fot. © Google

Opis i magazyn 8.kolejki trzeciej ligi!

20 lutego 2022, 19:25  |  Kategoria: Ogólna  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Walka o miejsca 1-2 w 3.lidze została zakończona! Awans uzyskały Moja Kamanda i JMP, z kolei goryczy spadku doświadczyła drużyna Las Vegas Parano.

No i od razu powiemy kilka słów o tym, w jakich okolicznościach Las Vegas pożegnało się z trzecią ligą. Teoretycznie ta drużyna nie mogła sobie wybrać lepszego rywala w kontekście stempla na utrzymaniu niż Beer Team, bo rywale zajmowali przed tą kolejką ostatnie miejsce w tabeli, z zaledwie jednym punktem na koncie. Ale ostatnimi czasy fani złocistego trunku wyglądali dużo lepiej aniżeli ich wyniki i dla nas to był wyraźny znak, że gdy przyjdzie do najważniejszych spotkań w tej edycji, to oni nie będą w nich bez szans. Poza tym styl prezentowany przez Beer Team niekoniecznie musiał pasować Las Vegas, co sugerowało, że nawet jeśli faworytem pozostawało Las Vegas, to tutaj meczu do jednej bramki nie zobaczymy. No i to się potwierdziło. Mecz zaczął się od dobrej gry zespołu Grześka Dąbały, który stworzył sobie kilka okazji, wyszedł na prowadzenie i mogło się wydawać, że wszystko ma pod kontrolą. Ale z biegiem czasu to Beer Team zaczął dochodzić do głosu, a prawda jest taka, iż przeciwnicy bardzo mu w tym pomogli. Las Vegas atakowało bowiem zbyt dużą liczbą graczy, co powodowało, że przy ewentualnej stracie szybcy napastnicy Beer Teamu mogli się rozpędzić i nie dawali dogonić. To z kolei dawało im wiele dobrych okazji pod bramką Roberta Leszczyńskiego, który w 14 minucie został pokonany po raz pierwszy, w 15 po raz drugi, a tuż przed przerwą po raz trzeci. Sytuacja zmieniła się więc o 180 stopni i widząc jak ten mecz przebiega, nie widzieliśmy szans na jakąkolwiek zmianę obrazu gry. Tym bardziej, że w obozie Vegas rozpoczęły się dyskusje, które zamiast scementować zespół na najważniejsze 20 minut w tej edycji, niekorzystnie wpłynęły na atmosferę oraz samą grę zespołu. To szybko się zemściło, bo Beer Team tuż po przerwie miał już trzy gole zapasu i spokojnie kontrolował tę potyczkę. Oczywiście zdarzały się momenty słabości, które Vegas wykorzystywało i dochodziło na dystans dwóch bramek, ale na więcej prowadzący nie pozwalali. A gdy w 38 minucie Konrad Kanon wykorzystał rzut karny, było już jasne, że właśnie oglądamy ostatnie minuty Vegas jako uczestnika trzeciej ligi. I chociaż formalnie czwartoligowcem ten zespół zostanie po ostatnim meczu, to już teraz może sprawdzać, z kim przyjdzie mu się tam zmierzyć. I to nie jest przypadek, bo ta ekipa zawaliła dwa kluczowe dla siebie spotkania – ten z Byczkami i ten ostatni. Nie może więc mówić o pechu, o nieszczęśliwym zbiegu okoliczności – dała z siebie za mało i to powoduje, że na jakiś czas od trzeciej ligi odpocznie. Z kolei Beer Team, mimo że jego sytuacja wydawała się być beznadziejna, wciąż jest w grze o pozostanie na tym szczeblu rozgrywkowym. Co więcej – biorąc pod uwagę formę oraz fakt, że w ostatniej kolejce zagra z dołującym NetServisem, to coś nam się wydaje, że ta cudowna ucieczka w ich wykonaniu powinna się udać!

A skoro zahaczyliśmy o NetServis, to przejdźmy od razu do meczu z udziałem tej drużyny. Chłopakom w konfrontacji z Razem Ponad Promil do utrzymania wystarczał remis. Nie była to misja niemożliwa, bo przeciwnicy nawet jeśli w tej edycji pozytywnie zaskakują, to ostatnio potrafili przegrać z Las Vegas, więc jak widać wiele zależy od tego, na jaki dzień zespołu Łukasza Głażewskiego się trafi. Jak było w tym przypadku? Naszym zdaniem Promil był tego wieczora do ugryzienia, natomiast Internetowym nie po raz pierwszy w tym sezonie zabrakło po prostu argumentów. Zacznijmy jednak od początku. Biorąc pod uwagę liczbę wykreowanych okazji, pierwsza połowa była wyrównana. Gdy jedni zaatakowali, to drudzy niemal natychmiast byli w stanie odpowiedzieć i podobnie było jeśli chodzi o bramki, jakie zobaczyliśmy w premierowych 20 minutach. Strzelanie rozpoczął Patryk Woźniak, ale kilka chwil później mocne uderzenie Adama Stańczuka doprowadziło do wyrównania. Pierwsza płowa zakończyła się więc remisem i to takim, który jednym i drugim otwierał drogę do ewentualnego zwycięstwa, bo tutaj nie było kogoś zdecydowanie lepszego czy słabszego. Podobnie rozpoczęła się zresztą druga połowa, ale po tym jak w 24 minucie Promil znowu wyszedł na prowadzenie, NetServis zaczął popełniać coraz więcej błędów. Nie jest tajemnicą, że ta drużyna potrafi sama zaprószyć ogień we własnym polu karnym albo w sytuacji, którą powinna dość łatwo wyjaśnić, nie potrafi tego zrobić, na czym przeciwnik łatwo korzysta. I tak też było w tym przypadku, dzięki czemu przewaga zespołu w żółtych koszulkach zaczęła rosnąć. W 28 minucie było już 3:1 dla "Kanarków", ale wtedy zagapienie w ich obronie wykorzystał Robert Koc i sytuacja nadal nie była wyjaśniona. Tyle że Internetowi nie poszli za ciosem. Brakowało im elementu zaskoczenia, ich ataki były bardzo przewidywalne dla konkurentów, z kolei Promil jak już pojawiał się w okolicach świątyni Czarka Szczepanka, to od razu robiło się gorąco, co w połączeniu z dobrym dniem jaki miał Przemek Pawlik, za chwilę przyniosło nam rozstrzygnięcie. Ten zawodnik najpierw sam wpisał się na listę strzelców, potem zanotował asystę przy trafieniu Norberta Kamińskiego i wynik końcowy brzmiał 5:2. I nie ma mu się co dziwić, bo NetServis zagrał po raz kolejny bezbarwnie, bez pomysłu i naprawdę nie trzeba było wiele, by pokazać mu miejsce w szeregu. A ta porażka ma poważne konsekwencje, bo jeżeli Net przegra we wtorek z Beer Teamem, to spada z ligi i w naszej ocenie to bardzo prawdopodobny scenariusz. Z kolei Promil teoretycznie ma jeszcze szansę na trzecie miejsce, natomiast musi liczyć, że Adrenalina przegra z Byczkami a sam musiałby pokonać AutoSzyby. Według nas to byłby cud, aby wszystko ułożyło się pod drużynę Łukasza Głażewskiego, natomiast wiary nie wolno im stracić. Bo w ich sytuacji to właśnie od niej wszystko się zaczyna.

Wiara była również potrzebna w obozie Adrenaliny. Bo żeby zachować szansę na promocję, drużyna z Ząbek musiała pokonać Moją Kamandę, co oczywiście nie było nierealne, ale gdy zobaczyliśmy, że Robert Świst musi sobie radzić bardzo okrojonym składem, gdzie brakowało choćby braci Bełczyńskich a początkowo też Valika Chopaniuka (dojechał z kilkunastominutowym opóźnieniem), to nie widzieliśmy innej opcji, niż ósma z rzędu wygrana liderów rozgrywek. Ale mecz zaczął nam się najlepiej jak mógł, czyli od bramki jaką zdobył Marek Kowalski. To trafienie podziałało jak płachta na byka i Kamanda bardzo szybko zorientowała się, że nie może tutaj niczego odkładać na później, że nie ma co liczyć iż przeciwnik się zmęczy, tylko trzeba jak najszybciej brać się do roboty. No i chłopaki słowa zamienili w czyn, bo w kolejnych minutach mieli mnóstwo dogodnych okazji, na czele z rzutem karnym, ale jak na złość – nic nie chciało im wpaść. Przełamanie nastąpiło dopiero w 11 minucie, za sprawą celnego uderzenia Mateusza Smoktunowicza, natomiast gdy już myśleliśmy, że to początek rozpadu koncepcji Adrenaliny na to spotkanie, ten zespół wreszcie zaczął się odgryzać. I miał swoje okazje, aczkolwiek teraz to on doświadczył blokady, z kolei Kamanda zaczęła punktować swoich przeciwników i w pewnym momencie prowadziła już 3:1. Przegrywający nie dawali jednak za wygraną. W 20 minucie Valik Chopaniuk pokonuje strzałem z dość ostrego kąta Łukasza Trąbińskiego, a niewiele zabrakło, by tuż przed syreną na tablicy świetlnej pojawił się wynik 3:3. Ale to wszystko było fajnym sygnałem przed drugą połową. No i faktycznie – Adrenalina jakby poczuła krew i za wszelką cenę dążyła do remisu. Nie wykorzystała jednak dwóch niezłych okazji, z kolei w 25 minucie sama straciła gola, a wszystko co było potem wszyscy już wiecie. Możemy jedynie żałować, że to dobre spotkanie zakończyło się przedwcześnie, bo wcale nie jest powiedziane, że przegrywający nie wrócili by do niego po raz kolejny. Oczywiście zakładając, że graliby z bramkarzem, bo bez niego sprawa trzech punktów rozstrzygnęłaby się bardzo szybko. No ale to już tylko nasze dywagacje. Moja Kamanda wygrała ósmy kolejny mecz i zapewniła sobie udział w 2.lidze. Teraz wystarczy jej remis z JMP, a do swojego dorobku dołoży drugi tytuł mistrzowski z rzędu. Czy tak się stanie? Przekonamy się we wtorek. A Adrenalina? Ona walki o promocję pozbawiła się sama. Przez nieodpowiedzialne zachowanie własnego bramkarza nie dała sobie szans, by sprawdzić jaki byłby wynik po 40 a nie po 25 minutach. Teraz pozostaje jej walka o utrzymanie 3 miejsca, co byłoby dużym osiągnięciem i co w perspektywie meczu z Byczkami nie wydaje się wielkim wyzwaniem. Ale chłopaki muszą uważać. Trzeba się pozbyć całej negatywnej energii, która być może jeszcze gdzieś w nich siedzi. I pamiętać, że jeśli piłkarsko będą lepsi i będą zamieniać na gole stwarzane przez siebie sytuacje, to bez względu na to kto będzie sędziował, krzywda im się nie stanie.

Dosłownie przed chwilą pisaliśmy z kolei o Byczkach, które mogą stanąć Adrenalinie na drodze do 3 miejsca. Jeszcze kilka tygodni temu takie zdanie być może zostałoby wyśmiane, ale ostatnie wyniki zespołu Dawida Pływaczewskiego wcale nie są takie złe, a z racji porażki NetServisu z Promilem, ekipa ze Starych Babic była już nawet pewna utrzymania. Tym samym ze spokojem mogła podejść do spotkania z Bad Boys, którzy byli oczywiście zdecydowanymi faworytami w tej parze. Ale uprzedzając rozwój wypadków – nie był to najlepszy mecz w wykonaniu ekipy Michała Szczapy. Od samego początku gra tej ekipy nie przekonywała, nie kleiła się i nic dziwnego, że tutaj bardzo długo pachniało sensacją. Bo Byczki grały wyjątkowo skutecznie, a już samego siebie pod tym względem przechodził Kacper Krzyt, który ilekroć dotykał piłki, ta za chwilę wpadała do siatki. W pewnym momencie zrobił się mecz Bad Boys VS Kacper Krzyt i co ciekawe – to gracz Byczków wychodził z tej konfrontacji zwycięsko, prowadząc 3:2. A gdy w 19 minucie na 4:2 dla beniaminka NLH podwyższył Konrad Wiśniewski, przeszła nam przez głowę myśl, że być może właśnie jesteśmy świadkami sporej niespodzianki. Ale Bad Boys nie chcieli tak tego zostawić. I na początku drugiej połowy dali wyraźny sygnał, że nie biorą pod uwagę żadnej wpadki. W 25 minucie kontaktową bramkę zdobywa dla nich Bartek Woźniak, potem na listę strzelców wpisuje się Daniel Woźniak i mamy remis. Lada moment Byczki nie wykorzystują doskonałej okazji, by znowu być o bramkę z przodu, a później mają pecha, bo po kuriozalnym samobójczym z ich prowadzenia pozostało już tylko wspomnienie. Mimo to chłopaki nie zamierzają się poddawać. W 33 minucie naciskany Paweł Woźniak popełnia błąd, z którego korzysta oczywiście Kacper Krzyt i znów jest remis. Końcówka meczu należy jednak do Złych Chłopców. A kluczowe trafienie zalicza Piotrek Stańczak. Ten zawodnik miał nie grać, miał odpoczywać, ale widocznie gdzieś w kościach przeczuwał, że wchodząc chociaż na chwilę, może pomóc swojej drużynie. I miał rację! W 36 minucie zawstydza on kolegów z przedniej formacji i ładną podcinką oszukuje Dawida Pływaczewskiego. Ale sprawa nie jest jeszcze rozstrzygnięta. Jeden gol różnicy to bardzo mało i Bad Boys dążą do kolejnego, który wyjaśniłby temat kompletu punktów. Sytuacje są, a najlepszą marnuje Radek Stańczak, który praktycznie z metra nie trafia do pustej siatki. I to mogło się zemścić, bo lada moment bramkarz Byczków decyduje się na strzał i trafia w słupek! Centymetry dzieliły debiutantów od jednego punktu, a zamiast tego za chwilę zostali pozbawieni jakichkolwiek złudzeń, gdy gola na 7:5 strzela Kuba Stryjek. No i tak ten mecz się zakończył, ale w Bad Boys wielkiej euforii nie było. Gra była daleko od oczekiwanej, no a poza tym te trzy punkty niczego w ich sytuacji nie zmieniły. Podium odjechało już w siną dal i jedyne o co można powalczyć to czwarte miejsce i oczywiście trzeba to zrobić. W kwestii Byczków to zagrały tutaj lepiej niż można się było spodziewać. Jeden zawodnik ofensywny więcej i kto wie, czy niespodzianka nie doszłaby do skutku. Ale oni i tak to co mieli w tym sezonie zrobić, to zrobili. Utrzymanie jest bowiem pewne, a przecież gdybyśmy po połowie sezonu mieli wskazać drużynę, która ma najmniejsze szanse na pozostanie w 3.lidze, to byliby to oni. I tacy z nas właśnie eksperci…

Pomyliliśmy się również w ocenie wyniku spotkania AutoSzyby – JMP. Ale akurat w tym przypadku nie mamy do siebie większych pretensji, bo w takim meczu, gdzie spotykają się zespoły z czuba ligowej stawki, wiadomo że może zdarzyć się wszystko. Co przemawiało więc za AutoSzybami? To co zawsze – ten zespół od wielu lat ma świetne końcówki sezonu, tak jakby zgrywał się ze sobą przez poprzednie mecze, aż wreszcie dochodzi do takiej formy, dzięki której trudno go powstrzymać. I naprawdę ciężko było ocenić, czy ta sztuka uda się ekipie JMP, która z jednej stronie potrafi grać bardzo zdyscyplinowanie, ale też nie zapominajmy, że wiele goli potrafiła stracić z zespołami znacznie niżej notowanymi. A tutaj musiała odpierać ataki naprawdę znakomitych graczy i jak pokazał sam mecz – nie zawsze czyniła to skutecznie. Ba! Po 17 minutach ekipa Damiana Zalewskiego przegrywała 0:2 i według nas mogła się cieszyć, że to były tylko dwa gole straty. Bo okazji było więcej i choćby bezpośrednio po tym, jak bramkę na 2:0 zdobył Łukasz Flak, Szyby dysponowały kolejną wyborną okazją, którą JMP wyjaśniło niecałe pół metra przed własną bramką! I jak się później okazało – to był moment zwrotny całego spotkania. Bo ta sama akcja miała swój ciąg dalszy i za chwilę zrobiło się 1:2, gdy błąd Rafała Muchy wykorzystał Adrian Wrona. A to wcale nie był koniec pomyłek tych najbardziej doświadczonych graczy Szyb. Nie mija kilkanaście sekund, a niedogadanie Artura Jaguszewskiego z Christianem Musu spowodowało, że Tomek Cześnik miał przed sobą pustą bramkę i okazji nie zmarnował. I to, na co ekipa Kamila Wiśniewskiego tak cierpliwie pracowała, straciła praktycznie w mgnieniu oka. Nam było to oczywiście na rękę, bo to zwiastowało ogromne emocje w drugiej połowie. I ta część spotkania od razu zaczęła się od mocnego akcentu. Najpierw okazje marnuje JMP, potem sytuacji sam na sam nie wykorzystuje Bartek Bajkowski, ale ten sam zawodnik za chwilę naprawia wcześniejszą pomyłkę i przywraca prowadzenie Szybom. I znowu rozpoczyna się okres dominacji zawodników w białych koszulkach. Za chwilę sytuacji oko w oko z bramkarzem JMP nie wykorzysta Łukasz Flak, a potem nasze notatki wykazują jeszcze trzy okazje dla prowadzących (w tym strzał w słupek), co tylko pokazuje, że AutoSzyby zdawały sobie sprawę, jak niebezpiecznym jest zaledwie jednobramkowe prowadzenie. No i jak można się łatwo domyśleć, te niewykorzystane okazje zemściły się. Bramkę zdobył Adrian Wrona i znowu mieliśmy remis. I w tym momencie warto sobie zadać pytanie, czy Szyby dobrze zrobiły grając w tym momencie all-in. Bo tak należy odczytywać ich grę z wysoko wysuniętym bramkarzem. Ta taktyka nie sprawdziła się, bo Artur Jaguszewski w 34 minucie oddaje za lekki strzał, piłka zostaje zablokowana, po czym Damian Zalewski z własnej połowy pakuje ją do opuszczonej świątyni rywala. Mecz rozgrzewa nas na dobre. Teraz to Szyby są w odwrocie, jednak dzięki kapitalnej indywidualnej szarży Łukasza Flaka wracają do gry – zaskakujący strzał z prawej nogi i Tomek Kalinowski daje się pokonać. Teraz jesteśmy już na tyle skołowani, że sami nie wiemy komu bliżej do trzech punktów. Decydująca akcja rozgrywa się w 39 minucie. Damian Zalewski zagrywa do Piotrka Jędry, ten dobrze chroni piłkę przed naciskającym go Christianem Musu, podciąga z nią kilka metrów i płaskim strzałem pokonuje Artura Jaguszewskiego! JMP tę skromną zaliczkę dowozi do ostatniego gwizdka a wraz z jego sygnałem triumfatorzy padają sobie w ramiona. To był bardzo trudny mecz, kilkukrotnie byli w nim nad przepaścią, ale zdołali się uratować, po czym sami sprowadzili rywala na krawędź zbocza. Oczywiście chcąc zachować rzetelność, to trzeba powiedzieć, że było w tym sporo szczęścia, bo jednak z perspektywy całego spotkania remis byłby chyba rozstrzygnięciem sprawiedliwym. Ale to nie ma już większego znaczenia. JMP wygrywa i bukuje sobie bilet do 2.ligi, a we wtorek powalczy o mistrzostwo tego poziomu rozgrywkowego. Brawo! AutoSzyby o promocji nie mają już co marzyć, a sprawa tak się skomplikowała, że nawet zwycięstwo w ostatniej kolejce z Promilem nic nie będzie znaczyło, jeśli Adrenalina pokona Byczki. Szkoda, ale to nie jest pierwszy raz, gdy widzimy w ich przypadku coś takiego. I teraz już z perspektywy czasu, chyba można było przewidzieć, że tak to się wszystko skończy.

Skróty wszystkich spotkań trzeciej ligi pojawiły się już w raportach meczowych. Na ich podstawie uzupełniliśmy statystyki, jakkolwiek jeśli widzicie jakiś błąd, to dajcie znać. Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy!

Komentarze użytkowników: