fot. © www.nocnaligahalowa.pl

Opis i retransmisja 5.kolejki 3.ligi!

18 stycznia 2025, 19:19  |  Kategoria: Ogólna  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Takich wyników, jakie padły w 5. kolejce, nikt nie miał prawa przewidzieć. Chociaż nie wszystkie rozstrzygnięcia można nazwać sensacjami.

Mowa choćby o pierwszym spotkaniu rozegranym we wtorek. Fakt remisu między dwoma drużynami, których celem jest podium, nie stanowi niespodzianki, ale przewidzieć to wcale nie było łatwo. Mimo wszystko potencjał Bad Boysów i HandyMan wydawał się dość zbliżony, natomiast zastanawialiśmy się, jak na tych pierwszych wpłynie nieobecność jednego z dwóch najlepszych strzelców, czyli Kacpra Przybyło. Jeśli jednak mieliśmy ku temu jakieś wątpliwości, to Źli Chłopcy od razu je wyjaśnili i już po 6 minutach prowadzili 2:0. Dwie asysty Krzyśka Stańczaka na gole zamienili Bartek Woźniak oraz Kuba Stryjek, co dawało duży komfort graczom z Ostrówka. Byliśmy jednak pewni, że znana ze swojego charakteru ekipa HandyMan nie odpuści. I powoli ten zespół wchodził na właściwe tory, a od 15. minuty zaczął to przekładać na bramki. I tutaj główną rolę odegrał Kuba Koszewski, najpierw wykorzystując podanie Sebastiana Laskowskiego, a potem po świetnym indywidualnym rajdzie niemal w pojedynkę ośmieszył defensywę przeciwników. W końcówce tej części HandyMan mieli nawet okazję, by prowadzić, ale doprowadzenie do wygranej musieli przełożyć na drugą część. Tam było jeszcze ciekawiej. Najpierw Daniel Pszczółkowski obronił szansę Krzyśka Stańczaka, która niemal musiała zakończyć się golem. Co się jednak odwlekło, to nie uciekło – w 27. minucie Krzysiek Stańczak dostał szybkie podanie od Huberta Padamczyka i ponownie dał prowadzenie Bad Boys. HandyMani powinni błyskawicznie odpowiedzieć, lecz zastępujący w bramce Karola Jankowskiego Rafał Kubuj fantastycznie sparował strzał Artura Kielczyka na słupek. Podopieczni Krzyśka Smolika nie ustawali w atakach, ale musieli być czujni, bo choćby po akcji Bartka Woźniaka ich straty mogły się podwoić. W 34. minucie doskonałej okazji nie wykorzystał Sebastian Laskowski, potem to samo uczynił Sylwek Florowski. To spowodowało, że HandyMani zdjęli bramkarza i mogli zostać za to dwukrotnie skarceni. Strzały na pustą bramkę z własnej połowy przerosły jednak Huberta Padamczyka oraz Dawida Borczyńskiego. I od tego zaczęła się dramatyczna końcówka Złych Chłopców. W 40. minucie żółtą kartkę obejrzał Krzysiek Stańczak i choć były co do niej wątpliwości, to powtórka nie pozostawiła wątpliwości – napastnik Bad Boys podciął bez piłki Kubę Koszewskiego. HandyMani dostali więc prezent od przeciwników, lecz musieli go jeszcze rozpakować. I zrobili to! Sebastian Laskowski wypatrzył Artura Kielczyka, a ten zmieścił piłkę z ostrego kąta w bramce i skończyło się remisem! Pewnie jedni i drudzy powiedzą, że to ich powinno wyjść na wierzch, natomiast według nas ten remis jest zasłużony. Spotkały się dwie fajnie grające drużyny, które pozostawiły po sobie dobre wrażenie, a mecz oglądało się z przyjemnością. I owszem – najbardziej z tego wyniku ucieszyły się goniące ich ekipy, ale biorąc pod uwagę, że drużyny z miejsc 1-2 nigdzie im nie uciekły, po prostu trzeba ten rezultat przyjąć. Bo w kwestii celów na ten sezon wciąż wszystko mają w swoich nogach.

O tym, jak ciężko jest cokolwiek przewidzieć, pokazał też mecz nr 2. Wielokrotnie zdarzało nam się w tym sezonie ganić MR Geodezję, a w samych superlatywach oceniać postawę Razem Ponad Promil. Oczywiście jedni i drudzy mieli swoje wzloty i upadki, natomiast mimo wszystko bardziej przekonywała nas postawa Promila, w którym upatrywaliśmy zespołu, który powinien mieć ciut większe szanse na wygraną. Z drugiej strony – Geodeci mieli niezły skład, wrócił do gry Tomek Freyberg, nie brakowało Serka Modzelewskiego, więc należało oczekiwać dość wyrównanej potyczki. A początek należał do nominalnych gości. Obóz Łukasza Głażewskiego miał większą łatwość kreowania sobie okazji i po 10 minutach powinien prowadzić. Najpierw jednak Norbert Marat trafił w słupek, potem Damian Szwarc nie wykorzystał sytuacji sam na sam z Kamilem Portachą, a następnie piłkę nad poprzeczką w dobrych okolicznościach przeniósł Michał Gajdek. Te niewykorzystane okazje srogo zemściły się na Promilu. W 11. minucie to Geodeci otworzyli wynik, a konkretnie uczynił to Kacper Cebula. W 13. minucie było już 2:0, gdy dość łatwy strzał Tomka Mikuska prześlizgnął się po rękach interweniującego Łukasza Głażewskiego. To wszystko wpłynęło na dalszą postawę przegrywających, którzy nie byli tak aktywni jak wcześniej, a dodatkowo zdemotywowała ich bramka Tomka Freyberga na 0:3. Mimo wszystko liczyliśmy, że gdy chłopaki wejdą na plac w drugiej połowie, to na parkiecie będzie się paliło. Zamiast tego w głupi sposób stracili błyskawicznego gola na 0:4, a potem wyglądali na drużynę, która ma dość. MR Geodezja tylko na to czekała i w 29. minucie, wykorzystując prezenty od oponentów, prowadziła już 8:0! Ten wynik zadowalał zespół z Wołomina, natomiast Promil trochę się przebudził i uznał, że warto tutaj powalczyć choćby o honor. I nagle się okazało, iż ta drużyna potrafi zdobywać gole i nie robić głupich błędów. Udało jej się zaliczyć bramkowy rajd i ostatnie 10 minut wygrali w stosunku 5:0. To było jednak za mało i mecz, po którym mogli wskoczyć w okolice podium, niestety spisali na straty. Bardzo dziwnie się tę potyczkę oglądało. Promil miał naprawdę dobry start, ale trudno wytłumaczyć to, co stało się potem. Mimo wszystko należy docenić, że zespół grał do końca i troszkę postraszył przeciwnika. Z kolei Geodeci nie mogli przewidzieć, że to wszystko potoczy się tak łatwo po ich myśli. Bo to nie jest tak, że grali wielką piłkę. Byli natomiast bardzo skuteczni i robili użytek z każdego prezentu, jaki ofiarował im oponent. I pewnie dobrze rozumieją to, co czuł Promil, bo na inaugurację przeżyli coś bardzo podobnego. Najważniejsze, że zdołali się po tym dość szybko otrząsnąć i do sytuacji, w której będą pewni swojego trzecioligowego bytu, brakuje im już naprawdę niewiele.

A teraz czas przedstawić historię jednej z większych niespodzianek 14 stycznia. Wicelider, czyli Ternovitsia, mierzyła się z Gencjaną. Zespół z Ukrainy przystępował do tej potyczki bez nominalnego bramkarza, ale biorąc pod uwagę, że zastępujący Vasyla Borysa Roman Shulzhenko potrafi świetnie bronić, to tutaj doszło do zamiany 1 do 1. W Gencjanie dawno z kolei nie widzieliśmy tak szerokiego składu, ale Maciek Zbyszewski nie mógł skorzystać z jednego, bardzo ważnego ogniwa – Eugenio Asinova. Zastanawialiśmy się, jak „Fioletowi” poradzą sobie bez niego, i początek był dla nich bardzo trudny. Do 10. minuty Gencjana niemal nie wychodziła z własnej strefy, nie mówiąc już o jakiejś akcji zaczepnej. W dodatku przez dwie minuty musiała się bronić o jednego mniej, po kartce dla Piotrka Hereśniaka, ale skuteczna defensywa powodowała, że rywal nie mógł otworzyć dorobku. Do czasu – w 11. minucie Volodymyr Hrydovyi uderzył nie do obrony z lewej nogi i było 1:0. Przegrywający musieli trochę przemodelować swoją grę, i w sukurs przyszła im kara dla Serhii Romanovskyiego. Gencjana potrafi grać w przewadze i choć trochę potrwało, zanim wykorzystała zaistniałe okoliczności, to ostatecznie Paweł Józwik zdobył gola na 1:1. Ternovitsia błyskawicznie odpowiedziała, lecz wyraźnie rozochoceni „Fioletowi” też nie czekali z ripostą i po podaniu Przemka Kura piłkę do siatki z bliskiej odległości wpakował Maciek Zbyszewski. Ostatnie słowo w tej odsłonie należało jednak do Anatolija Zvariiuka. Tym samym faworyci prowadzili do przerwy, ale chyba nikt, kto miał ich na kuponie, nie mógł czuć ulgi. Gencjana wykazywała coraz większą odwagę i było jasne, że nie odpuści. I potwierdziła to druga połowa. Znów zaczęło się od wykorzystania sytuacji, w której „Fioletowi” mieli gracza więcej. Po kartce dla Anatolija Zvariiuka bramkę zanotował Piotr Hereśniak. A lada moment beniaminek 3. ligi prowadził! Na listę strzelców wpisał się Michał Orzechowski, co zapowiadało niesamowitą końcówkę. Ternovitsia napierała, lecz niewiele z tego wychodziło. W 34. minucie w słupek trafił Volodymyr Hrydovyi, ale potem to konkurenci mieli lepsze okazje, marnując strzały na pustą bramkę. Ostatnia szansa dla Terno miała miejsce w finałowych sekundach, gdy po strzale Romana Shulzhenko piłka trafiła w poprzeczkę. Za chwilę wybrzmiała końcowa syrena i Gencjana mogła triumfować. Na efekt złożyło się wiele czynników – trochę szczęścia, skuteczność, ale też świetna praca w obronie. To był taki zespół, jakiego tutaj oczekiwaliśmy, by przeciwstawić się zespołowi z Ukrainy. I taki dostaliśmy. Brawo! A jak ocenić przegranych? Pewnie gdyby zbudowali sobie tutaj dwubramkową przewagę, to już by tego nie wypuścili. Ale za każdym razem, gdy wychodzili na prowadzenie, zbyt łatwo i zbyt szybko dawali sobie strzelić gola na remis. Mimo wszystko nie należy tego traktować jako wielką sensację. Byłoby to po prostu nie fair w stosunku do Gencjany, która pokazała, że może być równorzędnym przeciwnikiem dla najlepszych. I jak się okazuje – nie tylko w tym meczu, ale też w wyścigu o medale. Bo ta drużyna, trochę z tylnego siedzenia, właśnie wskoczyła na czwarte miejsce w tabeli. I na pewno ma apetyt na więcej.

Sensacja – to słowo pasuje z kolei jak najbardziej do tego, co wydarzyło się w kolejnym meczu. Liderujący FSK Kolos starł się z Klimagiem, a więc drużyną, która całkiem niedawno nie potrafiła sobie poradzić ze Szmulkami, które Kolos rozbił w pył. I oczywiście – mecz meczowi nierówny, każde spotkanie to inna historia, natomiast tylko niepoprawny optymista i jednocześnie wierny fan Klimagu mógłby stwierdzić, że tutaj są podstawy, by myśleć, że fachowcy od klimatyzacji mogą wygrać. Zwłaszcza bez Tomka Bicza, chociaż po stronie Kolosa też brakowało bardzo ważnego ogniwa, czyli Olega Grabowskiego. I już początek tego spotkania trochę nas zaskoczył. Myśleliśmy, że Kolos błyskawicznie będzie chciał narzucić swoje warunki gry, ale nic takiego nie nastąpiło. Co więcej – to rywale, za sprawą Piotrka Szymańskiego, otworzyli dorobek, lecz błyskawicznie odpowiedział Pawel Paduk. A potem gra była wyrównana. Odnosiliśmy wrażenie, jakby Kolos był przekonany, że prędzej czy później włączy wyższy bieg i w kilka minut rozwiąże sprawę zwycięstwa. No i owszem – w samej końcówce zdobył kolejnego gola, natomiast rezultat 2:1, przy rywalu, który nie miał nic do stracenia, niczego jeszcze nie oznaczał. W drugiej połowie obraz gry bardzo się nie zmienił. Okazji nie było za wiele i zastanawialiśmy się, czy to może cisza przed burzą. Przełom nastąpił w 36. minucie. Klimag skorzystał na stracie Ruslana Khudyka, Bartek Karpiński zagrał do Arka Stępnia, a ten dopełnił formalności. W kolejnej akcji Kolos mógł znowu prowadzić, lecz strzał Andrzeja Kachmara odbił się od dwóch słupków i wyszedł w pole, chociaż według nas, to wszystko wyglądało trochę inaczej, o czym pisaliśmy TUTAJ. Tym samym zamiast gola dla faworytów, akcja poszła w drugą stronę, Patryk Maliszewski skupił na sobie defensywę FSK, podał w odpowiednim momencie do Arka Stępnia, a były zawodnik reprezentacji Nocnej Ligi miał tylko dołożyć nogę, co też uczynił. Ekipa zza naszej wschodniej granicy próbowała jeszcze odrobić straty, ale to wyraźnie nie był jej dzień. I tak właśnie doszło do prawdopodobnie największej sensacji w tym sezonie. Trzeba sobie jednak powiedzieć, niczego nie ujmując Klimagowi, że nie poznawaliśmy Kolosa w tej potyczce. Brak Olega Grabowskiego był bardzo widoczny, natomiast mimo wszystko oczekiwaliśmy podobnej postawy co zawsze, a zamiast tego otrzymaliśmy jednostajne tempo gry, które pasowało Klimagowi. A porażka znaczy chyba nawet więcej niż strata trzech punktów, bo okazuje się, że z Kolosem można powalczyć i kolejni rywale na pewno się przed nimi nie położą. Tak jak Klimag, który wyszedł z założenia, że nic tutaj nie musi i grał swoje. Był dobrze zorganizowany z tyłu, z przodu bazował na kontrach i trzeba też powiedzieć, że każdy walczył tutaj ile mógł, jakby czując, że może być uczestnikiem czegoś wielkiego. Wiedzieliśmy, że ta ekipa w końcu zaskoczy, ale że jako pierwsza urwie punkty hegemonowi – na to do tej pory nie znajdujemy racjonalnego wytłumaczenia.

Wygrana Klimagu to nie była dobra wiadomość dla Adrenaliny i Szmulek, a więc uczestników ostatniej, wtorkowej potyczki. Odskoczył im bowiem w tabeli groźny rywal w walce o utrzymanie, dlatego ich bezpośrednia rywalizacja nabierała jeszcze większej rangi. Adrenalina przyjechała na mecz niemal na galowo, natomiast w Szmulkach brakowało tylko i aż Kuby Kaczmarka. Z nim szanse byłyby pewnie 50/50. Bez niego to Adrenalina zdawała się mieć krótszą drogę do wygranej i jak się potem okazało – tak było. Troszkę jednak potrwało, zanim obóz Roberta Śwista sprawę trzech punktów przypieczętował. W pierwszej połowie oglądaliśmy mecz, gdzie obydwie strony miały swoje okazje. Różnica polegała na tym, że Adrenalina to, co miała, zamieniała na gole, a Szmulki nie. Zaczęło się od trafienia Antka Jemioła, który dobił uderzenie Roberta Śwista. Potem doskonałą szansę na remis zmarnował Adrian Kaczmarek, który przegrał pojedynek sam na sam z Adamem Kurysiem. To zapoczątkowało efekt domina. Chwilę później żółty kartonik obejrzał Krystian Rzeszotek, co Adrenalina wykorzystała trafieniem Eryka Kopczyńskiego. Z kolei w 18 minucie, tylko Szmulki wiedzą jak nie doprowadziły do sytuacji, w której ich strata byłaby minimalna. Adrian Kaczmarek miał przed sobą pustą bramkę i nie potrafił zamienić tych okoliczności na gola. Taki impuls bramkowy bardzo by się drużynie z Pragi przydał, a tak trzeba było przełożyć swoje nadzieje na drugą połowę. Tyle że ta zaczęła się najgorzej jak mogła. Po strzale Antka Jemioła piłkę na linii bramkowej zatrzymał ręką Igor Szyjkowski. Obrońca Szmulek zarzekał się, że dostał w klatkę piersiową, ale powtórka nie pozostawiała wątpliwości. Sędzia ukarał go czerwoną kartką i, chociaż Karol Dębowski obronił rzut karny Eryka Kopczyńskiego, to chyba wszyscy zdawali sobie sprawę, że to tylko opóźnienie egzekucji w czasie. No i faktycznie – grając w przewadze, Adrenalina zmieniła wynik z 2:0 na 4:0 i mogła spokojnie oczekiwać finałowego gwizdka. Szmulkom, przy stanie 0:5, udało się zdobyć bramkę honorową, ale potem zdołali jeszcze gola stracić i w końcowym rozrachunku przegrali 1:6. Szkoda z ich perspektywy zwłaszcza sytuacji z pierwszej połowy. Trudno prognozować, czy wiele by to zmieniło, no ale najgorsze, że chłopaki nawet tego nie sprawdzili. Potem nie było już czego zbierać. Ta porażka powoduje, że Szmulki spadły na ostatnią pozycję w tabeli. Tuż przed nimi jest Adrenalina, która wreszcie ruszyła z miejsca i wciąż może wierzyć, że relegacja o klasę niżej jej nie dotknie. I co by nie mówić – ten wtorkowy mecz był naprawdę niezły, a już na pewno wyglądał lepiej pod względem zmian czy zaangażowania. To dobry prognostyk na przyszłość, bo choć sytuacja nadal jest trudna, to pojawiło się wyraźne światełko w tunelu.

Retransmisję wszystkich spotkań trzeciej ligi (z komentarzem) można obejrzeć poniżej. Video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p60 HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy! Jednocześnie prosimy Was o weryfikację statystyk z Waszych meczów - jeśli znajdziecie jakiś błąd, to prosimy o jak najszybszą informację.

Komentarze użytkowników: