fot. © www.nocnaligahalowa.pl
Opis i retransmisja 7.kolejki 3.ligi!
Zmienił się główny faworyt do zajęcia trzeciego miejsca w tabeli. Obecnie jest nim Gencjana, chociaż po piętach – niespodziewanie – depcze jej Klimag.
W samym czubie tabeli umocnił się za to FSK Kolos. To można było przewidzieć, bo zespół z Ukrainy nie dość, że zdołał już się otrząsnąć po wpadce z 5. kolejki, to mierzył się z Adrenaliną, a więc ekipą walczącą o utrzymanie. Co prawda dwa ostatnie mecze w wykonaniu podopiecznych Roberta Śwista były wygrane, to trudno było oczekiwać, że to, co wystarczało na zespoły o podobnej klasie, może wystarczyć również na głównego faworyta do złota. Tym bardziej że we wtorek brakowało im kilku ważnych zawodników, z Antkiem Jemiołem na czele, z kolei Ruslan Khudyk, po kilku tygodniach przerwy, mógł liczyć na Olega Grabowskiego, którego brak w minionych potyczkach był bardzo odczuwalny. Na pierwszego gola czekaliśmy do 10. minuty. Do tego czasu Adrenalina nieźle się trzymała, ale w końcu nadszedł moment kluczowego błędu, który rywale wykorzystali, a konkretnie Paweł Paduk. Faworyci poszli za ciosem – na 2:0 podwyższył Volodymyr Grabowski, a rywale nie potrafili w jakikolwiek sposób odpowiedzieć. Dopiero w końcówce stworzyli sobie naprawdę dogodną okazję do zdobycia gola, lecz Mikołaj Świderski nie potrafił pokonać Jurija Szkabury. Ale co nie udało mu się wtedy, zrobił w 28. minucie. Jego centrostrzał z lewej nogi, z własnej połowy, zaskoczył bramkarza Kolosa, który źle wymierzył kroki i piłka wpadła mu za kołnierz. Kolos błyskawicznie odpowiedział na to trafienie po indywidualnej szarży Pawła Paduka, który rozgrzał się na dobre. W 32. minucie najlepszy strzelec 3. ligi wykorzystał błąd bramkarza i podwyższył na 4:1, a w 35. minucie dostał podanie z rzutu rożnego od Andrzeja Kachmara i, zupełnie niepilnowany, uderzeniem z główki ponownie zmienił rezultat. Rozpoczęło się punktowanie Adrenaliny, która miała już wyraźnie dość tej potyczki, z czego oponent skrzętnie skorzystał i wygrał ostatecznie aż 8:1. Przegrani mogli zadbać o lepsze wrażenie, lecz odpuszczenie końcówki kosztowało ich pogromem. Wyglądało to tak, jakby myślami byli już przy meczach z dwóch ostatnich kolejek, które powiedzą nam, czy ten zespół się utrzyma, czy jednak będzie musiał pogodzić się z relegacją. Z kolei Kolos wrócił na właściwe tory, bo chociaż ostatnio też zwyciężał, to jednak ta wygrana była najbardziej przekonująca. Dobrze, że wrócił Oleg Grabowski, bo z nim w składzie ta ekipa jest zdecydowanie silniejsza. Teraz trzeba wykonać jeszcze jeden krok, który zagwarantuje awans, a potem czekać już na starcie o złoto z dobrymi kolegami z Ternovitsii.
Inne cele przyświecają Szmulkom oraz MR Geodezja. Ich bezpośrednia potyczka miała wyłonić drużynę, która w znacznie większym spokoju będzie mogła oczekiwać na kolejki rozegrane po Pucharze Ligi. Szmulki ostatnio pokonały Bad Boys i to w dobrym stylu, więc w tej ekipie na pewno było myślenie, że jeśli udało się ograć trzecią wówczas ekipę w tabeli, to dlaczego podobnie ma nie być z Geodetami. Ale ci drudzy też nie mieli się czego wstydzić, jeśli chodzi o mecz sprzed tygodnia, a dodatkowo przyjechali wzmocnieni Serkiem Modzelewskim oraz Tomkiem Freybergiem. Biorąc z kolei pod uwagę styl jednych i drugich, to wiedzieliśmy, że na kanonadę strzelecką nie ma co liczyć i raczej doświadczymy zamkniętego spotkania z niewielką ilością goli. To się sprawdziło co do joty. Na tyle, że pierwsza połowa nie przyniosła nam jakiejkolwiek bramki. Więcej do pracy miał Karol Dębowski, jednak spisywał się bez zarzutu, natomiast trudno jakąkolwiek okazję zespołu z Wołomina nazwać stuprocentową. Z kolei ekipa z Pragi przebudziła się dopiero w samej końcówce tej części gry – miała dwie okazje, żadnej nie zamieniła na gola i z rozstrzygnięciem meczu musieli czekać do drugiej odsłony. Tutaj było dużo ciekawiej. Nie minęły 2 minuty, a indywidualną szarżą popisał się Arek Major, ładnie mijając rywali, aż wreszcie popisując się celnym strzałem. Ten gol dodał wiarę Geodetom, z kolei Szmulkom powoli zaczęło się spieszyć. Ale to rywale podwyższyli na 2:0. Kamil Ryński podał do Serka Modzelewskiego, a ten wpisał się na listę strzelców. Przegrywający początkowo nie byli w stanie jakkolwiek odpowiedzieć. Nie pomogła im nawet żółta kartka dla Marcina Błońskiego, bo nie potrafili wykorzystać gry w przewadze. W końcu jednak udało się stworzyć akcję, która przyniosła trafienie kontaktowe. Krystian Rzeszotek przerzucił piłkę na drugą stronę boiska, a Igor Szyjkowski ładnym strzałem po dalszym słupku spowodował, że zaczęły się prawdziwe emocje. W 38. minucie sędzia ukarał żółtą kartką Krystiana Rzeszotka, ale lada moment na ławkę kar został także odesłany Arek Major. Zastanawialiśmy się, kto wykorzysta wolną przestrzeń na boisku, ale nie spodziewaliśmy się, że będzie jej jeszcze więcej, bo zespół Kuby Kaczmarka przeprowadził złą zmianę i końcówka była rozgrywana w formacie 3 na 2 w polu! Geodezja nie mogła już tego wypuścić z rąk i chociaż trochę się postresowała, to cel osiągnęła. Nie będziemy tutaj specjalnie sądzić zwycięzców, bo w takim meczu liczą się punkty, a poza tym wiedzieliśmy, że to mniej więcej właśnie w ten sposób będzie przebiegało. Szmulki trochę za późno wzięły się do roboty i ze swojej perspektywy przegrały bardzo ważny mecz. Co prawda nadal mają wszystko w swoich nogach, jednak margines błędu diametralnie się skurczył. Z kolei Geodeci, z 9 punktami na koncie, są już w miarę bezpieczni. Nie pamiętamy sytuacji, w której tyle oczek nie dawałoby pewnego utrzymania, chociaż za ich plecami jest tłoczno. Na wszelki wypadek warto więc zdobyć przynajmniej jeszcze jeden punkt, a najlepiej, gdyby udało się to zrobić jak najszybciej. Bo po co się niepotrzebnie denerwować w ostatniej kolejce.
Przez kilka dobrych tygodni, za plecami drużyn z Ukrainy, czaili się Bad Boys. I zasługiwali na to w pełni, bo grali dobrze, lecz przed dwoma tygodniami ta nieźle funkcjonująca maszyna zaliczyła poważną wywrotkę, tracąc punkty ze Szmulkami. To nie był jeszcze powód do wszczynania alarmu, natomiast ekipa z Ostrówka dała się dogonić kilku przeciwnikom i w starciu z Gencjaną było jasne, że jeśli przegra, to wypadnie z trzeciego miejsca. Na szczęście jej skład był ciut lepszy niż tydzień wcześniej, natomiast jak na złość, Gencjana, która czasami przyjeżdża na mecz bez kilku podstawowych graczy, tym razem dojechała w wyjściowym garniturze. Być może świadoma rangi tego spotkania. A skoro tak, to właśnie w zespole Maćka Zbyszewskiego upatrywaliśmy minimalnego faworyta. Jednak po pierwszej połowie to Bad Boys prowadzili 1:0. Krzysiek Stańczak na raty pokonał w 9. minucie Artura Fiodorowa i jak się później okazało – więcej goli w tej części gry nie zobaczyliśmy. Ale pod jej koniec wyraźnie dało się odnotować lepszą postawę Fioletowych. To nam podpowiadało, że na początku drugiej odsłony ten zespół przyciśnie. I tak też się stało. Bardzo szybko do remisu doprowadził Paweł Józwik i od razu była w tej ekipie chęć pójścia po następne trafienie. W 25. minucie było już 2:1, a tym razem do meczowego protokołu wpisał się Tomek Wasak. Ten wynik niczego jeszcze nie oznaczał, chociaż gdy w 32. minucie Eugenio Asinov podwyższył na 3:1, nie mieliśmy złudzeń – w naszej ocenie to był koniec marzeń Bad Boys o punktach. Tym bardziej, że kolejnych okazji nie brakowało, ale piłka halowa wciąż uczy nas pokory. Wszystko odwróciło się bowiem o 180 stopni, a sygnał do ataku graczom w żółtych koszulkach dał Marcin Perzyna. Gencjana nie dopuszczała do siebie myśli, że sprawa może wymknąć się z rąk, bo przecież miała wystarczająco okazji, by to starcie już dawno zamknąć. Jaki więc musieli przeżyć szok, gdy w 37. minucie Krzysiek Stańczak dobił strzał Bartka Woźniaka i Źli Chłopcy byli na prowadzeniu! Wówczas Gencjana szybko wprowadziła środek zaradczy, w postaci lotnego bramkarza. Znacznik ubrał Eugenio Asinov i wraz z jego skutecznym rozegraniem drużyna z Warszawy powoli zaczęła tworzyć coraz groźniejsze akcje. No i efekty przyszły błyskawicznie – najpierw Piotrek Hereśniak wszedł z impetem w obronę rywali i strzelił nie do obrony pod poprzeczkę, a potem Gencjana wyreżyserowała bardzo fajną akcję, którą perfekcyjnie wykończył Eugenio Asinov. Bad Boys zupełnie nie mogli sobie poradzić w sytuacji, gdy rywale zamykali hokejowy zamek i po tym, jak musieli odrabiać straty, już się nie podnieśli. Gencjana poczęstowała ich jeszcze jednym ciosem, wygrywając ostatecznie 6:4 i pokazując stalowe nerwy. Niejedna ekipa, po tym, jak wypuściła z rąk coś, co bardzo mocno trzymała, nie byłaby w stanie wrócić do równowagi psychicznej. Ale Fioletowi właśnie wtedy pokazali największą klasę i za to duży szacunek. A choć tabela pokazuje inaczej, to oni są teraz na 3. miejscu, mając wygrane bezpośrednie starcie z Klimagiem. Bad Boys spadli z kolei na piątą lokatę. Na pewno szkoda im tego meczu, wrócili bowiem z bardzo dalekiej podróży i wydawało się, że są o włos od zwycięstwa. Stało się inaczej, natomiast jedno nie ulega wątpliwości. Gdyby w taki sposób zagrali ze Szmulkami, dziś wciąż byliby na podium, z ogromnymi szansami na brąz. I tego można chyba żałować bardziej aniżeli porażki w poprzedni wtorek.
Gdy dochodzi do starcia między Handyman a zespołem z Ukrainy, to można w ciemno założyć, że zwłaszcza dla sędziego nie będzie to spotkanie usłane różami. Tezę opieramy oczywiście tylko i wyłącznie na bazie meczu Handymanów z FSK Kolos, które chyba wszyscy pamiętamy – w jaki sposób rozstrzygnęło się na korzyść graczy zza wschodniej granicy. Teraz, biorąc pod uwagę, że dla ekipy Krzyśka Smolika wygrana z Ternovitsią była ostatnią deską ratunku, wiedzieliśmy, że na parkiecie będzie iskrzyć. Początkowo było jednak dość spokojnie, a jedyną godną odnotowania sytuacją była szybka zmiana w bramce Handyman. Daniel Pszczółkowski sprawdzał, czy z jego pachwiną wszystko jest już ok, jednak w 8. minucie postanowił zejść z bramki, a w jego miejsce wskoczył Sebastian Laskowski. Jesteśmy przekonani, że po tym, co Sebastian zrobił w poprzednim meczu, gdzie wielokrotnie opuszczał swój posterunek, dostał przykaz, by przesadnie nie ryzykować. No i do pewnego momentu to się udawało. Co więcej – nie było nawet takiej potrzeby, bo w 13. minucie beniaminek 3. ligi wyszedł na prowadzenie za sprawą Sylwka Florowskiego. Ale czasami zdrowy rozsądek przegrywa z naturą człowieka. Tak było w 16. minucie, gdy golkiper Handyman wyszedł z bramki, źle podał i Roman Onishchuk wykorzystał prezent podarowany mu na złotej tacy. Myśleliśmy, że to przyhamuje winnego poprzedniej sytuacji. A gdzie tam! Dwie minuty później ten gracz znowu próbował pomóc w rozegraniu, aż w końcu - ku naszemu zdziwieniu - znalazł się w polu karnym rywali! Jak to się skończyło? Dokładnie tak, jak można się było spodziewać. Rywale przejęli piłkę, a Volodymyr Hrydovyi świetnym strzałem posłał piłkę do opuszczonej świątyni konkurentów. Równo z końcową syreną w pierwszej połowie mógł jeszcze wyrównać Kuba Koszewski, ale jego okazję dobrze obronił Vasyl Borys. Co się jednak odwlekło, to nie uciekło. Na starcie drugiej połowy Patryk Wieczorek zagrał z rzutu rożnego wysoką piłkę, Taras Mysko nie upilnował Kuby Jankowskiego, a ten uderzył celnie z główki i mieliśmy remis. Po tym trafieniu mecz trochę stracił na intensywności aż do 32. minuty. Wówczas sędzia podyktował faul Sylwka Florowskiego na Volodymyrze Hrydovym, a sam poszkodowany zamienił rzut karny na gola. Moment kulminacyjny spotkania wciąż był jednak przed nami. W 38. minucie arbiter w jednym momencie pokazał aż 3 żółte kartki. Jedną na boisku – dla Oleha Borysa, a dwie poza – dla kapitanów obu stron. Zgodnie z regulaminem oznaczało to, że parkiet musi opuścić jeden zawodnik z każdej drużyny, co spowodowało, że Ternovitsia grała przez chwilę w dwójkę a Handyman w trójkę w polu. Przegrywający nie wykorzystali jednak nadarzającej się sytuacji, a na domiar złego, za zagranie piłki ręką kartkę obejrzał Kuba Koszewski. Wówczas doszło do kuriozalnej sytuacji, gdzie w polu było łącznie czterech graczy. Powoli kary się jednak kończyły, Handymani próbowali jeszcze doprowadzić do remisu, lecz w spektakularny sposób załatwił ich Volodymyr Hrydovyi. To on kopnął piłkę z własnego pola karnego, a ta nie została przez nikogo zablokowana i chociaż przeleciała obok kilku zawodników po drodze, to swoją drogę zakończyła w bramce! Można powiedzieć, że to było idealne podsumowanie tej potyczki. Handymani trzy z czterech goli stracili praktycznie na własne życzenie. Natomiast abstrahując od tego, co to komu dało, a komu zabrało – gęsta atmosfera, jaka unosiła się nad spotkaniem, odebrała temu widowisku dużą część atrakcyjności. Szkoda, bo mecz był bardzo fajny i emocjonujący, i zamiast się nim delektować, zastanawialiśmy się, kiedy to ciśnienie eksploduje. Na szczęście obyło się bez wybuchu, choć przynajmniej jednej sytuacji z tego meczu na pewno nie zostawimy bez reakcji.
Zupełnie inaczej przebiegło ostatnie spotkanie w tamten wtorek. Rozpędzający się Klimag podejmował Razem Ponad Promil i z jednej strony, chociaż łatwo było wskazać potencjalnego odbiorcę trzech punktów, to byliśmy niemal pewni, że ekipa Łukasza Głażewskiego nie rozłoży rywalom czerwonego dywanu. Oczekiwaliśmy od nich przede wszystkim więcej werwy, bo przeciwko Kolosowi trudno ją było dostrzec. Tutaj było z tym znacznie lepiej, aczkolwiek też skończyło się dość wysoką porażką. A zaczęło od szybko straconego gola, bo już w 2. minucie po strzale Tomka Bicza piłka przekroczyła całym obwodem linię bramkową i Klimag objął prowadzenie. Odpowiedź przeciwników nadeszła w 9. minucie, gdy Patryk Woźniak ładnym strzałem wyrównał. Ale chwilę po tym trafieniu zaczęły się problemy ekipy w żółtych koszulkach. Najpierw żółtą kartkę zobaczył Damian Szwarc, co fachowcy od klimatyzacji błyskawicznie wykorzystali, a gola zanotował Bartek Karpiński. Kilka chwil później było już 3:1, gdy Tomek Bicz obrócił się z rywalem na plecach, podprowadził trochę piłkę i strzelił nie do obrony. Przegrywający nie byli w stanie znaleźć antidotum na to, co się stało w pierwszej połowie, natomiast rozmowy w przerwie chyba poskutkowały, bo na starcie drugiej energia wręcz rozpierała graczy RPP. No i to od razu przełożyło się na gola autorstwa Norberta Marata. Apetyty były na więcej, lecz Klimag nie pozwolił na rozwinięcie skrzydeł oponentowi. W 26. minucie Patryk Maliszewski przywrócił bezpieczny bufor bramkowy faworytom, a w 30. minucie z jego asysty skorzystał w kontrze Arek Stępień i zrobiło się 5:2. Trzeba przyznać, że Klimag bardzo dobrze kontrolował sytuację boiskową, nie dał przeciwnikowi w żadnym momencie poczuć, że może wrócić do tej potyczki, i regularnie go punktował. W pewnej chwili było już 7:2 i Promil pewnie marzył już o pójściu pod prysznic. W końcówce padły jeszcze dwa gole, po jednym dla każdej ze stron, i ostatecznie skończyło się na 8:3. Promil, nawet jeśli zagrał solidniej niż przeciwko Kolosowi, to – delikatnie rzecz ujmując – wiele razy widzieliśmy go w lepszej dyspozycji. A to nie wróży najlepiej przed kluczowymi – dla jego losów – meczami. Możemy sobie wręcz wyobrazić, że przeciwko Gencjanie ciężko będzie zapunktować, więc trzeba się nastawić na bój o „być albo nie być” ze Szmulkami. I jeśli uda się go wygrać, to chłopaki napiszą kolejny rozdział książki o cudownej ucieczce przed przeznaczeniem. A jeszcze kilka tygodni temu dalibyśmy sobie rękę uciąć, że w gronie drużyn, które też muszą się martwić potencjalną degradacją, będzie Klimag. Dziś ten zespół jest już bezpieczny w tej kwestii i z odwagą może patrzeć na kolejny cel. Chłopaki mają tyle samo punktów co trzecia Gencjana, aczkolwiek z trudnych rywali mają na rozkładzie choćby Ternovitsię. Trudno ich więc nazwać faworytami w wyścigu o brąz, ale mając na uwadze, jak mocno poszli do przodu ze swoją grą, odbieranie im szans byłoby co najmniej nieroztropne.
Retransmisję wszystkich spotkań trzeciej ligi (z komentarzem) można obejrzeć poniżej. Video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p60 HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy! Jednocześnie prosimy Was o weryfikację statystyk z Waszych meczów - jeśli znajdziecie jakiś błąd, to prosimy o jak najszybszą informację.