fot. © www.nocnaligahalowa.pl
Opis i retransmisja 5.kolejki 1.ligi!
Po ostatnim czwartku swoje szanse na tytuł mocno skomplikował Offside. Z kolei Łabędzie przegrały arcyważne spotkanie w kontekście walki o utrzymanie.
Gdyby z kolei wybrać mecz, po którym spodziewaliśmy się znacznie więcej, a nie dostarczył takich emocji, na jakie się zapowiadało, to tutaj wskazalibyśmy parę AGD Marking – Al-Mar. Wszystko rozbiło się o sytuację, która miała miejsce już w 44 sekundzie spotkania. Patryk Czajka dał sobie odebrać piłkę Kamilowi Kośnikowi i zamiast puścić rywala, który miał przed sobą tylko bramkarza, sfaulował go, za co sędziowie błyskawicznie odesłali go do szatni. Gdy w taki sposób zaczynasz mecz, trudno liczyć na dobry wynik. I chociaż Al-Mar walczył, to chyba wszyscy wiedzieliśmy, do czego to ostatecznie zmierza. Co prawda ekipie z Wołomina udało się w 5-minutowym osłabieniu nie stracić gola, to była to tylko część zadania, jakie na nich czekało. Musieli bowiem radzić sobie bez jednego ze swoich kluczowych graczy, co przy nieobecności Dominika Ołdaka czy Mateusza Adamskiego stawiało pytania, kto będzie dla nich zdobywał gole. AGD początkowo też miało podobny problem, ale w 11. minucie impas został przełamany. Bartek Balcer podał do Marcina Jadczaka, a ten precyzyjnym strzałem po dalszym słupku pokonał Maćka Sobotę. Ten gol wymusił nieco odważniejszą grę na Al-Marze, co poskutkowało kilkoma dobrymi okazjami. Dwukrotnie miał je Paweł Gołaszewski, raz Marcin Rychta, ale gol nie padł. Równie dogodne okoliczności do doprowadzenia do remisu miał Damian Bąk, lecz i on musiał obejść się smakiem. To spotkało się z karą, którą w 19. minucie wymierzył Dawid Banaszek, po asyście swojego brata Kacpra, gdzie całą akcję napędził Kuba Skotnicki. Druga połowa nie była już tak ciekawa. AGD kontrolowało przebieg potyczki i bardzo konsekwentnie punktowało swoich oponentów. W 29. minucie było już 4:0 i chociaż odrobinę nadziei w serca almarowców wlał Rafał Błoński, to okazało się to jedynym trafieniem, jakie zanotowała czwarta ekipa poprzedniego sezonu. Przegranych dobił jeszcze Dominik Sobieraj i Marking wygrał ostatecznie 5:1. Tego – po akcji z 1. minuty – należało się spodziewać. Trudno było nam uwierzyć, że Al-Mar dźwignie się po tej kuriozalnej czerwonej kartce i wydaje nam się, że nawet gdyby udało mu się tutaj wyrównać, to niewiele by to zmieniło. Oczywiście najbardziej boli fakt, że chłopaki nie mogli się o tym przekonać osobiście. Ta porażka spowodowała, że Marcin Rychta i spółka spadli na 6. miejsce w tabeli i tylko szczęśliwy zbieg okoliczności może sprawić, że będą się liczyli w walce o podium. Natomiast muszą pomagać szczęściu i choćby w najbliższej kolejce pokonać Kartonat, bo każdy inny wynik będzie oznaczał koniec sezonu. Z kolei AGD zrobiło ważny krok w kierunku miejsca na podium. Owszem, w czwartek rywal trochę im pomógł, chociaż sprawę trzech punktów załatwili głównie wtedy, gdy składy były równe, więc nie możemy napisać, że miało to nie wiadomo jak duży wpływ na końcowy wynik. Tym bardziej, że w starciu z Kartonatem też doświadczyli czerwonej kartki, w konsekwencji porażki i nikt się nad nimi nie litował. Najważniejsze z ich perspektywy, że na liście trudnych rywali kolejny został odhaczony. W czwartek pora na następnego.
W 5. kolejce chwile grozy przeżyło AbyDoPrzodu. Nie da się ukryć, że gdyby przeciwko Gato zagrali na starcie sezonu, wówczas skończyłoby się prawdopodobnie miazgą. Ale zespół z Ukrainy czyni regularne postępy, a przeciwko obrońcom tytułu pojawił się w naprawdę solidnym składzie. Nie sądziliśmy, że to wystarczy do wygranej czy remisu, jednak można było mieć nadzieję, że nie będzie to spotkanie na zasadzie, gdzie jedni tylko patrzą, co robią drudzy. No i miło się zaskoczyliśmy. Gato postawiło bardzo wysoko poprzeczkę i wystarczy napisać, że w pierwszej połowie aż trzykrotnie wychodziło na prowadzenie. Urzędujący mistrz pewnie nie spodziewał się takiego oporu, lecz za każdym razem zdołał odpowiadać. W obozie Gato szczególnie mógł podobać się Artem Kopus, a nieźle wypadł debiutant, czyli Andrii Shyian. Dodając do tego solidną postawę pozostałych graczy oraz bramkarza Volodymyra Chumaka, okazało się, że AbyDoPrzodu musi się wznieść na wyżyny swoich możliwości. W samej końcówce premierowej odsłony, gdy faworyci przegrywali 2:3, zdobyli dwa gole z rzędu i myśleliśmy, że powoli wychodzą na prostą. Tuż przed przerwą dali się jednak zaskoczyć i musieliśmy poczekać na rozwój wypadków w drugiej połowie. Tutaj długo nie oglądaliśmy trafień, aż w końcu Kamil Kłopotowski odwrócił się z piłką w stronę bramki i strzelił nie do obrony. Potem ten sam zawodnik miał asystę przy bramce Łukasza Flaka i ten gol pozbawił wiary Gato. Do tego doszło zmęczenie, które rzutowało na postawę graczy w żółtych koszulkach. Nie byli już tak aktywni, nie mieli takiej werwy i w drugiej połowie nie udało im się zdobyć nawet jednego gola. Stracili ich z kolei cztery, co dało łączny wynik w postaci 8:4 dla zespołu z Duczek. Nie był to jednak spacerek. Ważnym było, że gracze AbyDoPrzodu szybko zorientowali się, że przeciwnik jest dobrze dysponowany i zmienili swoje nastawienie. Tutaj nie mogli czekać, że rywal sam wyrządzi sobie krzywdę, tylko należało przejąć kierownicę w swoje dłonie, co też zrobili. Dlatego ta wygrana jest cenna, mimo że przeciwnik nisko notowany. Gato zagrało bowiem spokojnie jak zespół środka tabeli. Co prawda siły po upływie 30 minut ich opuściły, ale naszym zdaniem to, co prezentowali w tym okresie i nie wystarczyło na AbyDoPrzodu, spokojnie powinno wystarczyć na mecze z zespołami również zagrożonymi spadkiem. Jeśli więc uda się przełożyć tę grę choćby na najbliższy mecz z Gold-Dentem, to perspektywa wygranej jawi się w różowych barwach.
A skoro jesteśmy w dolnej połowie tabeli, bo tam odbyło się jedno z kluczowych spotkań. Auto-Delux podejmowało Łabędzie. W teorii pewnie niewielu spodziewało się tutaj ciekawego widowiska, bo skoro Delux pokonuje Wesołą, to herezją byłoby stwierdzenie, że Łabędzie są w stanie im zagrozić. Ale wiedzieliśmy, że to będzie zupełnie inny mecz. Przeciwko Wesołej ekipa Patryka Dybowskiego głównie się broniła i kontrowała, a tutaj trzeba było pograć w ataku pozycyjnym. To ciężki kawałek chleba dla wszystkich ekip w Nocnej Lidze, a Delux mieli o tyle trudniej, że musieli sobie radzić bez swojego kapitana, który jest jednym z głównych motorów napędowych ich akcji. Łabędzie też miały swoje problemy – brak wykartkowanego Przemka Laskowskiego czy braci Tomaszewskich, ale z pierwszym gwizdkiem to wszystko zeszło na dalszy plan. A sam mecz wyglądał tak, jak sobie to wyobrażaliśmy. Nie było tutaj otwartej gry, ataku za atakiem, a raczej wyczekiwanie i próba wykreowania sobie czegoś poprzez cierpliwe rozgrywanie piłki. Jednak jak to często w takich sytuacjach bywa, pierwszy gol padł po kontrze. I zdobyły go Łabędzie, a konkretnie Adrian Raczkowski. Radość była spora, acz krótka, bo dosłownie w następnej akcji golkiper Delux Bartek Muszyński oddał strzał, piłka bardzo niefortunnie odbiła się od jednego z obrońców i totalnie zaskoczyła Kamila Kajetaniaka. To trafienie napędziło zespół z Kobyłki. Chłopaki zaczęli coraz częściej zatrudniać golkipera przeciwników, który jednak dobrze bronił i nie dał się pokonać. Łabędzie z kolei były w delikatnym odwrocie, lecz stać je było na zabójczą kontrę. I gdyby podczas jej finalizacji Maciek Pietrzyk podał do Karola Kopcia, pewnie byłoby 2:1. Ale nie zrobił tego. Tym samym na rozstrzygnięcie musieliśmy czekać do drugiej odsłony. W 24. minucie fantastyczną okazję miał Rafał Raczkowski, lecz Bartek Muszyński w tylko sobie znany sposób odbił piłkę nogami. Po tej niesamowitej interwencji bramkarz Delux popełnił jednak błąd. W jednej z kolejnych akcji, nabił piłką Maćka Pietrzyka, który zdobył jednego z najładniejszych goli w swojej przygodzie z NLH ;) Tyle że i tej przewagi nie udało się utrzymać graczom w białych koszulkach. Nie popisał się Karol Kopeć, którego złe zagranie przejął Kamil Boguszewski, dograł do Remka Muszyńskiego, a ten dopełnił formalności. Wynik 2:2, nawet jeśli był sprawiedliwy, stanowił dla jednych i drugich ostateczność. Dlatego ataki z obu stron nie ustawały. Aż wreszcie, na 3 minuty przed końcem, Daniel Sulich zagrał świetną prostopadłą piłkę do Rafała Pawlaka, a ten zdobył – jak się później okazało – zwycięskiego gola dla Auto-Delux. Łabędzie miały jeszcze okazję na remis, lecz strzał Adriana Raczkowskiego obronił Bartek Muszyński. Złość po stronie przegranych była spora. Z przebiegu spotkania nie zasłużyli na taki scenariusz, lecz w takim meczu decydują niuanse i oni popełnili po prostu jeden błąd za dużo. To oznacza, że perspektywa gry w 2. lidze zagląda im coraz bardziej w oczy, zwłaszcza że oni w tym sezonie mają po prostu pecha, który nie chce ich opuścić. Co innego Auto-Delux. To drugi kolejny mecz, gdzie przy pomocy szczęścia zgarniają całą pulę, a piłkarsko wcale nie są lepsi. Nie należy jednak tego traktować jako coś złego. Jeszcze kilka lat temu takie mecze, jak ten czy z Wesołą, pewnie by przegrali. Dziś swoje robi doświadczenie i fakt, że w tych kluczowych momentach potrafią lepiej zareagować niż w przeszłości. A to wszystko oznacza, że są praktycznie pewni pozostania w elicie. Siedem punktów spokojnie powinno wystarczyć, choć na wszelki wypadek pewnie przydałoby się coś jeszcze do tego dorobku dorzucić. Może już z AbyDoPrzodu?
Offside kontra Wesoła to rywalizacja, gdzie zawsze sporo się dzieje. Teraz jednak nie oczekiwaliśmy wielkich emocji, głównie ze względu na potężne osłabienia w Wesołej. Lista była tak długa, że nie ma sensu jej podawać, ale dla uzmysłowienia sytuacji dodajmy, że z poprzedniego meczu z Auto-Delux, z podstawowego składu nie było nikogo, nawet bramkarza. Mimo wszystko Patryk Jach zadbał o to, żeby było kim powalczyć. W bramce ustawił się Dawid Brewczyński, w polu był Karol Bienias, a nie zabrakło też Janka Skotnickiego. Gdy jednak już po 8 minutach Offside prowadził 2:0, wydawało się, że jest po meczu. Również dlatego, że bramki dla ekipy Pawła Buli wpadały dość łatwo. Ale Wesoła nie złożyła broni. Odważna gra Dawida Brewczyńskiego plus trochę szczęścia spowodowały, że w 13. minucie był już remis. Potem golkiper Wesołej trochę się oszukał – jego strzał łatwo złapał Piotrek Kowalczyk i od razu posłał piłkę w przeciwnym kierunku, przywracając ekipie z Wołomina prowadzenie. Wesoła znów odpowiedziała, lecz ostatnie słowo należało do Offside, a konkretnie do Emila Gołyskiego. A gdy na początku drugiej połowy Grzesiek Trzonkowski podwyższył na 5:3, to znów oczyma wyobraźni widzieliśmy kolejne trafienia dla trzykrotnych mistrzów NLH. Ale wtedy doszło na placu do małej scysji. Grzesiek Trzonkowski chciał coś wyjaśnić z Karolem Bieniasiem, wmieszał się do tego Patryk Jach, zbiegli się rezerwowi Offsidu i sędziowie musieli zareagować. Ostatecznie na ławkę kar odesłali Grześka Trzonkowskiego i Patryka Jacha, co dało więcej miejsca na parkiecie. I Wesoła to wykorzystała. Offside, jakby dał się wybić z uderzenia, stracił gola, a potem nie potrafił wykorzystać przewagi zawodnika, po kartce dla Staśka Dźwigały. A gdy siły się wyrównały, był już remis. Janek Skotnicki wyprzedził jednego z rywali, piłka trafiła do Damiana Krasnodębskiego, a ten spowodował, że na tablicy świetlnej zrobiło się 5:5. Offside wciąż nie potrafił wrócić na właściwe tory, a Wesoła dopiero się rozkręcała. W 34. minucie bardzo aktywny Janek Skotnicki dał jej pierwsze prowadzenie, a potem dwukrotnie na listę strzelców wpisał się Karol Bienias i coś, na co na pewno byśmy tutaj nie postawili, ziściło się. Bez wątpienia było to dziwne spotkanie. Można humorystycznie stwierdzić, że Grzesiek Trzonkowski niepotrzebnie zdenerwował Karola Bieniasa, bo temu zaczęło podwójnie zależeć na wygranej, podobnie jak jego kolegom z drużyny, i okazało się, że Offside nie ma na to recepty. To wszystko ma też związek z tym, o czym pisaliśmy tydzień temu. Ekipa z Wołomina ma świetnych zawodników, ale nie tworzy drużyny. I wiele razy, gdy trzeba było się ustawić w obronie lub skonstruować jakiś atak, brakowało automatyzmów. Taka improwizacja na Wesołą to było za mało. Z kolei w Wesołej wystarczyło, że Dawid Brewczyński świetnie rozumiał się z Karolem Bieniasiem, bo ten drugi albo strzelał, albo mądrze rozgrywał piłkę dalej. Możemy jedynie żałować, że atmosfera tego spotkania gdzieś nam uleciała podczas transmisji. Bo to był niezły mecz, ale niepotrzebna masówka na początku drugiej odsłony odebrała mu blask. Mimo wszystko brawa dla Wesołej, której chyba należą się też przeprosiny. Nie wierzyliśmy w nich, a oni pokazali, że jeszcze nie złożyli broni w grze o złoto. A Offside? Jego sytuacja, po drugiej porażce w sezonie, jest już trudna. Na szczęście w czołówce jest ciasno i trzeba grać do końca. Teraz należy wygrać z Łabędziami, a potem z ekipami, którym też marzy się podium, czyli Kartonatem i AGD. To nie jest wygodna sytuacja, gdy nie wszystko zależy od ciebie, ale Offside w ostatnich sezonach musiał się do tego przyzwyczaić. Na końcu i tak cel uświęci środki.
A zgodnie z naszymi oczekiwaniami, w ścisłej czołówce tabeli znalazł się Kartonat. Nie da się ukryć, że podopieczni Wojtka Kuciaka dostali bardzo przyjemny terminarz, ale wykorzystali go w sposób niemal perfekcyjny, a w czwartek pokonali Gold-Dent. Nie była to wielka niespodzianka, chociaż ten sukces wcale nie przyszedł triumfatorom bezboleśnie. Mieli oni jednak ułatwione zadanie. Dentyści przyjechali z tylko jedną zmianą, bo znów nie było kilku podstawowych graczy. Jednak ci, którzy przyjechali, potrafili uprzykrzyć życie faworytom. Zaczęło się jednak bardzo źle dla Przemka Tucina i spółki. Już w 1. minucie Karol Sochocki oddał płaski strzał, piłka przeleciała między nogami kapitana rywali, zaskoczyła bramkarza i było 1:0. To mogło zapowiadać bramkowy festiwal w wykonaniu Kartonatu, lecz te prognozy okazały się nietrafione. Ba! Gold-Dent zaczął się odgryzać i debiutujący w NLH Bartek Gwóźdź, pilnujący bramki dawnego Mabo, musiał udowodnić swoją formę. I był bezbłędny. Z kolei w 10. minucie doszło do kontrowersji. Marcin Kur doszedł do dogodnej sytuacji, lecz piłkę sprzątnął mu sprzed nóg Emil Anusiewicz. Nie ulega wątpliwości, że samo wybicie było czyste, ale golkiper Gold-Dentu przy okazji powalił napastnika. A ponieważ piłka była wciąż w jego zasięgu, sędziowie zdecydowali się wskazać na punkt karny. Gold-Dentowi ciężko było to przyjąć, a jeszcze bardziej byli źli, gdy Karol Sochocki wykorzystał stały fragment gry. To zdarzenie wybiło przegrywających z uderzenia, natomiast w drugiej połowie znów wróciła koncentracja na meczu, co zaowocowało bramką Krystiana Gałązki, po ładnej kontrze przybyszów z Wołomina. Dziś Dentyści mogą żałować, że nie zaszachowali rywali dłużej. 60 sekund później błąd popełnił bowiem Emil Anusiewicz, który stracił futsalówkę na rzecz Karola Sochockiego, a ten wjechał z piłką do pustej bramki. Gold-Dent nie poddawał się, w 29. minucie miał okazję, by znów zmniejszyć stratę, lecz Bartek Gwóźdź świetnie odczytał zamiary Damiana Zajdowskiego. To była najlepsza okazja ekipy Przemka Tucina w tym okresie, a jej niewykorzystanie sprawiło, że powoli trzeba było szukać ryzyka. To źle się skończyło, bo w 39. minucie Marcin Kur ładnym uderzeniem wyłonił ostatecznego zwycięzcę spotkania, a gol Wojtka Saulewicza pod sam koniec był już tylko na otarcie łez. Kartonat wygrał, może bez wielkiego stylu, ale tutaj nie było nic ważniejszego niż punkty. Teraz jednak skończą się przelewki, bo zostali im niemal sami rywale z górnej połowy tabeli. Dostaniemy więc czarno na białym, czy tę ekipę stać, by zrobić niespodziankę i skończyć na podium. Z kolei Gold-Dent mimo porażki zaprezentował się nieźle. W tym składzie zrobił chyba wszystko, co mógł. Teraz, w myśl hasła „wszystkie ręce na pokład”, musi już skoncentrować się na najbliższej potyczce z Gato. Tutaj potrzeba mobilizacji ze strony najlepszych zawodników, bo to starcie należy potraktować jako kluczowe w perspektywie dalszych losów Dentystów. Porażka to będzie praktycznie koniec nadziei. Wygrana będzie ich przedłużeniem.
Retransmisję wszystkich spotkań pierwszej ligi (z komentarzem) można obejrzeć poniżej. Video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p60 HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy! Jednocześnie prosimy Was o weryfikację statystyk z Waszych meczów - jeśli znajdziecie jakiś błąd, to prosimy o jak najszybszą informację.