fot. © www.nocnaligahalowa.pl

Opis i retransmisja 1.kolejki 3.ligi!

7 grudnia 2025, 10:06  |  Kategoria: Ogólna  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Niewiele zabrakło, by na czele 2. Ligi po inauguracji było dwóch beniaminków. Twarde lądowanie w rozgrywkach zaliczyła za to powracająca do NLH Białowieska.

Dość nietypowy przebieg miał pierwszy mecz, jaki odbył się w 3. lidze w 19. edycji. Nietypowy, bo spodziewaliśmy się zupełnie innego scenariusza – Las Vegas oraz MR Geodezja zwykle w swoich meczach w poprzednich sezonach nie zdobywały nie wiadomo ilu goli, a teraz to się zmieniło. Ale też trochę zmieniły się oba zespoły – zwłaszcza Las Vegas, gdzie brakowało choćby Piotrka Kwietnia czy Krzyśka Pawelca, ale doszedł Kuba Koszewski. I właśnie ten zawodnik był zdecydowanie najjaśniejszą postacią Parano i on zdobył pierwszego gola w tym meczu. W 5. minucie wykorzystał podanie od Sławka Lubelskiego, a potem mogło być nawet 2:0. Reakcja przeciwników okazała się jednak wyborna. W 10. minucie stan rywalizacji wyrównał Serek Modzelewski, a końcówka pierwszej części oraz początek drugiej to już koncert Sebastiana Ryńskiego, który zaliczył hat-tricka i ze stanu 0:1 zrobiło się 4:1. Mylił się jednak ten, kto sądził, że sprawa jest rozstrzygnięta. Ekipę Vegas w grze trzymał ciągle Kuba Koszewski, który – jak nie strzelał, to asystował – i głównie dzięki jego postawie w 31. minucie była tylko jedna bramka różnicy!

A to nie był koniec ambitnej postawy zespołu z Rembertowa. Co prawda Geodezja znów zbudowała sobie dwa gole zapasu, ale oponenci jakby wyczuli, że rywal nie ma już tej pewności siebie co wcześniej, i grając coraz wyżej, udało im się wykorzystać błędy zespołu z Wołomina. Najpierw gol Michała Bodzionego, potem przypomniał o sobie Sławek Lubelski i na 120 sekund przed końcem mieliśmy remis. Dla Geodezji jedno oczko smakowałoby tutaj bardzo gorzko, ale to właśnie ten zespół wykazał się zimną krwią dosłownie na chwilę przed ostatnim gwizdkiem. Po naprawdę ładnie rozegranej akcji, gdzie obrona Las Vegas została totalnie pogubiona, Sebastian Ryński podał do Marcina Błońskiego, a ten ustalił wynik na 7:6 dla Geodezji! Gracze Las Vegas mogli sobie pluć w brodę. To nie był ich dobry mecz, lecz ciągnięci za uszy przez swojego najlepszego zawodnika dostali szansę, by nie zostać tutaj z niczym. Ostatnia akcja spotkania, po której stracili gola, była jednak symboliczna dla ich całej postawy w tej potyczce. Wcześniej słynęli z żelaznej defensywy, gdzie ciężko było igłę wcisnąć, a we wtorek? Wyglądało to bardzo kiepsko. Kamyczek do ogródka powinniśmy też wrzucić zwycięzcom. Prowadzić 4:1, potem 5:2, 6:4 i mimo wszystko doprowadzić do nerwowej końcówki? No nic – ważne, że udało się wygrać, a biorąc pod uwagę, że to ten sam team, który na inaugurację poprzedniego sezonu przegrał 1:16, to chyba wręcz nietaktem byłoby się ich w tych okolicznościach czepiać.

7 lat – tyle przyszło nam czekać na powrót do Nocnej Ligi Halowej Białowieskiej. Jasnym było, że to już nie będzie ta sama ekipa co kiedyś, bo czas płynie nieubłaganie, a ze starego składu zostało 3 graczy, którzy teraz są przecież o 7 lat starsi. Dlatego 3. liga wydawała się dla nich dość rozsądnym rozwiązaniem. Tyle że po drugiej stronie boiska stanęła ekipa, która ani myślała mieć jakiekolwiek względy dla rywala. Tutaj nie mogło być sentymentów, chociaż Faludża początek meczu miała dość spokojny. Jednak już w 8. minucie Krzysiek Sonnenfeld został pokonany po raz pierwszy, a gola zdobył debiutujący w NLH Olaf Baranek. Potem kapitan Faludży, Kamil Lubański, zanotował przechwyt, podciągnął z piłką kilkanaście metrów i uderzył nie do obrony – zrobiło się 2:0. Białowieska na swoją naprawdę dogodną okazję czekała do mniej więcej 13. minuty, ale z jej perspektywy ważnym było przede wszystkim, by nie dopuścić do ciągu traconych bramek. I to się nie tylko udało, ale w końcówce tej części spotkania Kuba Bednarowicz huknął z lewej nogi, piłka odbiła się od słupka, od bramkarza Marcina Komorowskiego i wpadła do siatki. Ten gol podziałał mobilizująco na Białowieską, która dwie minuty po przerwie wyrównała!

Jak się jednak później okazało, to był ostatni moment, gdy ten zespół mógł jeszcze myśleć, że coś tutaj ugra. Potem Faludża włączyła wyższy bieg i korzystała z coraz większych pomyłek oponentów, którzy czasami oddawali jej piłkę na złotej tacy. Z 2:2 zrobiło się 6:2 i mecz był już rozstrzygnięty. Przegrywający dzielnie walczyli do końca, bardzo aktywny był Marcin Krucz i to wystarczyło ostatecznie, by przegrać w stosunku 4:7. Honorowo, po walce, a biorąc pod uwagę, że dla większości graczy z Warszawy był to pierwszy mecz na hali w Zielonce, można nawet uznać, że więcej zrobić się po prostu nie dało. Ważne, że teraz zawodnicy mniej więcej będą już wiedzieli, na co stać kolegów z zespołu, i to również powinno pomóc w pójściu do przodu przez Krzyśka Sonnenfelda i spółkę. Poza tym – na dobry wieczór trafił im się naprawdę solidny, wybiegany przeciwnik. Faludża w całkiem niezłym stylu zameldowała się w 3. lidze, tym bardziej że musiała sobie radzić bez Piotrka Ogińskiego. Gdy on wróci, drużyna z Falenicy spokojnie może myśleć o tym, żeby w górnej połowie tabeli zagościć na dłużej. A może nawet do samego końca.

Innym beniaminkiem, który również z impetem przywitał się z 3. ligą, była Mocna Ekipa. Ich czekało jeszcze bardziej wymagające zadanie, bo starli się z zawsze niewygodną Gencjaną. No ale Michał Zimolużyński nie po to sprowadzał Mateusza Trąbińskiego czy Damiana Krzyżewskiego, by kogokolwiek się w tej trzecioligowej stawce obawiać. Jednak z Gencjaną nie można było z góry założyć, że trzy punkty muszą pojechać do Sulejówka. I zwłaszcza pierwsza część spotkania potwierdziła tę tezę. Fioletowi bardzo szybko pokazali, jaki jest ich plan na to spotkanie – cofnęli się na własną połowę, a potem szukali okazji do kontr lub próbowali wykorzystać pomyłki oponentów. No i dostali, czego chcieli, i to nawet z nawiązką. W 5. minucie gola zdobył Eugenio Asinov, a potem ten sam zawodnik skorzystał z nieporozumienia między Łukaszem Trąbińskim i Mateuszem Derlatką i było 2:0. A mogło być nawet 3:0, lecz dobrej okazji nie wykorzystał Andrzej Walczuk. Mocna Ekipa podeszła jednak bardzo spokojnie do tego, co się wydarzyło. I z każdą minutą zbliżała się do pola karnego Artura Fiodorowa, aż wreszcie pętla na szyi Gencjany zacisnęła się odpowiednio mocno. W 16. minucie Mateusz Trąbiński wyłożył piłkę Robertowi Kusinie, a ten dopełnił formalności, a 60 sekund później dokładnie ten sam duet zrobił dokładnie to samo i mieliśmy remis.

Te dwa gole świetnie wpłynęły na morale Mocnej Ekipy, bo po zmianie stron na parkiecie dominował już tylko jeden zespół. Beniaminek 3. ligi szybko zdobył dwa trafienia, a przy obu ładne asysty zaliczał Damian Krzyżewski. Gencjanie odrabianie tych strat szło bardzo opornie. Przede wszystkim brakowało przyspieszenia gry w ataku, przez co Łukasz Trąbiński był praktycznie bezrobotny w finałowych 20 minutach. Z kolei jego koledzy z pola kontynuowali dobrą passę i od 35. minuty dołożyli jeszcze trzy bramki, rozkładając oponentów na łopatki. Taka wygrana – gdzie przegrywali, a potem zanotowali okres 7:0 i to z nie byle kim – robi naprawdę wrażenie. Na transmisji staraliśmy się tonować nastroje, ale trudno nie oprzeć się wrażeniu, że może być ciężko ich powstrzymać. Co do Gencjany - tylko w pierwszej połowie przypominała siebie z poprzednich sezonów. Wyjątkowo ciężko było jej się odnaleźć we wtorkowy wieczór na boisku i nawet nie wiemy, z czego to dokładnie wynikało. A może po prostu nie ma co dorabiać do tego ideologii - byli słabsi, przegrali, ale znamy ich na tyle, że jeśli komuś się wydaje, iż to wpłynie na ich postawę w kolejnym spotkaniu, to niech porzuci takie myślenie zawczasu.

W minionym sezonie totalnie rozminęliśmy się z rozpoznaniem potencjału Klimagu i Adrenaliny. Tym pierwszym raczej wieszczyliśmy niewdzięczną grę o utrzymanie, a przed drugimi snuliśmy perspektywy, że to może być ich sezon. Było zupełnie odwrotnie. Dlatego tym razem woleliśmy poczekać na pierwszy gwizdek, tym bardziej że w Adrenalinie znów doszło do bardzo dużych zmian i dopiero na parkiecie mogliśmy ocenić przydatność nowych graczy. W Klimagu okienko transferowe przebiegło trochę spokojniej i tak naprawdę jedyną większą zmianą była ta w bramce – Wojtka Sobotę zastąpił Rafał Michalak. A skoro o bramkarzach mowa, to właśnie golkiper Adrenaliny, Bogdan Stefańczuk, który w poprzednim sezonie zgarniał nagrodę dla najlepszego bramkarza 5. ligi, odcisnął piętno na wyniku tego meczu. Jego dalekie wyjście od własnej bramki zakończyło się strzałem, piłka po drodze zaliczyła rykoszet i zaskoczyła Rafała Michalaka. Pech nie chciał opuścić Klimagu, bo w 8. minucie było już 0:2, a gola samobójczego zanotował Piotrek Bergiel. I to wcale nie był koniec złych informacji - ta z 11. minuty była zdecydowanie najbardziej smutna. Co prawda Tomek Bicz zdołał zdobyć bramkę dla Klimagu, wbijając piłkę z najbliższej odległości, ale nabawił się przy tym kontuzji i nie wrócił już na parkiet. Adrenalina odpowiedziała na tego gola błyskawicznie, a do meczowego protokołu wpisał się bardzo aktywny Klaudiusz Smolewski. Wynik 3:1 utrzymał się do końca premierowych 20 minut i dość sprawiedliwie oddawał to, co widzieliśmy na boisku.

Klimag miał pewnie nadzieję, że w drugiej połowie szybko uda mu się odrobić część strat, lecz zamiast tego fatalna pomyłka przydarzyła się Patrykowi Maliszewskiemu, a skorzystał z niej Mikołaj Kulej. Trzy gole różnicy to była duża przewaga, ale przegrywającym nie wolno było odmówić ambicji. Nagroda przyszła w 24. minucie, gdy gola na 2:4 strzelił Bartek Karpiński. Tyle że w dalszej części spotkania Adrenalina bardzo skutecznie trzymała przeciwników na dystans. Wynik długo nie drgnął, aż wreszcie dwie skuteczne kontry ekipy Roberta Śwista sprawiły, że zespół postawił stempel na trzech punktach i udanie rozpoczął sezon. Ten sukces cieszy tym bardziej, że zawodnicy poznawali się dopiero w szatni przed meczem, a do tego doszła decyzja o tym, by zmieniać się całymi czwórkami - co nie zawsze sprawdza się w praktyce. Ale tutaj wszystko zagrało na naprawdę dobrym poziomie, co chyba zdążyło już utwierdzić kapitana zespołu, że dobrze zrobił, zgłaszając Adrenalinę do gry po raz kolejny. W Klimagu humory były na pewno dużo gorsze. Kontuzja Tomka Bicza, trochę pecha, ale też sama gra nie przypominała tej z minionej edycji. Dalecy jesteśmy jednak od tego, by ten zespół skreślać - pewnego rodzaju zaufanie po poprzednim sezonie po prostu im się należy.

Gdy kilkadziesiąt godzin przed startem 3. ligi tworzyliśmy zapowiedzi, wizualizowaliśmy sobie, że JMP wygrywa mecz otwierający ze Szmulkami i w podsumowaniu piszemy, że demony poprzedniego sezonu odeszły na dobre. Powiemy więcej - byliśmy wręcz pewni takiego scenariusza, bo ekipa Damiana Zalewskiego piłkarsko wyglądała nieźle, tylko brakowało jej szczęścia albo skuteczności, albo obu tych elementów naraz. Z kolei Szmulki cudem uniknęły spadku do 4. ligi, chociaż nawet gdyby ta degradacja się przytrafiła, to oni swojej postawy wstydzić by się nie musieli. Do nowego sezonu przystępowali jednak z większymi nadziejami niż tylko brawurowa walka o byt, bo do gry wrócił ich kapitan, Kuba Kaczmarek. Szybko jednak przekonali się, dlaczego rywale jeszcze niedawno występowali na zapleczu elity. JMP błyskawicznie narzuciło własne warunki i już po pierwszych kilku minutach spokojnie powinno prowadzić 2:0, a może nawet wyżej. Okazje mieli Damian Zalewski, Adrian Wrona, lecz wszystkie piłki jak zaczarowane trafiały wprost w Karola Dębowskiego lub lądowały na siatce za bramką. W pewnym momencie wydawało nam się, że gracze JMP niespecjalnie przejmują się tymi zmarnowanymi okazjami - jakby mieli pewność, że kolejne i tak nadejdą. I trochę tak było, natomiast Szmulki powoli zaczęły się odbudowywać. I w 16. minucie to oni sensacyjnie objęli prowadzenie - trochę przypadkowe podanie od Igora Szyjkowskiego (chyba, że o czymś nie wiemy, Igor) na bramkę zamienił Mateusz Łęcki, który nie mógł sobie wymarzyć lepszego sposobu na przywitanie się z rozgrywkami. Tym samym do przerwy, zamiast spokojnego prowadzenia spadkowiczów, mieliśmy 1:0 dla Szmulek.

W drugiej połowie obraz meczu był podobny - JMP napierało, spychało oponenta pod własne pole karne, ale ciągle czegoś brakowało. W 27. minucie od gola dzieliły ich centymetry, gdy Karol Dębowski i Kuba Kaczmarek w niesamowitych okolicznościach uratowali zespół przed stratą bramki. A co stało się za chwilę? Za chwilę było już 2:0! Krystian Rzeszotek wyślizgał piłkę spod nóg Damiana Zalewskiego, ta doleciała do Mateusza Łęckiego, który wykorzystał brak bramkarza w świątyni JMP i strzałem na pustą podwyższył prowadzenie. Przegrywającym zaczęło się wówczas podwójnie spieszyć, lecz nie miało to przełożenia na konto bramkowe. Widać było rosnące zniechęcenie, jakby gracze przestali wierzyć, że tego wieczoru są jeszcze w stanie coś strzelić. Mimo to walczyli, ale fortuna totalnie się od nich odwróciła – i mecz, który powinni sobie spokojnie ustawić na początku, przegrali do zera. I to aż 0:3, bo tuż przed końcem skarcił ich jeszcze Kuba Kaczmarek. Niespodzianka stała się faktem. JMP przegrało ten mecz w sposób trudny do zrozumienia. Ale gdy emocje opadły, kapitan Damian Zalewski stwierdził, że nie wolno Szmulkom niczego odbierać. Owszem - były okazje, żeby ten mecz sobie ustawić, ale doceniał postawę przeciwników, którzy po prostu potrafili dopomóc szczęściu. I chyba to będzie najlepszą puentą tego szalonego widowiska.

Retransmisję wszystkich spotkań trzeciej ligi (z komentarzem) można obejrzeć poniżej. Video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p60 HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy! Jednocześnie prosimy Was o weryfikację statystyk z Waszych meczów - jeśli znajdziecie jakiś błąd, to prosimy o jak najszybszą informację.

Komentarze użytkowników: