myli się niezwykle rzadko, ale w tym konkretnym przypadku Norbert Kucharczyk dokonał nie lada sztuki i wygrał ten pojedynek. Tyle że dla Dar-Maru to niewiele zmieniało. Tutaj i tak trzeba było poszukać gola i zespół doszedł do wniosku, że jako lotny bramkarz popracuje Daniel Matwiejczyk. I ta decyzja odmieniła losy spotkania. Popularny "Małpa" już w pierwszej akcji zagrał do Daniela Gomulskiego, a ten kapitalnie wypatrzył Piotrka Manaja, który niepilnowany na dalszym słupku dołożył stopę do piłki i mieliśmy remis! To było ledwie kilkadziesiąt sekund przed końcem spotkania! Offside nie wierzył w to co się stało, a pomyśleć że to był dopiero pierwszy akt tej tragedii. Bo wystarczyło dosłownie kilka chwil, by Dar-Mar odzyskał piłkę po wznowieniu jej ze środka boiska, Daniel Matwiejczyk podprowadził ją sobie kilka metrów i z sobie tylko znanych przyczyn zdecydował się na uderzenie. To było coś surrealistycznego, bo w takich sytuacjach próbujesz jeszcze rozgrywać, szukać sobie miejsca, przerzucasz odpowiedzialność na kolegę, a on zupełnie się takimi rzeczami nie przejmował i po prostu huknął z całej siły. Piłka ugrzęzła w siatce obok zupełnie zaskoczonego Piotrka Kowalczyka i coś co wydawało się nierealne, dokonało się na naszych oczach. To był prawdziwy powrót z zaświatów, bo Dar-Maru nie było w tym meczu, a jednak to on opuszczał parkiet w glorii triumfatora. Ta niesamowita końcówka jednym przyniosła wielką radość, a drugim ogromne rozczarowanie. Offside nie zasłużył na taki koniec, bo według nas rozegrał ten mecz doskonale pod względem taktycznym i nie tylko. Grał tak, jak na mistrza przystało, natomiast Dar-Mar zupełnie nie wyglądał jak drużyna, którą za miesiąc możemy nazwać nowym triumfatorem NLH. No ale taka jest piłka. Jednak paradoksalnie - mimo że to Dar-Mar zyskał trzy punkty, to uznanie kibiców zdobył zdecydowanie Offside.

Skróty wszystkich spotkań pierwszej ligi pojawiły się już w raportach meczowych. Na ich podstawie uzupełniliśmy statystyki, jakkolwiek jeśli widzicie jakiś błąd, to dajcie znać. Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy!

Komentarze użytkowników: