fot. © www.nocnaligahalowa.pl
Opis i retransmisja 1.kolejki 1.ligi!
To miał być fajny, piłkarski wieczór w Nocnej Lidze. I chociaż wciąż siedzi w nas to, co wydarzyło się w meczu Offside – Auto-Delux, to powoli musimy przejść nad tym do porządku dziennego.
Należy się to chociażby ekipie Burgerów Nocą. Bo chłopaki dokonali dużej sztuki – w swoim pierwszym spotkaniu w elicie NLH pokonali zdecydowanie aktualnych mistrzów rozgrywek, Wesołą. Z jednej strony to mimo wszystko duże zaskoczenie, ale z drugiej – po tym jak ten mecz przebiegał, nie możemy mówić o jakiejkolwiek niespodziance. Początek nie zapowiadał jeszcze tragedii, bo to obrońcy tytułu mieli pierwszą dogodną okazję do zdobycia bramki. No ale potem zostali rozłożeni na łopatki, a wszystko zaczęło się od bramki, która padła po błędzie golkipera Wesołej, Bartka Gwoździa. Następne trafienia to z kolei efekt szybkiej wymiany piłki przez Burgery, gdzie prym wiódł Piotrek Bober, wystawiający futsalówkę swoim kolegom na tacy. A że Piotrek potrafi nie tylko asystować, ale też strzelać, to po pierwszej połowie miał na swoim koncie dwa gole i dwa kluczowe podania, z kolei wynik brzmiał 5:0!
Oddajmy jednak Wesołej, że to nie jest tak, iż tylko przyjmowała ciosy. Miała też swoje okazje, lecz nic nie chciało wpaść. Przełamanie nastąpiło szybko po wznowieniu gry w drugiej połowie, ale możemy humorystycznie powiedzieć, że może lepiej, gdyby go nie było, bo to wpłynęło mobilizująco na Burgery, które ani myślały zadowalać się tym, co mają i w 30. minucie prowadziły aż 8:1! Wtedy też zaczęły się zmiany w ich zespole, więcej na placu gry przebywali rezerwowi, co doprowadziło do tego, że Wesoła odzyskała trochę wigoru. Gol aktywnego Bartka Szulima był początkiem zmazywania plamy przez ekipę Patryka Jacha, ale nikt nie spodziewał się, że tutaj może być jeszcze ciekawie. Mistrz poprzedniego sezonu złapał jednak odpowiedni rytm i zaczął zdobywać gole hurtowo, aż wreszcie doprowadził do stanu 6:8. Na więcej czasu nie starczyło. Oczywiście możemy się zastanawiać, na ile ten zryw w końcówce nie był przypadkiem spowodowany rozluźnieniem Burgerów, natomiast doceńmy, że Wesoła nie wywiesiła białej flagi i do samego końca walczyła o zachowanie twarzy. To się udało i chociaż porażka chluby im nie przynosi, to też nie zapominajmy, że skład był znacznie inny niż ten, który kończył poprzedni sezon. Biorąc to pod uwagę, jak również fakt, że nie da się suchą stopą przejść przez całe rozgrywki, oceniamy, że Wesoła jeszcze wróci do gry. Pokazuje to choćby historia poprzedniego sezonu, gdzie po czterech kolejkach też ich trochę skreślaliśmy, a jak się skończyło – wszyscy wiemy. Duże słowa uznania należą się natomiast Burgerom. Widać, że to ekipa zgrana, dobrze się rozumiejąca, która jest w ciągłym treningu. Sam fakt uzyskania prowadzenia 8:1 to jest coś, czego pewnie z Wesołą nikt wcześniej nie zrobił, ani nigdy później nie powtórzy. Potencjał w ekipie Mateusza Grochowskiego jest ogromny i po takim występie trudno ugryźć się w język, by nie napisać czegoś o ewentualnym mistrzostwie. Ale ok, postaramy się zachować spokój i do tego typu ogłoszeń może poczekajmy do najbliższego meczu z Al-Marem.
A zespołem, który nawet przed pierwszym spotkaniem uznawaliśmy za murowanego uczestnika gry o złoto, jest oczywiście AbyDoPrzodu. Tym bardziej, że Michał Wytrykus wyciągnął z Kartonatu Karola Sochockiego, aczkolwiek mimo obecności Karola na pierwszym meczu, to osłabienia po stronie ekipy z Duczek i tak były dość znaczące. Brak braci Radomskich, Daniela Kani, Bartka Bajkowskiego czy Mateusza Marcinkiewicza – to wszystko powodowało, że sam kapitan pewnie z lekką dozą niepokoju oczekiwał starcia z Gold-Dentem. Dentyści pewnie marzyli, by od samego początku sezonu rozpocząć punktowanie, chociaż wtedy nie mogli jeszcze wiedzieć, że za godzinę i tak zapewnią sobie utrzymanie w lidze ;) Ale już całkowicie na poważnie – Przemek Tucin liczył, że może tutaj coś uda się ugrać. I sami nie jesteśmy pewni, czy na pytanie, czy była na to szansa, można jednoznacznie odpowiedzieć. W teorii Gold-Dent kręcił się cały czas blisko przeciwników, no ale czy AbyDoPrzodu faktycznie odczuwało zagrożenie? Jeśli tak, to pewnie głównie w pierwszej połowie, która była spokojna, bez wielkiego tempa, a to oczywiście było dobre dla ekipy z Wołomina. Zaczęliśmy co prawda od bramki dla AbyDoPrzodu, lecz w 10. minucie wyrównał Damian Zajdowski, z kolei 60 sekund później Dentyści powinni prowadzić, ale Łukasz Kaczmarczyk przegrał pojedynek z praktycznie pustą bramką. Na domiar złego, tuż przed końcem premierowej odsłony, Karol Sochocki zdecydował się na strzał i chociaż piłka nie leciała z nie wiadomo jaką prędkością, to debiutujący w NLH Czarek Duda dał się zaskoczyć.
Skromne prowadzenie faworytów utrzymało się do przerwy, a w 26. minucie zrobiło się 3:1, gdy trafienie samobójcze zanotował Michał Antol. Znów przyszła szybka odpowiedź Damiana Zajdowskiego, ale potem kolejną pomyłkę zaliczył Czarek Duda, a z jego złego podania użytek zrobił Kamil Melcher, trafiając do pustej bramki. Mecz "zabił" z kolei Kamil Kłopotowski, który po asyście Przemka Wychecha dał trzy bramki przewagi faworytom i to była różnica nie do zniwelowania. Gold-Dent nie zdobył już zresztą ani jednego gola i chociaż przegrał stosunkowo nisko, to jednak nie mielibyśmy odwagi napisać, że mógł pokusić się o coś więcej. Jedyne, czego może żałować, to tych prostych błędów indywidualnych – czy to przy strzałach na pustą bramkę, czy to we własnej strefie, które kosztowały łatwe gole. AbyDoPrzodu wygrało więc dość spokojnie i raczej bez większego wysiłku. Ogólnie odnieśliśmy wrażenie, że jedni wiedzą, że i tak wygrają, dlatego się nie przepracowywali, a drudzy, mimo szczerych chęci, znów nie byli w stanie ograć wyżej notowanego przeciwnika. Czuliśmy się więc tak, jakbyśmy oglądali film, którego zakończenie i tak znamy. Jakie to uczucie – chyba każdy wie.
Dużo więcej emocji przyniósł czwarty mecz rozgrywany 4 grudnia. Totalnie przebudowany Kartonat sprawdził formę AGD Marking. Z racji tego, że ci drudzy mimo iż nie przyjechali optymalnym składem, ale jednak takim, gdzie każdy się zna i mniej więcej wie, na co stać kolegę z zespołu, to właśnie ekipę z Radzymina widzieliśmy tutaj w roli faworyta. Kartonat musiał więc liczyć się z dość bolesnym startem do ligi, zwłaszcza że tutaj część zawodników poznała się dopiero przed pierwszym gwizdkiem. Ale paradoksalnie nie było tego aż tak widać. Owszem, przewaga optyczna była po stronie przeciwników, którzy zresztą w 8. minucie objęli prowadzenie. Nie była to jednak bramka po koronkowej akcji, a z rzutu wolnego, który skutecznie wyegzekwował Marcin Jadczak. Kartonat niby próbował odpowiedzieć, ale widać było, że te akcje nie do końca się zazębiają i brakuje wzajemnego zrozumienia.
Podobnie wyglądała druga połowa, w której zespół Wojtka Kuciaka musiał już powoli przenosić ciężar gry na połowę rywala, robiąc to kosztem obrony. To w 24. minucie o mało nie skończyło się stratą gola, gdy do sytuacji sam na sam doszedł Kuba Skotnicki, lecz okazji nie wykorzystał. W przyrodzie jednak nic nie ginie. W 31. minucie ten sam zawodnik wykorzystał fakt, że bramkarz rywali próbował pomóc kolegom w rozegraniu, bramka była pusta i po przechwycie piłki młodszy z braci Skotnickich wpakował ją tam, gdzie powinien kilka minut wcześniej. Biorąc pod uwagę dwa gole różnicy oraz fakt, że Szymon Knap, broniący dostępu do bramki AGD, jakoś specjalnie nie musiał się przemęczać, to ciężko było sobie wyobrazić tutaj jakiś comeback. A sprawa w 35. minucie powinna zostać definitywnie zamknięta, bo najpierw Mateusz Sekuła zmarnował bardzo dobrą okazję, a potem Marcin Jadczak jeszcze lepszą, gdzie wystarczyło dziubnąć sobie piłkę obok Mateusza Bajkowskiego i wjechać z nią do bramki. W kolejnej akcji Marking miał trzecie podejście do zmiany wyniku na 3:0 i wówczas kluczową interwencją popisał się Piotr Jamroż, który wybił piłkę z bramki Kartonatu. Jeśli ktoś powiedziałby nam wówczas, że gracze w granatowych koszulkach wygrają to spotkanie, to dalibyśmy mu namiary do dobrego specjalisty. Ale zamiast tego napisała się piękna historia dla drużyny Wojtka Kuciaka. A w roli głównej wystąpił Emil Gołyski, który w 37. minucie wykorzystał podanie od Piotrka Jamroża i przywrócił nadzieję na punkty. Potem ten sam duet znów zrobił zamieszanie w obozie rywala i Emil Gołyski ponownie wpisał się na listę strzelców! Gracze AGD nie mogli w to uwierzyć i chcąc za wszelką cenę szybko wrócić do stanu wyjścia, pospieszyli się z własną akcją, piłkę przejął Madiyar Seiduali, podał ją do Emila Gołyskiego, a ten z zimną krwią wykończył akcję i Kartonat mógł świętować. Coś, co wydawało się niemożliwe, stało się realne. Jedni nie mogli uwierzyć w to, co się stało, a drudzy… też chyba nie mogli.
Marking miał ten mecz w garści i biorąc pod uwagę całokształt, był zespołem lepszym, ale tak to jest, gdy nie potrafisz dobić ledwo dyszącego przeciwnika. To jedno z takich spotkań, gdzie naprawdę możesz być na siebie wściekły i najchętniej rozegrałbyś je od razu jeszcze raz. Z kolei Kartonat chyba nie mógł sobie wyobrazić lepszych okoliczności do napisania pierwszej kartki z nowej historii swojej drużyny. Z zespołu odeszło wielu podstawowych graczy, ale ci, którzy przyszli, okazali się ich godnymi następcami. Dlatego musimy zwrócić oficjalnie honor Wojtkowi Kuciakowi, którego kilka razy pytaliśmy, czy jego zespół – po odejściach Karola Sochockiego, Damiana Suchockiego i kilku innych zawodników – na pewno podejmie się rywalizacji w 1. lidze, a on za każdym razem twierdził, że będzie dobrze. W czwartek okazało się, że – niestety ;) – miał rację.
Wiele miejsca nie poświęcimy za to ostatniej potyczce, która zwieńczyła nam 1. kolejkę 1. ligi. Al-Mar gładko ograł Łabędzie na Detoxie i można powiedzieć, że tradycji stało się zadość, bo zespół z Sulejówka jeszcze nigdy na poziomie elity NLH nie zrobił krzywdy drużynie z Wołomina i nic się w tej kwestii nie zmieniło. No ale nawet jeśli można było zakładać, że faworytem jest jeden, to jednak spodziewaliśmy się po tym spotkaniu znacznie więcej. Tutaj wszystko rozstrzygnęło się praktycznie po kwadransie, gdzie było już 3:0. Dodajmy, że Al-Mar niemal w ostatniej chwili dopisał Rafała Polakowskiego, który szybko wkomponował się w zespół i miał duży udział w tym gładkim zwycięstwie. Swojego pierwszego gola w nowych barwach zdobył zresztą w 9. minucie, przy stanie 1:0, gdzie wykorzystał fatalne zagranie Karola Kopcia i bramka była formalnością. To po tym trafieniu Łabędzie przeszły na grę z lotnym bramkarzem, ale nic to nie dawało. Wręcz przeciwnie – Al-Mar wykorzystał brak bramkarza między słupkami i szybko podwoił swoje prowadzenie. Łabędzie stać było, żeby w samej końcówce pierwszej połowy zdobyć gola na 1:4, jednak szaleństwem było wierzyć, że to zapowiedź powrotu do meczu. Nic takiego nie nastąpiło.
Druga połowa to już totalna dominacja Al-Maru, który robił co chciał, powiększając swoje prowadzenie, a Łabędzie od czasu do czasu przerywały to golem dla swojego zespołu. Ten mecz, który nie miał totalnie historii, skończył się wynikiem 10:4 i Marcin Rychta mógł być zadowolony z postawy zespołu. Podobnie jak z nowych nabytków, bo każdy z nich dał coś od siebie i Al-Mar chyba nie będzie miał problemów z udowodnieniem, że po Patryku Czajce też jest życie. A Łabędzie? Fajne były w czwartek, takie nie za mocne. Jedyny pozytyw to gra Kuby Piotrzkowicza. Oby tylko, widząc formę kolegów, nie odechciało mu się kolejnych przyjazdów. Bo możemy oczywiście tłumaczyć przegranych, że nie było Adriana Raczkowskiego czy Damiana Parysa, ale to i tak nie powinno w ten sposób wyglądać. To nie był poziom 1. ligi i warto, by Łabędzie wzięły to sobie do serca.
Retransmisję wszystkich spotkań pierwszej ligi (z komentarzem) można obejrzeć poniżej. Video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p60 HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy! Jednocześnie prosimy Was o weryfikację statystyk z Waszych meczów - jeśli znajdziecie jakiś błąd, to prosimy o jak najszybszą informację.