fot. © www.nocnaligahalowa.pl

Opis i retransmisja 2.kolejki 3.ligi!

13 grudnia 2025, 19:13  |  Kategoria: Ogólna  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Dwa remisy, z perspektywą nawet na trzy. To bilans wtorkowych potyczek 3.ligi. Chociaż nie wszędzie było tak wyrównanie.

Zakładając, że któraś z pięciu potyczek musi być statystycznie jednostronna, raczej nie przypuszczaliśmy, iż może chodzić o pierwszy mecz. Ekipa JMP, po porażce ze Szmulkami, była wręcz zmuszona, by zapunktować z Klimagiem, który też miał się po czym rehabilitować. No i o jego determinację, widząc skład, byliśmy spokojni. Z kolei JMP przyjechało w jeszcze bardziej okrojonym składzie niż tydzień wcześniej, bo wówczas było ich siedmiu, a teraz tylko sześciu. Mimo wszystko obstawialiśmy, że spokojnie stać ich na to, by powalczyć o punkty, może nawet o wygraną. Trochę się jednak przeliczyliśmy... Spadkowicz z 2. ligi zaczął mecz dość symptomatycznie, bo od głupiej straty, po której piłkę przejął Piotrek Bergiel i po samotnym rajdzie umieścił ją w siatce. Na odpowiedź JMP czekaliśmy do 6. minuty. Adrian Wrona zgrał futsalówkę Emilowi Gadomskiemu, a ten mierzonym uderzeniem wyrównał. Warto dodać, że był to pierwszy gol w tym sezonie ekipy Damiana Zalewskiego. Nikt wtedy jeszcze nie przypuszczał, że pozostanie ich ostatnim w tym meczu. Do mniej więcej kwadransa oglądaliśmy zresztą dość wyrównaną batalię, no ale w końcówce tej części Klimag wziął sprawy w swoje ręce. Najpierw z ładnej asysty Bartka Karpińskiego skorzystał Artur Jarosz, potem znów na listę strzelców wpisał się Piotrek Bergiel, a jakby nieszczęść było mało, to graczom w granatowych koszulkach przytrafił się jeszcze gol samobójczy. Trudno było mieć w takiej sytuacji jakiekolwiek pozytywne odczucia przed drugą połową.

A nawet jeśli chęci po stronie przegrywających były, to błyskawicznie rozbił je w pył Cristian Zalewski, zdobywając gola, gdy na zegarze nie upłynęła nawet minuta finałowej partii. Gracze JMP wiedzieli, że to już dla nich koniec emocji, ale grali do końca. Mieli nawet dwa strzały w słupek, no ale ten sezon jak na razie jest dla nich pod względem skuteczności tragiczny. Rywale tylu okazji do zdobycia kolejnych trafień nie potrzebowali i finalnie wygrali aż 7:1. Nie tak to przewidywaliśmy, ale abstrahując od kadry JMP, nie sposób nie dostrzec, że ich gra też na razie nie dojeżdża. Pamiętamy spotkania z minionych sezonów, gdzie też bywało kiepsko pod kątem rezerwowych, jednak na boisku się paliło. Gdzie to się podziało? Nie wiemy. Wiemy z kolei, że Klimag w sposób bardzo wyrachowany wykorzystał słabość przeciwnika. Tak, to z całą pewnością był ten sam zespół, który dało się lubić w poprzedniej edycji i być może to zwycięstwo spowoduje, że łatka jednego z najbardziej niewygodnych rywali w stawce znów do nich powróci.

13:1 – to natomiast wynik starcia (o ile to nie za duże słowo) między Mocną Ekipą a Szmulkami. Po tym, co zawodnicy z warszawskiej Pragi pokazali przeciwko JMP, mieliśmy nadzieję, że w jakiś sposób będą w stanie przynajmniej do pewnego momentu stanąć jak ość w gardle murowanego faworyta tego spotkania. No ale niestety – nic z tego nie wyszło. Passa Szmulek bez straconego gola już w 3. minucie została przerwana, gdy Mateusz Trąbiński trochę byle jakim strzałem z rzutu wolnego (ale ważne że celnym), znalazł sposób na Karola Dębowskiego. Zespół Kuby Kaczmarka miał jeszcze okazję odpowiedzieć, a Igor Szyjkowski trafił piłką w obramowanie bramki, lecz na tym jakikolwiek kontakt między zespołami się urwał. Nie minęła jeszcze 10. minuta i było już 4:0, a Mateusz Trąbiński miał na koncie klasycznego hat-tricka. Przegrywającym udało się jednak tuż przed końcem pierwszej części spotkania zanotować trafienie – jak się później okazało – honorowe. W drugiej połowie nie byli w stanie dołożyć choćby jednego gola, natomiast kilka razy dość groźnie zapędzili się pod pole karne Łukasza Trąbińskiego, tyle że nic nie chciało im wpaść. Biorąc pod uwagę tę marną skuteczność oraz fakt, że tego wieczoru mieli bardzo wąską kadrę, ostatecznie przegrali aż 1:13. Na pewno zbyt wysoko jak na ambicję, którą pokazali, no ale oponenci byli dla nich bezlitośni. Dla Mocnej Ekipy to był tak naprawdę sparing, bo chyba tak należy ocenić spotkanie, w którym nawet przez chwilę nie musieli się obawiać, jak ten mecz się zakończy. Szmulki wróciły z kolei na ziemię po ubiegłotygodniowej wygranej nad JMP. Zakładając jednak, że tutaj i tak raczej wielkich szans nie mieli, trzeba tę gorzką pigułkę po prostu przełknąć. Szansa, że to właśnie tu zdobędą ważne punkty, które dadzą im dużą dozę spokoju na resztę sezonu, była minimalna. Śmiało mogą więc powiedzieć sobie „nic się nie stało” i jechać dalej.

Po dwóch meczach, które nie poderwały nas z krzesełek komentatorskich, w trzeciej próbie doczekaliśmy się wreszcie emocji. MR Geodezja rywalizowała z Adrenaliną, a lekkiego faworyta widzieliśmy tu w „gościach”, chociaż ich skład we wtorek daleki był od optymalnego. Brakowało kilku ważnych graczy, w związku z czym Robert Świst wziął nawet swojego 12-letniego syna Mateusza, który zresztą miał okazję zadebiutować. Lepiej kadrowo sytuacja prezentowała się u Geodetów, aczkolwiek stratą dla drużyny był na pewno brak prezesa Marcina Rychty, który zawsze potrafi rzucić kilkoma cennymi wskazówkami ;) Śmiechy - śmiechami, ale kto wie – może pod jego obecność zespół z Wołomina nie zacząłby meczu tak kiepsko? Co prawda w 3. minucie niewiele zabrakło, by Geodeci prowadzili 1:0, gdy w słupek trafił Sebastian Ryński, ale potem z kolei niewiele brakowało, by z ich perspektywy było aż 0:3. Wszystko dlatego, że duet Kacper Waniowski – Robert Świst dwukrotnie ich zaskoczył, a potem była jeszcze okazja, by to prowadzenie podwyższyć. W sukurs przegrywającym przyszła żółta kartka dla Kacpra Waniowskiego, błyskawicznie zamieniona na gola przez Sebastiana Laskowskiego. W 18. minucie Adrenalinie udało się wrócić na dwugolowy dystans, lecz tuż przed końcową syreną nie potrafili upilnować Tomka Freyberga i do przerwy mieliśmy wynik 3:2 dla ekipy z Ząbek.

Geodezja była jednak wyraźnie natchniona po tym, jak zdobyła bramkę do szatni i to ona dużo lepiej wystartowała w finałową część spotkania. W 26. minucie Sebastian Laskowski doprowadził do remisu, a pięć minut później Tomek Freyberg zmienił wynik na 4:3. Ten gol oraz fakt, że kontuzji nabawił się Wiktor Januszewski, stawiał Adrenalinę pod ścianą. Futsal potrafi jednak szybko zmienić oblicze spotkania o 180 stopni. Po serii niewykorzystanych okazji z obu stron, w 37. minucie eksportowy duet Adrenaliny doprowadził do remisu, a później najpierw żółtą, a następnie czerwoną kartkę w Geodezji zobaczył Serek Modzelewski. To oznaczało, że do końca meczu zespół z Wołomina musiał grać w osłabieniu. Adrenalina miała więc niemal 90 sekund, z zatrzymywanym czasem gry, by zrobić tutaj co trzeba. Ale nie dała rady. Niektóre akcje niemal na wstępie paliły na panewce, czasami brakowało decyzyjności lub odwagi, a raz Kacper Waniowski strzelił nad bramką. Końcowy gwizdek oznaczał, że chyba obie strony mogły mówić o niedosycie. Geodezja pogubiła się w końcówce, a wcześniej wydawała się przecież być na jak najlepszej drodze do wygranej. Ich rywale mecz mogli sobie tak naprawdę ustawić na początku, a też nie potrafili tego zrobić. Dlatego konkluzja może być chyba jedna – nikt na zwycięstwo nie zasłużył. Biorąc jednak pod uwagę, że jedni i drudzy mieli już po jednym zwycięstwie na koncie, ten remis nikomu krzywdy nie robi. Przynajmniej na ten moment, bo o jego konsekwencjach – lub nie – przekonamy się dopiero w lutym.

Gdy tydzień temu opisywaliśmy spotkanie Gencjany z Mocną Ekipą, pokusiliśmy się o małe jasnowidztwo, że ten pierwszy zespół nie zwykł przegrywać dwóch meczów z rzędu w NLH. Oczywiście przeczuwaliśmy, patrząc na klasę kolejnego przeciwnika, że może to być zadanie trudne, ale absolutnie nie z kategorii nierealnych. Faludża co prawda znacznie lepiej zaczęła sezon, jednak miała łatwiejszego rywala i de facto to właśnie Gencjana miała dla nich stanowić prawdziwy test mocy. No i początkowo wypadał on dość blado. Nie dość, że w 2. minucie podopieczni Kamila Lubańskiego dali się zaskoczyć, a gola dla oponentów zainkasował Paweł Józwik, to odrabianie tych przecież niewielkich strat szło bardzo opornie. Nie było wielkiej nawałnicy, nie było intensywności, z której ten zespół jest znany, a sytuacja po przerwie szybko zrobiła się jeszcze gorsza. Faludża już w pierwszej akcji zaprosiła do gry własnego bramkarza, ale strzał Marcina Komorowskiego okazał się słaby, na czym skorzystał Paweł Józwik, lobując golkipera zespołu z Falenicy i zwiększając prowadzenie. Jeśli to jeszcze nie było dzwonkiem ostrzegawczym dla Faludży, to musiało nim być to, co wydarzyło się między 26. a 27. minutą. Wówczas Fioletowi skonstruowali dwie kontry i obie wykorzystali, zmieniając rezultat na 4:0. Myśleliśmy, że jest po meczu. Tym bardziej, że jeszcze przez długi czas przegrywający bili głową w mur. Co prawda liczba okazji, jakie sobie stworzyli, znakomicie się zwiększyła, lecz na ich drodze albo stawała nieskuteczność, albo świetnie spisywał się Artur Fiodorow.

Wówczas zapadła ważna decyzja w kontekście końcowego wyniku – rolę lotnego bramkarza w obozie mistrzów 4. ligi poprzedniego sezonu wziął na siebie Filip Jesiotr. I to był tzw. game changer. Przewaga jednego zawodnika w polu szybko zaczęła się przekładać na jeszcze lepsze okazje, a pierwszą z nich wykorzystał Olaf Baranek. Potem sprawę w swoje nogi wziął właśnie Filip Jesiotr, gdy pięknym strzałem z dystansu sprawił, że do odrobienia były już tylko dwa gole. Mimo wszystko nie zakładaliśmy, że uda się je odrobić. Ale Gencjana grała jak nie ona. Maciek Zbyszewski i spółka nie potrafili przytrzymać piłki i w 40. minucie Filip Jesiotr sprawił, że dystans między zespołami wynosił już tylko jedną bramkę! Na zegarze było wtedy jeszcze kilkadziesiąt sekund i gdy Gencjanie udało się zyskać rzut rożny, byliśmy przekonani, że będą wiedzieli, co trzeba zrobić z piłką. Zamiast tego poszła nieodpowiedzialna strata. Olaf Baranek zgrał piłkę do Kamila Lubańskiego, a ten podciągnął z nią kilkanaście metrów i płaskim strzałem doprowadził do remisu! Zawodnicy Gencjany nie mogli zrozumieć, co się stało. Faludża była piłkarsko praktycznie martwa, a jednak dokonała czegoś, co wydawało się niemożliwe. I oczywiście - ten mecz mimo wszystko troszkę chłopaków zweryfikował, bo okazało się, że przy dobrym ustawieniu w obronie można ich atuty wytrącić. Natomiast to, co zrobili w końcówce – chapeau bas. Gencjanie należy się natomiast – i to przedwcześnie – rózga. Nie da się wytłumaczyć tego, w jaki sposób zmarnowali wysiłek całego spotkania. Byli zespołem bardziej konkretnym, wyrachowanym i mieli obowiązek to dowieźć, nawet jednym golem. Prawda jest taka, że biorąc pod uwagę wszystkie drużyny w trzecioligowej stawce (a może nawet patrząc szerzej), gdybyśmy mieli wskazać ekipę, która z racji swojego doświadczenia prowadzenie 4:0 dowiezie do mety „w zębach”, to byliby właśnie oni. A tutaj masz babo placek...

Gdy dokonywaliśmy przedmeczowych analiz, nie byliśmy pewni, kto w parze Las Vegas – Białowieska jest faworytem i czy kogokolwiek możemy tak nazwać. Mimo wszystko szala delikatnie przechylała się na stronę zespołu Grześka Dąbały, chociaż wiadomo, że ta drużyna ma swoje problemy – nie gra w składzie, w którym w całej swojej historii występów w NLH prezentowała się najlepiej (a było to całkiem niedawno), a i pierwszy mecz w tym sezonie przegrała w głupi sposób. Białowieska natomiast na inaugurację miała trudnego przeciwnika, któremu potrafiła się postawić, ale tylko chwilowo. Teraz jednak chłopaki na pewno liczyli na coś więcej, z premierowymi punktami włącznie. Już na dzień dobry czujność ich kapitana, Krzyśka Sonnenfelda, sprawdził Kuba Koszewski, który dostał piłkę z rzutu rożnego i strzelił mocno, ale kapitan oponentów nie dał się zaskoczyć. Potem dostaliśmy w sumie to, czego się spodziewaliśmy – czyli dość spokojną grę, w której żadnej ze stron nie udało się zbudować optycznej przewagi. Warto co prawda odnotować strzał w słupek Patryka Konopki z Białowieskiej, no ale ostatecznie to gracze Parano cieszyli się z pierwszego gola. Asystę przy nim zaliczył niestety Krzysiek Sonnenfeld, podając piłkę pod nogi Adama Wośka, a ten strzałem z własnej połowy dopełnił formalności. Białowieska szybko mogła odpowiedzieć, lecz Robert Leszczyński popisał się świetną interwencją. Ale nawet popularny „Dziadek” nie mógł nic poradzić w 18. minucie, gdy na strzał zdecydował się Kuba Bednarowicz, widoczność golkiperowi Las Vegas utrudnił Adam Wosiek, a piłka – chyba jeszcze odbita po drodze właśnie od niego – zameldowała się w siatce. Do przerwy było więc 1:1.

Po niej posiadanie piłki mocno przeszło na stronę Białowieskiej. Skończyło się to jednak kontrą w 25. minucie, którą po podaniu Michała Bodzionego wykończył Adam Wosiek. Białowieska musiała więc brać się do roboty, ale mimo że była przy piłce zdecydowanie częściej, efekty nie przychodziły. Co więcej – gdyby nie interwencja Krzyśka Sonnenfelda w 35. minucie po sytuacji Michała Bodzionego, to pewnie byłoby po sprawie, a tak nadal mogliśmy liczyć na emocjonującą końcówkę. I taką dostaliśmy. W 36. minucie na strzał zdecydował się Bartek Mróz, piłka odbiła się od słupka, a tam czekał na nią Marcin Krucz i wynik meczu zmienił się na 2:2! I tak mogło się to skończyć, biorąc pod uwagę przebieg spotkania, jednak inne plany miał Marcin Krucz. W 40. minucie przechwycił zbyt pochopne podanie Roberta Leszczyńskiego, zagrał piłkę do Janka Keczenia, po chwili dostał podanie zwrotne, ustawił sobie futsalówkę na lewej nodze i w ten sposób Białowieska wygrała swój pierwszy mecz po powrocie do rozgrywek! Radość była spora, oczywiście proporcjonalna do frustracji graczy Parano. Oni mieli wynik i – w naszym odczuciu – gdyby koniecznie chcieli grać na remis, to by go dowieźli. Ale zgubił ich pośpiech, zwłaszcza w kluczowej akcji spotkania. To boli. Do Białowieskiej natomiast uśmiechnęło się szczęście. Pierwszy mecz mógł dać im do myślenia, czy ta 3. liga to faktycznie nie jest trochę za wysoko, jak na powrót po tylu latach, ale wszystko zaczyna powoli iść w dobrym kierunku. A zwycięstwo w takich okolicznościach na pewno smakuje wyjątkowo, bo wydaje nam się, że głównie dla takich chwil postanowili ponownie zajrzeć do regału z halówkami.

Retransmisję wszystkich spotkań trzeciej ligi (z komentarzem) można obejrzeć poniżej. Video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p60 HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy! Jednocześnie prosimy Was o weryfikację statystyk z Waszych meczów - jeśli znajdziecie jakiś błąd, to prosimy o jak najszybszą informację.

Komentarze użytkowników: