fot. © Google

Opis i magazyn 6.kolejki drugiej ligi!

30 stycznia 2022, 00:20  |  Kategoria: Ogólna  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Z tego co zdążyliśmy się zorientować, to środa była dla Was dobrym dniem. Mowa oczywiście o tych, którzy postawili trochę środków na BETFAN i ulokowali je na faworytów.

Pierwszym zespołem, którego zwycięstwo skutecznie przewidzieliście był StimaWell. Ekipa Kacpra Kraszewskiego mierzyła się z Burgerami Nocą, więc była to potyczka sąsiadów z tabeli. Paradoksalnie wyżej w ligowej hierarchii byli Mięsożercy, ale pod względem piłkarskim, lepiej wyglądała Stima. I choćby z tego powodu nasz ligowy bukmacher to właśnie w zawodnikach tego zespołu upatrywał potencjalnych odbiorców kompletu punktów. A sprawa trochę rozjaśniła się przed pierwszym gwizdkiem, gdy okazało się, że dawny MK-BUD ma bardzo mocny skład, z kolei Burgery nie mogły skorzystać z wielu ważnych graczy – Piotrka Jankowskiego, Bartka Sosnówki czy Piotrka Bobera. To powodowało, że nie dawaliśmy ferajnie Arka Daleckiego większych szans, nawet biorąc pod uwagę, że niektórzy zawodnicy Burgerów potrafią na boisku walczyć za dwóch. No i w swojej ocenie nie pomyliliśmy się i nie zwiódł nas nawet początek spotkania, gdzie to Burgery objęły prowadzenie za sprawą swojego kapitana. StimaWell szybko wziął się do pracy i na przestrzeni zaledwie minuty zdobył dwie bramki i mógł spokojnie myśleć o dalszej części meczu. Co prawda rywale od czasu do czasu potrafili się odgryźć, jednak ich wypady na połowę Stimy były sporadyczne. Z kolei prowadzący jakby czekali na to, kiedy by tu zadać kolejny cios. I zrobili to chwilę przed zakończeniem pierwszej połowy, gdy z dalekiego podania Krystiana Matulki kapitalny użytek zrobił Kamil Śliwowski. Dwie bramki różnicy w naszej ocenie nie pozostawiały złudzeń. Tym bardziej, że nie wierzyliśmy w jakiś skuteczny zryw Burgerów, które miały wąską kadrę i musiały odpowiednio szafować siłami. Ale po raz kolejny ta ekipa pokazała serce do gry. Na początku drugiej połowy zmarnowała co prawda pustą bramkę (nie trafił do niej Tomek Bylak), ale w 24 minucie Grzesiek Lewiński pokonał z bliskiej odległości bramkarza Stimy i było tylko 2:3. Gracze Kacpra Kraszewskiego zareagowali na to błyskawicznie. Praktycznie w następnej akcji swojego kolejnego gola zdobył Kamil Śliwowski, a lada moment przypomniał o sobie Dominik Ołdak. Tego nie można już było wypuścić z rąk i nawet jeśli mieliśmy wrażenie, że Stima nie gra na 100% swoich możliwości, to i tak spokojnie dowiozła trzy punkty do ostatniego gwizdka. Nie miał ten mecz wielkiego tempa i możemy jedynie żałować, że duże braki po stronie Mięsożernych nie pozwoliły im się tutaj rozwinąć. Brawa za walkę, za chęci, jednak jakość była po drugiej stronie boiska. I prawdę mówiąc ten wynik, a dokładnie jego konsekwencje w tabeli, dopiero teraz pokazują prawdziwy potencjał jednych i drugich. Bo Stima to w tym sezonie zespół z górnej połowy tabeli i to czwarte miejsce jest w ich zasięgu. Natomiast Burgery chyba muszą patrzeć przede wszystkim za siebie, bo mimo że gra jest dużo lepsza niż na początku sezonu, to w temacie utrzymania nie wszystko zostało jeszcze zrobione.

A jeszcze gorzej w kontekście zachowania drugoligowego bytu mają się sprawy u Ryńskich. A mówiąc szczerze, to oni na lokatę którą obecnie piastują, po prostu nie zasługują. No ale na ładne oczy nie jesteśmy ich w stanie zostawić na tym poziomie rozgrywkowym – o tym wszystkim zdecydują punkty, a tych na razie jest mało. I w perspektywie spotkania z Tubą, nie zapowiadało się, że ten dorobek specjalnie się powiększy. Chociaż? Jak wszyscy doskonale wiedzą Deweloperzy potrafią utrzeć nosa tym najlepszym a jako że przyjechali w środę w niezłym składzie, to oczekiwaliśmy, że faworyci nie będą mieli z nimi łatwo. No i dokładnie tak było. Pierwsze minuty spotkania należały jednak do Tuby, która bardzo szybko zmieniła wynik na 2:0 i trochę zadowolona z siebie spuściła z tonu. A Ryńscy dopiero się rozkręcali i błyskawicznie odpowiedzieli bramką na 1:2, a za chwilę mógł być już remis. Jak widać ten mecz otworzył nam się bardzo szybko, przez co dochodziło do sytuacji, że czasami niektórzy zapominali o obronie. Tak jak Ryńscy w 13 minucie, ale na ich szczęście we wszystkim połapał się Marcin Częścik, który wygrał pojedynek z dwoma rywalami. Jednak co się odwlekło, to nie uciekło – w 14 minucie gola nr 3 dla Tuby zdobył Damian Wyrobek, a w kolejnej akcji ten zespół obił nawet dwa słupki w jednym strzale! Trzy bramki przewagi mogłyby skutecznie pozbawić nadziei przeciwników, ale zamiast tego Tuba podała oponentom pomocną dłoń. Dwa banalne błędy w rozegraniu piłki spowodowały, że bardzo czujny Sebastian Ryński zdobył dwa gole w odstępie zaledwie kilkudziesięciu sekund. Zespół z Marek wrócił więc do gry, a na początku drugiej połowy powinien wyjść na prowadzenie! Najpierw sytuacji sam na sam z bramkarzem nie wykorzystał Mateusz Morawski, a potem Sebastian Ryński nie trafił z okolic z linii środkowej do pustej świątyni Tuby. Gdyby wówczas jedna z tych szans zakończyła się powodzeniem, Ryńscy zaszachowaliby faworytów. A jak łatwo się domyślić – zamiast tego sami stracili gola. W 36 minucie było już z kolei po sprawie, gdy Szymon Gołębiewski po raz drugi w tym meczu znalazł sposób na Marcina Częścika i wynik brzmiał 5:3. Ryńscy walczyli do końca, kilkanaście sekund przed finałową syreną zdobyli nawet gola, który pozwolił aktywować zatrzymywany czas, ale mimo tego, że w ostatniej akcji byli blisko by stworzyć zagrożenie pod bramką Kamila Sadowskiego, to ostatecznie musieli się pogodzić z minimalną porażką. No i znowu mogą żałować, bo nawet jeśli daleko nam do stwierdzenia, że byli lepsi, to okoliczności meczowe tak się ułożyły, iż nadarzyła się szansa, aby jakieś punkty zdobyć. Skończyło się jak zwykle, czyli na dobrym wrażeniu. Tuba trochę na własne życzenie utrudniła sobie tutaj sprawę, bo takie gole jak te na 2:3 i 3:3 po prostu nie przystoją. Najważniejsze jednak, że wszystko się dobrze skończyło, co zresztą pozwoliło im umocnić się na trzeciej pozycji w tabeli. Z szansami na więcej, zwłaszcza gdyby w najbliższej kolejce udało się postawić Wesołej.

A teraz idziemy do najlepszego i najbardziej emocjonującego spotkania z 6 kolejki 2.ligi. Auto-Delux, które było bezpośrednio po wysokim zwycięstwie nad N-BUDem, grało z Zabrodziaczkiem. Ci drudzy zdawali sobie sprawę, że nawet jeśli w tabeli dzieliło ich kilka miejsc od najbliższego rywala, to nie będzie to takie spotkanie, jak z Klimag. Domyślaliśmy się, że tutaj rozstrzygnięcie poznamy dopiero w samej końcówce, aczkolwiek nie spodziewaliśmy się, że zawodnicy wezmą to sobie tak bardzo do serca. Zacznijmy jednak od początku, a ten należał do Delux. Po celnym strzale Patryka Dybowskiego ekipa z Kobyłki objęła prowadzenie i utrzymywała je do 14 minuty. Wówczas Krzysiek Lewandowski z bliskiej odległości pokonał Adriana Skorupkę, chociaż zawodnicy Delux sugerowali sędziemu, że asystent przy tym golu czyli Piotrek Połodziuk chwilę wcześniej pomagał sobie ręką. No ale nie należało się na tym skupiać, bo wiadomo, że takie momenty rozkojarzenia i dekoncentracji, potrafią się źle skończyć. A skoro jesteśmy już przy skupieniu, to w 17 minucie zabrakło go Kamilowi Boguszewskiemu. Patryk Dybowski wystawił mu piłkę praktycznie na pustą bramkę, ale coś co wydawało się jedynie formalnością, skończyło się fatalnym pudłem i ukryciem twarzy w dłoniach. Ta sytuacja mogła mieć swoje konsekwencje, bo nawet jeśli Delux fajnie kontratakowali i płynnie przechodzili z obrony do ataku, to Zabrodziaczek też miał swoje okazje i Adrian Skorupka musiał być czujny. Na kolejną bramkę czekaliśmy do 30 minuty. Wówczas Patryk Dybowski wpakował piłkę do siatki po zgraniu jej przez Maćka Jasińskiego i na ławce rezerwowych Delux wybuchła euforia. A w jeszcze lepszy nastrój wprowadziła prowadzących informacja o żółtej kartce dla Michała Zawiszy. Dzięki temu zyskali 120 sekund gry w przewadze, gdzie wystarczyło rozegrać jedną dobrą akcję i zapewnić sobie przynamniej punkt. Ale ekipa Kacpra Pałki pokpiła sprawę. Nie dość, że nie zdobyła bramki, to chyba zlekceważyła Krzyśka Lewandowskiego, który w 35 minucie huknął z lewej nogi i doprowadził do remisu! Mecz zaczął się więc na nowo, ale paradoksalnie jego tempo było zdecydowanie wyższe niż na początku, gdzie przecież zawodnicy powinni mieć teoretycznie więcej sił. Teraz oglądaliśmy pojedynek cios za cios, gdzie akcja przenosiła się od jednego pola karnego w drugie. W tej "bijatyce" lepiej czuli się gracze Zabrodziaczka, aczkolwiek pierwszą piłkę meczową popsuł Kamil Boguszewski – jego strzał intuicyjnie obronił Bartek Kaput. Kolejne okazje należały do zespołu Darka Wiąckiewicza, ale jak na złość zaciął im się zawodnik, który w takich sytuacjach zwykle nie zawodzi. Piotrek Połodziuk nie wykorzystał przynajmniej dwóch 100% okazji do zdobycia bramki, co powodowało, że byliśmy już skłonni wpisać do systemu wynik 2:2. Na zegarze zostało dosłownie kilkanaście sekund i wtedy arbiter przyznał rzut wolny Zabrodziaczkowi. Spotkało się to z nerwową reakcją graczy Delux, ale rzecz miała miejsce dość daleko od ich bramki i nie wydawało się, że to może się dla nich źle skończyć. W ich polu karnym rozpychał się jednak Krzysiek Lewandowski, który tego dnia wyglądał świetnie i chyba czuł, że tej sytuacji nie może odpuścić. Za chwilę do piłki podbiegł Piotrek Połodziuk, skierował ją w stronę bramki, zasłonięty Adrian Skorupka odbił ją przed siebie a ta jak zaczarowana spadła pod nogi Krzyśka Lewandowskiego, który z całej siły wpakował ją do siatki – 3:2!! Jedni wściekli – na siebie, na sędziego, na cały świat – drudzy w euforii, bo chyba nawet nie liczyli na to, że uda się wycisnąć coś więcej niż remis. Jak to wszystko ocenić? Pamiętamy, że gdy Piotrek Połodziuk zbierał się do strzału, to pomyśleliśmy sobie, że dobrze by było, aby wynik 2:2 już się nie zmienił. Bo tutaj jedni i drudzy zasłużyli na to, by zabrać w drogę powrotną jakieś punkty. Stało się inaczej i Auto-Delux może mówić o ogromnym pechu, bo taka sytuacja jak ta kończy się golem w jednym przypadku na sto. Ciężko się z tym pogodzić, ale nawet jeśli w ich mniemaniu najwięcej winy jest po stronie sędziego, to niech obejrzą sobie zmarnowany strzał na pustą bramkę, to jak rozgrywali przewagę jednego zawodnika lub ostatnie minuty, gdzie tylko cud uchronił ich od tego, że gola na 2:3 nie stracili wcześniej. I jeśli według nich arbiter nie był wystarczająco dobry, to muszą zadać sobie pytanie, czy oni byli. A przechodząc do Zabrodziaczka, to miał tutaj trudne momenty i balansował na granicy porażki. No ale wtedy przypomniał o sobie Krzysiek Lewandowski. Kiedyś absolutny lider swojego zespołu i chociaż ostatnio oddał tę funkcję Piotrkowi Połodziukowi, to nie zapomniał jak się zdobywa bramki. I wcale byśmy się nie zdziwili, gdyby na ostatniej prostej to on był bohaterem swojego zespołu. W końcu nazwisko zobowiązuje.

Nie mieliśmy z kolei wielkich nadziei, że kolejny mecz rozgrywany w środę chociaż w połowie wciągnie nas tak mocno jak ten poprzedni. No ale nic dziwnego, bo AGD Marking był wręcz murowanym faworytem do zwycięstwa nad Klimagiem, chociaż gdy zobaczyliśmy skład ekipy Krzyśka Rozbickiego, to przeczuwaliśmy, że ta drużyna tanio skóry nie sprzeda. Przede wszystkim pojawił się Michał Szubka, która zagrał u nas tylko raz, ale przyczynił się do wygranej swojej ekipy przeciwko Auto-Delux. Nie brakowało też Patryka Maliszewskiego czy Czarka Kubowicza – to wszystko zbudowało w nas nadzieję, że nie będzie to mecz do jednej bramki. I nie był. Oczywiście tak jak można się było spodziewać, AGD było tutaj lepsze, miało więcej klasowych zawodników, to jednak nie był to dla drużyny z Radzymina spacerek. Oni musieli tutaj solidnie się namęczyć, by złamać opór Klimagu, no ale ze swoich zadań wywiązali się bardzo dobrze. Prowadzenie objęli w 6 minucie, po trafieniu Patryka Drużkowskiego, z kolei kluczowy moment pierwszej połowy to 14 minuta. Wówczas Klimag dochodzi do sytuacji dwóch na bramkarza, tyle że Adrian Kaflik zupełnie nie dostrzega swojego kolegi z zespołu i zamiast rozklepać golkipera, decyduje się na strzał, niestety bez efektu bramkowego. A reakcja Markingu jest błyskawiczna – dosłownie w następnej akcji Kacper Banaszek dokłada stopę do podania Michała Krajewskiego i jest 2:0. Gorszy od swojego brata nie chce być Kacper Banaszek, który również zapisuje się do meczowego protokołu i po 20 minutach mamy wynik 3:0. Przegrywający wiedzą, że wyjście z tych opresji będzie graniczyło z cudem, natomiast nie było u nich odpuszczania, wciąż chciało im się walczyć i zostali za to nagrodzeni, gdy w 26 minucie gola zdobył wspominany Michał Szubka. Tyle że na więcej nie starczyło już umiejętności. I piszemy to z pełną odpowiedzialnością. Były momenty, gdzie aż prosiło się by daną akcję rozegrać lepiej, no ale Patryk Maliszewski rozglądał się, szukał, ale piłki nie miał komu zagrać. I taki obrazek widzieliśmy często. Rywale wyglądali na tym tle znacznie lepiej i to oni byli zdecydowanie bliżsi, by zdobyć następnego gola w tym meczu. Udało im się to co prawda dopiero w 40 minucie, ale wynik 4:1 sprawiedliwie oddał to co zobaczyliśmy na parkiecie. Klimag i tak zagrał lepiej, niż można się było tego spodziewać, jednak na dobrze dysponowane AGD to było za mało. Natomiast jesteśmy zdania, że gdyby co tydzień grał tak jak w ostatnią środę, to miano "czerwonej latarni" 2.ligi już dawno przekazałby komuś innemu. Dla Markingu było to z kolei dopiero drugie zwycięstwo w tym sezonie, natomiast od pewnego momentu coraz się lepiej ogląda się tych młodych chłopaków. Chyba mecz z Wesołą dał im sporo pewności siebie, dzięki czemu nawet bez Daniela Giery czy Mariusza Rutkowskiego, poradzili sobie tutaj bez większego problemu. A to sugeruje, że ta radzymińska młodzież dojrzewa piłkarsko i jeszcze nie raz pozytywnie nas zaskoczy.

A nie po raz pierwszy w tym sezonie kolejkę 2.ligi wieńczył mecz z udziałem Wesołej. Chłopaki lubią grać późno i chociaż tak im jest po prostu wygodnie, to dzięki temu mają też pełną świadomość, co muszą zrobić, by utrzymać się na pierwszym miejscu. A ponieważ ich najgroźniejszy rywal czyli Zabrodziaczek, swój mecz wygrał, to oni musieli zrobić to samo z N-BUDem. Większych problemów z wykonaniem tej misji nie zakładaliśmy – dlaczego? Otóż skład Budowlanych na to spotkanie stał pod dużym znakiem zapytania. Początkowo Marcin Zaremba miał tylko kilka chętnych osób i chociaż ostatecznie na mecz przyjechało siedmiu zawodników, to nie wszyscy nadawali się do gry. Ale nie piszemy tego, by kogokolwiek usprawiedliwiać, bo Wesoła też nie grała optymalną kadrą, a poza tym jak wychodzi się na mecz, to takie rzeczy przestają mieć znaczenie. A jak to spotkanie wyglądało? Tak jak niemal wszystkie z udziałem drużyny Rafała Sosnowskiego. To oni mieli piłkę, to oni dyktowali tempo, a N-BUD musiał mocno pracować w defensywie, ale nawet to nie zawsze przynosiło odpowiednie efekty. Wesoła zaczęła bowiem z wysokiego C, gdzie na przestrzeni pierwszych 10 minut miała na swoim koncie pięć dogodnych okazji do zdobycia bramki, z czego wykorzystała dwie. N-BUD dość szybko miał więc co odrabiać i tak jak wiele ekip grających przeciwko liderowi rozgrywek, wpierw musiał stworzyć sobie jakąś dobrą akcję, by w ogóle uwierzyć, że jest tutaj w stanie cokolwiek zrobić. No i w 11 minucie miejscowi faktycznie zapędzili się pod pole karne rywala i mimo, że Mateusz Dąbrowski gola nie zdobył, to dało do gospodarzom odwagę, by pokusić się o coś więcej. I w 11 minucie było już tylko 1:2, gdy Patryk Ryński skutecznie wykorzystał rzut wolny. To był okres niezłej gry N-BUDu, który za chwilę mógł nawet doprowadzić do wyrównania, ale ostatecznie przełożył sprawę na drugą połowę, tym bardziej że po kartce dla Rafała Kolasy zaczynał ją w przewadze. Nie udało się jednak zamienić tych okoliczności na gola, z kolei w 25 minucie sprytnie wykonany rzut wolny przez Wesołą dał jej bramkę na 3:1. Ale i wtedy biało-niebiescy nie odpuścili. Lada moment Mateusz Hopcia wykorzysta błąd Rafała Kolasy i znów zmniejszy straty, tyle że radość z tego trafienia potrwała kilkanaście sekund, bo natychmiast odpowiedział Michał Alberski. N-BUD nie chciał pozostać dłużny i Mateuszowi Hopci zabrakło w 27 minucie lepszego ułożenia ciała, by z najbliższej odległości wepchnąć piłkę do siatki. No ale na tym to co dobre po stronie miejscowych skończyło się. Dalsza część spotkania to już przewaga faworytów, którzy bramką Patryka Jacha pozbawili swoich oponentów złudzeń, a w samej końcówce dołożyli jeszcze dwa trafienia i mogli się cieszyć z piątego zwycięstwa w sezonie. Podsumowanie? Tak naprawdę to moglibyśmy przepisać je z wielu poprzednich meczów z udziałem Wesołej. Duża przewaga we wszystkich statystykach, sporo sytuacji podbramkowych, chwilowa zawieszka, ale ogólnie wszystko pod kontrolą. No i cóż – medal praktycznie pewny i teraz byle tylko zdobyć przynajmniej trzy punkty w dwóch najbliższych meczach, a wówczas losy tytułu rozstrzygną się w ostatnim spotkaniu. Chociaż wiadomo, że oni będą dążyć, by temat załatwić wcześniej. A N-BUD? Trzecia kolejna porażka postawiła tę ekipę lekko ponad kreską, ale na ten moment to nie jest zespół do spadku. Ale jeśli ta seria jeszcze trochę potrwa, to łatwo może się nim stać...

Skróty wszystkich spotkań drugiej ligi pojawiły się już w raportach meczowych. Na ich podstawie uzupełniliśmy statystyki, jakkolwiek jeśli widzicie jakiś błąd, to dajcie znać. Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy!

Komentarze użytkowników: