fot. © www.nocnaligahalowa.pl
Opis i retransmisja 4.kolejki 1.ligi!
Chociaż przegranych w czwartkowy wieczór było wielu, to jeden z nich poniósł zdecydowanie największe straty. Tą drużyną była…
… Wesoła. Podopieczni Patryka Jacha dostali w 4. kolejce dość wdzięczne zadanie, bo mieli do ogrania Auto-Delux, które na tamten moment miało tylko punkt. Oczywiście godzina rozgrywania spotkania spowodowała, że faworyci nie mieli optymalnego składu, ale ci, co przyjechali, i tak mieli zagwarantować dość spokojną wygraną. I chociaż pierwsza groźna akcja w tej potyczce należała do drużyny z Kobyłki, to potem zaczęło to wyglądać tak, jak mniej więcej sobie wyobrażaliśmy. W 4. minucie były mistrz rozgrywek powymieniał kilka podań, aż wreszcie piłka trafiła do Daniela Gomulskiego, który załatwił sprawę. W 9. minucie było już 2:0, po skutecznie wyegzekwowanej kontrze przez Daniela Matwiejczyka. Gracze Auto-Delux potrafili się jednak odgryźć. Rafał Pawlak dobił własne uderzenie, a ponieważ więcej goli nie padło w pierwszej połowie, to Wesoła prowadziła po 20 minutach dość skromnie. A na początku drugiej odsłony dała się zaskoczyć. Damian Krzyżewski nie potrafił złapać strzału Patryka Dybowskiego, na czym skorzystał Remek Muszyński i mieliśmy remis. Czy Wesoła się tym przejęła? Ani trochę. Wystarczyły trzy minuty i ze stanu 2:2 zrobiło się 5:2. Czas oraz sposób, w jaki faworyci ogarnęli ten bramkowy rajd, sugerował, że tutaj nic nie może im się stać. Od tej tezy nie odwiodło nas nawet trafienie Rafała Pawlaka, aczkolwiek gdy ten sam zawodnik w 32. minucie wykorzystał sprytnie rozegrany rzut wolny przez Remka Muszyńskiego, to znów zaczęło być ciekawie. Wesoła ponownie chciała odskoczyć, lecz nie potrafiła wykorzystać swoich okazji. Najlepszą miał Janek Skotnicki, lecz trafił tylko w słupek. To się zemściło. W 36. minucie Kamil Boguszewski doprowadził do wyrównania, co spowodowało, że zespół w niebieskich koszulkach zdecydował się na wprowadzenie lotnego bramkarza. To oznaczało jedno – wóz albo przewóz. Wesoła waliła jednak głową w mur, a tuż przed końcem spotkania doznała szoku. Po jednej z akcji straciła piłkę, Patryk Dybowski zagrał do Remka Muszyńskiego, a ten z własnej połowy idealnie pocelował na pustą bramkę. Sensacja stała się faktem! Takiego scenariusza nikt by tutaj nie przewidział. Wesoła miała wszystkie karty w ręku, ale zlekceważyła sytuację. Wydawało jej się, że mecz sam się dogra, obniżyła poziom swojej gry, a potem, gdy była potrzeba wrócić na właściwe tory, nie była w stanie tego zrobić. De facto to nie rywal ten mecz wygrał, tylko ona przegrała. I chociaż ta porażka nie dyskwalifikuje jej szans na mistrzostwo, to znacznie zmienia nasze myślenie o tej drużynie w kontekście złota. To już nie jest murowany faworyt, a jedynie kandydat do tego tytułu. Co do Auto-Delux, to chwała im, że mimo trzybramkowego deficytu nie zwiesili głów. Wydaje nam się, że pewnie sami nie mogli przeczuwać, że te kolejne zdobywane gole coś im przyniosą. Można powiedzieć, że remis wywalczyli sobie sami, a wygraną dostali w prezencie, bo ostatni gol był już konsekwencją ryzyka podjętego przez przeciwnika. To na pewno jeden z bardziej spektakularnych comebacków w historii NLH, bo wszystko odbyło się w zaledwie 10 minut. Ale chłopaków bardziej niż annały Nocnej Ligi obchodzi fakt, że to bardzo ważny krok, by ich przygoda z 1. ligą znów nie trwała tylko rok. Nie mówiąc już o ogromnym zastrzyku motywacji, na którym według nas powinni spokojnie dojechać do mety na bezpiecznej pozycji.
Ciężkie czasy nastały za to dla Łabędzi. Nie dość, że przed Świętami nie udało się pokonać Gato, to teraz przyszła kolejna porażka – tym razem z Kartonatem. Paradoksalnie – gra była lepsza niż trzy tygodnie temu, ale problem polegał na tym, że i przeciwnik po drugiej stronie prezentował się korzystniej. Chociaż do przerwy to właśnie ekipa Maćka Pietrzyka miała korzystny wynik w stosunku 3:2. Już w 1. minucie ten zespół powinien prowadzić, lecz Maciek Napieraj, który debiutował w barwach Łabędzi, nie trafił w dogodnej sytuacji. Kartonat również swojej premierowej okazji nie wykorzystał, ale drugą już tak, a na listę strzelców wpisał się Adam Janeczek. W 14. minucie, daleko od własnej bramki wyszedł za to golkiper Łabędzi Przemek Laskowski. No i stracił piłkę na rzecz Karola Sochockiego, który zmieścił ją w pustej świątyni oponenta. Wynik 2:0, biorąc pod uwagę przedmeczowe predykcje, brzmiał trochę jak wyrok. Ale przegrywający złapali wiatr w żagle po bramce kontaktowej autorstwa Adriana Raczkowskiego. Potem fantastycznym lobem z własnej połowy popisał się Karol Kopeć, który idealnie wymierzył przestrzeń między poprzeczką a bramkarzem Kartonatu. Dobra passa szybko mogła się jednak zakończyć, gdy żółtą kartkę obejrzał Marcin Czesuch. Rywale nie wykorzystali jednak liczebnej przewagi, a tuż przed końcową syreną dali się zaskoczyć i po super kontrze Łabędzi, to ten zespół schodził na odpoczynek przy jednobramkowym prowadzeniu. Jak się później okazało, gol zdobyty przez Maćka Napieraja okazał się ich ostatnim. Druga połowa należała bowiem do drużyny Wojtka Kuciaka. Zaczęło się od szybkiego doprowadzenia do remisu, po genialnym strzale w samo okienko Damiana Suchockiego. Potem okazje były z obu stron. Jedną z szans zmarnował Marcin Czesuch, inną Karol Sochocki, i wynik 3:3 długo się nie zmieniał. Wreszcie w 36. minucie Łabędzie za sprawą Damiana Parysa powinny prowadzić, lecz Mateusz Bajkowski popisał się świetną paradą. To być może zmobilizowało jego kolegów z pola, bo w 37. minucie ładnie rozklepali przeciwnika i z gola mógł się cieszyć Krzysiek Włodyga. To oznaczało, że zespół z Sulejówka musiał już zaryzykować, tyle że to się nie opłaciło. Po prostej stracie Adriana Raczkowskiego, Krzysiek Włodyga zdobył drugiego gola w krótkim okresie i Kartonat był już pewny swego. Czarę goryczy przelała czerwona kartka za faul taktyczny Przemka Laskowskiego, chociaż nie miało to już wielkiego znaczenia. Kartonat wygrał trzeci mecz z rzędu i niepostrzeżenie zameldował się w czubie tabeli. Skorzystał przy tym na dość przyjemnym terminarzu, ale to też trzeba umieć wykorzystać. A teraz, skoro jest tak wysoko, to na pewno nie zabraknie mu determinacji, by zostać tam jak najdłużej. Z kolei Łabędzie umacniają się w dole ligowej hierarchii. Za czwartkowy mecz trudno ich ganić, bo równie dobrze to wszystko mogło pójść w drugą stronę, co nie zmienia faktu, że ich sytuacja jest bardzo trudna. Co prawda kilka sezonów temu, po czterech kolejkach nie mieli ani jednego punktu, a i tak się utrzymali, ale wówczas w piątej kolejce odnieśli bardzo cenne zwycięstwo nad Progresso i potem jakoś poszło. Tym większego znaczenia nabiera ich najbliższa potyczka z Auto-Delux.
O godzinie 21:35 rozpoczął się mecz, w którym zmierzyły się dwa mocno przetrzebione zespoły. Offside grał bez kilku kluczowych graczy, m.in. Janka Szulkowskiego, Damiana Gałązki, Bartka Męczkowskiego czy Grześka Trzonkowskiego, a Gold-Dent musiał sobie radzić bez duetu podstawowych obrońców – Artura Borovkova i Jakuba Spychaja, a nie było również Maćka Lamenta. O ile jednak Przemek Tucin ogarnął zastępstwo wyłącznie z zawodników już dawno wpisanych do kadry, tak Paweł Bula musiał się posiłkować dokooptowaniem dwóch graczy – Emila Gołyskiego i Dawida Pałysa. I wtedy nie mógł jeszcze wiedzieć, że ten duet wygra mu czwartkową potyczkę. Faworyci musieli się jednak mieć na baczności, tym bardziej że rozpoczęli od straty gola, co powoli staje się ich znakiem rozpoznawczym. Akcję Dentystów zaczął i skończył Przemek Tucin, co mogło sugerować, że tutaj jest możliwa niespodzianka. Tym bardziej że wynik aż do 15. minuty się nie zmieniał. I wtedy właśnie klasę pokazał jeden z nowych graczy. Adam Pazio zagrał do Dawida Pałysa, ten trochę szczęśliwie poradził sobie z obrońcą, a potem oddał celny strzał. Tuż przed przerwą ten sam zawodnik świetnie zagrał do Eryka Rakowskiego, który subtelnym dotknięciem piłki pokonał Nikodema Laskowskiego. Offside odzyskał kontrolę nad spotkaniem, natomiast daleko było do stwierdzenia, że wygra tutaj bez problemów. Zwłaszcza że Gold-Dent miał okazje na początku drugiej połowy. Wojtek Saulewicz w dogodnej sytuacji strzelił obok, potem lepiej mógł się zachować Bartek Kierszak, więc zapach niespodzianki wciąż unosił się w powietrzu. Do czasu. W 31. minucie Emil Gołyski zagrał z rzutu wolnego do Dawida Pałysa, a ten huknął nie do obrony i było 3:1. To trafienie rozluźniło faworytów i za chwilę, po kolejnej akcji duetu Gołyski – Pałys, było już 4:1. Gold-Dent na chwilę jeszcze wrócił do gry, gdy bramkę zanotował Krystian Gałązka, lecz to było trafienie na otarcie łez, a ostatnie słowo należało do Dawida Gajewskiego, który zamknął rezultat wynikiem 5:2. Tym samym Offside, mimo eksperymentalnego składu, odniósł ważną wygraną. I trzy punkty to jedno, ale mimo że część zawodników poznała się z resztą przed pierwszym gwizdkiem, to niektóre zespołowe akcje graczy w czerwonych koszulkach naprawdę mogły się podobać. Czyżby Janek Szulkowski czy Grzesiek Trzonkowski mieli się obawiać o miejsce w podstawowym składzie? Podobnych problemów życzyłby sobie Przemek Tucin. Jego młoda ekipa robiła, co mogła, ale rywale mieli po prostu więcej jakości. Mimo wszystko fajnie, że niektórzy zawodnicy złapali więcej minut niż zwykle, bo to w drugiej połowie sezonu może się przydać. Zwłaszcza że Dentyści mają trudny terminarz, a mecze, które z ich perspektywy będą kluczowe, dopiero przed nimi.
Wielkich emocji nie przyniosło za to spotkanie, na które w tej kwestii bardzo liczyliśmy. AbyDoPrzodu, po pokonaniu Offsidu, wierzyło w zdobycie kolejnego skalpu. Ale Al-Mar też miał ostatnio co celebrować, bo remis z Wesołą, w osłabionym składzie, również należało docenić. Tym razem Marcin Rychta dysponował pełną kadrą, z kolei po stronie ferajny Michała Wytrykusa brakowało jedynie Mateusza Marcinkiewicza. W pierwszej połowie wielu okazji nie obejrzeliśmy. W początkowych fragmentach wynik mógł otworzyć Marcin Rychta, lecz jego strzał świetnie, intuicyjnie obronił Piotrek Koza. W 8. minucie parkiet musiał opuścić Rafał Błoński. Trafienie w łuk brwiowy spowodowało, że ten gracz nie zdecydował się wrócić na boisko. Czy to mogło mieć jakiś wpływ na dalsze losy spotkania? Kto wie. W 12. minucie padł w końcu pierwszy gol. AbyDoPrzodu rozegrało kontrę – Patryk Skrajny zagrał do byłego zawodnika Al-Maru, Łukasza Flaka, a ten się nie pomylił i było 1:0. Również po kontrze padła druga bramka dla obrońców tytułu. Tym razem w rolach głównych wystąpili Artur Radomski i Bartek Bajkowski. Przegrywający mieli o czym myśleć w przerwie, i widać było, że na drugą połowę chcieli wejść w sposób bardziej zdecydowany. To przyniosło efekt w postaci trafienia Dominika Ołdaka, i z perspektywy czasu wydaje się, że gdyby Al-Marowi udało się ten wynik utrzymać ciut dłużej, to była szansa, aby zmienić bieg wydarzeń na swoją korzyść. No ale niestety – lada moment Maciek Sobota powalił w polu karnym Rafała Radomskiego, a sam poszkodowany nie pomylił się z rzutu karnego. AbyDoPrzodu poszło za ciosem. Co prawda najpierw zmarnowało dwie okazje, ale później Łukasz Flak i Kamil Melcher byli już bezlitośni, i Al-Mar miał nóż na gardle. Dzięki odważnej grze, również z lotnym bramkarzem, drużynie z Wołomina udało się odrobić część strat, ale przy stanie 5:3 doszło do totalnego odpuszczenia krycia Rafała Radomskiego, który po podaniu z autu od Kamila Melchera ustalił wynik na 6:3. AbyDoPrzodu dopisało więc kolejne trzy punkty do dorobku i w naszej ocenie zrobiło to łatwiej, niż można się było spodziewać. Al-Mar miał dobre tylko momenty, jednak w dłuższej perspektywie nie wiadomo, co chciał tutaj grać i jak miał realizować swój plan. Nie był to dobry mecz w ich wykonaniu, co tylko potwierdza tezę, jak ciężko gra się z aktualnym mistrzem. Można powiedzieć, że to spotkanie toczyło się dokładnie tak, jak chciało AbyDoPrzodu, dlatego końcowy wynik nie jest wielkim zaskoczeniem. Tym samym maraton meczów z naprawdę trudnymi rywalami został przez zespół z Duczek zaliczony na wysoką ocenę. I biorąc pod uwagę, że z ekip z czołówki czekają ich już tylko potyczki z Kartonatem i Wesołą, ich szansa na drugie z rzędu mistrzostwo zaczyna nabierać bardzo realnych kształtów.
9 punktów ma także na swoim koncie AGD Marking. Tego akurat należało się spodziewać, bo w meczu kończącym 4. kolejkę chłopaki z Radzymina podejmowali Gato. I nawet jeśli postęp zespołu dowodzonego przez Andrija Rosinskiego jest widoczny, to perspektywa na sensację była bardzo niewielka. A zrobiła się jeszcze mniejsza, gdy okazało się, że Gato ma tylko siedmiu zawodników i brakuje choćby Artema Kopusa, który tak bardzo podobał się nam w ich poprzedniej potyczce z Łabędziami. No ale start meczu był zaskakujący. Myśleliśmy, że AGD rzuci się na swojego oponenta, a tymczasem nic takiego nie nastąpiło. Co więcej – w 3. minucie Oleksandr Ichanskyi po raz kolejny udowodnił, że potrafi zdobywać ładne gole z dystansu, i po mocnym strzale z prawej nogi, Gato objęło prowadzenie. A w 8. minucie powinno być już 2:0. Złe rozegranie piłki przez Marking spowodowało, że Siarhei Zhukouski miał pustą bramkę, lecz jego strzał z okolic linii środkowej nie zmieścił się między słupkami. Dla AGD to był ostatni sygnał ostrzegawczy i ta drużyna wreszcie wzięła się do roboty. W 9. minucie na strzał po podaniu z rzutu rożnego zdecydował się Kamil Kośnik. Piłka zaliczyła po drodze bardzo niewdzięczny rykoszet i Siarhei Hvazdou był bez szans. Myśleliśmy, że to zapowiedź kolejnych szybkich goli dla faworytów, ale wcale tak nie było. Gato dobrze się trzymało i może żałować, że tak niefortunnie z ich perspektywy rozegrała się końcówka pierwszej połowy. Gracze z Ukrainy mieli bowiem swoją szansę za sprawą Oleksandra Ichanskyiego, ale to rywale zdobyli gola do szatni autorstwa Dawida Banaszka. Druga połowa nie była już niestety tak zacięta. A zaczęło się od niepotrzebnej żółtej kartki dla Dzmytro Zharika. Rywale wykorzystali grę w przewadze, potem Sebastian Socha podwyższył na 4:1 i nie było szans, by debiutant w Nocnej Lidze zdołał odrobić takie straty. Gato walczyło, kolejne trafienie zaliczył Oleksandr Ichanskyi, lecz potem nastąpiła już totalna dominacja Markingu, który wygrał 8:2 i zrobił to, co do niego należało. Trochę się przy tym zmęczył, ale czasami lepiej tak, niż wygrać spotkanie bez jakichkolwiek przeszkód. Najważniejszy i tak był powrót na zwycięską ścieżkę. Co do Gato, to pierwsza połowa bardzo fajna, a w drugiej trochę chyba zabrakło sił. Ale chyba się nie pomylimy, mówiąc, że każdy mecz wygląda w ich wykonaniu lepiej. Wiemy, że Andrii Rosinski analizuje z zespołem błędy, chłopaki starają się poprawić w każdym aspekcie, i ta praca naprawdę nie idzie w las. Bo taka porażka jak ta ostatnia żadnego wstydu nie przynosi.
Retransmisję wszystkich spotkań pierwszej ligi (z komentarzem) można obejrzeć poniżej. Video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p60 HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy! Jednocześnie prosimy Was o weryfikację statystyk z Waszych meczów - jeśli znajdziecie jakiś błąd, to prosimy o jak najszybszą informację.