fot. © www.nocnaligahalowa.pl
Opis i retransmisja 1.kolejki 4.ligi!
Gdyby wziąć pod uwagę nasze zapowiedzi oraz typy, jakie zakładaliśmy, to żaden z poniedziałkowych meczów nas nie zaskoczył. Ale co innego gołe wyniki, a co innego przebiegi spotkań.
Weźmy choćby na tapet pierwszy mecz rozegrany 8 grudnia. Wielkich szans nie dawaliśmy tutaj Alphie Omedze, której skład został bardzo mocno przetrzepany, i zakładaliśmy, że ekipa Sebastiana Giery może być pierwszym kandydatem do spadku. Ale jak się okazało – zespół z Radzymina zagrał naprawdę niezłe zawody z HandyMan i o mało co nie sprawił niespodzianki. Wspomniani Handymani do tego sezonu też przystąpili w nieco zmienionym składzie, gdzie nie ma przede wszystkim Kuby Koszewskiego, a kontuzjowany jest m.in. Patryk Wieczorek. Na szczęście drużyny nie ma zamiaru zmieniać Sylwek Florowski, który w 6. minucie otworzył wynik spotkania. Jednak ten, kto myślał, że po tym golu Alpha Omega da się złamać, był w błędzie. Chłopaki stanowili równorzędnego przeciwnika dla spadkowicza z 3. ligi, a w 13. minucie mógł być remis, gdyby Norbert Stormecki zdecydował się pójść za akcją, którą sam rozpoczął, ale zamiast tego stanął w miejscu i piłki nie dostał. Mimo to wynik 0:1 dawał jeszcze spore nadzieje na odwrócenie losów meczu.
Tyle że z przodu Alphie brakowało siły przebicia. Daniel Pszczółkowski wielkimi umiejętnościami wykazywać się nie musiał, a i on w 29. minucie mógł odetchnąć z ulgą, gdy jego vis-à-vis, czyli Piotrek Skonieczny, nieszczęśliwie wbił sobie piłkę nogą do bramki po dośrodkowaniu z rzutu rożnego Franka Kucharskiego. To już bardzo minimalizowało szanse przegrywających, chociaż oni nie zamierzali się poddawać. W 33. minucie Bartek Lipski zagrał w pole karne, a tam najsprytniejszy okazał się Mateusz Krysiak i nagle zrobiło się ciekawie. Alpha zdecydowała się nawet na lotnego bramkarza w osobie Damiana Boryczki, tyle że mimo zawodnika więcej w polu ciągle czegoś brakowało – głównie ostatniego podania. Rywale byli konkretniejsi i w 37. minucie Kuba Jankowski zdobył trzeciego gola. Teraz Handymani mogli już skupić się na defensywie, chociaż według nas zrobili to trochę za szybko, przez co ich bramkarz musiał się trochę napocić, aż wreszcie w 40. minucie skapitulował, gdy dobitkę rzutu karnego wpakował mu do siatki Patryk Drużkowski. Zespołowi z Radzymina zabrakło jednak czasu, by doprowadzić do remisu. Handymani wygrali, chociaż pewnie zdają sobie sprawę, że nie był to wielki mecz w ich wykonaniu. Jednak po sporej ilości zmian w składzie chyba nie ma co od nich za wiele wymagać – zwłaszcza w 1. kolejce. Co do Alphy – zagrała lepiej, niż się spodziewaliśmy. Zabrakło trochę szczęścia i kogoś z przodu, ale biorąc pod uwagę, że myśleliśmy, iż pod względem poziomu może być przepaść, oni pokazali, że do pociągu o nazwie „5. liga” sami nie wejdą i trzeba będzie ich tam wepchnąć siłą.
Teraz przechodzimy do spotkania z udziałem ekipy, w której z poprzedniego sezonu został tylko jeden zawodnik. Można nawet powiedzieć, że to jest zupełnie nowa drużyna, bo Łukasz Świstak nie chciał nawet, by była to kontynuacja Jogi Finito, tylko zupełnie nowy twór. No i tak z perspektywy czasu wcale mu się nie dziwimy, że nie chciał tych dwóch zespołów zestawiać obok siebie, bo okazało się, że FC Pobudka to wyższa jakość aniżeli Joga sprzed roku. A przekonała się o tym Semola. Podopieczni Krzyśka Jędrasika pewnie liczyli na więcej w spotkaniu inauguracyjnym, natomiast oni – podobnie jak piszący te słowa – nie za bardzo wiedzieli, z kim dokładnie przyjdzie się fanom dobrej pizzy mierzyć. Nieco zwiódł nas również początek spotkania, bo już w 2. minucie, po fajnie rozegranej akcji, która zaczęła się od autu, Łukasz Szymborski pokonał swojego imiennika w bramce oponentów. To były miłe złe początki, bo im dłużej ta premierowa część spotkania trwała, tym coraz lepiej grali zawodnicy w żółt-czarnych strojach. A przede wszystkim Darek Partyka, po którym szybko dało się zauważyć, że to nie jest zawodnik przypadkowy. To on w 11. minucie wykorzystał podanie Arka Zajączkowskiego i doprowadził do remisu, a potem potrzebował 180 sekund, by na swoim koncie zaliczyć doppelpack. Tych goli mogło być zresztą więcej, bo jego technika użytkowa dość swobodnie pozwalała mu oszukiwać obrońców Semoli.
Do przerwy było więc 2:1 i nic nie było jeszcze rozstrzygnięte. W 25. minucie Semola mogła wyrównać, lecz Mateusz Jarząbek zmarnował naprawdę dogodne okoliczności. To spotkało się z ripostą Pobudki – w 32. minucie po asyście Darka Partyki łatwego gola zdobył drugi najlepszy zawodnik debiutantów, Arek Zajączkowski. Semola była wówczas w krytycznej sytuacji i nie miała wyjścia – musiała zdecydować się na lotnego bramkarza. To nie przyniosło efektów, a na domiar złego po prostym błędzie Jarka Wieleby i zagraniu do rywala, Darek Partyka ustrzelił hat-tricka. Semola zdołała jeszcze przed końcową syreną zmniejszyć straty, ale finalnie inauguracja okazała się dla niej nieudana. Dziś jednak, wiedząc znacznie więcej o graczach Pobudki, zupełnie inaczej postrzegamy poniedziałkowy wynik. Wspomniani Darek Partyka oraz Arek Zajączkowski okazali się graczami z dość wysokiego szczebla, jeśli chodzi o boisko 11-osobowe, i chociaż hala stanowi pewnie dla nich wyłącznie odskocznię od murawy, to jednak te umiejętności wystarczyły, by poprowadzić Pobudkę do sukcesu. Oczywiście Semola patrzy pewnie tylko na siebie, a Krzysiek Jędrasik na pewno widział spore rezerwy w tym spotkaniu, których wykorzystanie mogło przynieść inny rezultat. Być może świadomość, z kim przyszło im się mierzyć, troszkę obniży poziom rozczarowania. Bo wynika z tego, że Pobudka może w 4. lidze triumfować regularnie, a Semola niedługo będzie miała dobre towarzystwo, jeśli chodzi o grupę drużyn pokonanych przez Łukasza Świstaka i spółkę.
O godzinie 21:40 wystartował za to najciekawiej zapowiadający się pojedynek w 4. lidze. Byczki starły się z Gangiem Mapeta. Ci pierwsi na mecz przyjechali w dość okrojonej kadrze i dość powiedzieć, że ze „starego” składu Byczków tak naprawdę... nie było tutaj nikogo. Przyjechało za to dwóch nowych graczy, czyli Dawid Baraniecki oraz Maciek Banasek, który przyszedł do tej ekipy z Jogi Finito. Z kolei Gang Mapeta dysponował znacznie szerszą kadrą, natomiast dla nich było to pierwsze oficjalne spotkanie w rozgrywkach, bo w tamtym sezonie grali u nas co prawda w Pucharze Ligi, ale co innego mecz 10-minutowy, a co innego prawdziwa, ligowa batalia. No i uprzedzając fakty – to spotkanie absolutnie nie zawiodło. Oglądaliśmy świetną, ale przy okazji czystą wymianę ciosów, gdzie wszystko ważyło się do ostatnich sekund. Pierwszą odsłonę na swoje konto zapisały Byczki. Nie odważylibyśmy się jednak napisać, że chłopaki byli lepsi. Po prostu przy stanie 1:1 lepiej wykorzystali końcówkę tej części gry, w której strzelili dwa gole, a mogli nawet trzy, bo mieli okazję na 4:1. Po minach schodzących na przerwę graczy Gangu widać było sportową złość, bo liczba sytuacji była podobna, lecz przespana końcówka spowodowała, że wynik zaczął niebezpiecznie odjeżdżać.
Reakcja zespołu Kazika Grotte była jednak doskonała. Zespół szybko zdobył trafienie kontaktowe, a w 29. minucie sam kapitan, po asyście Adama Kubajka, wyrównał. W 30. minucie z kolei Mateusz Morawski z Byczków dostał żółtą kartkę i wydawało się, że to idealny moment dla beniaminka, by wreszcie sprawdzić, jak smakuje prowadzenie w meczu NLH. Zamiast tego ekipa w czarnych strojach straciła kuriozalną bramkę, gdy nikt nie przyasekurował własnej „świątyni” po stałym fragmencie gry, a Marcin Częścik, po tym jak złapał piłkę po strzale rywala, dalekim wykopem posłał ją wprost do siatki. Szukanie winnych tej sytuacji nie miało jednak sensu, bo tutaj trzeba było zakasać rękawy i walczyć o to, by nie ponieść porażki. Byczki zdawały się powoli odczuwać trudy meczu, co Gang perfekcyjnie wykorzystał, gdy po dwóch szybkich bramkach Damiana Bąka zrobiło się 5:4. Wówczas nieodpowiedzialnym zagraniem ręką popisał się Janek Kuźma. To było jak podanie tlenu oponentom, którzy wykorzystali grę w przewadze i znów na tablicy świetlnej mieliśmy remis. Tuż przed końcem spotkania jedni i drudzy mieli jeszcze kilka okazji, lecz w głębi duszy liczyliśmy, że nic już tutaj nie wpadnie, bo jednym i drugim coś się z tego meczu należało. I tak też zostało. Wynik 5:5 poszedł w świat, podobnie jak przekaz, że Gang Mapeta to beniaminek tylko z nazwy i ten zespół będzie się liczył w grze o dobre miejsce. Oprócz Damiana Bąka warto tutaj pochwalić Piotrka Winka, który toczył świetne boje z dwa razy większym od niego Dawidem Baranieckim. Co do Byczków, to przyjście Maćka Banaska i wspomnianego Dawida Baranieckiego dało chłopakom nowe możliwości rozgrywania piłki, które na poziomie 4. ligi będą bardzo cenne. Pozostaje więc czekać, aż do drużyny z wojaży wrócą Dawid Pływaczewski oraz Kacper Krzyt, chociaż z drugiej strony – dawno tak fajnie grających Byczków nie widzieliśmy. Może to więc wcale nie był przypadek? ;)
Gdybyśmy przed pierwszą kolejką mieli obstawić, czy znajdzie się zespół, który na pierwszy mecz sezonu zaliczy klapę frekwencyjną, to największe szanse dawalibyśmy Mydlarzom. No i nie pomylilibyśmy się, bo ekipa z Serocka na inaugurację kolejnego sezonu przyjechała… bez zmian. Biorąc pod uwagę, że ich rywal, czyli Lema Logistic, to zespół zawsze dobrze przygotowany pod względem osobowym, spodziewaliśmy się wszystkiego co najgorsze w kontekście wyniku dla byłego Wybrzeża Klatki Schodowej. Nie zmylił nas w tym myśleniu nawet gol w 4. minucie Szymona Darkowskiego, co zresztą szybko znalazło potwierdzenie w boiskowych realiach, bo błyskawicznie wyrównał Hubert Sochacki, a kolejne dwa gole dla Logistyków kazały stawiać tezę, czy aby przypadkiem ten mecz nie został już rozstrzygnięty. Mydlarze jednak walczyli do samego końca. Przed upływem kwadransa zdołali zdobyć gola kontaktowego, a w końcówce pierwszej połowy obie ekipy strzeliły jeszcze po jednej bramce i wynik brzmiał tylko 4:3 dla Lemy.
Biorąc jednak pod uwagę, że poziom tlenu w obozie ekipy z Serocka z każdą minutą musiał maleć, spokojnie oczekiwaliśmy na moment, w którym Mydlarze po prostu „spuchną”. Ale spotkało nas zaskoczenie. Grę na swoje barki wziął bowiem Kacper Stępkowski. Nigdy wcześniej nie widzieliśmy tego zawodnika, a on okazał się naprawdę super graczem i to jego dwa gole spowodowały, że na 6 minut przed końcem Mydlarze prowadzili 5:4! Lema grała w tym okresie bardzo niemrawo, lecz sygnał do ataku dała wówczas dwójka bardzo doświadczonych graczy – Darek Piotrowicz podawał, a gola na 5:5 zainkasował Hubert Sochacki. Z kolei w 36. minucie miała miejsce być może kluczowa akcja dla całego spotkania. Szymon Darkowski doszedł do pozycji sam na sam i śmiemy twierdzić, że gdyby zdobył gola, to Mydlarze by tego meczu nie przegrali. Ale nie wykorzystał okazji. Z kolei Lema, niczym wytrawny bokser, wyczekała do ostatniej chwili i w samej końcówce zadała śmiertelne ciosy. Najpierw gola na 6:5 strzelił Adrian Bielecki, a potem trafienie dołożył Kuba Kostrzewa, który zaliczył bardzo udany debiut w obozie ekipy z Radzymina. Czy jednak wynik 7:5 w pełni oddaje boiskowe wydarzenia? Nie jesteśmy co do tego przekonani. Wielokrotnie widzieliśmy Lemę w znacznie lepszym wydaniu i trudno nie oprzeć się wrażeniu, że chłopaki trochę się tutaj „prześlizgnęli”. Ale ok, załóżmy, że ten pierwszy mecz mógł taki być, zwłaszcza że brakowało im też kilku ważnych graczy, z bramkarzem na czele. Mimo wszystko trochę nam szkoda Mydlarzy, bo przyjechali tutaj jak na ścięcie, a byli o włos od zgarnięcia dobrego wyniku. Wyniku, na który swoją postawą po prostu zasłużyli i tak naprawdę oni tego nie przegrali na boisku, ale poza nim. Jeden lub dwóch rezerwowych i śmiemy twierdzić, że sił potrzebnych w końcówce by im nie zabrakło. A tak pozostał niedosyt i przeświadczenie, że cały wysiłek poszedł na marne. Szkoda.
Parę z ostatniego meczu w poniedziałkowy wieczór stworzyli KS Probram24 i TG Sokół. W zapowiedziach byliśmy dość kategoryczni. Wiedząc, jak intensywnie potrafi grać zespół z Dobczyna i dowiadując się, że ekipa z Brwinowa przyjedzie w dość wąskim składzie, to wszystko układało nam się w jedną całość – czyli w zdecydowaną wiktorię zespołu Bartka Gorczyńskiego. Gwóździem do trumny Sokoła miała być nieobecność Kuby Obsowskiego, ich lidera nie tylko pod względem statystyk, ale też przywództwa na boisku. Życie płata jednak różne figle, a boisko nie zawsze stanowi konsekwencję tego, co dzieje się poza nim. Tak należy ocenić postawę drużyny Sebastiana Prażmo, która pokazała się ze świetnej strony i od samego początku sprawiała faworytom mnóstwo problemów. A już w 2. minucie wyszła na prowadzenie, gdy Bruno Jędrej, debiutujący w NLH, popisał się celnym strzałem z lewej nogi po dalszym słupku. Czekaliśmy na błyskawiczną odpowiedź Probramu, jednak ta nie nadchodziła. Ten zespół się męczył, nie mógł złapać odpowiedniego rytmu, a wielu zawodników, którzy przed rokiem słynęli z przebojowości, zupełnie nie mogło się rozpędzić. Było to też zasługą mądrej, przemyślanej gry Sokoła, który w 13. minucie mógł nawet prowadzić 2:0, ale Oskar Muszelik zmarnował okazję sam na sam. Kolejną okazję na podwyższenie popsuł z kolei tuż na starcie drugiej połowy Patryk Prażmo, który nie trafił do pustej bramki. Na jego szczęście w 25. minucie Oskar Muszelik przełamał chwilę niemocy strzeleckiej przybyszów z Brwinowa i po dobrym wyrzucie ręką od Kacpra Lewandowskiego zmienił wynik na 2:0. Zapach niespodzianki coraz intensywniej zaczął unosić się po hali.
Ale Probram wreszcie wziął się w garść. W 27. minucie ładnym uderzeniem z rzutu wolnego popisał się Oliwier Gawiński i to dało paliwo ekipie Probramu. Wreszcie udało się trochę podkręcić tempo, a do tego doszedł element szczęścia, gdy w 32. minucie piłka niespodziewanie spadła pod nogi Kacpra Wiercińskiego, a ten wyrównał stan posiadania. Najgorsze, co jednak mogło spotkać Sokół, miało dopiero nadejść. W 35. minucie Kacper Lewandowski popełnił błąd, źle zagrał piłkę, a Kacper Wierciński wykorzystał fatalną pomyłkę golkipera oponentów i Probram z niczego objął prowadzenie. Przegrywający rzucili się jeszcze w pościg o chociażby jeden punkt i w 38. minucie powinni swój cel osiągnąć. Piłkę na wagę remisu miał na nodze Patryk Prażmo, ale to nie był jego dzień i w prostej sytuacji znów musiał ukryć twarz w dłoniach po nieudanej próbie wykończenia. W ten sposób Sokół przegrał mecz, w którym na porażkę nie zasłużył. To boli, ale widzimy w tym wszystkim sporo pozytywów, bo sama gra – mając na uwadze bardzo wąski skład, gdzie był tylko jeden rezerwowy – była obiecująca. Świetnie prezentował się choćby wspomniany Bruno Jędrej, ale cała reszta też dała z siebie wszystko, i ten Sokół naprawdę latał w poniedziałek wysoko. Z kolei gra Probramu wyglądała na... niesmarowaną. Ale pastwić się nad chłopakami nie będziemy, bo niewykluczone, że przejście z murawy na parkiet musiało po prostu tak wyglądać. Co nie zmienia faktu, że szybko trzeba będzie ogarnąć odpowiedni plan naprawczy, bo grając w ten sposób, nie ma co liczyć na walkę o najwyższe cele.
Retransmisję wszystkich spotkań czwartej ligi (z komentarzem) można obejrzeć poniżej. Video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p60 HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy! Jednocześnie prosimy Was o weryfikację statystyk z Waszych meczów - jeśli znajdziecie jakiś błąd, to prosimy o jak najszybszą informację.