fot. © www.nocnaligahalowa.pl
Opis i retransmisja 4.kolejki 5.ligi!
Mimo że kilka meczów w 5. Lidze zakończyło się wysokimi wynikami, nie wszystkie z nich okazały się jednostronne, jak można było przypuszczać.
Tę kolejkę w najniższej klasie rozgrywkowej rozegraliśmy wyjątkowo w poniedziałek. A fakt, że mecze rozpoczęły się wcześniej, bo już o 16:00, na pewno miał wpływ na frekwencję w niektórych zespołach. Choćby w Ekipie, która miała siedmiu zawodników w rywalizacji z Joga Bonito i nie było wśród nich Franka Kryczki, więc zaczęliśmy się zastanawiać się, czy tutaj jest potencjał na niespodziankę. Początek spotkania jakby przeczył tej tezie. Już w 32. sekundzie wynik na korzyść faworytów otworzył Konrad Kanon, co nie było startem marzeń w wykonaniu zawodników Jogi. Co więcej – kolejne minuty to również dość zdecydowana przewaga oponentów, którzy spokojnie mogli podwyższyć prowadzenie, i tylko brak precyzji spowodował, że już na początku nie ustawili sobie meczu na dobre. Po tym okresie, gdzie ze strony Jogi nie doświadczyliśmy niczego ciekawego w ofensywie, coś się w tym zespole ruszyło. Dobrą okazję w 12. minucie miał choćby Michał Sawicki, ale spanikował i piłka nie trafiła nawet w światło bramki. To był jednak sygnał ostrzegawczy dla Ekipy, która wyraźnie gasła, i w 15. minucie reprezentanci Bonito doprowadzili do remisu. Z podania Kuby Pergoła świetnie skorzystał Tomek Kozłowski i w tym momencie Joga mogła pomyśleć, że ten faworyt wcale nie jest taki straszny. Zwłaszcza że do przerwy więcej goli nie padło, a rezultat 1:1 każdą furtkę pozostawiał otwartą. I pewnie wynik ważyłby się do końca, gdyby nie Konrad Kanon. To on okazał się zawodnikiem, który przesądził o losach potyczki. W 24. i 26. minucie po jego akcjach Ekipa wyszła na dwubramkowe prowadzenie i tutaj podopiecznym Kuby Balceraka nic nie mogło się już stać. Wicelider tabeli kontrolował mecz, Joga nie była w stanie wymyślić czegoś konkretnego, a w 36. minucie dobił ją kapitan oponentów i ostatecznie do sensacji nie doszło. Joga na pewno powalczyła i być może ugrała więcej, niż spodziewali się sami zawodnicy. Z drugiej strony, biorąc pod uwagę wynik z pierwszej połowy, mógł się pojawić lekki niedosyt, bo rywal zapowiadał się na znacznie silniejszego. Ekipa pozbawiona Franka Kryczki nie była jednak tak mocna, lecz swoje zrobił wspomniany Konrad Kanon. I tak naprawdę to była główna różnica między obydwoma zespołami – jedni mieli w swoich szeregach gościa, który potrafił wyczarować coś z niczego, a drudzy nie. Ekipa zrobiła więc swoje, a Joga chyba w sumie też. Bo mogli się spodziewać, że będzie bardzo źle, a było całkiem nieźle, co w perspektywie meczów z drużynami na swoim poziomie może stanowić cenną zdobycz psychologiczną.
A propos mentalu, to ten na pewno wszedł na wyższy poziom w obozie Klikersów. Cenna wygrana, w dość dramatycznych okolicznościach, nad Realem Varsovią musiała poprawić morale w zespole i stanowić argument, że chłopaki na tym nie poprzestaną. Teraz czekała ich batalia z Na Fantazji. Zawodnicy Kuby Godlewskiego, nie dość że grali w nowych strojach, to jeszcze w ostatnich tygodniach prezentowali się bardzo dobrze i byli faworytami w tej parze. Tak to mniej więcej ocenialiśmy, i boiskowa rzeczywistość to potwierdziła. Zanim jednak nastąpiła totalna dominacja ekipy z Kobyłki, to pierwsza połowa była raczej wyrównana. Aczkolwiek i tutaj udało się Fantazyjnym dość szybko wyrobić przewagę. W 6. minucie na listę strzelców wpisał się Artur Guz, chociaż chwilę później mógł być remis, lecz dobrej okazji nie wykorzystał Julek Torbicz. Klikersi nie mogli się przełamać, troszkę brakowało im nieobecnego Przemka Więska, a na domiar złego w 13. minucie błąd popełnił Alek Prządka, i jego złe podanie do Bartka Spoczyńskiego na gola dla Fantazji zamienił Adrian Baranowski. Wynik 2:0 jeszcze niczego nie przesądzał, ale gdy na starcie drugiej części bramkę strzelił Andrzej Zając (dedykując ją nowonarodzonemu dziecku), to było praktycznie jasne, że cud nie nastąpi. Kluczowa okazała się 28. minuta, gdy najpierw okazję dla Klikersów zmarnował Sami Bouzidi, a jak się zdobywa gole, pokazał Artur Guz, i rezultat 4:0 zamykał jakiekolwiek dywagacje. Potem to był już mecz do jednej bramki, kilka dość prostych strzałów puścił golkiper Klikersów, ale z drugiej strony – lepiej popełnić kilka pomyłek w jednym spotkaniu, niż po jednej dużej w kilku meczach. Jedyne, co o możemy mieć delikatne pretensje do przegranych, to że odpuścili końcówkę, a jednak w ich przypadku trzeba wykorzystywać do cna każdą minutę i łapać pewność siebie, bo to zaprocentuje w przyszłości. Ostatecznie gracze Na Fantazji wygrali aż 9:0 i udowodnili, że dobra dyspozycja z ostatnich kolejek nie była przypadkowa. I chociaż trudno będzie w ich przypadku powalczyć o awans, to według nas będą się czaili za plecami Sokoła Brwinów. Można żałować, że z tym zespołem zagrali już w 1. kolejce, bo nie ulega wątpliwości, że dziś to mógłby być zupełnie inny mecz. Ale i tak walczyć trzeba do końca.
Rywalizację, tyle że o pierwsze zwycięstwo, toczyła w poniedziałek ekipa Realu Varsovia. I zapowiadało się dobrze, bo skład, jaki przyprowadził Alan Gwizdon, był naprawdę solidny. Wrócili zawodnicy wykartkowani, wrócił Marcin Zakrzewski, który ostatni raz pokazał się w 1. kolejce, a to oznaczało, że chociaż to Zadymiarze wyglądali lepiej w tabeli, to oni musieli się tutaj mieć na baczności. Inna sprawa, że dość długo trwało, zanim Real faktycznie przejął nad tym meczem kontrolę. Co więcej – w 9. minucie, po kartce dla Mateusza Kosinskiego, to ekipa Alexa Wolskiego była bliżej objęcia prowadzenia. Okazje mieli chociażby Kacper Jankowski oraz Kamil Bruździak i trzeba powiedzieć, że to były sytuacje, które należało zamienić na bramki. Nic takiego nie nastąpiło, co spotkało się z karą. Wymierzył ją Marcin Zakrzewski, który ładnym, technicznym strzałem posłał piłkę obok Kamila Wawrzonkowskiego. Ze strony napastnika Realu groziło przeciwnikom największe zagrożenie. Starał się też Mateusz Kosinski i to on mógł w drugiej połowie podwyższyć prowadzenie swojej ekipy. Miał jednak pecha, bo piłkę na linii bramkowej zablokował Alex Wolski. Zadymiarze musieli jednak nie tylko bronić to, co leci w ich bramkę, ale też wreszcie sami coś strzelić. I w 29. minucie, po ładnej kontrze, którą wyprowadził Kacper Jankowski, na listę strzelców wpisał się Dawid Wierzchołowski. Niektórzy mogli sądzić, że to napędzi Zadymiarzy, ale ta nadzieja nie trwała zbyt długo. W 32. minucie Robert Świerzyński zachował się najlepiej w zamieszaniu w polu karnym i przywrócił gola przewagi Realowi, a potem drugie trafienie na swoim koncie zapisał Marcin Zakrzewski. To był ostatni moment dla przegrywających, by jeszcze postarać się dźwignąć, lecz kilka kontr, które mieli i które fajnie się zapowiadały, zostały w spektakularny sposób popsute. A ponieważ w końcówce spotkania padły jeszcze dwa gole, po jednym dla każdej ze stron, to mecz zakończył się zasłużonym zwycięstwem Realu 4:2. Trudno mówić tutaj o jakiejś wielkiej przewadze, natomiast skuteczność była zdecydowanie sprzymierzeńcem triumfatorów, z kolei przekleństwem tych, którzy musieli uznać się za pokonanych. Oczywiście ta wygrana nie powoduje, że Real nagle włączy się do walki o podium, ale gdyby takim składem przyjeżdżał zawsze, to będzie groźny, bez względu na to, kto pojawi się po drugiej stronie boiska. Zadymiarze muszą z kolei mieć się na baczności, bo czeka ich ciężka druga połowa sezonu. Do tej pory terminarz mieli dość przyjemny, ale teraz – nie licząc Gawulonu – czekają ich potyczki z samym topem tabeli. A to sugeruje, że bez naprawy skuteczności i kilku innych aspektów, poprawienie jednocyfrowego dorobku punktowego na koniec sezonu, może się okazać ponad ich siły.
Po zwycięstwie Realu, delikatna presja spadła na Piłkarzyki. Oni na tamten moment znajdowali się na ostatniej pozycji w tabeli, a biorąc pod uwagę kilka czynników, nie zapowiadało się, że uda im się cokolwiek w tym temacie zmienić. Po pierwsze – grali z liderem, czyli Alpha Omegą, a po drugie – wystąpili w mocno rezerwowym składzie. Lista zawodników nieobecnych była spora i chociaż Dominik Skowroński zrobił wszystko, by było komu grać, to jednak brak kapitana czy bramkarza Łukasza Milankiewicza to były znaczące osłabienia. Bo nawet z nimi ta potyczka zapowiadała się jako arcytrudna do wygrania, a bez nich? Na cuda się nie nastawialiśmy i takich też nie zobaczyliśmy. Ale Piłkarzyki nie oddali tutaj niczego za darmo. Póki były siły, to nie wyglądało źle. W końcu jednak potencjał ofensywny zespołu z Radzymina okazał się dla nich za duży. W 6. minucie wynik otworzył Patryk Drużkowski, z kolei w 12. minucie błąd w rozegraniu blisko własnej bramki spowodował, że Piłkarzyki straciły kolejnego gola. Pomyśleliśmy sobie, że to zapowiedź najgorszego i to jeszcze w 1. połowie. Ale nie tylko marsz strzelecki Alphy przystanął, a dodatkowo to przegrywający mieli w samej końcówce tej części gry okazję na kontaktowego gola. Strzał Michała Kuleszy widzieliśmy już w siatce, lecz genialną paradą popisał się Piotrek Skonieczny i licznik bramek ekipy z Wołomina nie ruszył. Chociaż gol nie padł, to ta sytuacja stanowiła pewną informację, że Piłkarzyki jeszcze wierzą w pomyślny scenariusz. Tyle że w 23. minucie było już 0:3 i dawało się zauważyć, że Alpha Omega zaczyna czuć luz. To mogło oznaczać tylko jedno – wynik miał lada chwilę urosnąć. Aczkolwiek po trafieniu na 4:0, bramkę dla zespołu w zielonych koszulkach zanotował Kacper Dalba. Tylko co z tego, skoro w finałowych minutach faworyt ruszył do ataku i ostatecznie wygrał aż 8:1. Z perspektywy meczu to trochę zbyt wysoki rezultat. Przegrani robili, co mogli, i według nas, jak na stan personalny, nie mają się czego wstydzić. Z kolei Alpha też chyba przesadnie tego zwycięstwa celebrować nie będzie. To się po prostu musiało tak skończyć, jakkolwiek taka wygrana na pewno stanowi miłą odskocznię od tego, co działo się przeciwko Na Fantazji. Tam się bardzo męczyli, a tu wszystko znów wyglądało tak, jakby chcieli, by wyglądało za każdym razem.
Nie było czego zbierać – to zdanie chyba najlepiej oddaje to, co zobaczyliśmy w ostatnim spotkaniu 5. ligi. Mimo że mieliśmy świadomość, iż TG Sokół jest na wyższym poziomie niż FC Gawulon, to jednak nie zakładaliśmy, że ta potyczka może przybrać aż tak jednostronny wymiar. W końcu Gawulon zrobił spory postęp względem pierwszej kolejki, a tutaj wrócili demony z początku sezonu i ponownie skończyło się wysoką porażką. Ale tak to jest, gdy już po 5 minutach masz kilka goli do odrobienia. Sokół nie czekał i od razu przejął inicjatywę. Po trafieniach Patryka Prażmo oraz Jakuba Obsowskiego z rzutu karnego zapewnił sobie bardzo gładkie wejście w mecz. Potem jednak obudził się zespół z Zielonki. I to był naprawdę dobry fragment podopiecznych Jarka Czeredysa. Ba! Udało się go nawet spuentować golem Kacpra Pawłowskiego na 2:1, a chwilę później ten sam zawodnik mógł doprowadzić do remisu. Sokół wyglądał na lekko zdezorientowanego, ale powrót do równowagi zapewnił im... Igor Marciniak. Jego bezmyślna żółta kartka za zagranie piłki ręką spowodowała, że faworyci mieli zawodnika więcej i błyskawicznie zamienili tę przewagę na gola. Jeszcze przed przerwą dorzucili dwa trafienia i prowadzili już 5:1. To była wystarczająca różnica, by spokojnie dopisać kolejne 3 punkty do swojego dorobku. W drugiej połowie wielkich emocji już nie było. Tę odsłonę ekipa Kamila Książka wygrała 6:1, zaliczając dwucyfrówkę. Można powiedzieć, że chłopaki wreszcie sobie postrzelali, bo w poprzednich potyczkach byli w tym względzie raczej powściągliwi. Dla nich najważniejszy był jednak fakt powrotu na zwycięską ścieżkę i utrzymania pozycji tuż za plecami czołowej dwójki. Gawulon nie zdołał im w tym przeszkodzić, a po raz kolejny dało się zauważyć, nad czym zielonkowska młodzież musi pracować. Defensywa to słowo klucz – w wielu przypadkach w tej strefie grali niedokładnie, kryli na radar, i można było odnieść wrażenie, że niby są blisko rywala, a tak naprawdę zupełnie nie kontrolują jego pozycji. Debiut nowych koszulek nie wypadł więc okazale, ale życzymy im, by na parkiecie jak najszybciej wyglądali na tak profesjonalnych, jak poza nim.
Retransmisję wszystkich spotkań piątej ligi (z komentarzem) można obejrzeć poniżej. Video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p60 HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy! Jednocześnie prosimy Was o weryfikację statystyk z Waszych meczów - jeśli znajdziecie jakiś błąd, to prosimy o jak najszybszą informację.