fot. © www.nocnaligahalowa.pl

Opis i retransmisja 2.kolejki 5.ligi!

21 grudnia 2024, 03:12  |  Kategoria: Ogólna  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Wciąż ciężko przyzwyczaić nam się do tego, że mamy 5. ligę. Również dlatego, że dzieją się tam rzeczy, których na innych poziomach nie uświadczymy.

Doskonałym tego przykładem było pierwsze spotkanie, jakie rozegraliśmy w poprzednią niedzielę. Gawulon mierzył się z Realem Varsovią i po tym, co obydwie ekipy zaprezentowały na inaugurację, więcej kultury piłkarskiej zauważyliśmy w obozie Alana Gwizdona. Tyle że zespół tego zawodnika dojechał na zmagania spóźniony. Co więcej – skład bardzo różnił się od tego, który rywalizował dwa tygodnie wcześniej. Jeśli więc Real wychodzi na spotkanie praktycznie bez rozgrzewki, a wśród zawodników trudno mówić o zgraniu, to szanse trochę się wyrównywały. Początek zdecydowanie należał do Gawulonu. Wysokie tempo narzucone przez miejscowych spowodowało, że już w 1. minucie gola zdobył Patryk Niemyjski. Przegrywający musieli się szybko obudzić z letargu, lecz sami rzucali sobie kłody pod nogi, jak w 9. minucie, gdy zanotowali kuriozalnego samobója, gdzie jeden zawodnik podawał z autu do Alana Gwizdona, temu piłka prześlizgnęła się po podeszwie i wpadła do bramki. Od tego momentu Real wziął się jednak w garść i pewnie szybko doszedłby oponentów, gdyby nie Wiktor Curyło show. Golkiper Gawulonu w sposób perfekcyjny zrehabilitował się za słaby występ w 1. kolejce i odbijał wszystko, co leciało w jego bramkę. To musiało frustrować Real, a problemy tej ekipy zaczęły się piętrzyć, gdy w 13. minucie Bartek Ciok faulował wychodzącego na czystą pozycję Kacpra Pawłowskiego. Sędzia nie miał wyjścia – czerwona kartka. Gospodarze wykorzystali grę w przewadze i podwyższyli na 3:0, ale gdy siły się wyrównały, przegrywający w końcu otworzyli dorobek. Straty zmniejszył Kacper Kowalewski, a potem Robert Świerzyński powinien zaliczyć trafienie kontaktowe, lecz jego strzał z rzutu karnego obronił Wiktor Curyło. Mimo to, wynik wciąż wydawał się sprawą otwartą. Aż do 24. minuty. Wtedy Kacper Pawłowski „wyrzucił” drugiego zawodnika konkurentów, a konkretnie Alana Gwizdona. Bramkarz Realu niepotrzebnie faulował przeciwnika, zamiast dać mu zdobyć bramkę, i również został odesłany przez sędziego do szatni. To spowodowało, że mecz był praktycznie rozstrzygnięty. Co prawda sposób, w jaki ekipa z Zielonki zabezpieczyła swoją wygraną, mógł być trochę lepszy, ale najważniejsze, że udało się podwyższyć wynik do 5:1 i nawet gol Roberta Świerzyńskiego nic tutaj nie zmienił. Gawulon wygrał i na pewno wyciągnął wiele wniosków z lekcji, jaką dostał w 1. kolejce. Wciąż jest mnóstwo do poprawy, jednak najważniejsze, że są chęci, bo od tego wszystko się zaczyna. Co do Realu, to przegrał ten mecz na własne życzenie. Piłkarsko nie był słabszy, ale jeśli grasz przez 1/4 meczu w osłabieniu, a jednego gola strzelasz sobie sam, to nie masz prawa myśleć o wygranej. Alan Gwizdoń zapowiadał potwora, i o ile w pierwszym meczu wyglądało to obiecująco, tak teraz nie było ani ładu, ani składu. Trzeba to wszystko dobrze przemyśleć, bo ten sezon nie jest jeszcze stracony, ale jeszcze jedna lub dwie porażki i taki się stanie.

Za ciosem idzie za to Ekipa. Gracze Kuby Balceraka byli dość zdecydowanym faworytem konfrontacji z Piłkarzykami, tym bardziej, że po raz pierwszy w ich sezonie mogliśmy zaobserwować Franka Kryczkę. Ten młody chłopak był awizowany jako jedna z gwiazd 5. ligi i dziś już wiemy, że jego potencjał spokojnie wystarczyłby na najwyższe klasy rozgrywkowe w NLH. I to właśnie ten gracz był królem polowania w premierowych fragmentach, bo nie minęły trzy minuty, a już było 2:0 dla Ekipy. Na szczęście wtedy pikanterii temu spotkaniu postanowił dodać kapitan faworytów. Kuba Balcerak sfaulował Pawła Czerskiego, który tylko czekał na kontakt z przeciwnikiem, a ponieważ był w sytuacji sam na sam z bramkarzem, to arbiter mógł zachować się tylko w jeden sposób. Ta sytuacja, nawet jeśli – jak się później okazało – nie przyniosła Piłkarzykom gola podczas gry w przewadze, miała na nich pozytywny wpływ. Chłopaki trochę poukładali swoją grę, i gdy siły się wyrównały, to rywale nie mieli już takiej łatwości w zdobywaniu trafień. Co więcej, w 15. minucie Michał Kulesza zmniejszył straty po asyście Rafała Kuchty, a to wcale nie musiało być ostatnie słowo Piłkarzyków w tej części spotkania. W samej końcówce idealną okazję na 2:2 zmarnował Tomek Dębski, ale i tak zapowiadały się niezłe emocje w drugiej połowie. I być może by takie były, gdyby nie fatalne zachowanie Pawła Czerskiego. W 24. minucie dał się łatwo sprowokować Mikołajowi Walo i uderzył w twarz przeciwnika. Rywal zobaczył żółtą kartkę, a gracz Piłkarzyków czerwoną, w bezmyślny sposób osłabiając zespół, który naprawdę łapał wiatr w żagle. To nie mogło się dobrze skończyć dla wołominian. W 25. minucie gola strzelił im Krystian Kurek, potem hat-tricka skompletował Franek Kryczka, a reszta meczu to już historia. Ostatecznie Ekipa wygrała w stosunku 6:1. Dalecy jesteśmy od stwierdzenia, że wynik byłby inny, gdyby nie feralna 24. minuta, ale mimo wszystko rezultat w przypadku Piłkarzyków jest dużo gorszy niż sama gra. I to może napawać delikatnym optymizmem. Z kolei triumfatorzy udowodnili, że są jednym z głównych faworytów do wygrania 5. ligi, bo potencjał ofensywny mają niesamowity. Porównywalny ma tylko…

... Alpha Omega. Drużyna z Radzymina właśnie była blisko, by niemal powtórzyć wyczyn z inauguracji, gdzie wygrała aż 11:0. Przeciwko Klikersom należało się spodziewać, że sprawa przyjmie podobny obrót, bo jednak różnica w potencjale była dość spora. Ale nie chcieliśmy odbierać szans ekipie Alka Prządki, bo zielonkowska hala nie takie rzeczy widziała. Mecz okazał się jednak w dużej mierze taki, na jaki się zapowiadał. Alpha Omega szybko pokazała, kto tutaj będzie rozdawał karty, i w 4. minucie Patryk Drużkowski wykorzystał rzut karny, nadając ton tej rywalizacji. I chyba właśnie po tym trafieniu mieliśmy niemal jedyny moment w spotkaniu, gdzie nie czuło się wielkiej różnicy między zespołami. Co więcej – Klikersi mogli nawet doprowadzić do remisu, gdy w 6. minucie w słupek trafił Stasiek Leszczyński. Ale to byłoby na tyle, jeśli chodzi o ofensywę przegrywających. Od 13. minuty, czyli od gola, którego zdobył Kuba Sotomski, wszystko wróciło do „normy”. Alpha Omega zaczęła budować sobie przewagę, a swojego rodzaju symboliczne było, że nawet gdy faworyci grali w stracie jednego zawodnika, po żółtej kartce dla Daniela Giery, i tak wygrali ten fragment 1:0. W drugiej połowie wyglądało to wszystko podobnie. Pierwsza część tej odsłony jeszcze dawała nadzieję, że tutaj nie dojdzie do pogromu, ale mniej więcej od 31. minuty Klikersi totalnie się posypali. Dyscyplina w obronie przestała istnieć i gdyby nie Alek Prządka, to na 10 straconych golach by się nie skończyło. Ekipie z Warszawy udało się jednak uratować honor i przy okazji być pierwszym zespołem, który zdobył bramkę przeciwko „Wszechwiedzącym”. Tuż przed końcem spotkania piłkę do siatki wbił Julek Torbicz i mecz zakończył się wynikiem 10:1. Mimo wysokiej porażki Klikersi w wielu aspektach halowego rzemiosła zaprezentowali się lepiej niż przeciwko Zadymiarzom. Problem polegał na tym, że przeciwnik tym razem był dużo silniejszy. Dlatego nie ma się co załamywać, tylko trzeba regularnie podnosić swoją jakość, by z rywalem na swoim poziomie zdobyć pierwsze punkty. Alpha Omega na razie bawi się ze swoimi oponentami i z niecierpliwością czekamy, aż ktoś wreszcie zmusi chłopaków do prawdziwego wysiłku. Trzeba być jednak czujnym, bo takie mecze jak te dwa ostatnie potrafią wzbudzić poczucie samozadowolenia. Dlatego rolą Sebastiana Giery będzie trzymanie ręki na pulsie i niepozwolenie, by zespół za szybko uwierzył, że wszystko zrobi się samo.

W czwartym meczu 2. kolejki doszło do starcia, gdzie było pewne, że przynajmniej jedna z ekip straci pierwsze punkty w sezonie. Joga Bonito wygrała na starcie z Piłkarzykami, TG Sokół odprawił Na Fantazji, i zakładając, że mimo podobnego potencjału remis jest raczej mało prawdopodobny, ktoś tutaj będzie musiał obejść się smakiem. Nie chcieliśmy strzelać, kto to może być, aczkolwiek sprawa dość szybko nabrała pewnego kierunku. A wszystko za sprawą Jakuba Obsowskiego, który chyba jest urodzony pod szczęśliwą gwiazdą, bo już po 5 minutach miał na swoim koncie dwa, dość szczęśliwe gole. Najpierw piłka po jego uderzeniu odbiła się od przeciwnika i rykoszet totalnie zmylił Darka Wasiluka, a potem golkiper Jogi, odbijając strzał rywala, zrobił to w taki sposób, że nabił go piłką, która wskoczyła do bramki. Było jasne, że podopiecznym Piotrka Miętusa nie będzie się łatwo podnieść po takim początku. I trochę zajęło czasu, zanim pojawiły się jakiekolwiek okazje, które mogłyby spowodować zmniejszenie strat. W 12. minucie najlepszą z nich zmarnował Adrian Poniatowski, który w 1. kolejce imponował skutecznością, a tutaj nie mógł się wstrzelić. Co innego rywale, którzy w 16. minucie podwyższyli na 3:0, a na listę strzelców wpisał się Rafał Dębek. To bezpieczne prowadzenie ekipa Kamila Książka pewnie dowiozła do końca pierwszej połowy, a jej celem było utrzymanie tego poziomu gry. Okazało się, że nawet nie zdobywając żadnego gola w finałowej części spotkania, przybysze z Brwinowa i tak nie mieli problemów, by mecz wygrać. Utrzymywanie przeciwnika z dala od własnej bramki, brak prostych błędów, solidność – to wszystko powodowało, że Joga nie potrafiła zbliżyć się do Sokoła nawet na milimetr. Dopiero po jakimś czasie pod bramką Kacpra Lewandowskiego coś zaczęło się dziać. Okazję miał Piotrek Miętus, Mateusz Wojda, Adrian Poniatowski próbował nastawiać celownik, ale to było za mało. Dobrze zorganizowany Sokół był naprawdę pewny w swojej grze i zasłużenie wygrał drugi mecz z rzędu. To był pokaz piłkarskiego pragmatyzmu. Triumfatorzy nie odpalili fajerwerków, ale w każdej formacji grali na dobrym poziomie i chyba czuli, że tutaj nie może im się stać krzywda. Dlatego nawet jeśli stwierdzimy, że trudno nazwać tę ekipę grającą efektownie, to mimo to dobrze się ich poczynania ogląda. Joga niby się starała, natomiast brakowało elementu zaskoczenia. Może gdyby udało się zdobyć gola, to wówczas byłoby łatwiej o kolejne. Ale jak się za chwilę okazało, ten zespół nie był w niedzielę jedynym, któremu ta sztuka się nie powiodła.

Drugim okazali się Zadymiarze. I jest to dziwne, bo wszystkiego się spodziewaliśmy w ich potyczce z Na Fantazji, ale nie tego, że gracze Alexa Wolskiego przez 40 minut będą bili głową w mur. Zacznijmy jednak od początku. Fantazyjni, po porażce na starcie, nie byli naszym faworytem w tej parze. Z Sokołem zagrali słabo i, chociaż można zwalać winę na pierwszy wspólny mecz po długiej przerwie, to jednak spodziewaliśmy się odrobinę więcej. Z kolei Zadymiarze pierwsze zwycięstwo zdążyli już zainkasować, chociaż męczyli się z Klikersami i widać, że musi minąć trochę czasu, żeby ich gra się zazębiła. Teraz musieli się szybko wziąć w garść, bo już w 3. minucie dali Adrianowi Baranowskiemu dobić własny strzał i szybko znaleźli się na musiku. Ale trzeba im oddać, że zrobili naprawdę sporo, by doprowadzić do remisu. Były fragmenty, gdzie nie opuszczali połowy przeciwników, zwłaszcza wtedy, gdy żółtą kartkę zobaczył Marcin Marciniak. Był jednak problem ze skutecznością, a czasami z decyzyjnością. To mogło się źle skończyć, bo przed przerwą rywale mieli doskonałą okazję, by podwyższyć prowadzenie, ale na szczęście dla Zadymiarzy piłka nie znalazła drogi do siatki. Co się jednak odwlekło, to nie uciekło. Zespół z Kobyłki w 25. minucie przeprowadził naprawdę fajną akcję, którą po podaniu Adama Koziary wykończył Jakub Banaszek. Ten gol totalnie wybił z rytmu graczy z Pragi. Praktycznie po rozpoczęciu gry kolejnego gola wbił im Adrian Baranowski, a potem w krótkim odstępie złapali dwie 2-minutowe kary, co musiało się źle skończyć. Lada moment było już 4:0 i wtedy nie było szans, by Zadymiarze wrócili do tego spotkania skutecznie. Nie wolno im jednak odmówić ambicji. Odnosiliśmy wrażenie, że ciągle wierzą nawet w wygraną, ale co z tego, skoro pod bramką Marcina Marciniaka doznawali paraliżu. Co innego przeciwnicy. Ci byli niezwykle skuteczni i po tym, jak Adrian Baranowski zdobył swoją czwartą, a piątą dla drużyny bramkę, mecz zakończył się wynikiem 5:0. Nieoczekiwanym, pewnie trochę za wysokim, jak na to, co widzieliśmy na boisku, ale nie wolno odmówić zwycięzcom, że realizowali swój plan skutecznie od pierwszej do ostatniej minuty. Dlatego, chociaż bohaterem był Adrian Baranowski, to inni zagrali na równym poziomie i takie Na Fantazji chcielibyśmy oglądać co tydzień. Zadymiarze zaliczyli z kolei dość bolesny upadek, natomiast i tutaj dostrzegamy pozytywy. Nie zapominajmy, że oni wspólnej gry na hali dopiero się uczą, w dodatku fajnie zaprezentował się ich nowy bramkarz Kamil Wawrzonkowski, i jesteśmy przekonani, że z tej mąki będzie chleb. Jasne – chłopaki są niecierpliwi, chcieliby wszystko już, ale choćby przykład ich kolegów ze Szmulek pokazuje, że nie wszystko przychodzi szybko. Ale jak już przyjdzie, to smakuje podwójnie dobrze.

Retransmisję wszystkich spotkań piątej ligi (z komentarzem) można obejrzeć poniżej. Video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p60 HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy! Jednocześnie prosimy Was o weryfikację statystyk z Waszych meczów - jeśli znajdziecie jakiś błąd, to prosimy o jak najszybszą informację.

Komentarze użytkowników: