fot. © www.nocnaligahalowa.pl
Opis i retransmisja 9.kolejki 5.ligi!
W niezwykle zaciętym finale 5. ligi Ekipa pokonała minimalnie Alphę Omegę. Tym samym zespół Kuby Balceraka wygrał zmagania bez ani jednego potknięcia.
Trzeba oddać piątoligowcom, że w tej ostatniej serii gier stworzyli naprawdę świetne widowiska. Nieoczywistym przykładem spotkania, gdzie miało być nudno i jednostronnie, a jednak nie było, okazało się to między Na Fantazji a Realem Varsovia. Ci drudzy byli tutaj skazywani na pożarcie, tym bardziej że skład znów był wąski, ale skoro chłopaki przyjechali do Zielonki, to nie po to, by rozłożyć rywalom czerwony dywan. Przynajmniej tak się wydawało, tyle że po kwadransie spotkania Na Fantazji prowadziło już 4:0! Pierwsza bramka padła już w 2. minucie, natomiast na kolejne faworyci musieli trochę poczekać, ale jak już zaczęli strzelać, to ciężko było ich powstrzymać. Czy ktoś przy czterech golach różnicy mógł tutaj mieć nadzieję na coś interesującego? No właśnie, my też nie. Tymczasem rozluźnieni gracze z Kobyłki spotkali się ze skuteczną odpowiedzią przegrywających. W 15. minucie dorobek Realu otworzył Tomek Zając, potem stratę w obronie graczy w białych koszulkach wykorzystał Mateusz Kosinski, a nie minęło 60 sekund i ponownie Tomek Zając pokonał golkipera oponentów, nomen omen, Andrzeja Zająca. Myśleliśmy, że zespół Kuby Godlewskiego w końcu weźmie się w garść, jednak ich niemoc trwała do końca tej połowy i tuż przed końcową syreną do wyniku 4:4 doprowadził Paweł Świerzyński. I to wcale nie był koniec koncertu w wykonaniu debiutantów. W 23. minucie dobrze grający Przemek Zieliński dał swojej ekipie pierwsze prowadzenie i Na Fantazji byli o włos, by dać sobie odebrać niemal pewne zwycięstwo. Powrót do poziomu z początku pierwszej połowy wydłużał się, ale wreszcie w 35. minucie do remisu doprowadził Adam Koziara. Faworyci natychmiast zdjęli bramkarza i wprowadzili za niego Kamila Majewskiego, bo remis wcale im się nie uśmiechał. Okazje były z obu stron, ale dość niespodziewanie to Real zadał cios na 6:5 za sprawą Pawła Świerzyńskiego. Zapowiadało się więc na sensacyjne zwycięstwo i ostatnią deską ratunku dla Fantazji był aut na wysokości linii środkowej, który wykonał Kamil Majewski. Na zegarze było dosłownie kilka sekund do końca i tutaj należało wbić piłkę w pole karne i liczyć na cud. I taki też nastąpił! Piłka zahaczyła bowiem po drodze o nogę Pawła Świerzyńskiego i równo z końcową syreną wleciała do bramki! Punkt nie był tym, co chciało tutaj osiągnąć Na Fantazji, bo to zamykało im drogę do 4. lokaty w tabeli, ale wobec zaistniałych okoliczności trzeba go było uszanować. Trudno powiedzieć, co stało się z tym zespołem pod koniec pierwszej połowy, a dziś chłopaki mogą tego żałować szczególnie, bo wobec straty punktów przez Piłkarzyki mogli wskoczyć tuż za podium. Ale to i tak był niezły sezon w ich wykonaniu. Choć wpadki takie jak ta nie powinny się zdarzać, to prawdziwy potencjał tej drużyny pokazały mecze z Ekipą czy Alphą Omegą. Udowodniły one, że dystans do czołówki jest znacznie mniejszy, niż sugeruje różnica punktowa w tabeli. Jeśli kadra 5. ligi nie przejdzie większych zmian za rok, Fantazja powinna spokojnie zameldować się w ścisłej czołówce. Real natomiast udowodnił, że zawsze trzeba grać do końca. Może ten mecz będzie dla nich stanowił początek czegoś nowego? Może znajdzie się tutaj osoba, która będzie chciała to spiąć organizacyjnie i ten projekt, pewnie już pod inną nazwą, uda się utrzymać? Byłoby fajnie, bo widać, że piłkarsko ta ekipa „dojeżdża” i gdyby była od samego początku profesjonalnie prowadzona, to skończyłaby wysoko. Jakkolwiek to się jednak nie rozwinie, dziękujemy zawodnikom, że dograli tę edycję i nie dopuścili do walkowerów. A jeśli faktycznie to miał być ich ostatni mecz w NLH, to lepiej pożegnać się chyba nie mogli.
Rozłąki z rozgrywkami nie planują za to Klikersi. Z dobrych źródeł wiemy, że Nocna Liga spełniła ich oczekiwania i już mają plany, co zrobić, by kolejny sezon był jeszcze lepszy niż ten. Wniosków na pewno jest sporo, bo choćby ten ostatni mecz w sezonie przeciwko Joga Bonito pokazał, jak wiele jeszcze jest w ich obozie do poprawy. Co prawda znowu musieli sobie radzić bez kilku ważnych dla siebie graczy, ale mimo wszystko sądziliśmy, że zawieszą poprzeczkę znacznie wyżej, niż ostatecznie to zrobili. Tak naprawdę to Joga Bonito nie miała tutaj większych problemów z odniesieniem zwycięstwa, od samego startu mając dużą przewagę, której jednak początkowo nie potrafiła przekuć w coś konkretnego. Spora była w tym zasługa kapitana Klikersów, Alka Prządki, który strzały rywali bronił świetnie, ale w 11. minucie sprawę utrudnił mu kolega z zespołu. Bartek Spoczyński tak niefortunnie podbił piłkę głową po strzale bramkarza Bonito, Mikołaja Rokity, że szans na skuteczną interwencję nie było. W 13. minucie mógł być remis, gdy dobrą okazję miał Dawid Pyśk, a jak się później okazało, była to jedna z nielicznych okazji, którą można było nazwać dogodną dla ligowych debiutantów. Zresztą – Joga błyskawicznie odpowiedziała na nią golem Tomka Kozłowskiego, a potem zaczęła bezlitośnie punktować konkurentów. Do przerwy było 5:0, a po niej obraz gry znacząco się nie zmienił. Przegrywający nie mieli praktycznie żadnych argumentów z przodu, Mikołaj Rokita był niemal bezrobotny i niewiele zabrakło, by skończyło się tutaj kolejną dwucyfrówką z perspektywy Klikersów. Zabrakło do tego jednego gola, co nie zmienia faktu, że ta końcówka sezonu w wykonaniu graczy w czarnych strojach trochę zamazała niezłe wrażenie, jakie ta ekipa wyrobiła sobie poprzednimi meczami. Tak jak napisaliśmy – wniosków do wyciągnięcia jest mnóstwo, natomiast nie musimy się tutaj produkować i ich wymieniać, bo wiemy, że wszystko było przez kapitana analizowane na bieżąco. Z takim podejściem jesteśmy o Klikersów spokojni, zwłaszcza że wszystkie inne kwestie, jak choćby te organizacyjne, od samego początku były tutaj na najwyższym poziomie. Podobnie jak w Jodze. Wydaje nam się, że ten zespół spisał się naprawdę przyzwoicie w tym sezonie i w żadnym meczu nie oddał niczego za darmo. Być może byłoby nawet ciut lepiej, gdyby nie kontuzja ich najlepszego strzelca, Adriana Poniatowskiego, ale jesteśmy przekonani, że swojej decyzji o udziale w NLH, podjętej pod sam koniec zapisów, nie żałują. My na pewno, a rajdów przez całe boisko Piotrka "Pitbulla" Miętusa czy „złodziejek” Darka Wasiluka będzie nam nawet trochę brakowało.
Po meczu o nic, przyszedł czas na mecz o wszystko. Złoto było stawką spotkania między Ekipą a Alphą Omegą, i o ile ci pierwsi mieli już zagwarantowany awans, o tyle drudzy, w przypadku porażki, musieli się liczyć z tym, że może ich wyprzedzić TG Sokół. Jedną z kluczowych informacji przed startem tego meczu była nieobecność w obozie nominalnych gospodarzy Franka Kryczki. Dla postronnych obserwatorów to była dobra wiadomość, bo z nim Ekipa wydawała się nie do ugryzienia. Ale bez niego ten mecz nabierał wyrównanej perspektywy, gdzie wszystko mogło się zdarzyć. Tym bardziej, że Alpha Omega, jak na swoją nazwę przystało, podeszła do tej konfrontacji z dużą wiedzą odnośnie rywala. Bardzo blisko był pilnowany Konrad Kanon, a więc największa armata Ekipy, z kolei w defensywie zespół z Radzymina grał bardzo odpowiedzialnie, czego czasami brakowało w poprzednich potyczkach. Te wszystkie czynniki spowodowały, że mimo iż mecz oglądało się dobrze, a czas płynął przy nim szybko, to wielu okazji nie było. Chociaż akurat początek zapisali na swoje konto faworyci i gdyby nie interwencja Sebastiana Giery, a potem bramkarza Alphy, Piotrka Skoniecznego, to szybko mogło tutaj dojść do otwarcia wyniku. W 10. minucie swoją pierwszą groźną okazję miał Konrad Kanon, a w odpowiedzi próbował Bartek Lipski, lecz jego strzał obronił Bogdan Stefańczuk. W końcowej fazie premierowej odsłony Alpha zagrała trochę odważniej, kilka razy zbliżyła się do zdobycia pierwszego gola, ale ostatecznie bramek po 20 minutach nie uświadczyliśmy. Musieliśmy więc uzbroić się w cierpliwość. W drugiej połowie w końcu się jednak doczekaliśmy. W 24 minucie Kuba Balcerak zagrał z rzutu rożnego do Adriana Rozbickiego, a ten precyzyjnym strzałem nie dał żadnych szans golkiperowi rywali. Ekipa miała więc wszystko w swoich rękach, tym bardziej że remis też jej wystarczał do realizacji własnych celów. Z jednej strony powoli oczekiwaliśmy od Alphy postawienia wszystkiego na jedną kartę, natomiast ta drużyna wiedziała, że jeśli odsłoni się za mocno albo będzie zbyt wcześnie próbowała gry z lotnym bramkarzem, to może to się skończyć bardzo źle. Chłopaki starali się więc grać to, co wcześniej, ale efektów nie było. Dopiero w 37. minucie Norbert Stromecki zmienił między słupkami Piotrka Skoniecznego, lecz trudno powiedzieć, że Alpha miała z tego jakąkolwiek korzyść. Widać było, że gracze w białych strojach nie za bardzo wiedzą, jak wykorzystać przewagę zawodnika i poza kilkoma niecelnymi strzałami nie potrafili zrobić krzywdy faworytowi. Determinacja była ogromna, nie przełożyła się ona jednak na konkrety i mecz zakończył się najniższą możliwym zwycięstwem, co oznaczało, że EKIPA ZOSTAŁA MISTRZEM 5. LIGI, JAKO PIERWSZA W HISTORII NOCNEJ LIGI! Tak naprawdę stało się to, co miało się stać. Na papierze ten zespół był po prostu najlepszy, ale też miał trudne momenty, które potrafił przezwyciężyć. Tego, że zdobył tytuł i to bez ani jednej straty punktowej, nikt już mu nie odbierze, za co należą im się wielkie brawa. 4. liga postawi jednak Ekipowiczom dużo większe wyzwania, zwłaszcza że w poniedziałki ciężko im będzie skorzystać z Franka Kryczki, co będzie dla nich zupełnie nową rzeczywistością. Zobaczymy, jak się w tym wszystkim odnajdą. Co do Alphy, to mimo porażki, trzeba ich pochwalić. Podobała nam się ich dyscyplina w grze, to, że przygotowali się do tego spotkania, a nie podeszli do niego jak do każdego innego. Powiedzmy sobie uczciwie – zabrakło trochę jakości. No i zamiast złota skończyło się na brązie, czyli braku bezpośredniego awansu. Lekkie rozczarowanie jest, natomiast jeśli założymy, że za rok znów będą musieli rozpoczynać od 5. ligi, to podchodząc do każdego meczu tak jak do tego z Ekipą, nie widzimy nikogo, kto mógłby im zagrozić.
1,15, maksymalnie 1,20 – takie byłyby pewnie kursy na Piłkarzyków, gdyby nasz ligowy bukmacher zdecydował się wystawić ofertę na ich mecz z Gawulonem. W tej parze, chyba ze wszystkich niedzielnych, najłatwiej było wskazać zdecydowanego faworyta. Z drugiej strony – Piłkarzyki już raz pokazały, że paradoksalnie lepiej im idzie z tymi teoretycznie silniejszymi, bo wówczas nie muszą uskuteczniać ataku pozycyjnego. Z Gawulonem nie było innej opcji i zastanawialiśmy się, jak sobie poradzą z tym gracze Dominika Skowrońskiego. A sytuacja dość szybko wymknęła się spod kontroli, bo już w 9. sekundzie (!) Gawulon wyszedł na prowadzenie! Kacper Pawłowski zagrał do Igora Marciniaka, a ten pokonał Łukasza Milankiewicza i zaczęło się sensacyjnie. Odpowiedź zespołu z Wołomina była jednak natychmiastowa, a do remisu doprowadził Dominik Skowroński. Jak się łatwo domyślić, wszyscy w tym momencie oczekiwaliśmy kolejnych goli dla faworytów. Jednak minuty mijały, a nie dość, że nie było bramek, to i okazji było jak na lekarstwo. W 19. minucie udało się jednak przełamać impas, a Wiktora Curyło pokonał Tomek Dębski. Gawulon nie przejął się jednak specjalnie straconym golem do szatni. Nic to nie zmieniało ani w jego nastawieniu, ani w grze, która wciąż była solidna i nie pozwalała Piłkarzykom odjechać z wynikiem. A w 30. minucie mieliśmy remis. Krystian Godlewski zagrał z rzutu rożnego w pole karne, na piłkę świetnie nabiegł Patryk Niemyjski i mecz zaczął się na nowo. Potem Krystian Godlewski zaliczył kolejną asystę. Tym razem wypuścił w bój Kacpra Pawłowskiego, który następnie posłał futsalówkę między nogami Łukasza Milankiewicza i to miejscowi byli bliżej trzech punktów. Nie chciał się z tym pogodzić kapitan przegrywających. Dominik Skowroński w 33. minucie popisał się pięknym lobem z własnej połowy, a Kuba Zgryziewicz, który wskoczył między słupki za Wiktora Curyło, nie zdążył z interwencją i na tablicy zaświecił się remis 3:3. W dalszej części spotkania nie brakowało okazji z obu stron. Trudno było przewidzieć, jak to się wszystko zakończy, natomiast w naszej ocenie zakończyło się sprawiedliwie, czyli podziałem punktów. Piłkarzyki chyba nawet nie byli tym zbytnio rozczarowani. Tak jakby docenili postawę przeciwników, a jednocześnie wiedzieli, że remis niewiele zmienia w ich sytuacji, bo i tak byli pewni 4. miejsca. Ten wynik pokazuje jednak, jak długa czeka ich droga, by w kolejnym sezonie ustabilizować swoją formę. Potrafią bowiem pokonać Na Fantazji czy TG Sokół, a męczyć się z zespołami, które zajęły dwa ostatnie miejsca w tabeli. Abstrahując jednak od spraw piłkarskich, chcemy docenić organizację tej drużyny. Nie będziemy ukrywać, że z częścią zawodników znamy się wiele lat i na linii zespół – organizator wyglądało to różnie. Dlatego mieliśmy pewne obiekcje, jak to będzie wyglądało teraz i czy dobrze robimy, pozwalając tej ekipie na grę. Obawy okazały się płonne, bo zespół nie odpuścił żadnego meczu, nie było problemów z płatnościami, więc z czystym sumieniem możemy napisać, że chętnie zobaczymy ich w NLH za rok. Podobnie jak Gawulon. Tutaj wyniki były słabsze, jakkolwiek nie zapominajmy, że ten zespół tworzy grupa znajomych, gdzie nie każdy miał takie umiejętności jak Kacper Pawłowski. Mimo to progres w grze był zauważalny, a ten remis z Piłkarzykami jest tego idealnym dowodem. A ponieważ w całej Nocnej Lidze huczy już od plotek o potężnym transferze Kacpra Cebuli, to strach pomyśleć, gdzie Gawulon będzie za równych 12 miesięcy.
No i przechodzimy do ostatniego, 225. spotkania w 18. edycji NLH. TG Sokół rywalizował z Zadymiarzami i wcale nie był to mecz o pietruszkę. Dla ekipy z Brwinowa miał on wręcz kolosalne znaczenie, bo wygrywając, podopieczni Kamila Książka równali się punktami z Alphą Omegą, a ponieważ wygrali z nimi bezpośrednią potyczkę, to oni wskoczyliby na 2. miejsce w tabeli. Z kolei Zadymiarze mieli perspektywę zakotwiczenia na 7. pozycji, lecz do tego potrzebowali przynajmniej punktu. No i jak na finałowe spotkanie w sezonie, mecz dostarczył nam naprawdę dużych emocji. Dodajmy, że wszystko z perspektywy trybun oglądali gracze Alphy, którzy mocno kibicowali Zadymiarzom. Mecz zaczął się jednak źle dla ekipy Alexa Wolskiego, bo już w 2. minucie Kamil Bruździak stracił piłkę, a Patryk Prażmo świetną podcinką nad Kamilem Wawrzonkowskim otworzył wynik. Sokół miał przewagę, lecz nie potrafił jej udokumentować kolejnym trafieniem, z kolei Zadymiarze powoli też zaczynali być groźni. Co prawda w 6. minucie Kacper Jankowski nie wykorzystał dogodnej okazji, to w 11. Dawid Wierzchołowski wykazał się zimną krwią i mieliśmy remis. Na krótko. Lada moment na listę strzelców znowu wpisał się Patryk Prażmo, ale nagle sprawa z perspektywy faworyta mocno się skomplikowała. A to w wyniku czerwonej kartki dla Kacpra Lewandowskiego. Golkiper Sokoła sam sobie zrobił problem, bo najpierw za słabo uderzył na bramkę rywali, piłkę łatwo złapał jego vis-a-vis, po czym zdecydował się na strzał i jak to się skończyło, wszyscy się domyślamy. Zadymiarze mieli więc 5 minut gry w bezwzględnej przewadze, ale wykorzystali to tylko częściowo, doprowadzając do remisu. To, co się wydarzyło, miało jednak wpływ na Sokół. Ten zespół nie miał już przewagi, a dodatkowo w 32. minucie sytuacja zrobiła się ultra ciężka, bo kapitalnego gola dla oponentów zanotował Kacper Jankowski. W tym momencie ekipa z Brwinowa potrzebowała dwóch trafień, by osiągnąć swój cel, a gdy na 4 minuty przed końcem spotkania żółtą kartkę obejrzał Oskar Muszelik, wydawało się, że jest po herbacie. I wtedy nastąpiło coś niesamowitego. Grający w przewadze Zadymiarze tak bardzo chcieli rozstrzygnąć ten mecz, że zamiast zdobyć gola pieczętującego zwycięstwo, stracili dwa trafienia, grając o jednego więcej! Przy obu golach palce maczał ten sam duet, czyli Jakub Obsowski & Kuba Jędrasik. Pierwszy strzelał, drugi podawał i w tych nieprawdopodobnych okolicznościach Sokół wyszedł na prowadzenie. Rywale rzucili się jeszcze do ataków, lecz ku rozpaczy kibicujących im graczy Alphy Omegi, nie zdołali odwrócić losów spotkania i przegrali 3:4. Nic dziwnego, że po ostatnim gwizdku Alex Wolski i spółka jeszcze długo przeżywali to, co się stało. Taka wygrana byłaby na pewno czymś idealnym na koniec sezonu, natomiast mimo wszystko fajnie, że chłopaki z Pragi pokazali, że z tymi lepszymi też potrafią rywalizować jak równy z równym. Dla nich to pierwszy wspólny sezon na hali, mieli wzloty i upadki, skład dopiero im się stabilizuje, dlatego jesteśmy dobrej myśli. Z tej mąki będzie chleb, jesteśmy co do tego przekonani. Z kolei Sokół urwał się w tym meczu spod stryczka. To była cudowna ucieczka, która dała mu ostatecznie srebro i awans do 4. ligi. Według nas jak najbardziej zasłużony, bo udowodnili to w bezpośrednim meczu z Alphą, gdzie byli po prostu lepsi. Tym samym w dobrym stylu wrócili do Nocnej Ligi, a pomyśleć, że decyzję, czy będą u nas grać, musieli podjąć dosłownie w kilka godzin. Na Ligę Bemowską – gdzie początkowo rozważali występy – mieliby bliżej. Ale czy gdzieś mieliby lepiej? ;)
Retransmisję wszystkich spotkań piątej ligi (z komentarzem) można obejrzeć poniżej. Video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p60 HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy! Jednocześnie prosimy Was o weryfikację statystyk z Waszych meczów - jeśli znajdziecie jakiś błąd, to prosimy o jak najszybszą informację.