fot. © www.nocnaligahalowa.pl

Opis i retransmisja 4.kolejki 4.ligi!

11 stycznia 2025, 22:57  |  Kategoria: Ogólna  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Z trzech ekip, które dysponowały kompletem punktów, ostały się już tylko dwie. A to wszystko w konsekwencji wyniku meczu na samym szczycie.

Podczas jednej z transmisji mówiliśmy, że komendy „kopiuj – wklej”, to jeden z największych wynalazków ludzkości. I najchętniej skorzystalibyśmy z tej opcji, przy okazji meczu Dzierżążni z ProBram, bo tak naprawdę, moglibyśmy skopiować tutaj opis, jaki poczyniliśmy przy okazji poprzedniej potyczki z udziałem ekipy Janka Łabeckiego. Wówczas nasi debiutanci dostali lekcję futsalu od Kamila Lubańskiego i spółki, nie mając nic do powiedzenia. Minęły trzy tygodnie i historia się powtórzyła, a tym razem w roli profesora wystąpili gracze ProBram. Tak naprawdę nie za bardzo jest tutaj co pisać. Co prawda pierwsza groźna akcja spotkania należała właśnie do Dzierżążni, a konkretnie do Jacka Wiszniewskiego, to potem wszystko wyglądało tak, jak mogliśmy to zakładać. ProBram miał dużą przewagę, otworzył dorobek w 6 minucie, chociaż później okazję z woleja na remis zmarnował jeszcze Mariusz Danelczyk. Ale na tym popisy ofensywne beniaminka się skończyły. Faworyci błyskawicznie poprawili stan posiadania, a niemal wszystkie bramki zdobywał Norbert Grzymała. W samej końcówce 1. połowy, już przy stanie 0:5, Dzierżążnia miała doskonałą okazję, by wreszcie cieszyć się z bramki, lecz mimo przewagi liczebnej w polu karnym, nie udało się pokonać Krzyśka Kunowskiego, który świetnie odczytał zamiary Janka Łabeckiego. W drugiej połowie nic się nie zmieniło. Było już nawet 12:0, aczkolwiek ostatnie minuty należały do graczy w białych koszulkach. Piotrek Lipkowski wspólnie z Jankiem Łabeckim pokusili się o trzy trafienia i można spytać – czemu tak późno?! Tego pytania nie wolno jednak traktować poważnie, bo rywale trochę odpuścili i stąd taka a nie inna końcówka. ProBram zrobił więc to, co miał zrobić i pewnie jakoś specjalnie nawet się nie zmęczył. A Dzierżążnia chyba może odetchnąć. Po starciach niemal z całą czołówką tabeli, teraz wreszcie będzie trochę łatwiej. Co jednak w ich przypadku wcale nie oznacza, że będzie łatwo.

Mecze bez historii mają swoją skalę. O ile o tym wyżej trudno napisać coś mądrego, o tyle kolejny, między Byczkami a Newer Giw Ap, potrzymał nas w napięciu trochę dłużej. Byczki zdawały sobie sprawę, że jeśli chcą jeszcze być traktowane poważnie przy podziale miejsc w górnej połowie tabeli, to tę potyczkę muszą absolutnie zapisać na swoje konto. Tyle że rywal z Zielonki udowodnił, iż nie jest już chłopcem do bicia, co potwierdził przed świętami, gdy postraszył Wybrzeże Klatki Schodowej. I mimo że ta drużyna grała bez swojego trenera Piotrka Kacperskiego, to mogła wierzyć, że tutaj punkty są możliwe do zgarnięcia. Zaczęło się jednak bardzo niefortunnie. W 4. minucie Kasjan Wrotniewski wstrzelił piłkę w pole karne z rzutu rożnego, a tam pechową interwencję zaliczył Marcin Madejak, wbijając sobie futsalówkę do bramki. To co prawda nie załamało czwartoligowych outsiderów, natomiast z wysiłków tego zespołu nie płynęło wielkie zagrożenie. Dawid Pływaczewski był raczej bezrobotny, bo jego koledzy z pola dość szybko pacyfikowali próby ofensywne rywali. Kulminacyjny moment spotkania to z kolei 18. i 19. minuta. Najpierw kolejny błąd Marcina Madejaka, który podał piłkę pod nogi przeciwnika, wykorzystał Kuba Jastrzębski, a potem swojego drugiego gola zdobył Kasjan Wrotniewski. I to był koniec marzeń Newer Giw Ap o punktach. Byczki w drugiej połowie nie dały sobie zrobić krzywdy i chociaż nie grały wielkiej piłki, to wystarczało to, aby spokojnie dowieźć prowadzenie do końca. A nawet je zwiększyć. Na szczęście na niektóre gole tej ekipy przeciwnicy odpowiadali swoimi, dzięki czemu wynik 6:2 sugeruje, że tutaj wcale nie było tak jednostronnie. Czy jednak gdybyśmy zapytali triumfatorów o ich obawy względem zdobycia całej puli, to wydaje nam się, że takowych nie mieli. Czuli, że są lepsi i w pełni wykorzystali większy potencjał piłkarski. Natomiast Newer Giw Ap, paradoksalnie, tę dość niską porażkę i tak może sprzedać jako sukces. Dlaczego? Jeszcze wyżej poległa Dzierżążnia, co spowodowało, że Daniel Balon i spółka po raz pierwszy od początku sezonu opuścili ostatnie miejsce w tabeli! Przegrać i awansować w tabeli? Miejmy nadzieję, że to nie stanie się nową strategią Newer Giw Ap. Chociaż... skoro przynosi efekty, to kto wie.

W dość specyficznym wyścigu o ostatnie miejsce w tabeli bierze też udział Joga Finito. Nie będziemy ukrywać – w konfrontacji z Semolą nie dawaliśmy jej wielkich szans, ale na pewno były one znacznie większe, aniżeli w swoich potyczkach mieli inni czwartoligowi maruderzy, czyli Dzierżążnia i Newer Giw Ap. Świadczył o tym nawet kurs na Betfan, ale jak się potem okazało, po statystykach przesłanych nam przez pracowników naszego ligowego bukmachera – nikt nie dał się nabrać na atrakcyjną ofertę na Jogę. Praktycznie wszyscy stawiali przeciwko i nie mylili się. Co gorsze – ten, kto miał Semolę na kuponie, bardzo szybko mógł zakreślić to zdarzenie na zielono. Podopieczni Krzyśka Jędrasika okazali się bowiem drużyną poza zasięgiem przybyszów z Sulejówka i już po pierwszej połowie sprawa była klepnięta. Problemy Jogi zaczęły się szybko, bo już w 5. minucie gola strzelił im Patryk Szrajder. Potem ten sam zawodnik skorzystał z podania z rzutu wolnego Pawła Bąbla i podwyższył wynik. Joga Finito próbowała jakoś powstrzymać ucieczkę bramkową konkurentów i dzięki dużej aktywności Szymona Ryciuka niewiele zabrakło, by padło tutaj trafienie kontaktowe. Okazję miał także Marcin Gomulski, ale byłoby naiwnym myślenie, że nawet gdyby któryś z nich trafił, to coś by to zmieniło. Nie wydaje nam się, zwłaszcza iż to, co działo się dalej, było już spektaklem jednego zespołu. Semola za sprawą Rafała Jermaka najpierw trafiła na 3:0 i 4:0, a potem swoje pierwsze trafienie w spotkaniu zanotował Łukasz Szymborski. Każdy wiedział, co to oznacza. Semola mogła w spokoju oczekiwać na drugą połowę, a Jodze nie zazdrościliśmy położenia, bo nigdy nie jest fajnie grać tylko o najniższy wymiar kary. Chłopaki na pewno się starali, wpuścili między słupki Szymona Ryciuka i w jakimś stopniu to pomogło, bo drugą połowę przegrali tylko 1:3, a łącznie 1:8. Tym samym nasze słowa z początku sezonu, gdzie mimo porażek ich gra naprawdę mogła się podobać, trochę się zdezaktualizowały. W tym poniedziałkowym spotkaniu niewiele się zgadzało. Delikatny plusik być może za solidny debiut w Nocnej Lidze Rafała Charkiewicza, ale to by było na tyle. Semola była o klasę lepsza, dzięki czemu Krzysiek Jędrasik będzie mógł spać spokojnie. Nie wszyscy bowiem wiedzą, że podczas meczu nagrywany był materiał, który miał na celu zaprezentowanie Semoli w NLH, a wszystko to było związane z ich sponsorem – restauracją o tej samej nazwie. Może właśnie ta świadomość dodała chłopakom determinacji, bo kto chciałby potem oglądać film, w którym zabrakło happy endu? Na szczęście wszystko poszło łatwo, gładko i przyjemnie, dzięki czemu premiera seansu będzie dużo przyjemniejsza.

Po serii potyczek, które – nie będziemy ukrywać – trochę nas uśpiły, przyszła pora na wielkie emocje. No i uprzedzając fakty – nie zawiedliśmy się spotkaniem Faludży z Mocną Ekipą. Było to starcie godne lidera z wiceliderem, chociaż ten mecz musiał się trochę rozkręcić. Głównie za sprawą słabej postawy ekipy z Falenicy, która, grając bez jednego ze swoich motorów napędowych, czyli Czarka Kubowicza, nie mogła znaleźć w pierwszej połowie odpowiedniego rytmu. Na palcach jednej ręki można policzyć dobre akcje tej drużyny, z kolei Mocna Ekipa, nawet jeśli również nie grała niczego wielkiego, to jednak zasłużenie prowadziła 2:0. Najpierw gola zdobył Krzysiek Czarnota, który kompletnie niepilnowany, dołożył nogę do podania Łukasza Trąbińskiego, a potem na 2:0 podwyższył Mateusz Derlatka. Widząc, jak to wygląda, myśleliśmy, że Mocna Ekipa ma ten mecz pod kontrolą i nic się w drugiej połowie wiele nie zmieni. Faludża musiała jednak wziąć się do roboty i z pomocą przeciwnika – zrobiła to! Zaczęło się od indywidualnego błędu Huberta Ściegiennego, który stracił piłkę, na czym skorzystali Filip Jesiotr i Piotrek Ogiński, a ten drugi zdobył gola kontaktowego. Lada moment zrobiło się 2:2, a okoliczności tego trafienia były jeszcze bardziej kuriozalne. W jednej z poprzedzających akcji Mariusz Horych był faulowany, a przeciwnik zdjął mu but. Ponieważ piłka wyszła poza boisko i wciąż była w posiadaniu Mocnej Ekipy, arbiter nie zdecydował się przerywać gry. Łukasz Trąbiński wykopał piłkę w kierunku jednego ze swoich kolegów, ale ta szybko wróciła z powrotem w pole karne graczy w czarnych koszulkach. Defensywa zespołu Michała Zimolużyńskiego była jednak nieprzygotowana, bo Mariusz Horych wciąż walczył z butem, na czym Faludża skorzystała, a niepilnowany Filip Jesiotr doprowadził do remisu. A lada moment było już 3:2! Kuba Popiński dostał piłkę z autu, wygrał walkę o pozycję z Mateuszem Derlatką, ściął z futsalówką do środka i precyzyjnym uderzeniem dał graczom w białych trykotach prowadzenie! Mocna Ekipa musiała być w szoku, bo nic takiego comebacku nie zapowiadało. Ale chłopakom udało się otrząsnąć. W 29. minucie Łukasz Żaboklicki doprowadził do remisu, a w 31. minucie Piotrek Śliwa przestrzelił z bliska w idealnej sytuacji. To i tak nic w porównaniu do tego, co stało się 180 sekund później. Mocna Ekipa miała okazję 2 na bramkarza. Łukasz Żaboklicki zagrał do Szymona Tomaszewskiego, a ten przegrał pojedynek z pustą bramką! To było coś niewiarygodnego. Tym samym mecz nadal był nierozstrzygnięty, ale w 39. minucie los postanowił zakpić z Mocnej Ekipy w sposób ostateczny. Kuba Popiński zagrał do Piotrka Ogińskiego, a ten pokonał Łukasza Trąbińskiego, chociaż piłka ledwo co wtoczyła się do bramki. Mimo ataków ze strony przegrywających wynik się nie zmienił, i coś, co wydawało się mało realne, stało się rzeczywistością. Ale nawet teraz mamy problem z oceną tego meczu. Mocna Ekipa była zespołem lepszym, miała więcej okazji, kontrolowała spotkanie i według nas jest sama sobie winna, że tutaj przegrała. Pal licho utratę koncentracji, która spotkała ich na początku drugiej połowy, ale wystarczyło potem wykorzystać to, co było, i to dałoby trzy punkty. To musi boleć, bo to jeden z takich meczów, który najchętniej zacząłbyś od razu jeszcze raz, bo po prostu nie możesz uwierzyć, że zostajesz z niczym. Faludża miała furę szczęścia i chociaż nie odbieramy jej tego, co osiągnęła, to taki mecz zdarza się pewnie raz na sto. 3 lub 4 celne strzały, 3 gole, i to wszystko w jednym z kluczowych meczów w sezonie. Przecież to trzeba się w czepku urodzić.

Fortuna nie uśmiechnęła się za to do reprezentantów Wybrzeża Klatki Schodowej. Wystarczyło, że na ich drodze pojawił się poważny konkurent, i niestety nie mieli zbyt wiele do powiedzenia. Tym pogromcą okazała się Lema, której może i ten sezon na razie wychodzi średnio, ale w tym spotkaniu nie miała najmniejszych kłopotów z udowodnieniem swojej wyższości. Już skład Logistyków robił wrażenie – oprócz dobrze znanych zawodników, pojawił się także Radek Gajewski, kiedyś wicemistrz naszej ligi z AGD Marking. To stawiało poprzeczkę dla WKS-u bardzo wysoko, chociaż, naszym zdaniem, Gabriel Skiba i spółka sami prosili się o porażkę. Każdy wie, jak ważny jest początek spotkania. WKS zdecydował się wyjść dość eksperymentalnym składem, który jednak nie poradził sobie z atakami przeciwnika. Lema już w 2. minucie objęła prowadzenie, potem Darek Piotrowicz popisał się efektownym tańcem nad piłką i wykończeniem, a w 6. minucie było już 3:0 po trafieniu Arka Pisarka. Po takim początku równie dobrze można już iść pod prysznic. Dopiero gdy sprawy przybrały fatalny obrót dla graczy z Serocka, na parkiecie pojawili się m.in. Patryk Tyka czy Mariusz Dąbrowski. Jest to dla nas dziwne. A gdy zaczynasz od 0:3, to na co możesz liczyć? Lema nabierała rozpędu, zdobyła w pierwszej połowie dwa gole i już wiedziała, że w nowy rok wejdzie zwycięsko. WKS próbował jeszcze powalczyć i nawet nieźle rozpoczął drugą połowę. Gabriel Skiba i Patryk Tyka mieli sytuacje sam na sam z bramkarzem – pierwszy trafił w poprzeczkę, a drugi posłał piłkę obok bramki. Potem doszedł jeszcze niewykorzystany karny przez kapitana, aż w końcu – również z rzutu karnego – Patryk Tyka otworzył dorobek chłopaków w błękitnych koszulkach. Nic to jednak nie zmieniło w ogólnym obrazie spotkania. Lema dalej prowadziła grę i ostatecznie wygrała spokojnie 8:3. Dla zwycięzców był to w dużej mierze spacerek. WKS nie był tutaj równorzędnym rywalem i, jak już napisaliśmy, w pewnym stopniu sam jest sobie winny. Tym sposobem przegrani spadli na szóste miejsce w tabeli, a patrząc na ich trudny kalendarz, podium jawi się jako odległa mrzonka. Maksymalnie mogą chyba walczyć o górną połowę tabeli. Z kolei Lema ma co prawda tylko jeden punkt więcej, ale jeśli będzie przyjeżdżała w takim składzie, to trzeba będzie się jej bardzo obawiać. Już w poniedziałek boleśnie przekona się o tym Newer Giw Ap, a potem kolejni rywale – także ci z czołówki.

Retransmisję wszystkich spotkań czwartej ligi (z komentarzem) można obejrzeć poniżej. Video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p60 HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy! Jednocześnie prosimy Was o weryfikację statystyk z Waszych meczów - jeśli znajdziecie jakiś błąd, to prosimy o jak najszybszą informację.

Komentarze użytkowników: