fot. © www.nocnaligahalowa.pl
Opis i retransmisja 1.kolejki 5.ligi!
To był zupełnie inny start 5. ligi niż rok temu. Wówczas królował chaos oraz podwórkowa gra. I chociaż teraz też momentami jej nie zabrakło, to jednak poziom był zdecydowanie wyższy.
Jako pierwsi, nie tylko w najniższej klasie rozgrywkowej, ale w całej 19. edycji, na parkiet wyszli zawodnicy Klikers oraz TPS Azbest. Ci pierwsi dokonali gruntownego liftingu kadry, przyjeżdżając na mecz dysponując praktycznie trzema składami, ale ich rywale - debiutujący w zmaganiach gracze z Wołomina - również wyglądali pod względem frekwencyjnym dobrze. Co więcej – mecz zaczęli fantastycznie, bo przy pierwszej okazji Maciek Wojdyna najlepiej zachował się w polu karnym i błyskawicznie zdobył historycznego gola dla nominalnych gości. Za chwilę na 2:0 mógł podwyższyć Bartek Paź i widać było, że Klikersi byli bardzo zaskoczeni takim obrotem spraw. Powoli zaczęli jednak coraz częściej zatrudniać do pracy Marcela Pernala, ale ten bronił genialnie. No i jak można się było tego spodziewać, niewykorzystane okazje zemściły się w 12. minucie, gdy Bartek Paź podwyższył prowadzenie ekipy w zielonych koszulkach. Wtedy na parkiecie, w obozie Klikersów, pojawił się Piotrek Wąsowski. Głównie znany jako bramkarz, lecz tutaj zrobił różnicę w polu. Wspólnie ze Staszkiem Leszczyńskim dosłownie w trzy minuty trzykrotnie rozmontowali defensywę Azbestu i to oni schodzili na przerwę z buforem jednego gola. Przede wszystkim jednak złapali pewność siebie, która miała ich poprowadzić do końcowego zwycięstwa.
Druga połowa znów zaczęła się nieźle dla Azbestu, jednak w przeciwieństwie do pierwszej, nie udało się tego udokumentować golem. Z kolei Klikersi byli bardziej konkretni. W 26. minucie Piotrek Wąsowski wykorzystał fatalny błąd w obronie przeciwników i zdublował prowadzenie swojej drużyny. Widać było, że przegrywającym powoli zaczęło brakować wiary, ale też pomysłu, jak wrócić do tego spotkania. W wielu fragmentach mecz przyjął postać Klikers kontra Marcel Pernal, który mimo że kilka goli jeszcze puścił, i tak zasłużył na słowa uznania. Finalnie Azbest przegrał 2:7, ale trudno mówić o jakimkolwiek niedosycie. Pierwszy mecz, pierwsze obycie z halą w Zielonce, więc spodziewamy się, że proces wyciągania wniosków rozpoczął się tak naprawdę po ostatnim gwizdku. Najważniejsze, że jest tutaj w czym rzeźbić, bo drużyna ma charakter i kilku zawodników, na których można oprzeć grę. Z kolei Klikersi mogą sobie pogratulować. Nie tylko wygranej, ale też fajnych wzmocnień, bo to właśnie nowi gracze, jak Piotrek Wąsowski czy Konrad Bączek, byli jednymi z głównych architektów tej wygranej. Trzy punkty są więc na koncie, co przecież stanowi połowę dorobku sprzed roku. Ale widząc zaangażowanie tej ekipy, to im na pewno marzy się, by wykonać szybszy skok niż z dołu tabeli do środka. Oni chcieliby powalczyć o medale i biorąc przekrojowo grę wszystkich zespołów na inaugurację, ich plany wcale nie wydają się oderwane od rzeczywistości.
Po tym, jak Azbest przegrał z Klikersami, czekaliśmy na mecz z udziałem kolejnego, niemal absolutnego beniaminka. Niemal, bo w obozie Ciętej Szkockiej znaliśmy Kacpra Zaboklickiego. Natomiast cała reszta graczy, nie licząc obiegowych opinii, była dla nas zagadką. Zupełnie inaczej wyglądało to po drugiej stronie boiska - Piłkarzyki grali u nas rok temu, mniej więcej wiedzieliśmy, na co ich stać i nawet mając świadomość, że w Ciętej Szkockiej jest podobno kilku ciekawych graczy, to tutaj nie sposób było widzieć faworyta inaczej niż w Piłkarzykach. Początek starcia był jednak bardzo spokojny. Jakby oba zespoły miały do siebie zbyt dużo respektu - aczkolwiek było to zrozumiałe, bo prawdopodobnie grały ze sobą, licząc ligi czy turnieje, pierwszy raz. Lekka inicjatywa należała do Piłkarzyków, którzy stworzyli ciut więcej okazji, ale bramki długo nie padały. Przełamanie nastąpiło w 16. minucie, gdy Kacper Dalba skorzystał z podania Patryka Malinowskiego, a piłka przeleciała przez ręce niemal leżącego już golkipera Ciętej, Mateusza Celińskiego. Ten gol postawił w trudnej sytuacji przegrywających. Musieli bowiem z każdą minutą kłaść coraz większy nacisk na ofensywę, jednak ich próby były zbyt jednostajne i nie miały w sobie elementu zaskoczenia. Bracia Dolińscy robili co mogli, ale widać było, że pewnie lepiej czuliby się, gdyby mieli więcej miejsca do gry. Co innego rywale - ci zyskiwali pewność z każdą sekundą i mniej więcej od 30. minuty, gdy zdobyli drugiego gola za sprawą Pawła Czerskiego, wiedzieli, że nic nie może im się stać. Ostatnia próba nawiązania kontaktu przez Ciętą miała miejsce w 33. minucie, gdy szansę miał Kacper Doliński, ale Rafał Kudrzycki, broniący dostępu do bramki faworytów, nie dał się zaskoczyć. Z kolei końcówka meczu to już totalne załamanie dyscypliny taktycznej w obozie Kacpra Zaboklickiego, co przeciwnicy wykorzystali bezlitośnie i z wyniku 2:0 zrobiło się 6:0. Niespodzianki więc nie było, ale też być nie mogło. Triumfatorzy byli po prostu lepsi i konkretniejsi, a ich solidność mogła się naprawdę podobać. To może być jeden z faworytów do awansu. Takich słów, a nawet podobnych, nie możemy natomiast skierować w stronę Ciętej Szkockiej. Nie ulega wątpliwości, że ten zespół potrzebuje czasu, by nauczyć się grać na hali. Bo chociaż wynik 0:6 nie oddaje w pełni tego, co działo się na boisku i jest zdecydowanie gorszy niż sama gra, to wcale nie znaczy, że gra była dobra. Chłopaki na pewno mają tego świadomość i jesteśmy pewni, że za tydzień to będzie zupełnie inna ekipa.
A tylko cztery bramki zobaczyliśmy w konfrontacji Klimag.pl oraz SDK Warszawa. Ci pierwsi to oczywiście Joga Bonito z poprzedniego sezonu, z kolei drudzy dokonali dosłownie kosmetycznej zmiany w nazwie - wcześniej było to SDA Zadymiarze, a teraz SDK. Zmiana szyldu często oznacza nowe otwarcie i niewykluczone, że właśnie na taki efekt liczył Alex Wolski. W tamtym sezonie jego zespół nie zbliżył się do poziomu najlepszych drużyn 5. ligi, zakończył zmagania z 7 punktami, a z ówczesną Jogą Bonito przegrał bardzo wysoko. Chłopaki nastawiali się więc na rewanż, ale żeby myśleć o czymkolwiek, trzeba było nie tylko zmienić nazwę, ale też dobrać lepszych zawodników. I to się udało - nowi gracze okazali się wartościowymi wzmocnieniami. To spowodowało, że ta ekipa miała dość wyraźną przewagę w posiadaniu piłki, lecz efektów długo nie było. Klimag był przyczajony na własnej połowie i po prostu czekał na okazję. Biorąc pod uwagę, że taka gra mu pasowała, szkoda, że zabrakło tego wieczora Adriana Poniatowskiego, bo to zawodnik dobrze czujący się w kontrach. W 18. minucie w jego buty wszedł jednak Mateusz Jędrzejczyk. Co prawda gola zdobył nie po efektownym rajdzie, a strzale z dystansu i delikatnym rykoszecie, ale liczy się to, co w sieci. Za chwilę żółtą kartkę w obozie SDK zobaczył Jakub Wielocha i Klimag dostał niespodziewaną okazję, by jeszcze przed przerwą prowadzić aż 2:0. Gra w przewadze nie okazała się jednak wielkim sprzymierzeńcem dawnej Jogi, z kolei w 23. minucie pusta bramka okazała się zbyt dużym wyzwaniem dla Łukasza Jachacego, który próbował swoich sił strzałem z własnej połowy, pod nieobecność golkipera rywali, ale trochę się pomylił. Mogło być 2:0, a zamiast tego zrobiło się 1:1. Sebastian Sobieszczuk dograł do Kacpra Jankowskiego, a ten znalazł sposób na Wojtka Sobotę. Lada moment mieliśmy deja vu – akcja bardzo zbliżona do poprzedniej, znów ci sami aktorzy, i SDK prowadziło.
Biorąc pod uwagę, że Klimag ograniczał się już głównie do prostych środków, nie wróżyliśmy tej ekipie wielkich nadziei na odrobienie strat. I nie pomyliliśmy się. Schematyczna gra nie pozwoliła wrócić do meczu, a w 39. minucie dobił ich Kacper Jankowski, który ładnym strzałem z dystansu skompletował hat-tricka. Tym samym rewanż za porażkę sprzed roku okazał się bardzo słodki. Wzmocnienia zrobiły swoje — SDK na pewno weszło na wyższy poziom niż w poprzedniej edycji i ta wygrana, choć stosunkowo niska, była jak najbardziej zasłużona. Gratulujemy jej tym bardziej, że została zadedykowana szczytnemu celowi – dla chorej Natalii, dla której link do zbiórki wrzucamy tutaj: https://www.siepomaga.pl/natalka-mrozowicz. Jeśli chodzi o Klimag.pl, to można powiedzieć, że zagrał swoje i że i tak dość długo utrzymywał nadzieję na punkty. Ale to, co pisał nam w prywatnych rozmowach Piotrek Miętus, potwierdziło się. Jego ekipie brakuje kogoś nieszablonowego, kogoś, na kogo można liczyć, gdy wynik zaczyna uciekać. Niestety bez rasowego napastnika kolejne mecze z udziałem dawnej Jogi mogą wyglądać bardzo podobnie.
Remis w meczu piłki halowej to nie jest coś, co zdarza się często. Ale akurat w spotkaniu Na Fantazji z Gawulonem można było zakładać, że wynik właśnie wokół takiego rozstrzygnięcia może się zakręcić. Nie wskazywał na to co prawda rezultat ostatniego starcia między tymi ekipami, ale Gawulon przez ostatnie 12 miesięcy poczynił gigantyczne postępy i było jasne, że jego wysoka porażka nie wchodzi w grę. Z drugiej strony miejscowi musieli sobie radzić bez swojego kluczowego gracza, czyli Kacpra Pawłowskiego. Z kolei Fantazyjni, nawet jeśli na hali grali pewnie po raz ostatni właśnie u nas, byli lekkim faworytem. Dokonali zresztą kilku ciekawych transferów, na czele z Damianem Zawadzkim. Początkowo to jednak nie on był bohaterem spotkania. Mecz okazał się zresztą bardzo równy - żadna ze stron nie potrafiła zbudować sobie przewagi, ani w bramkach, ani w posiadaniu piłki. A w takich okolicznościach różnicę potrafią zrobić indywidualności, takie jak Marcin Zakrzewski, który do Gawulonu dołączył z Realu Varsovia. I to właśnie on w 9. minucie płaskim strzałem otworzył wynik. Rywale odpowiedzieli po kwadransie, gdy Kacper Pałka, który przed sezonem wahał się, czy aby nie dołączyć właśnie do Gawulonu, ostatecznie wybrał Fantazję, a swoim niedoszłym kolegom wpakował gola.
Wynik 1:1 utrzymał się do końca pierwszej połowy, a w drugiej było jeszcze ciekawiej. Już w pierwszej akcji w słupek trafił Michał Tota. To jednak nie zapoczątkowało huraganowych ataków miejscowych, a na domiar złego w 29. minucie pomyłka przytrafiła się ich bramkarzowi. Jakub Zgryziewicz dość niefortunnie interweniował po wrzutce z rzutu rożnego autorstwa Damiana Zawadzkiego i to zespół z Kobyłki był teraz bliżej wygranej. Ta świadomość trwała jednak krótko, bo 120 sekund później równie pechowe zagranie zaliczył Kuba Banaszek i skierował piłkę do własnej siatki. Remis nikogo jednak nie satysfakcjonował. Jedni i drudzy ruszyli po bramkę numer pięć, która z dużą dozą prawdopodobieństwa dałaby pełną pulę. W 36. i 37. minucie winy za poprzedniego gola z nawiązką odkupił Kuba Zgryziewicz, broniąc świetne okazje Kacpra Pałki i przede wszytkim Kuby Banaszka. Z kolei w 39. minucie piłkę meczową dla Gawulonu miał Marcin Zakrzewski, ale trafił tylko w słupek. Lada moment zabrzmiała syrena i ten dobry, ciekawy mecz zakończył się podziałem punktów. W naszej ocenie zasłużonym. To jednak nie jest tak, że z racji wcześniejszej, bardzo wysokiej wygranej Fantazji sprzed roku, zespół ten może mówić o jakimś spadku formy, bo „tylko” zremisował. Ta wyrównana potyczka to przede wszystkim zasługa Gawulonu, który jest już zespołem bardziej świadomym niż 12 miesięcy temu. Ogólnie ten remis nikomu wielkiej krzywdy nie wyrządza, a obie ekipy pozostają w grze o najwyższe cele. Jedyna różnica, jaką dostrzegamy, to ta, że w Fantazji siły rozkładają się na więcej osób. W Gawulonie - jeśli Kacper Pawłowski nie wróci szybko do gry i zabraknie też Marcina Zakrzewskiego - to nie mamy pomysłu, kto będzie tam zdobywał bramki. I nad tym warto się pochylić.
Pierwszy dzień zmagań 19. edycji zwieńczył mecz Pioruna z Biancoverdi. Nie będziemy ukrywać – w rozmowie z kapitanem tych drugich sugerowaliśmy, że Piorun to może być solidna ekipa, ale raczej bez fajerwerków, którą jest szansa ograć. Biorąc więc pod uwagę, że Biancoverdi przystąpili do sezonu bardzo zmotywowani, z wieloma zmianami w składzie i zapowiedziami kapitana, że koniec z łatką chłopca do bicia, pojawiała się taka opcja, w której mecz kończy się dobrze właśnie dla ekipy z Zielonki. I kto wie, czy tak by nie było, gdyby nie fakt, że dosłownie przed samym meczem Piorun dopisał sobie dwóch zawodników - Joachima Majchrzaka oraz Kacpra Pankiewicza. Śmiemy twierdzić, że bez nich mogłoby to być bardzo wyrównane spotkanie, w którym każdy scenariusz byłby równie prawdopodobny. Ale ich obecność zrobiła swoje. Podobnie jak nieskuteczność dawnego Newer Giw Ap. Bo choćby w 2. minucie sytuację sam na sam z Mikołajem Świderskim miał Jakub Uliszewski, lecz zarówno wtedy, jak i przy kilku kolejnych okazjach, brakowało mu chłodnej głowy. Zupełnie inaczej wyglądało to u Janka Trzaskomy - dobrze nam znany zawodnik w 4. minucie wykorzystał podanie właśnie od Joachima Majchrzaka i otworzył wynik. Potem gra się wyrównała, aż doszło do powtórki schematu sprzed kilku chwil. Znów okazji na gola nie zamienił Jakub Uliszewski, a zrobił to Janek Trzaskoma - tym razem po podaniu Kacpra Pankiewicza. Najgorsze dla Biancoverdi miało jednak dopiero nadejść. Końcówka pierwszej połowy to powrót demonów z czasów Newer Giw Ap. Zespół całkowicie zgubił dyscyplinę i pozwolił sobie wbić dwa bardzo łatwe trafienia. Brakowało doskoku do rywali, którzy najpierw oddawali strzały, a nawet jeśli nie trafiali za pierwszym razem, to bez żadnej presji dobierali sobie piłkę i poprawiali. Wynik 4:0 był więc boleśniejszy, niż musiał być.
Druga połowa, mimo że lepsza w wykonaniu miejscowych, znów nie przyniosła im nawet jednego gola - a okazje były. Jakub Uliszewski nieustannie walił głową w mur, później świetną szansę miał też Jan Wójcik, lecz zamiast podać, zdecydował się na strzał i ponownie nic z tego nie wyszło. Z kolei Piorun dwukrotnie, za sprawą Kacpra Pankiewicza, oszukał Mauritsa Zwiepa i finalnie zakończyło się na 6:0. W naszej ocenie była to zbyt surowa kara dla gospodarzy, ale złożyło się na to wiele czynników: brak skuteczności, chwila dekoncentracji pod koniec pierwszej połowy, no i też fakt, że w tym zespole zabrakło wyróżniającego się ogniwa. Szukając przyczyn takiego stanu rzeczy, trzeba chyba spojrzeć na dość sporą rotację - chętnych do gry było wielu, co wymusiło krótsze zmiany u tych, od których teoretycznie zależy najwięcej. Tomek Maruszewski? Niewidoczny. Sebastian Łapiński? Podobnie. Tym samym Piotrek Kacperski ma nad czym myśleć przed drugą kolejką. W kontekście Pioruna natomiast wielkich uwag nie mamy, bo też mieć nie możemy. Dobre transfery, zero z tyłu, szóstka z przodu - czego chcieć więcej? Jeśli ten zespół będzie regularnie przyjeżdżał w takim składzie, to już teraz należy zacząć traktować go naprawdę poważnie.
Retransmisję wszystkich spotkań piątej ligi (z komentarzem) można obejrzeć poniżej. Video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p60 HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy! Jednocześnie prosimy Was o weryfikację statystyk z Waszych meczów - jeśli znajdziecie jakiś błąd, to prosimy o jak najszybszą informację.