fot. © www.nocnaligahalowa.pl

Opis i retransmisja 4.kolejki 3.ligi!

12 stycznia 2025, 11:32  |  Kategoria: Ogólna  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Niewiele zabrakło, by na wynikach faworyzowanych zespołów z Ukrainy pojawiła się pierwsza rysa. Z kolei w dole tabeli nieciekawie wygląda sytuacja Adrenaliny.

I właśnie od meczu z udziałem Adrenaliny rozpoczniemy nasz raport z parkietu. Podopieczni Roberta Śwista mają ten problem, że chociaż nie grają źle, to nie punktują, i to miało się zmienić w konfrontacji z Razem Ponad Promil. Zespół Łukasza Głażewskiego należy do kategorii niewygodnych i wiedzieliśmy, że tutaj zawiesi poprzeczkę wysoko. Ogólnie spodziewaliśmy się równej gry, niewielu bramek, aczkolwiek nawet my byliśmy zaskoczeni, że po pierwszej połowie tej potyczki wynik będzie brzmiał 0:0. Okazje były, a najlepsze zmarnowali Eryk Kopczyński z jednej strony, a z drugiej Kamil Pamrowski, który w kontrze trafił w słupek. Stało się jasne, że pierwszy gol obudzi nam mecz, i na szczęście przyszedł on w drugiej odsłonie dość szybko. W 24. minucie Piotrek Paćkowski świetnie uderzył z pierwszej piłki w wewnętrzną część bocznej siatki i Adam Kuryś był bez szans. Radość z prowadzenia nie trwała długo. Lada moment wyrównał Eryk Kopczyński, który wykorzystał dobre podanie od Mikołaja Świderskiego. Na następny skutecznie wyprowadzony cios czekaliśmy do 28. minuty. Wówczas Promil wyszedł z kontrą i chociaż Michał Gajdek mógł jeszcze podawać, to wolał strzelić i zrobił to skutecznie. Adrenalina znów mogła dość szybko odpowiedzieć, lecz Mikołaj Świderski trafił w poprzeczkę. Jedna bramka różnicy to było niewiele, ale dwie dawałyby tutaj duży komfort i gdy w 34. minucie Damian Szwarc na raty pokonał golkipera Adrenaliny, sprawa wydawała się klepnięta. Przegrywający walczyli jednak do końca. Najbardziej żal okazji, w której mieli przewagę liczebną nad obrońcami przeciwnika, ale zagranie Roberta Śwista świetnie odczytał Łukasz Głażewski. Minuty mijały, na tablicy wyników nic się nie zmieniało i było jasne, że Adrenalina potrzebuje cudu. Na kilkadziesiąt sekund przed końcem Robert Świst wreszcie się przełamał i nadzieja na punkt odżyła. Myśleliśmy, że Promil nie dopuści już do zagrożenia przed własną bramką, ale tuż przed końcową syreną okazję miał jeszcze Kacper Waniowski i gdyby nie Łukasz Głażewski, to kto wie, jakby to się skończyło. Promilowcy mogli odetchnąć z ulgą, bo o mało co nie wypuścili niemal pewnej wygranej. Ale trzeba im oddać, że jako zespół wyglądali lepiej. W Adrenalinie dziwił nas brak zmian, niektórzy gracze przesiedzieli niemal całą drugą połowę na ławce, a przecież ci, którzy grali najwięcej, nie byli w stanie złamać oporu rywali. Kapitan tego zespołu znów ma materiał do analizy. A wykonanie tej pracy będzie ważne, bo za tydzień czekają już Szmulki, które bez Kuby Kaczmarka wydają się być idealnym zespołem na przełamanie. Więc albo wtedy, albo chyba nigdy. Z kolei Promil ma już 6 punktów i nie po raz pierwszy pokazuje, że u nich nic nie zależy od formy jednego gracza. Tutaj każdy dał z siebie maxa i myślał tylko o dobru drużyny. W Adrenalinie kilku zawodników myślało natomiast tylko o sobie.

Teraz przechodzimy do meczu, który był starciem dwóch niepokonanych jak dotąd ekip – Ternovitsii i Bad Boys. Co prawda jedni i drudzy mieli po 9 punktów, ale biorąc pod uwagę sposób, w jaki doszli do swojego dorobku, to jednak dużo większe szanse dawaliśmy ekipie zza naszej wschodniej granicy. Z drugiej strony – Źli Chłopcy przyjechali w mocnym zestawieniu i chociaż brakowało Bartka Woźniaka, to przyjechał dawno nieoglądany Mateusz Woźniak. Nie zabrakło też najlepszego strzelca ekipy z Ostrówka, czyli Kacpra Przybyło, który jako pierwszy w spotkaniu miał dogodną okazję do zdobycia bramki, ale nie wykorzystał jej, co spotkało się z karą i golem dla Ternovitsii autorstwa Mykhailo Froshchuka. Mylili się jednak ci, którzy sądzili, że ten gol powoli ustawi nam mecz. Bad Boys szybko odpowiedzieli bramką Krzyśka Stańczaka i ani myśleli oddawać inicjatywę. Potem mieli trochę szczęścia, bo choćby Volodymyr Hrydovyi zmarnował doskonałą okazję, ale już w 18. minucie nic nie uchroniło ich przed stratą gola. Fantastycznym podaniem popisał się Serhii Romanovskyi, a całość uzupełnił techniczny strzał Tarasa Mysko. Ten sam zawodnik mógł od razu po wznowieniu podwyższyć na 3:1, lecz fatalnie się pomylił. I z tego skorzystali Bad Boys, a konkretnie Krzysiek Stańczak, który był w świetnej dyspozycji strzeleckiej. I tak to spotkanie wyglądało. Gdy Ternovitsia zdobywała gola, Bad Boys się rewanżowali. W 29. minucie było 3:3, a potem zrobiło się ciekawie, bo kontuzji nabawił się podstawowy bramkarz ekipy z Ostrówka, Karol Jankowski. Jego miejsce zajął Rafał Kubuj. Ternovitsia była w natarciu i po trafieniu Volodymyra Hrydovyia ponownie było jej bliżej do całej puli. Nie udało się jednak zamknąć tego spotkania i zamiast spokojnego oczekiwania na końcową syrenę, zrobiło się nerwowo. A w 38. minucie był remis! Krzysiek Stańczak skorzystał z bezpańskiej piłki i zrobił z niej użytek, zmieniając wynik na 4:4! Od niespodzianki dzieliły nas dosłownie sekundy, ale Ternovitsia miała inne plany. W 39. minucie sędzia podyktował rzut wolny i chociaż były obiekcje co do jego decyzji, to po analizie materiału wideo stwierdzamy, że nie pomylił się, używając gwizdka. Jedyne, co może zastanawiać, to interpretacja tego zdarzenia, bo według nas nie było wślizgu, a po prostu faul. Nie miało to jednak większego znaczenia. Piłkę z rzutu wolnego ustawił Serhii Romanovskyi, podał do Volodymyra Hrydovyia, a ten wykorzystał odsłoniętą część bramki i dał Ternovitsii gola na wagę trzech punktów. Niby Bad Boys jeszcze walczyli i dwa razy zakręcili się w okolicach pola karnego konkurentów, lecz nic pozytywnego z tego nie wynikło. Koniec końców wygrał zespół minimalnie lepszy, który stworzył więcej okazji i wykazał większą inicjatywę. Bad Boys pokazali jednak, że w 3. lidze nieprzypadkowo tak długo byli niepokonani. Zabrakło niewiele, by tutaj skończyli z cennym punktem. I gdybyśmy mieli wskazać, kto na ten moment najbardziej zasługuje na miejsce za plecami zespołów z Ukrainy, to Źli Chłopcy byliby w tej klasyfikacji na pierwszym miejscu.

O ile Ternovitsia nie była pewna niczego do samego końca, o tyle FSK Kolos nie miał żadnych problemów z pokonaniem Szmulek. Tego należało się spodziewać, zwłaszcza po informacji, jaką otrzymaliśmy, że kapitan ekipy z Pragi, Kuba Kaczmarek, przeszedł operację i w tym sezonie już nie wystąpi. Z nim w składzie szanse na wygraną i tak nie były duże, ale bez niego były praktycznie zerowe. I piszemy to z pełnym szacunkiem dla pozostałych graczy tej ekipy. Po prostu – jeżeli przez tyle lat drużyna grała w ten sposób, że przy każdej możliwej okazji podawała do swojego kapitana, a teraz nie mogła tego zrobić, to trudno było przypuszczać, że od razu przyzwyczai się do nowych warunków. To było widać na boisku. Nie można chłopakom odmówić chęci, natomiast rywale szybko ich napoczęli, a potem poszło już z górki. Szmulki od czasu do czasu próbowały się odgryzać, głównie za sprawą Kacpra Pacholczaka, który choćby przy stanie 0:3 trafił w słupek z rzutu wolnego. Rywale byli jednak bardziej skuteczni – do przerwy prowadzili już 5:0, a najgorsze z perspektywy przegrywających było to, że swojej strzelby nie odpalił jeszcze Paweł Paduk. W końcu to zrobił, regularnie dokładając trafienia w drugiej połowie. Ekipa Kuby Kaczmarka walczyła przede wszystkim o honorowego gola i dzięki trafieniu Krystiana Rzeszotka cel został osiągnięty. Tyle tylko, że rywal zdobył dziesięć bramek więcej i ostatecznie wygrał 11:1. A mogło być dużo wyżej, gdyby nie Karol Dębowski i wiele niecelnych uderzeń. Kolos dokłada do swojego dorobku kolejny okazały skalp, aczkolwiek teraz będzie mu trudniej, bo prawdopodobnie w pozostałych spotkaniach będzie musiał sobie radzić bez Pawła Paduka. Co do Szmulek, to jasne jest, że czeka ich bardzo trudna druga część sezonu. Niewykluczone, że kluczowy mecz rozegrają już w najbliższy wtorek z Adrenaliną. Z ich perspektywy szkoda, że operacja Kuby Kaczmarka nie mogła odbyć się choćby dwa tygodnie później. Z drugiej strony – będzie to świetny test, aby udowodnić sobie, że życie bez popularnego „Kaczki” też jest możliwe. Wygrana dałaby im w tym temacie niezwykle dużo.

O tym, jak piłka halowa potrafi być nieprzewidywalna, przekonaliśmy się w meczu numer 4. Handyman podejmował MR Geodezję, która po zwycięstwie nad Gencjaną wyraźnie zyskała w naszych oczach. Jednak skład przeciwko Fioletowym był naprawdę mocny, a tymczasem w starciu z drużyną Krzyśka Smolika sprawy się skomplikowały. Przede wszystkim zabrakło najlepszego zawodnika z tamtego spotkania, Serka Modzelewskiego. Nie dojechali również Marcin Błoński, Kacper Cebula i Sebastian Ryński, przez co na ławce było tylko dwóch rezerwowych. Nie zamierzaliśmy nikomu odbierać szans, ale trudno było przypuszczać, by w takim zestawieniu Handyman mógł doznać jakiejś krzywdy. Odpowiedź na tę zagwozdkę przyszła szybko – faworyci błyskawicznie pokazali, kto będzie tutaj rządził. Już w 2. minucie Kuba Koszewski dobił strzał Sylwka Florowskiego i zrobiło się 1:0. W 6. minucie powinno być 2:0, lecz Kuba Jankowski pomylił się w stuprocentowej sytuacji. Co nie udało się jemu, udało się Sylwkowi Florowskiemu, który zakończył bardzo fajną i pomysłową kontrę nominalnych gości. Bessa Geodetów trwała. Przed upływem kwadransa błąd popełnił Tomek Mikusek, a do sytuacji sam na sam z bramkarzem doszedł nowy gracz Handymenów, Ernest Ludwiniak. I zrobił wszystko, jak trzeba. Tuż przed końcem pierwszej połowy rywale znowu nie zdołali zaasekurować swojego bramkarza, a po dobitce gola zdobył Patryk Wieczorek. 4:0 – to było pewne i zasłużone prowadzenie, które zamykało dyskusję o losach całej puli. Geodezja nie tyle grała słabo, co kompletnie nie miała pomysłu, jak dobrać się do skóry rywalom. Iskierka nadziei pojawiła się po golu Kamila Ryńskiego, ale na to trafienie odpowiedział Sebastian Laskowski, i na 8 minut przed końcem faworyci wrócili do czterobramkowego prowadzenia. I wtedy wydarzyło się coś nieoczekiwanego. Geodeci jakby wyczuli, że rywale myślami są już pod prysznicem i niepostrzeżenie zaczęli się zbliżać do swoich oponentów. Najpierw gola zdobył Maciek Karczewski, a w 37. minucie ponownie trafił Kamil Ryński. Handymeni wyglądali na zaskoczonych, a ich miny zrzedły jeszcze bardziej, gdy na 120 sekund przed końcem Arek Major zmniejszył straty do jednej bramki! Pachniało remontadą – drużyna z Wołomina nie miała już nic do stracenia i szukała gola na wagę remisu. Handymeni wzięli się jednak w garść. Choć nie zdobyli kolejnej bramki, to żadnej też już nie stracili i po nerwowej końcówce zwyciężyli 5:4. Sama wygrana była w pełni zasłużona, ale takiego rozluźnienia w kluczowych momentach meczu nie powinno się dopuszczać. To o mało nie skończyło się stratą dwóch cennych punktów. Nie chcemy jednak być wobec nich zbyt krytyczni. Przez ponad 30 minut Handyman nie pozwolili rywalom praktycznie na nic, dlatego najważniejsze, że finał był dla nich szczęśliwy. Ostatnie 10 minut nie może natomiast przysłonić ogólnej postawy Geodetów. Chwała im za to, że wierzyli i grali do końca, ale gdzie byli przez pierwsze 30 minut? Ten mecz był niejako kwintesencją ich wszystkich dotychczasowych występów, bo naprawdę trudno za nimi w tym sezonie nadążyć.

Zdanie powyżej dobrze obrazowałoby również kampanię w wykonaniu Gencjany. Pierwszy mecz wygrany, ale potem dwie porażki, z czego jedna – właśnie z Geodezją – w bardzo słabym stylu. Nie piszemy o tym przypadkowo. Co prawda historia Fioletowych w Nocnej Lidze Halowej liczy już kilka rozdziałów, jednak nie przypominamy sobie, by ten zespół zagrał dwie kiepskie potyczki z rzędu. Ktoś mógłby powiedzieć: „No ale halo, przecież oni mają serię dwóch porażek.” Owszem, natomiast ta z FSK Kolos była raczej wkalkulowana, a sama gra nie wyglądała źle. Dlatego przeczuwaliśmy, że podopieczni Maćka Zbyszewskiego pokażą się tutaj z dobrej strony i powalczą z Klimagiem. Zespół Michała Antczaka również nie może ustabilizować formy, jednak na to spotkanie zjawił się w mocnym zestawieniu i chciał udowodnić, że porażka ze Szmulkami była tylko wypadkiem przy pracy. Dziś już wiemy, że ta sztuka się nie udała. Dlaczego? Zacznijmy od początku. Ten mecz źle rozpoczął się dla podopiecznych Michała Antczaka, bo nie dość, że nie wykorzystali okazji, gdy mieli przed sobą tylko Artura Fiodorowa, to w 9. minucie stracili bramkę po kontrze przeciwników. Lada moment autor poprzedniego trafienia, czyli Kuba Strzała, podwyższył na 2:0. Trzeba tutaj pochwalić Gencjanę, która ładnie rozegrała całą akcję, wymieniając kilka podań. Na odpowiedź Klimagu czekaliśmy do 16. minuty. Tomek Bicz łatwo wymanewrował Michała Orzechowskiego i mocnym strzałem nie dał szans golkiperowi rywali. Wynik 2:1 pozostał końcowym w pierwszej połowie i dobrze odzwierciedlał boiskowe realia. W drugiej połowie długo nie oglądaliśmy zmiany rezultatu. Gencjana, w swoim stylu, tempa nie forsowała, natomiast Klimag wielokrotnie grał zbyt chaotycznie. I nawet gdy coś sobie wyklarował, to dobrze bronił Artur Fiodorow. Ale i on nie miał nic do powiedzenia w 31. minucie. Kacper Wierciński zasugerował, że będzie uderzał z rzutu wolnego, po czym znalazł zupełnie nieobstawionego Bartka Karpińskiego, który z bliskiej odległości wpakował piłkę do siatki. Zaczęła się gra nerwów, bo tutaj każdy zdawał sobie sprawę z wagi kolejnego trafienia, zwłaszcza że na zegarze pozostawało bardzo mało czasu. W 35. minucie doszło do małego zamieszania na boisku. Zawodnicy obu drużyn mieli coś do wyjaśnienia sobie nawzajem i sędziemu. Po powrocie do gry bardzo prosty błąd popełnił Mateusz Kowalczyk. Z jego złego zagrania skorzystał Eugenio Asinov, który strzałem po długim słupku przywrócił Gencjanie prowadzenie. Fioletowi, tak jak można się było tego spodziewać, cofnęli się na własną połowę i wyczekiwali kolejnego błędu Klimagu. I doczekali się. Z nieporozumienia graczy przeciwników z własnym bramkarzem ponownie skorzystał Eugenio Asinov, i Gencjana powróciła na zwycięską ścieżkę. Można powiedzieć, że momentami była to stara, dobrze naoliwiona maszyna. Bardzo dobrze zagrał Piotrek Hereśniak, w bramce bezbłędny był Artur Fiodorow, a pochwały należą się również Michałowi Orzechowskiemu, którego zdarzało nam się ganić, ale który wyciągnął wnioski z poprzedniego sezonu. Wszystko to, plus solidna gra pozostałych, złożyło się na bardzo ważne zwycięstwo. Klimag miał trochę pecha. Fajnie doszedł rywala, a potem dwa indywidualne błędy przesądziły o porażce. Na pewno był to lepszy występ niż ze Szmulkami, chociaż ciągle brakuje nam tutaj dobrej gry przede wszystkim Patryka Maliszewskiego. Cztery mecze za nami, a zawodnik, który w przeszłości potrafił sam przesądzać o wynikach spotkań, nie ma na swoim koncie ani gola, ani asysty. Z Patrykiem w dobrej formie, Klimag byłby już pewny utrzymania, a tak będzie musiał drżeć o swój byt do ostatniej kolejki.

Retransmisję wszystkich spotkań trzeciej ligi (z komentarzem) można obejrzeć poniżej. Video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p60 HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy! Jednocześnie prosimy Was o weryfikację statystyk z Waszych meczów - jeśli znajdziecie jakiś błąd, to prosimy o jak najszybszą informację.

Komentarze użytkowników: