fot. © www.nocnaligahalowa.pl

Opis i retransmisja 8.kolejki 1.ligi!

17 lutego 2025, 11:45  |  Kategoria: Ogólna  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Trzy drużyny pozostają w grze o mistrzostwo przed ostatnią kolejką 1. ligi. Dwie mają wszystko w swoich rękach, z kolei Offside będzie musiał liczyć na cud.

Kwestia złotych medali nie została rozstrzygnięta, podobnie jak kwestia utrzymania. Tutaj także w grze są trzy ekipy, z których tylko jedna miała w czwartek okoliczność, by dać sobie gwarancję pozostania w elicie. Gold-Dent potrzebował jednak wygranej nad AGD Marking, co w naszej ocenie wydawało się marzeniem ściętej głowy. Ok, Dentyści całkiem nieźle prezentowali się w minionych tygodniach, lecz nie chciało nam się wierzyć, że będą w stanie wytrzymać intensywną grę zaproponowaną przez ekipę z Radzymina. Na korzyść Gold-Dentu działał jednak fakt, że AGD grało bez Bartka Balcera, Pawła Żmudy czy Marcina Jadczaka, którzy zawsze mieli spore oddziaływanie na pressing ze strony Markingu. Bez nich ten zespół nie był już tak ofensywnie nastawiony, co okazało się wodą na młyn dla rywali. Gold-Dent od samego początku nie miał problemów, by odsuwać zagrożenie od swojego pola karnego, i jedyne, co mógł sobie zarzucić po pierwszej połowie, to strata głupiego gola w 5. minucie – z własnego błędu – oraz fakt niewykorzystania kilku dobrych okazji, z których najlepsza miała miejsce tuż przed przerwą, a zmarnował ją Damian Zajdowski. Widząc jednak, co się dzieje, nie odbieraliśmy ekipie Przemka Tucina szans na odwrócenie wyniku. I w 29. minucie mieliśmy już remis. Maciek Lament zagrał z rzutu rożnego do kapitana swojego zespołu, a ten uderzył nie do obrony i był remis. Odpowiedź AGD była jednak błyskawiczna i znów bramkę zdobył Kacper Banaszek. W końcu przyszła 35. minuta i doszło wówczas do małego zamieszania, w wyniku którego czerwonymi kartkami zostali ukarani Przemek Tucin oraz Marcin Jadczak. To spowodowało, że na parkiecie zrobiło się więcej miejsca, ale początkowo nikt nie potrafił tego wykorzystać. AGD skorzystało jednak na kolejnej karze, tym razem dla Maćka Lamenta, i grając o jednego więcej, na listę strzelców wpisał się Dawid Banaszek. Było więc 3:1 i w naszej ocenie nie było opcji, żeby Marking mógł się tutaj potknąć. Wtedy nieodpowiedzialnie zachował się Kuba Skotnicki. Sędziowie nie odgwizdali mu faulu, więc swoją złość wyegzekwował na Wojtku Saulewiczu, za co został odesłany na ławkę kar. Gold-Dent błyskawicznie, choć trochę szczęśliwie, zmniejszył straty i rozpoczął heroiczną walkę o uratowanie remisu. I chociaż, jak się później okazało, ten remis dałby mu utrzymanie, nie udało się go osiągnąć. Mimo wszystko i tak musimy uderzyć się w pierś. Nie wierzyliśmy, że przegrani podejmą tutaj rękawicę, a patrząc na przebieg spotkania, to remis wcale nie byłby niesprawiedliwy. Szkoda tylko, że w meczu, który zdecyduje o ich dalszym losie, zabraknie Przemka Tucina, ale nawet bez niego Dentyści, grając tak jak ostatnio, powinni uporać się z Łabędziami. Jeśli chodzi o AGD, to na pewno mają świadomość, że trochę się tutaj prześlizgnęli. Najważniejsze były jednak punkty i przedłużenie nadziei na zajęcie miejsca na podium. Co więcej - może się okazać, że zostaną nawet wicemistrzami, a podstawowy warunek to pokonanie Offsidu. Łatwo nie będzie, ale jeśli przyjdą mocnym składem i wyłączą z gry Janka Szulkowskiego, to będą mogli odtrąbić bardzo duży sukces. Bo tak należałoby odczytać zdobycie medalu jako beniaminek elity NLH.

Przedostatniej kolejki nie będzie najlepiej wspominał inny zespół, który przeszedł podobną drogę co AGD. Inna sprawa, że sytuacja Auto-Delux przed rywalizacją z Gato i tak była ciężka. Co prawda utrzymanie było pewne, natomiast chłopakom marzyło się coś więcej i żeby przedłużyć jakiekolwiek nadzieje, należało bezwzględnie wygrać z Gato. Zadanie wyglądało na dość proste, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że rywale mieli ograniczony skład, a już w 1 minucie gola dla faworytów zanotował Patryk Dybowski. Spodziewaliśmy się za chwilę kolejnych trafień ze strony ekipy z Kobyłki, lecz te nie przychodziły. Gato dobrze się broniło, natomiast w 13 minucie napotkał ich poważny problem. Faulowany przez Pawła Bartochowskiego Oleksandr Ichanskyi nie był w stanie kontynuować gry, a to oznaczało, że zawodnicy z Ukrainy nie mieli nikogo na zmianę. Nic sobie z tego jednak nie zrobili i nie dość, że lada moment wyrównali, to potem wykorzystali, że Auto-Delux chyba za szybko wprowadziło lotnego bramkarza i po stracie Daniela Sulicha, piłkę do pustej bramki wpakował Maksym Drobotey. Do przerwy było więc sensacyjnie, ale po niej wszystko zaczęło w pewnym stopniu wracać do normy. Faworyci ustabilizowali grę, odpuścili lotnego bramkarza i to przyniosło efekty, w postaci dwóch trafień Daniela Sulicha. Znowu myśleliśmy, że to początek końca Gato, a oni po raz kolejny nam udowodnili, że nie wolno ich skreślać. W 29 minucie błąd popełnił Patryk Dybowski, a sytuację sam na sam z bramkarzem wykorzystał Maksym Drobotey. Lada moment mieliśmy jeszcze dwa trafienia, po jednym dla każdej ze stron, i w kluczowy moment spotkania weszliśmy przy stanie 4:4. Auto-Delux remis kompletnie nie pasował, z kolei gracze Gato z takiego osiągnięcia pewnie byliby zadowoleni. Ale mogli ugrać więcej, bo mieli dwie okazje do gry w przewadze, po żółtych kartkach dla Pawła Bartochowskiego i Kamila Boguszewskiego. Nie potrafili jednak wykorzystać tych okoliczności, a mieli też trochę szczęścia, gdy w słupek trafił Patryk Dybowski. Ostatecznie więcej goli nie padło i niespodzianka stała się faktem. W naszej ocenie gracze Delux chyba zlekceważyli przeciwnika. I chyba nawet nie można się im dziwić, bo wszystko wskazywało na to, że pójdzie łatwo, gładko i przyjemnie. Rywal nie chciał się jednak poddać, a drużyna w czarnych koszulkach nie potrafiła domknąć sprawy. I chociaż po meczu rozczarowanie było spore, to jak się potem okazało – nawet wygrana niewiele by tutaj zmieniła, bo do gry o podium i tak by to nie wystarczyło. Marne to jednak pocieszenie, bo nie oszukujmy się – tutaj po prostu należało zwyciężyć. Gato okazało się twardym orzechem do zgryzienia i nie wolno nie docenić heroizmu podopiecznych Andrija Rosinskiego. Praktycznie cały mecz grali bez zmian, a mimo to mówimy o zasłużonym remisie, a nie przypadkowym, wynikającym z nieudolności strzeleckiej przeciwnika. Tym samym Gato nadal jest w grze o utrzymanie, chociaż naszym zdaniem ten punkt ma większą wartość niż tylko przedłużenie szans na pozostanie w elicie. To dowód na ich charakter i determinację, i obyśmy w takim wydaniu widzieli ich jak najczęściej.

Z kolei jak najszybciej chcielibyśmy zapomnieć o tym, co w czwartek zrobił Al-Mar. I pewnie nie jesteśmy odosobnieni w tej kwestii, a podpisaliby się pod tym sami zawodnicy tej ekipy, którzy zagrali bardzo słabe zawody przeciwko Offsidowi. Jest to o tyle bolesne, że stworzyły się naprawdę kapitalne okoliczności, by wreszcie wygrać z Jackiem Klimczakiem i spółką, bo trzykrotni mistrzowie NLH na mecz przyjechali bez zmian. Mając to na uwadze i jednocześnie wiedząc, że Al-Mar ma niezły skład, układało nam się to w jedną całość. Czyli taką, że Offside powalczy, ale w końcu opadnie z sił i jego losy będą przesądzone. Tak się jednak nie stało, w czym ogromna wina Al-Maru, który od samego początku pozwalał rywalowi na zbyt wiele. Janek Szulkowski robił na parkiecie, co tylko chciał, świetnie wspomagał go Adam Matejak, z kolei za defensywę odpowiadali Dawid Gajewski i Jacek Klimczak, i to spokojnie wystarczyło na ekipę Marcina Rychty. To, co rzucało się w oczy w pierwszej kolejności, to łatwość, z jaką liderzy Offsidu radzili sobie z przeciwnikami. W ten sposób wielokrotnie dochodzili do 100% sytuacji strzeleckich i wynik 3:2, na jakim stanęło po premierowej odsłonie, to był najniższy wymiar kary. Ciągle wydawało nam się, że przegrywający wreszcie się przebudzą. Że w końcu przedsięwezmą odpowiednie środki, że w obronie nie będą tylko przy rywalach stać, ale faktycznie ich kryć, lecz nadal ich defensywa przypominała szwajcarski ser. I co z tego, że czasami udawało im się dochodzić na odległość jednego trafienia, jak w kolejnej akcji niweczyli swój wysiłek, dając oponentom łatwe gole. Offside w pewnym momencie odjechał na dobre, bo od stanu 5:4 trafił dwukrotnie do siatki i bardzo dobrze pielęgnował trzybramkową różnicę. A wtedy, gdy w teorii miał nie mieć sił, wykazał się serią trzech trafień z rzędu i prowadził już 10:5, a potem 12:6. W końcówce Al-Mar trochę przypudrował wynik, ale ogólne wrażenie wciąż było kiepskie. To była bardzo brutalna weryfikacja tego, czy tę ekipę w tym sezonie stać było na coś większego. Można wręcz powiedzieć, że to był ten Al-Mar sprzed kilku lat, który wymagał dużych zmian, by wreszcie dokonać jakiegoś postępu. A może jesteśmy zbyt surowi? Jedno jest pewne – Marcin Rychta ma o czym myśleć. Z kolei Offsidowi należą się brawa. Owszem, gros roboty wykonał duet Janek Szulkowski – Adam Matejak, ale nie zapominajmy o reszcie zawodników, bez których nie byłoby tej wygranej. Zespół imponował mądrością i skutecznością, a zwycięstwo sprawiło, że ekipa Pawła Buli z niecierpliwością wyczekuje wyniku starcia Wesołej z AbyDoPrzodu. Remis w tym meczu oznaczałby bowiem, że kilka minut później Offside zagra o mistrzostwo. Czyżbyśmy więc mieli być świadkami najbardziej niezwykłego odzwierciedlenia powiedzenia „gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta” w historii NLH?

Jeszcze kilka tygodni temu zastanawialiśmy się, czy aby spotkanie Wesołej z Kartonatem nie ustawić w ostatniej kolejce i nie forsować go jako meczu o wszystko. Dziś już wiemy, że gdybyśmy tak zrobili, to byłby to prawdopodobnie jeden z bardziej jednostronnych finałów w historii, bo Wesoła nie dała w czwartek większych szans swoim rywalom i wygrała aż 11:4. Początkowo nie zapowiadało się na tak wysoki wynik. Co więcej – schemat gry ekipy Patryka Jacha, w naszej ocenie, pasował Kartonatowi, co dało się zauważyć w pierwszej połowie. Co prawda już na samym starcie Wesoła objęła prowadzenie, ale rywale nic sobie z tego nie zrobili i po golach duetu Damian Suchocki & Karol Sochocki objęli prowadzenie. Radość z takiego stanu rzeczy nie trwała jednak długo. Wszystko za sprawą Janka Skotnickiego, który miał prawdziwy dzień konia, bo czego nie dotykał, zamieniał w gola. W 13 minucie były zawodnik In-Plusu wykorzystał niepotrzebne wyjście oraz stratę Mateusza Bajkowskiego i wyrównał wynik, a potem skorzystał z asysty Krystiana Kija i przywrócił prowadzenie faworytom. Na ten dublet odpowiedział Karol Sochocki, lecz ostatnie słowo w tej odsłonie znów należało do Janka Skotnickiego. Podobnie zresztą jak druga połowa i tak naprawdę już na jej początku losy trzech punktów zostały rozstrzygnięte. Najpierw Janek zamienił na gola prezent od Karola Sochockiego, lada moment zaliczył swoje szóste trafienie i różnica wynosiła już trzy bramki. Kartonat jeszcze oddychał, głównie za sprawą swojego super-strzelca, który grał nie tylko dla zespołu, ale i zbierał trafienia do klasyfikacji indywidualnej. W 28 minucie Karol dołożył kolejnego gola, potem miał jeszcze jedną okazję, lecz na tym strzeleckie popisy zarówno jego, jak i całego zespołu Wojtka Kuciaka, skończyły się. W dalszej części spotkania Wesoła niemiłosiernie punktowała swojego oponenta, a Janek Skotnicki kompletował kolejne bramki. I doszło do sytuacji bez precedensu, bo ten gracz zdobył ostatecznie aż 11 goli, co stanowiło CAŁY dorobek jego drużyny. To tylko pokazuje, gdzie leży największy problem Kartonatu. Wydaje nam się, że z Adamem Janeczkiem czy Krzyśkiem Włodygą ten zawodnik tak by nie pohasał, ale tak czy siak, jeśli jeden gość strzela ci tyle goli, to chyba możemy mówić o lekkiej kompromitacji. Zresztą – ta porażka pozbawiła Kartonat szans nie tylko na mistrzostwo, ale nawet na podium. I zarówno ten mecz, jak i poprzedni z AbyDoPrzodu pokazał, że nie ma w tym przypadku i na powtórzenie wyniku z sezonu 2021/22, gdy chłopaki wywalczyli brąz, przyjdzie im jeszcze poczekać. Z kolei Wesoła dość łatwo ogarnęła temat pole position przed ostatnią kolejką. Podium ma już zagwarantowane, ale wszyscy wiemy, że dla nich liczy się tylko mistrzostwo. A biorąc pod uwagę, że w Pucharze Ligi również uchodzą za faworytów, to są o dwa kroki od czegoś, czego nikt jeszcze w annałach NLH nie dokonał. Chociaż presja jest spora, to ten zespół został stworzony po to, by wygrywać. I przyszedł czas, by udowodnić, że jest na to wszystko gotowy.

Podwójna korona marzy się też AbyDoPrzodu. Znamy jednak tę ekipę nie od dziś i wiemy, że nie są specjalnie zachłanni, dlatego gdyby teraz ktoś zaproponował im tylko mistrzostwo, to pewnie by je wzięli. Z drugiej strony – nie muszą liczyć na niczyją łaskę, bo wciąż wszystko mają w swoich nogach. W czwartek wykonali ku temu kolejny krok, chociaż najedli się przy tym trochę strachu. Łabędzie zwykle należały do kategorii rywali, z którymi ekipa z Duczek radziła sobie dość łatwo, a biorąc pod uwagę, że w tym meczu Maciek Pietrzyk nie mógł skorzystać z wielu podstawowych zawodników, jak również rezerwowych, to scenariusz tego spotkania mogło sobie wyobrazić nawet kilkuletnie dziecko. Łabędzie miały jednak trochę inne plany i po tym, jak w 4. minucie objęły prowadzenie, wysłały sygnał, że nie chcą być tutaj jedynie tłem dla obrońców tytułu. A gdy w 9. minucie sędziowie wyrzucili z boiska Patryka Skrajnego za faul taktyczny, to wówczas otworzyła się furtka, by tutaj wyrobić sobie naprawdę niezłą przewagę. Mieliśmy jednak w pamięci, że podobne okoliczności ten zespół miał przeciwko Al-Marowi, a ostatecznie i tak przegrał. Mimo wszystko z niecierpliwością oczekiwaliśmy, jak ligowy outsider poradzi sobie z grą o jednego więcej. Okres pięciu minut w przewadze został wykorzystany tylko w pewnej części. Co prawda udało się podwyższyć prowadzenie, ale tylko do stanu 2:0. A gdy AbyDoPrzodu mogło uzupełnić skład, to natychmiast wzięło się do roboty. Dobra gra głównie Kamila Kłopotowskiego oraz Kamila Melchera spowodowała, że już do przerwy faworyci wrócili na odpowiednią ścieżkę i nie tylko doszli oponenta, ale go nawet przegonili. Z kolei druga połowa była już formalnością. Urzędujący mistrzowie szybko zanotowali kilka trafień i mogli głęboko odetchnąć. Tutaj przez pewien czas mogły się pojawić demony ze spotkania z Auto-Delux, gdzie też miało pójść dość gładko, a skończyło się niespodzianką. Różnica była taka, że Łabędziom nie starczyło sił na więcej niż 20 minut niezłej gry. Chęci nie wolno im odmówić, jednak nie byli w stanie oszukać swoich organizmów. To powoduje, że w czwartek czeka ich mecz o być albo nie być w 1. lidze z Gold-Dentem. Jeśli wygrają, a Gato ulegnie z Al-Marem, to zachowają pierwszoligowy byt. Nie będą jednak faworytem w tej parze, natomiast muszą zrobić wszystko, by skład na to spotkanie był optymalny, bo tylko wtedy podejmą rękawicę rzuconą przez Przemka Tucina i spółkę. Może i ten sezon im nie wyszedł, ale tym jednym meczem mogą to wszystko puścić w niepamięć i trzeba o to powalczyć ze wszystkich sił. Z kolei AbyDoPrzodu drugi raz z rzędu stanie do meczu o mistrzostwo Nocnej Ligi. Jesteśmy pewni, że chłopaki będą gotowi na to wielkie widowisko, bo udowodnili to rok temu, gdy swój najlepszy mecz w sezonie zagrali właśnie wtedy, kiedy najbardziej tego potrzebowali. Mistrzostwo w historii rozgrywek zdobywało łącznie 7 zespołów, ale tylko dwie potrafiły dokonać tego rok po roku. Czy AbyDoPrzodu uda się wejść do panteonu NLH i stanąć obok legendarnych Samych Swoich i Team4Fun? Odpowiedź już w najbliższy czwartek!

Retransmisję wszystkich spotkań pierwszej ligi (z komentarzem) można obejrzeć poniżej. Video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p60 HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy! Jednocześnie prosimy Was o weryfikację statystyk z Waszych meczów - jeśli znajdziecie jakiś błąd, to prosimy o jak najszybszą informację.

Komentarze użytkowników: