fot. © Google

Opis i magazyn 8.kolejki drugiej ligi!

21 lutego 2022, 00:19  |  Kategoria: Ogólna  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Nic nie wskazywało na to, że mistrza 2.ligi poznamy wcześniej niż w ostatniej kolejce. Ale potknięcia Wesołej spowodowały, że tytuł zapewnił sobie Zabrodziaczek!

Do spotkania z udziałem mistrza zaplecza elity dojdziemy za chwilę, natomiast najpierw przyjrzymy się potyczce z godziny 20:05, która rozegrała się między N-BUDem a Ryńskimi. No i pójdzie tutaj szybko, bo Budowlani zdemolowali Deweloperów w stosunku aż 12:4. Prawdę mówiąc, gdy tylko dowiedzieliśmy się, że w obozie Ryńskich zabraknie Mateusza Morawskiego, to było jasne, że chłopakom może być ciężko. No ale takiego lania absolutnie się nie spodziewaliśmy, tym bardziej, że to ekipa z Marek wyszła tutaj na prowadzenie. W głowie mieliśmy tradycję, w której Ryńscy jak zwykle świetnie wyglądają w premierowych 20 minutach, a potem dzieje się z nimi coś niedobrego, no ale w tym przypadku gra załamała się dużo wcześniej. Tak naprawdę, to po tym jak do wyrównania doprowadzili rywale, na parkiecie była już tylko jedna drużyna. Ryńscy totalnie się pogubili, praktycznie zapomnieli o obronie dostępu do własnej bramki, a gdy dołożymy do tego masę fatalnych podań w kulminacyjnych momentach, po których rywal błyskawicznie wybiegał z kontrą, to ten obraz nędzy i rozpaczy łatwo sobie wyobrazić. Jednym słowem DRAMAT. Już do przerwy było 1:5, a potem było jeszcze gorzej, bo w tym podwórkowym spotkaniu N-BUD zdobył łącznie dwanaście goli, a stracił cztery. Tak słabych Ryńskich jeszcze w tym sezonie nie oglądaliśmy i jeśli zdamy sobie sprawę, że oni do utrzymania potrzebują wygrać w ostatniej kolejce z Auto-Delux (i tego, że AGD Marking nie wygra ze StimaWell), to może być ciężko. Mamy nadzieję, że to był wyłącznie wypadek przy pracy i w najbliższą środę zobaczymy zupełnie innej podejście tej ekipy. W przeciwnym wypadku – witaj 3.ligo. N-BUD jest już z kolei pewny utrzymania. Tak naprawdę ma również wiedzę, że maksymalnie może skończyć ligę na czwartym miejscu i o to przyjdzie mu powalczyć za kilka dni. Na szczęście z Burgerami nie zapowiada się na mecz do jednej bramki, szczególnie że spotkania tych ekip to zawsze walka do ostatnich sekund, nierzadko zakończona remisem. I za takie coś trzymamy kciuki.

Zupełnie inny mecz (uff!) obejrzeliśmy z kolei jako drugi w środowy wieczór. Zabrodziaczek podejmował w nim AGD Marking. Z jednej strony różnica punktowa między tymi zespołami była naprawdę spora, ale domyślamy się, że nikt kto jest wnikliwym obserwatorem 2.ligi nie odważyłby się tutaj stwierdzić, że ten mecz może się skończyć tylko w jeden sposób. AGD, nawet jeśli nie walczy już o medale, to żadnego spotkania nie odpuszcza, z każdym gra jak równy z równym, a przecież sytuacja na tyle się skomplikowała, że chłopaki z Radzymina musieli zacząć oglądać się za siebie, bo dość niespodziewanie za ich plecami pojawiła się strefa spadkowa. Byliśmy więc pewni, że tutaj zobaczymy dobry i wyrównany pojedynek, który nawet w jednym procencie nie będzie przypominał tego, zakończonego chwilę wcześniej. I zawiedzeni nie jesteśmy. Z pełną odpowiedzialnością możemy stwierdzić, iż spotkało się dwóch godnych siebie konkurentów a końcowy wynik może być złudny. Dlaczego? Otóż AGD od pewnego czasu lideruje mało chlubnej statystyce zmarnowanych sytuacji 100%. I w tym meczu ten ich festiwal nieskuteczności trwał niestety w najlepsze, co w rywalizacji z tak silnym przeciwnikiem jak Zabrodziaczek musiało się źle skończyć. Tym bardziej, że już od 4 minuty lider tabeli objął prowadzenie po trafieniu Piotrka Połodziuka. Ale Marking zupełnie się tym nie przejął i w ciągu kilku następnych minut miał przynajmniej dwie 200% sytuacje, aby doprowadzić do wyrównania. Najpierw fatalne pudło na pustą bramkę zanotował Kacper Banaszek, który nie musiał się decydować na strzał z pierwszej piłki, bo miał tyle czasu, że spokojnie mógł ją jeszcze przyjąć. Zdecydował inaczej i trafił w słupek. Ale to jeszcze nie było apogeum pecha. W 10 minucie AGD znów melduje się w polu karnym przeciwnika, dochodzi tam do małego zamieszania, aż w końcu piłka spada pod nogi Damiana Kossakowskiego. Ten uderza ją w kierunku bramki, ale praktycznie na linii bramkowej tor jej lotu przecina… kolega z drużyny, a konkretnie Kamil Kośnik. W tym momencie brakowało tylko muzyczki z Benny Hilla, która wybrzmiałaby z głośnika. Wiemy, że Markingowi nie było wtedy do śmiechu, jednak sztuką było przynajmniej jednej z tych okazji nie wykończyć. Ale było jeszcze kilka następnych. Zarówno w pierwszej, jak i drugiej połowie, fatum wisiało nad zawodnikami w białych koszulkach i za nic nie chciało ich odpuścić. Zabrodziaczek miał więc trochę szczęścia i zdawał sobie sprawę, że to skromne prowadzenie może mu nie wystarczyć, by zgarnąć trzy punkty. Sytuacja trochę się skomplikowała pod koniec premierowej części, gdy kontuzji nabawił się Bartek Kaput. W jego miejsce między słupki wskoczył Marcin Paź i pewnie wielu myślało, że to idealny moment, by AGD wreszcie się przełamało. Ale Marcin nie chciał być gorszy od swojego poprzednika i mimo, że nominalnym bramkarzem nie jest, to bronił bez zarzutu. W dodatku dobrze też rozgrywał i to właśnie z jego inicjatywy powstała akcja, po której padła decydująca bramka w tym meczu. Zabrodziaczek wywalczył rzut rożny, Piotrek Połodziuk podał do Mateusza Pazia, a ten uderzył w stronę bramki Igora Różańskiego i Zina ku zaskoczeniu wszystkich wpadła do siatki. Nie było to mocne uderzenie, ani nawet precyzyjne, ale bramkarz Markingu chyba nie wiedział jak się zabrać do jego obrony i skończyło się klapą. Przegrywający walczyli do samego końca, chcieli wyjechać z Zielonki przynajmniej z bramką na koncie, ale ta sztuka nie udała się i wynik końcowy brzmiał 2:0. I wtedy jeszcze nikt nie przypuszczał, że ten rezultat sprawi, iż GS ZABRODZIACZEK ZOSTAŁ MISTRZEM 2.LIGI! Spowodowała to porażka Wesołej, gdzie różnica punktów stała się nie do odrobienia na przestrzeni jednego spotkania. No i możemy już oficjalnie pogratulować ekipie Darka Wiąckiewicza, bo bez względu na wynik ostatniej kolejki, byli najlepszym zespołem na zapleczu elity, najrówniej grającym, a fakt że stracili w 8 meczach tylko 12 bramek i trzykrotnie zachowywali czyste konto – to robi ogromne wrażenie. Czekamy na nich z niecierpliwością w Ekstraklasie i znając ich podejście, to wiemy że będą do tego dobrze przygotowani. Ale po takim meczu nie sposób – mimo wszystko – nie pochwalić też AGD. Stwierdzenie, że "zabrakło im tylko bramek" może brzmi humorystycznie, no ale taka jest prawda. Gra była niezła, sytuacje były, jednak skuteczność to coś, nad czym ta radzymińska młodzież musi popracować. I to najlepiej już w najbliższej kolejce, bo może się zdarzyć, że w wyniku totalnego niefarta, Marking spadnie z 2.ligi! My takiego scenariusza kompletnie nie zakładamy, bo chłopaki na to nie zasługują, ale sprawa nie zależy od Organizatora, tylko od liczby punktów. I w środę trzeba w tym temacie postawić kropkę nad i.

A teraz czas na opisanie chyba największej sensacji z 16 lutego, czyli wyraźnej porażki faworyzowanej Tuby z Burgerami Nocą. Domyślamy się, że być może wśród Was są tacy, dla których ta wpadka ekipy Pawła Długołęckiego wydaje się podejrzana. Że być może tej ekipie nie zależy na awansie. O ile to drugie stwierdzenie być może nie jest dalekie od prawdy, bo Juniorzy już raz w Ekstraklasie byli i nie wspominają tej przygody najlepiej, to nie mamy absolutnie żadnych wątpliwości, że przyjechali do Zielonki po to, żeby wygrać. Ale trafili na bardzo dobrze dysponowanego przeciwnika, co w połączeniu z najsłabszym własnym występem dało taki a nie inny wynik. Mięsożerni potrzebowali tutaj punktów, bo w przeciwnym wypadku byliby mocnym kandydatem do spadku i od samego początku prezentowali się bardzo dobrze, co szybko zaczęło dawać konkretne efekty. Już pierwsze minuty, w których Patryka Czajka kręcił rywalami jak chciał, dały nam do myślenia. Dla widowiska to był bardzo dobry znak, bo gdy ten gracz dobrze się czuje, to cała drużyna prezentuje się znacznie lepiej. I to się potwierdziło, bo Burgery szybko objęły prowadzenie i chociaż równie szybko Tubie udało się zrewanżować, to potem na gole ekipy Arka Daleckiego, Juniorzy już nie odpowiadali. Ale wcale nie musieliby tego robić, gdyby lepiej ryglowali dostęp do własnej bramki, bo niestety ich gra z tyłu pozostawiała mnóstwo do życzenia i bardzo często oglądaliśmy obrazek, w którym zawodnicy Burgerów byli albo oko w oko z Kamilem Sadowskim, albo byli tego blisko. I nic dziwnego, że w szybkim tempie wynik zmienił się tutaj na 4:1, a widząc ile sytuacji zmarnowali zawodnicy w czarnych koszulkach, to tych goli mogło być jeszcze więcej. To wszystko trochę zdenerwowało samego kapitana, który apelował do kolegów o więcej koncentracji, zwłaszcza że pod sam koniec pierwszej połowy Tuba przełamała impas i zmniejszyła straty. To był jednak tylko łabędzi śpiew faworytów. W drugiej odsłonie nadal prezentowali się bardzo słabo i błyskawicznie pozbawili się jakichkolwiek złudzeń na dobry wynik. Ich katem okazał się Tomek Bylak, który w krótkim odstępie czas zdobył dwa gole, czym zapewnił swojej ekipie spokój. Burgery nie spuszczały jednak z tonu, kolejnych okazji podbramkowych nie brakowało, Damian Mogielnicki dał mocną kandydaturę do miana pudła sezonu, no i ta zabawa skończyła się tym, że triumfatorzy zwyciężyli tylko 7:3, a powinni zaaplikować faworytom dwucyfrówkę. No ale głupio byłoby się kłócić o te kilka bramek, zwłaszcza że dla układu tabeli nie miało to większego znaczenia. Liczyło się zwycięstwo i zmaksymalizowanie szans na zapewnienie sobie utrzymania, co chłopaki zrobili w dobrym stylu. Teoretycznie jest jeszcze pewien dziki scenariusz w którym Burgery, AGD i Ryńscy mają po tyle samo punktów i wówczas istnieje ryzyko relegacji. Ale w naszym mniemaniu to science-fiction i nie ma sensu tego rozpatrywać. Z kolei Tuba tak naprawdę nadal wiele ma w swoich nogach. Bo jeśli Wesoła przegra z Zabrodziaczkiem a oni pokonają Klimag (co wydaje się obowiązkiem) to wskakują na drugie miejsce. Tylko czy bracia Długołęccy i spółka chcieliby takiego rozwiązania? Słychać głosy, że im trzecia lokata pasuje, ale chyba nie będą się wygłupiać i w sytuacji, gdy Wesoła polegnie, nie będą kombinować. Zwłaszcza że z Klimagiem, to naprawdę nie wiemy jak musieliby zagrać, żeby tego meczu nie wygrać…

No właśnie, Klimag. Początkowo zastanawialiśmy się, czy ta ekipa w ogóle rozegra swój środowy mecz ze StimaWell. Bo czas uciekał, było już grubo po wyznaczonej godzinie spotkania, a zawodników w niebieskich koszulkach było zaledwie trzech. Czekaliśmy, czekaliśmy, aż wreszcie doszła do nas informacja, że chłopaki dojechali, aczkolwiek tylko we dwóch. Na szczęście dla drużyny Krzyśka Rozbickiego Stima również nie miała tego wieczora zmian, jednak porównując składy jednych i drugich, nie mieliśmy wątpliwości, że trochę więcej jakości jest po stronie ferajny Kacpra Kraszewskiego. Tyle że dawny MK-BUD bardzo długo zbierał się tutaj do udowodnienia swojej przewagi. Szans miał mnóstwo, bo zanim w 8 minucie wyszedł na prowadzenie, to wcześniej zmarnował przynajmniej trzy okazje, a potem kolejne. To spowodowało, że Klimag ciągle był w grze, natomiast pod kątem kreowania sobie sytuacji pozostawał daleko w tyle za konkurentem. Na szczęście ma w swoim składzie Patryka Maliszewskiego, który w 16 minucie wyłożył piłkę jak na tacy Mateuszowi Kowalczykowi, a ten doprowadził do remisu. I z dużą dozą szczęścia, wynik 1:1 udało się dowieźć Klimagowi do końca pierwszej połowy. Ale w drugiej Stima wzięła się porządnie do roboty. Przede wszystkim przypomnieli o sobie Kamil Śliwowski i Dominik Ołdak, którzy aż dziwne, że w premierowych 20 minutach ani razu nie wpisali się na listę strzelców. Gdy jednak zaczęli to robić, to z nawiązką. Wynik bardzo szybko zmienił się tutaj na 5:1 i mecz stał się klasycznym do jednej bramki. Klimag grał o honor, o to, żeby nie dostać dwucyfrówki, ale nawet to się nie udało, bo na 40 sekund przed końcem Rafała Michalaka pokonał Kamil Śliwowski i mecz skończył się przy stanie 10:1. O samym spotkaniu chyba nie ma co pisać. Z racji okoliczności niczego wielkiego się nie spodziewaliśmy i o ile byliśmy zaskoczeni, że Klimag tak dzielnie się trzymał w pierwszej połowie, to i tak skończyło się pogromem. A oznaczał on, że zespół Krzyśka Rozbickiego nie utrzymał drugoligowego statusu. Nie jest to sensacja, nie ma w tym przypadku, bo chyba nikt na poziomie drugiej ligi nie doznał tylu wyraźnych porażek co oni. Ale liczymy, że to ich nie zniechęci i że przystąpią do ostatniego meczu, bo choćby z racji szacunku dla przeciwnika czy sponsora tak powinni zrobić. Dla Stimy to był natomiast spacerek. Oni byli pewni, że prędzej czy później złamią oponenta i tak się stało. Tym samym dołączyli do grona drużyn, którym nie grożą ani puchary ani spadek. Ale w ich przypadku możemy być pewni, że do konfrontacji z AGD podejdą skoncentrowani na 100%, bo w ostatnich latach żadna drużyna nie upokarzała ich tak, jak właśnie Marking. I chyba przyszła dobra pora, by wreszcie wyrównać rachunki.

Być może kogoś zdziwiło, gdy w jednym z poprzednich akapitów największą sensacją 8.kolejki była dla nas porażka Tuby, a nie klęska Wesołej. Nie wiemy ile osób nam uwierzy, ale przeczuwaliśmy, że zespół Rafała Sosnowskiego, mimo dobrego występu w Pucharze Ligi, może mieć ogromny problem z Auto-Delux. A wszystko rozbijało się o system gry, jaki proponuje Wesoła, który w naszym mniemaniu był idealnie skrojony pod potrzeby rywali z Kobyłki. To bardzo proste – w 2.lidze nie ma ekipy, która biega szybciej i więcej niż Delux. Możemy się spierać ile z tych kilometrów jest wykorzystywanych produktywnie a ile bez, ale nie można tym młodym chłopakom zarzucić, że stoją w miejscu i czekają co zrobi rywal. Oni lubią być w ciągłym biegu, lubią doskakiwać do rywala, by ten czuł jego oddech. A Wesoła gra na ogromnym ryzyku. W ich schemacie wystarczy jedna niedokładność i bramka robi się pusta. I o ile z innymi przeciwnikami nawet jeśli coś było nie tak, to potrafili wrócić i zażegnać niebezpieczeństwo, to tutaj nie dość że liczba prostych błędów konkretnie się skumulowała, to brakowało sił, by wrócić za pędziwiatrami z Auto-Delux. I właśnie w ten sposób Wesoła w 10 minucie przegrywała już 0:4 i wiedzieliśmy, że nie ma żadnych szans, by wróciła do gry. Jedyne co nas zdziwiło, to że ta ekipa chociaż na chwilę nie zrezygnowała ze swojego pomysłu. On nie funkcjonował, on przynosił niemal wyłącznie szkody i należało chociaż spróbować zagrać coś innego. Schować bramkarza i po prostu zagrać "normalnie". Zwłaszcza że mieli przewagę fizyczną, której w tej bezkontaktowej grze praktycznie nie mogli wykorzystać. A tutaj należało choćby na chwilę dać piłkę Delux, zwłaszcza że oni nie są mistrzami ataku pozycyjnego. Tak naprawdę, to jedyny moment, gdzie mogło się wydawać, że Wesoła wróci jeszcze do meczu, to po żółtej kartce dla Kacpra Pałki. Wtedy zdobyli dwa gole z rzędu, przegrywali "tylko" 3:5, ale zaraz stracili kolejnego gola na pustą bramkę i wszystko było jasne. Wynik końcowy czyli 10:3 nie oddaje oczywiście piłkarskiej jakości jednych i drugich. Natomiast w sposób bezlitosny zweryfikował pomysł na ten mecz Wesołej. Oczywiście to tylko domysły, natomiast gdyby zagrali tutaj bez angażowania własnego bramkarza do każdej akcji, to naszym zdaniem losy tej potyczki mogłyby się szybko nie rozstrzygnąć, a mecz był wyrównany aż do ostatniej minuty. I chciałoby się powiedzieć, że "mówi się trudno", jednak ta wpadka ma swoje konsekwencje. Teraz trzeba wygrać z Zabrodziaczkiem, bo w przeciwnym wypadku ta drużyna po raz pierwszy od premierowej kolejki może wypaść z miejsc 1-2. A co gorsze – gdyby przegrała, a swoje mecze na plus zapisały Tuba i Delux, to nie będzie dla nich nawet medalu. Wydaje się to abstrakcją, ale patrząc na wszystko realnie – nie można wykluczyć, że tak właśnie się skończy. Dlatego tym bardziej warto przemyśleć jak zagrać z Zabrodziaczkiem, by nie skończyło się tak jak tutaj. Co do Auto-Delux, to rywal zagrał pod nich, a oni świetnie to wykorzystali. Mieli też jeden moment kryzysowy, który szybko zażegnali. A co te trzy punkty dla nich oznaczają? Otóż dość niespodziewanie pojawiła się szansa nawet na drugie miejsce w tabeli. Ale zanim zacznie się oglądanie na innych, najpierw trzeba pokonać Ryńskich. A ostrzegamy ich, że to będzie zupełnie inny mecz, dużo dużo trudniejszy. I niech tę przestrogę potraktują poważnie, żeby potem nie było płaczu nad rozlanym mlekiem.

Skróty wszystkich spotkań drugiej ligi pojawiły się już w raportach meczowych. Na ich podstawie uzupełniliśmy statystyki, jakkolwiek jeśli widzicie jakiś błąd, to dajcie znać. Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy!

Komentarze użytkowników: