fot. © www.nocnaligahalowa.pl
Opis i retransmisja 2.kolejki 3.ligi!
Dość szybko zespoły z Ukrainy wyrobiły sobie delikatną przewagę niemal nad całą resztą stawki. Kroku naszym wschodnim sąsiadom dotrzymują jedynie Bad Boys.
Ale od razu ustalmy jedną rzecz – zarówno Ternovitsia, jak i FSK Kolos, nie miały w tej odsłonie tak łatwej przeprawy jak tydzień wcześniej. Dotyczy to zwłaszcza pierwszej z tych ekip, która we wtorek rywalizowała ze Szmulkami. Wyobrażaliśmy to sobie tak, że nawet jeśli drużyna z Pragi będzie w stanie przez jakiś czas wytrzymać tempo narzucone przez faworyta, to nadejdzie moment, w którym rywale zdobędą kilka goli z rzędu i wybiją Szmulkom z głowy marzenia o punktach. Ale wcale tak nie było. Owszem, delikatna przewaga była po stronie obozu Romana Shulzhenko, lecz niewiele z niej wynikało. Co więcej – gdyby wskazać, kto miał w pierwszej połowie dogodniejsze sytuacje, to Szmulki miały się czym pochwalić w tym temacie, bo bardzo dobrymi okazjami dysponowali Sebastian Mędrzycki czy dwukrotnie Kacper Pacholczak. Z drugiej strony – zwłaszcza w końcówce premierowej odsłony to Ternovitsia miała dużą przewagę, lecz obchodzący tego dnia swoje urodziny Karol Dębowski nie chciał dać się pokonać. W końcu musiał jednak skapitulować – miało to miejsce dosłownie na 45 sekund przed końcem, gdy piłkę do siatki wpakował Serhii Romanovskyi. W drugiej połowie obraz gry wyglądał dość podobnie. Szmulki głównie były w defensywie, lecz potrafiły się odgryzać. Tyle że to oponenci podwyższyli stan posiadania, gdy ładnego gola, miękką podcinką nad bramkarzem, zdobył Volodymyr Hrydovyi. Szmulki musiały szybko wcisnąć pedał gazu i zrealizowały cel. Strzał Kuby Kaczmarka nie był może idealny, ale Vasyl Borys dał się zaskoczyć i zrobiło się tylko 1:2. Scenariusz tego spotkania mocno przypominał ostatni mecz Szmulek z Gencjaną, gdzie chłopaki również gonili, lecz ostatecznie musieli się uznać za pokonanych. Tutaj skończyło się podobnie, z tą jednak różnicą, że przeciwko Fioletowym, bracia Kaczmarek i spółka mieli trochę okazji, z kolei w tym przypadku z ich starań niewiele wynikało. Rywale byli bardziej konkretni i w 40. minucie spekulacje zakończył Volodymyr Hrydovyi. Z perspektywy Szmulek na pewno boli, że dwa razy byli blisko i dwa razy musieli obejść się smakiem. Być może za późno biorą się do roboty, bo w obydwu przypadkach, gdy zostali postawieni pod ścianą, to zaczęli prezentować wyższy poziom. Mimo wszystko pokazali, że Ternovitsia ma ludzką twarz i przy dobrej organizacji gry, można z nią powalczyć jak równy z równym.
Podobny cel co Szmulkom, przyświecał we wtorek Gencjanie. Tyle że podopieczni Maćka Zbyszewskiego trafili trudniej, bo nie da się ukryć, że FSK Kolos zdaje się być w hierarchii jeszcze wyżej aniżeli Ternovitsia. Sukces 16:1 nad MR Geodezja na pewno wpływał na wyobraźnię, lecz Gencjana w swojej długiej historii z rozgrywkami halowymi, nie takim przeciwnikom stawiała czoła i nie wydaje nam się, by na ten mecz wyszła przestraszona. Szkoda tylko, że nie miała pełnego składu, z kolei z nowych twarzy pojawił się dawno nieoglądany Marcin Lepa. W spotkaniach takich jak to, ważny jest początek, ale w przypadku Fioletowych ułożył się on bardzo źle. Już w 2. minucie napoczął ich Volodymyr Grabowski, z kolei chwilę później podwyższył Pawel Paduk. To nie powstrzymało bramkowych zapędów Kolosa, który chciał jeszcze więcej trafień i Artur Fiodorow musiał być w permanentnej gotowości. Gencjana miała co najwyżej pół-okazje, natomiast pewnym sukcesem było, że po kiepskim starcie licznik z bramkami dla faworytów się zatrzymał. I był w tym wszystkim pewien paradoks, bo gdy gra Fioletowych zaczęła wyglądać lepiej, wówczas dostali gola na 0:3 i w minorowych nastrojach schodzili na przerwę. W drugiej połowie widać było, że nie chcą się tak szybko pogodzić z porażką, tyle że siła ofensywna rywala była nie do powstrzymania. W 26. i 29. minucie kolejne dwa gole zanotował Pawel Paduk, tym samym kompletując hat-tricka. Celem przegrywających było więc uchronienie się od pogromu, a jednocześnie poszukanie trafienia honorowego. Udało się to w połowie – wynik 0:5 raczej wstydu nie przynosi, aczkolwiek brak ani jednego gola to pewnie nie jest coś, co w historii Gencjany zdarzało się często. To jednak tylko pokazuje możliwości Kolosa, który na razie gra tak, jak jego nazwa wskazuje. To nie jest tylko maszynka do goli, ale również bardzo solidna defensywa. Gencjana nie miała tutaj wiele do powiedzenia, aczkolwiek, jak mawia klasyk, "momenty były". Na pewno postawili się bardziej niż MR Geodezja, i chociaż pocieszanie się nieszczęściem innych nie jest może zbyt eleganckie, to jak się okazuje - nawet minimalna porażka może stanowić powód do bardzo delikatnego optymizmu.
Szukając meczu, w którym obie drużyny miałyby coś do powiedzenia, z nadzieją wyczekiwaliśmy starcia pomiędzy Razem Ponad Promil a HandyMan. Co prawda ci pierwsi na inaugurację doznali wysokiej porażki, a drudzy poradzili sobie z Adrenaliną, to nie wykluczaliśmy żadnego scenariusza. Zwłaszcza że Promil nie zwykł długo przeżywać swoich porażek i wiedzieliśmy, że przeciwko Krzyśkowi Smolikowi i spółce będzie się w stanie postawić. Mimo wszystko ciut więcej szans dawaliśmy Handymanom, natomiast już pierwsze minuty pokazały, że problem z wyłonieniem triumfatora może być większy, niż nam się wydaje. Wszystko rozpoczęło się bowiem świetnie dla Promila. W 3. minucie Norbert Marat założył siatkę Kubie Koszewskiemu, po czym posłał mocny strzał, który okazał się nie do obrony dla Daniela Pszczółkowskiego. W 5. minucie autor premierowego gola powinien mieć drugie trafienie na koncie. I miałby je, gdyby Piotrek Paćkowski podał mu piłkę, zamiast uderzać. To były wybitne okoliczności na podwyższenie stanu posiadania, a zamiast tego w 9. minucie i dość szczęśliwym golu Kuby Jankowskiego zrobiło się 1:1. Mecz trochę nam ostygł, a ciekawiej zrobiło się, gdy Promil został ukarany minutowym osłabieniem za złą zmianę. Dobrą okazję miał Mateusz Wróbel, lecz uderzył obok słupka. Ekipa Łukasza Głażewskiego przetrwała oblężenie, a lada moment wyprowadziła kontrę, którą wykończył Szymon Strychalski. Było w tym wszystkim sporo szczęścia i ten uśmiech fortuny nie opuścił również prowadzących pod sam koniec pierwszej części, gdy rywale trafili w słupek. Na drugą połowę wchodziliśmy więc przy wyniku 2:1, który musiał zdeterminować postawę HandyMan. Rezultat długo się jednak nie zmieniał. Aż do 33. minuty. Wówczas ładnego gola z dystansu zanotował Kuba Koszewski i mieliśmy remis. Wydawało się, że to nakręci faworytów do skomasowanych ataków, lecz w obronie przytrafiła im się chwila słabości, którą wykorzystali konkurenci. Michał Gajdek fantastycznie zgrał piłkę do Norberta Marata, a ten, będąc w sytuacji sam na sam z bramkarzem, nie pomylił się i Promil znów był na prowadzeniu. Handymeni robili co mogli, długimi fragmentami nie opuszczali połowy oponentów, jednak brakowało konkretów. Promil bronił się skutecznie i finalnie dowiózł minimalne zwycięstwo do ostatniego gwizdka. Ten mecz nie był może ładny, sporo było fauli, a nie brakowało też wzajemnych uszczypliwości, natomiast emocje związane z wynikiem wszystko nam wynagrodziły. Czy Promil był lepszy? Trudno powiedzieć. Obejrzeliśmy starcie ekip o podobnym potencjale i delikatna przewaga triumfatorów polegała na dobrej formie Norberta Marata. Dwa gole, asysta i kolejny przykład na to, że Łukasz Głażewski umie w transfery. Handymanom zabrakło dobrej formy Patryka Wieczorka i ogólnie trochę szczęścia. Przeciwko Adrenalinie było go w nadmiarze, teraz trochę mniej. Ogólnie ich dotychczasowe mecze to prawdziwa huśtawka nastrojów, gdzie nigdy nie jest nudno. I to należy docenić.
Podobnego stwierdzenia co wyżej, moglibyśmy też użyć odnośnie Adrenaliny. Pierwszy mecz pokazał, że potencjał jest tutaj spory, tyle że potrzeba czasu, by to wszystko poukładać. Teraz przeciwnikiem ferajny Roberta Śwista był Klimag, który sezon też rozpoczął kiepsko, a we wtorek był pozbawiony Arka Stępnia. Adrenalina przyjechała z kolei niemal w optymalnym zestawieniu i nawet jeśli upatrywaliśmy w niej delikatnego faworyta, to tutaj obydwie strony miały świadomość, jak ważna jest wygrana i otwarcie dorobku punktowego. Mecz lepiej rozpoczął Klimag. Wszystko to za sprawą specjalności zakładu, czyli piłki do Tomka Bicza, który łatwo wygrał walkę o pozycję z Mikołajem Świderskim i zrobiło się 1:0. Rywale odpowiedzieli w 9. minucie trafieniem Kacpra Waniowskiego i tak mniej więcej wyglądała pierwsza połowa. Gdy zespół Michała Antczaka uciekał, to oponenci natychmiast brali się do roboty i wyrównywali. Nie wolno jednak nie zatrzymać się przy bramce na 2:2 Eryka Kopczyńskiego, który posłał kapitalny strzał w samo okienko bramki Wojtka Soboty. Inauguracja drugiej połowy to z kolei bardzo aktywna postawa podopiecznych Roberta Śwista. Nic dziwnego – ta ekipa, biorąc pod uwagę obydwa rozegrane mecze, ani razu nie wychodziła na prowadzenie i widać było, że chciała to zmienić. Znów się jednak nie udało. W 25. minucie perfekcyjnym strzałem popisał się Piotrek Szymański i ponownie trzeba było gonić. Sytuacja mogła się skomplikować, bo Klimag miał kolejne okazje, lecz dobrze bronił Adam Kuryś. Z kolei w 31. minucie przedstawił nam się Paweł Mazurkiewicz. To był jego pierwszy mecz w Nocnej Lidze i okazało się, że dysponuje świetnym strzałem z dystansu, który zaskoczył golkipera Klimagu. Remis, w tamtym momencie, pewnie nie był szczytem marzeń dla kogokolwiek, ale gdyby nim się skończyło, to chyba byłoby sprawiedliwie. W 39. minucie błąd popełnił jednak Franek Walczak. Taktyczny faul tego zawodnika arbiter wycenił na żółtą kartkę i Adrenalina musiała się bronić w osłabieniu. Ale nie dała rady – dobra wymiana piłki między zawodnikami Klimagu spowodowała, że Kacper Wierciński pokonał Adama Kurysia i to oznaczało, że przegrywający muszą rzucić wszystko na jedną szalę. Pomysł dobry, wykonanie dużo gorsze, bo zamiast gola na wagę punktu, pognębił ich dobrze dysponowany tego wieczoru Bartek Karpiński. Oglądając tę potyczkę, mieliśmy podobne doświadczenie co tydzień wcześniej, gdy Adrenalina grała z HandyMan. Pod względem potencjału ten zespół wyglądał lepiej, natomiast wysokie umiejętności indywidualne poszczególnych graczy powodują, że niektórzy z nich chcieli ten mecz wygrać w pojedynkę. Klimag grał bardziej zespołowo, cierpliwie i wykorzystał prezent, jaki w końcówce otrzymał. Adrenalina ma wciąż o czym myśleć, z kolei triumfatorzy zrobili ważny krok w kierunku udanych świąt. Bo 6 punktów po trzech kolejkach to byłby naprawdę idealny fundament przed powrotem do gry w nowym roku.
Komplet oczek na swoim koncie mają natomiast Bad Boys. Stało się tak za sprawą wygranej z MR Geodezja, która co prawda zmazała plamę po blamażu z Kolosem, ale w planach miała zrobić to za pomocą wygranej, a nie honorowej porażki. Tyle że od samego początku raczej się na to nie zanosiło. Źli Chłopcy byli energiczni, konkretni i w pierwszych 20 minutach łatwo dochodzili do sytuacji strzeleckich. Pierwszą z nich wykorzystali w 7. minucie, gdy podanie z rzutu rożnego od Marcina Szczapy, fantastycznie wykorzystał Hubert Padamczyk, mieszcząc piłkę między poprzeczką a interweniującym Błażejem Kaimem. Geodeci odpowiedzieli w 12. minucie, aczkolwiek pomógł im w tym Albert Woźniak. To on swoim nieszczęśliwym zagraniem zmusił do kapitulacji własnego bramkarza, ale Bad Boys szybko spowodowali, że nękany wyrzutami sumienia nestor rodziny Woźniaków mógł błyskawicznie zapomnieć o swoim pechu. W 16. minucie Geodezja popełnia błąd na linii środkowej, Dawid Borczyński sprytnym zagraniem uruchamia Kacpra Przybyło, a ten przywraca prowadzenie ekipie z Ostrówka. Dosłownie w kolejnej akcji robi się 3:1, a gola zdobywa Bartek Woźniak, co stawia przegrywających w trudnym położeniu przed drugą połową. Mocne słowa w przerwie robią jednak swoje. Ekipa Marcina Rychty z impetem wchodzi w finałową część spotkania i na efekty nie trzeba długo czekać – w 24. minucie gola kontaktowego inkasuje Tomek Mikusek. Potem gra znów się wyrównuje, okazji nie brakuje z obu stron, z kolei najlepszej na wyrównanie nie wykorzystuje Kamil Ryński, strzelając wprost w bramkarza. To się mści na kilka chwil przed końcem, bo podobnie jak w pierwszej połowie, tak i w drugiej, więcej sił w kluczowych fragmentach zachowali Źli Chłopcy, a wynik ustalił Bartek Woźniak. Z przebiegu spotkania Bad Boys wygrali zasłużenie. Nie sposób nie oprzeć się wrażeniu, że lepiej potrafili wykorzystać swoje atuty, a przecież gdyby zestawić poszczególnych graczy obok siebie, to w większości przypadków lepiej wypadliby zawodnicy Geodezji. Tyle że oni – jeszcze – nie tworzą zespołu. Poza tym mieli trochę pecha, bo na mecz, gdzie mieli szansę na punkty, nie dojechał choćby Rafał Kudrzycki czy Tomek Freyberg. To miało wpływ na ich siłę rażenia, która okazała się po prostu za słaba. Geodeci umacniają się więc na ostatnim miejscu w tabeli, a Bad Boys usadawiają się bezpośrednio za głównymi faworytami do awansu. I choć nie będzie łatwo utrzymać tej lokaty, to chłopaki i tak już zrobili więcej jak na zespół, który mógł do ligi w ogóle nie przystąpić.
Retransmisję wszystkich spotkań trzeciej ligi (z komentarzem) można obejrzeć poniżej. Video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p60 HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy! Jednocześnie prosimy Was o weryfikację statystyk z Waszych meczów - jeśli znajdziecie jakiś błąd, to prosimy o jak najszybszą informację.