fot. © www.nocnaligahalowa.pl
Opis i retransmisja 5.kolejki 4.ligi!
Mocna Ekipa w świetnym stylu wróciła na zwycięskie tory. A dzięki jej wygranej z ProBramem, samodzielnym liderem została...
... Faludża. Perspektywa, w której ekipa z Falenicy znajdzie się na pierwszym stopniu podium bez niczyjego towarzystwa, wydawała się realna, natomiast nie spodziewaliśmy się, że wszystko pójdzie tak gładko po myśli obozu Kamila Lubańskiego. Bo tak należy ocenić ich wygraną z Semolą, odniesioną bez kapitana i Piotrka Ogińskiego. Myśleliśmy, że zespół Krzyśka Jędrasika postawi tutaj dużo trudniejsze warunki, natomiast ta potyczka kompletnie nie wyszła ekipie z Ursusa. Co prawda oni również nie mogli się pochwalić idealnym zestawieniem, a brak Pawła Bąbla czy Patryka Bysiaka miał prawo być odczuwalny, ale jednak nie zakładaliśmy, że tutaj o mało nie dojdzie do dwucyfrówki. Nie zapowiadał też tego początek, bo pierwsza groźna akcja należała do Semoli, gdy w słupek trafił Patryk Szrajder. Odpowiedź – i to skuteczna – Faludży była natychmiastowa. Najpierw gola zdobył bramkarz Marcin Komorowski, którego strzał nie był może silny, ale wydaje się, że futsalówka odbiła się od kogoś po drodze i zaskoczyła bramkarza przeciwników. Potem fatalny błąd popełnił Rafał Jermak, który tuż przed polem karnym stracił piłkę na rzecz Filipa Jesiotra i zrobiło się 2:0. Te straty były oczywiście do nadrobienia, natomiast Semola w ofensywie miała za mało atutów. A w dodatku przespała końcówkę pierwszej połowy. Najpierw kolejny błąd indywidualny, tym razem debiutującego w NLH Adama Kubajka, wykorzystał Filip Jesiotr, a potem na listę strzelców wpisał się Czarek Kubowicz i było już 4:0. Semola była w sytuacji niemal beznadziejnej, ale na starcie drugiej połowy pokazała charakter. Udało jej się zdobyć dwie bramki i pojawiła się perspektywa na comeback. Została ona jednak zmarnowana, znów w wyniku fatalnych pomyłek. W 31. minucie, po kolejnej stracie Adama Kubajka, do meczowego protokołu wpisał się Filip Jesiotr, a następnie z niedogadania Jarka Wieleby i Krzyśka Jędrasika skorzystał Kuba Popiński. Dalsza część spotkania to już punktowanie Semoli, która ostatecznie przegrała aż 2:9. To na pewno boli, że tak ważny mecz chłopaki przegrali w taki sposób. Pomyłkami, jakie popełniali, można by obdzielić kilka spotkań, a przecież wiemy, że jest to zespół, który stara się grać odpowiedzialnie. Cóż, widocznie taki mecz też musiał się kiedyś przytrafić. Z kolei Faludża miała tutaj praktycznie od początku wszystko pod kontrolą i po dość szczęśliwej wygranej nad Mocną Ekipą, takie zwycięstwo to na pewno miła odmiana. I to wszystko bez dwóch podstawowych zawodników, co pokazuje, jak udanych transferów dokonał Kamil Lubański przed sezonem. Rok temu brakowało tutaj większego wsparcia ze strony graczy teoretycznie z drugiego planu. Teraz podział na tych rezerwowych a podstawowych praktycznie się zatarł, co stanowi główną przyczynę tego, dlaczego Faludża jest tu, gdzie jest.
W poniedziałek swoje pierwsze zwycięstwo w sezonie odniosła za to Joga Finito. Czy można to było przewidzieć? Pewnie tak, bo Wybrzeże Klatki Schodowej, nawet jeśli gra lepiej niż np. rok temu, to wciąż trudno nazwać formę tej ekipy stabilną. W dodatku chłopaki z Serocka musieli sobie radzić w mocno ograniczonym składzie, a największą stratą był brak Gabriela Skiby. Po drugiej stronie też nie było optymalnego zestawienia, nie dojechał najlepszy strzelec zespołu Maciek Banasek, natomiast ławka rezerwowych była znacznie szersza i to mogło mieć znaczenie w perspektywie 40 minut. Na gole w tej potyczce nie musieliśmy długo czekać. I już w premierowych 10 minutach zobaczyliśmy ich aż cztery. Zaczęła Joga, gdy Igor Osipczuk skutecznie dobił własny strzał, ale lada moment Mariusz Dąbrowski ładnie zagrał w pole karne Finito, a tam znalazł się Maks Ćwik, który doprowadził do remisu. Joga odpowiedziała niemal bliźniaczą akcją – podawał Igor Osipczuk a w tempo wchodzący w pole karne Emil Drozd pokonał Michała Sokołowskiego. Wynik 1:2 to nie był jedyny problem WKSu. Za chwilę żółtą kartkę obejrzał Mariusz Dąbrowski, a z rzutu wolnego kolejnego gola dla zespołu z Sulejówka zaliczył Rafał Charkiewicz. Po tym dość intensywnym okresie, doświadczyliśmy dłuższej przerwy w dogodnych sytuacjach strzeleckich. Aż do 20. minuty. Wtedy błąd popełnił Łukasz Świstak, który podał do rywala, a konkretnie do powracającego do WKSu Szymona Darkowskiego, a ten nie mógł się pomylić. Z perspektywy WKSu obowiązkiem było wynik 2:3 dowieźć do końca pierwszej połowy, ale to się nie udało, gdy po asyście Rafała Charkiewicza zaskoczył ich Marcin Gomulski. Przegrywający nie zwiesili głów. W drugiej połowie szukali swoich szans i gdyby nie kiepska skuteczność, to być może sprowadziliby spotkanie do nerwowej końcówki. Niestety – ani Mariusz Dąbrowski, ani Patryk Tyka nie potrafili zmieścić piłki w siatce, a żałować może szczególnie ten drugi, który trafił w poprzeczkę. Z racji tego, że rezultat się nie zmieniał, WKS coraz bardziej ryzykował, co okazało się wodą na młyn dla oponentów. W 35. minucie gracze w błękitnych koszulkach stracili piłkę po własnym rozegraniu, a ponieważ ich bramkarz był daleko od własnej świątyni, to Rafał Charkiewicz perfekcyjnie to wykorzystał, ustalając wynik na 5:2. Joga wygrała ten mecz zasłużenie. Chłopaki grali stabilnie, skutecznie i nawet bez Maćka Banaska udowodnili, że potrafią zdobywać gole. Spora w tym zasługa Rafała Charkiewicza, który wprowadził sporo jakości do ofensywnej postawy Finito. Czy to zapowiedź kolejnych wygranych? Przekonamy się. Natomiast WKS, jak to oni. To był kolejny namacalny przykład, jak bardzo chłopaki są nieprzewidywalni. Tym samym marzenia o podium takimi pozostaną, ale to nie oznacza, że sezon się dla nich skończył. Wręcz przeciwnie – bo jeśli kiedykolwiek mają na tym pudle faktycznie zagościć (czego im życzymy), to w ostatnich spotkaniach tej edycji mogą zbudować pod to solidny fundament. Dlatego nie ma mowy o opuszczaniu głów, tylko trzeba walczyć dalej na całego.
Po tym, jak Lema Logistic zaczęła w ostatnich kolejkach regularnie punktować, byliśmy raczej spokojni o wynik jej potyczki z Newer Giw Ap. Bez względu na postęp poczyniony przez zespół z Zielonki, różnica w potencjale czysto piłkarskim po prostu musiała się obronić na korzyść Logistyków. Co więcej – spodziewaliśmy się ich przekonującego zwycięstwa, natomiast, nawet jeśli wynik na to wskazuje, to wcale nie był to spacerek dla Kacpra Piątkowskiego i spółki. Trochę na taki się zapowiadało, gdy w 2. minucie gola zdobył Adrian Bielecki. Oczami wyobraźni widzieliśmy już kolejne trafienia faworytów, a zamiast tego dostaliśmy sytuację sam na sam Dominika Borówki z Markiem Gajewskim, zakończoną przez tego pierwszego celnym strzałem. To był sygnał, że czwartoligowy outsider nie zamierza złożyć broni. Ale nie pierwszy już raz, w przypadku tego zespołu mieliśmy do czynienia z chwilowym blackoutem, który bardzo dużo ich kosztował. Między 12. a 14. minutą podopieczni Piotrka Kacperskiego stracili trzy szybkie gole, z czego niektóre na własne życzenie. Najpierw pecha miał bramkarz NGA, Marcin Madejak, który przy próbie podania poślizgnął się na piłce, a dziękuję powiedział Piotrek Ohde. Potem stratę w rozegraniu miejscowych wykorzystał Paweł Wyżykowski, a kulminacja pecha nastąpiła w 14. minucie. Tutaj nie dość, że nominalni gospodarze stracili gola, to jeszcze bramkarza, bo Marcin Madejak nabawił się bardzo poważnego urazu, który uniemożliwił mu interwencję przy trafieniu Arka Pisarka. To musiało wybić z uderzenia Newer Giw Ap i do końca pierwszej połowy wynik już się nie zmienił. Mimo wszystko reakcja przegrywających w drugiej połowie była dobra. Mimo optycznej przewagi faworytów, nie dawali sobie nic strzelić, jednak w końcu ich twierdza padła. Ładną kombinację między Radkiem Gajewskim a Arkiem Pisarkiem zakończył ten pierwszy. Rywale odpowiedzieli jednak natychmiast i to w bardzo efektowny sposób. Bartek Sitek zagrał do Patryka Wendorffa, a ten piękną główką przelobował Marka Gajewskiego. Na tym jednak popisy strzeleckie NGA się skończyły. Ostatnie dwa ciosy należały do Logistyków, którzy wygrali 7:2 i są już na czwartej pozycji w tabeli. Wcześniej wydawało nam się, że mogą liczyć już głównie na brąz, ale teraz? Żadnego scenariusza nie wykluczamy, tym bardziej iż widać, jak bardzo im zależy. A Newer Giw Ap? Był to kolejny mecz, który można określić mianem powalczonego. Ich główną zmorą są sytuacje, w których potrafią stracić kilka goli z rzędu w krótkim czasie. To coś, co trudno wypracować, natomiast w miarę zbierania doświadczenia powinno przyjść z czasem. I chociaż w wyścigu o uniknięcie ostatniego miejsca chłopaki znów spadli na sam dół, to ich zwyżkująca forma wskazuje, że to, co widzimy w tabeli dziś, nie musi okazać się tym, co zobaczymy w ligowej hierarchii po 9. kolejce.
Innym zespołem z ligowych nizin, który nieźle zaprezentował się na tle wyżej notowanego przeciwnika, była Dzierżążnia. Janek Łabecki i spółka dwa ostatnie mecze przegrali z bagażem 24 straconych bramek, więc bardzo potrzebowali spotkania, w którym nie będą jedynie chłopcami do bicia. Na szczęście Byczki, pozbawione Krystiana Tymendorfa, nie są tak bramkostrzelne jak w ubiegłych latach. Więc nawet jeśli można było założyć, że ekipa ze Starych Babic dość spokojnie wygra, to różnica w bramkach nie powinna być specjalnie wysoka. Pierwsza połowa trochę nas jednak z tego myślenia wyprowadziła, bo wynik po 20 minutach gry brzmiał 4:1. Zaczęło się od gola dla Byczków, ale w 8. minucie, po ładnie rozegranym rzucie rożnym, wyrównał Janek Łabecki. Dosłownie w następnej akcji faworyci wrócili na prowadzenie, a potem klasę pokazał Łukasz Bednarski. Najpierw ładnie poklepał z Mateuszem Morawskim i zdobył łatwego gola, a potem wykorzystał podanie od własnego bramkarza, zwiększając stan posiadania zarówno swój, jak i zespołu. Na początku drugiej połowy pachniało kolejnymi trafieniami dla ferajny Dawida Pływaczewskiego. Ale dość niespodziewanie, niewykorzystane okazje spotkały się z rewanżem rywali. W 26. minucie na listę strzelców wpisał się Janek Łabecki, potem było uderzenie w słupek Jarka Bordiuka, aż w końcu Piotrek Lipkowski spowodował, że różnica między jednymi a drugimi wynosiła już tylko jedną bramkę. Byczki nie pozostawiły jednak tej sprawy bez odpowiedzi. Przypomniał o sobie Kacper Krzyt, który rozpoczął proces odbudowy bezpiecznego buforu, a potem hat-tricka skompletował Łukasz Bednarski. Dzierżążnię stać było jeszcze na zadanie ostatniego ciosu w tym spotkaniu, a konkretnie uczynił to Janek Łabecki, dzięki czemu również zakończył mecz z trzema trafieniami. Wynik 6:4 na pewno wstydu przegranym nie przynosi. Stwierdzenie, że w jakimś momencie spotkania zapachniało tutaj niespodzianką, byłoby na wyrost, ale taki mecz obejrzy się potem w retransmisji dużo przyjemniej niż te poprzednie. Jeśli chodzi o Byczki, to raczej kontrolowali tę potyczkę. I chociaż można było pewnie wygrać bardziej efektownie, nie ma się co czepiać. W tym momencie mają 9 punktów, czyli tylko trzy brakuje im do podium. Jednak aby myśleć o czymkolwiek więcej, muszą zacząć punktować nie tylko na słabszych rywalach, lecz również na teoretycznie silniejszych. I w poniedziałek dostaną taką okazję, bo gdyby ograli Faludżę, to nagle może się okazać, że ten sezon jest jeszcze do uratowania.
Na koniec 5. kolejki 4. ligi zaplanowaliśmy hit. Przynajmniej taką mieliśmy nadzieję, że konfrontacja niepokonanego ProBramu z Mocną Ekipą będzie czymś, o czym długo nie zapomnimy. Ci drudzy byli pod ścianą, bo po pechowej porażce z Faludżą nie mogli sobie pozwolić na drugą wpadkę, która praktycznie eliminowałaby ich z walki o tytuł. Dlatego tutaj nie tylko musieli wygrać, ale też warto było zrobić to wysoko – gdyby na koniec sezonu trzy ekipy miały tyle samo punktów, strzelone bramki mogłyby zrobić różnicę w małej tabeli. Nie zakładaliśmy jednak, że ProBram da sobą pomiatać. Wręcz przeciwnie – to oni byli umiarkowanymi faworytami. Okazało się jednak, że młodość ma swoje prawa. W pierwszej połowie trudno było wskazać, kto ma zdecydowaną przewagę, ale konkretniejsza była Mocna Ekipa. W 7. minucie Szymon Tomaszewski ładnie wyprowadził atak swojej drużyny, dograł do Piotrka Śliwy, ten znalazł Krzyśka Czarnotę i było 1:0. W 12. minucie podopieczni Michała Zimolużyńskiego podwoili stan posiadania. I znów zrobili to z klasą – po ładnej wymianie piłek trafienie zanotował Łukasz Żaboklicki. ProBram w tym sezonie kilkukrotnie wychodził już z podobnych opresji i gdy dzięki Norbertowi Grzymale odrobił połowę strat, wydawało się, że może to być kolejny taki przypadek. Jednak w pierwszej odsłonie więcej goli już nie padło, choć mecz prowadzony był w szybkim tempie i naprawdę dobrze się go oglądało. Druga połowa to już totalna dominacja Mocnej Ekipy. Być może, biorąc pod uwagę skalę trudności i wagę meczu, były to najlepsze 20 minut, jakie widzieliśmy w wykonaniu jednej drużyny w tym sezonie. To był poziom, na jaki nikt inny nie byłby w stanie się wdrapać i ProBram również nie dał rady. W 24. minucie gola na 3:1 zanotował Krzysiek Czarnota, który skorzystał na niepewnej interwencji Krzyśka Kunowskiego. Później swój show rozpoczął Mateusz Derlatka, dwukrotnie przechwytując piłkę i ładując ją do pustej bramki rywali. Marsz bramkowy Mocnej Ekipy nie ustawał. W 31. minucie siłę pokazał Mariusz Horych, który zabawił się w polu karnym ProBramu, zmieniając wynik na 6:1. To ciągle było za mało dla prowadzących, a ich licznik zatrzymał się dopiero, gdy na tablicy pojawiła się cyfra 9. To był pogrom. ProBram był bezradny i trzeba przyznać, że trafił na doskonale dysponowanego rywala. W takich sytuacjach pozostaje to zaakceptować i jak najszybciej wrócić do równowagi w kolejnej potyczce. Mocna Ekipa pokazała natomiast, że poprzednia porażka była tylko wypadkiem przy pracy. I chociaż ten wypadek może kosztować ich mistrzostwo, to nie ma co nad tym specjalnie rozmyślać. Trzeba grać swoje i liczyć na potknięcie Faludży. To wcale nie jest niemożliwe, bo to, że Mocna Ekipa przegrała z Faludżą, nie oznacza, że ich pogromcy spokojnie ograją ProBram. W tej lidze naprawdę może się jeszcze wiele wydarzyć, a obowiązkiem drużyny z Sulejówka jest stać blisko najgrożniejszych rywali i być gotowym na każdy scenariusz.
Retransmisję wszystkich spotkań czwartej ligi (z komentarzem) można obejrzeć poniżej. Video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p60 HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy! Jednocześnie prosimy Was o weryfikację statystyk z Waszych meczów - jeśli znajdziecie jakiś błąd, to prosimy o jak najszybszą informację.