fot. © www.nocnaligahalowa.pl

Opis i retransmisja 2.kolejki 5.ligi!

20 grudnia 2025, 02:54  |  Kategoria: Ogólna  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Gdyby tak mecz po meczu prześledzić to, co wydarzyło się w meczach 2. kolejki najniższej klasy rozgrywek, to przebieg każdego chyba można było przewidzieć. Poza jednym.

Zanim jednak dojdziemy do spotkania, które miało się okazać hitem, ale niestety takie nie było, najpierw przechodzimy do rekonstrukcji zdarzeń z meczu Biancoverdi z SDK. Faworytem byli ci drudzy, ale wiedzieliśmy, że po kiepskiej inauguracji w wykonaniu ekipy Przemka Kacperskiego ten zespół postawi się przeciwnikom i tutaj nic szybko się nie rozstrzygnie. I częściowo mieliśmy rację. Błyskawicznie okazało się zresztą, jak ten mecz będzie wyglądał, bo jedni momentalnie zaczęli grać w ataku pozycyjnym, a drudzy próbowali się przed nim bronić. Zawodnicy Biancoverdi swój defensywny plan realizowali skutecznie, czasami nawet zapędzali się pod pole karne rywali, a w 6. minucie mogli się dodatkowo napędzić obronionym rzutem karnym przez ich nowego bramkarza, bo Karol Grabowski wyczuł intencje Sebastiana Sobieszczuka. Wynik 0:0 nie mógł jednak trwać wiecznie i SDK w końcu przełamało impas, ale miejscowych stać było na szybką ripostę, dzięki ładnej bramce Patryka Wendorffa, znanego z tego, że potrafi fajnie pocelować.

I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie piłkarskie zaćmienie umysłu pod koniec pierwszej połowy w wykonaniu Biancoverdi. Niestety, znowu dopadła ich sytuacja, gdzie jak stracili jednego gola, to natychmiast dali sobie wbić drugiego, a gdy chwilę po przerwie ich bramkarz popełnił błąd i „sprokurował” gola autorstwa Sebastiana Sobieszczuka, to tutaj nic już nie mogło odebrać zwycięstwa faworytom. Oddajmy im zresztą, że bardzo umiejętnie trzymali swoich oponentów na dystans, przy okazji zwiększając swoje prowadzenie. Biancoverdi zdołali jeszcze co prawda tuż przed końcem zdobyć gola nr 2, ale ostatnie słowo należało do Sebastiana Sobieszczuka, a mecz zakończył się wynikiem 2:7. Zaskoczenia nie było, aczkolwiek stawiamy mały plus przy przegranych, bo zaprezentowali się znacznie lepiej niż dwa tygodnie wcześniej. Nie da się jednak ukryć, że wciąż brakuje im kogoś, kto pociągnie grę. W SDK kimś takim był np. Sebastian Sobieszczuk, który był non stop pod piłką i mądrze ją rozprowadzał. Ogólnie triumfatorzy grali po prostu w sposób bardziej poukładany, czuli, że są lepsi i kwestią czasu było, gdy to udowodnią. 6 punktów po dwóch kolejkach na pewno cieszy, jednak chyba dopiero w trzeciej serii gier poznamy ich prawdziwą wartość. Bo Piłkarzyki to będzie już wyższa półka, dzięki czemu otrzymamy wiarygodną odpowiedź, czy ich obecnie zajmowane miejsce w tabeli to efekt głównie terminarza, czy jednak mają szansę, by pozostać tam na dłużej.

A teraz czas na mecz, o którym zdążyliśmy już napomknąć wcześniej. Mieliśmy duże nadzieje związane z dobrym widowiskiem, jakie stworzą Gawulon oraz Piorun. Pierwsze mecze w wykonaniu jednych i drugich napawały takim optymizmem, chociaż gdy okazało się, że w Piorunie zabraknie Joachima Majchrzaka, to nie byliśmy pewni, czy Piorun faktycznie utrzyma dyspozycję sprzed 14 dni. Okazało się, że te obawy nie były bezpodstawne, chociaż nie wynikały tylko z nieobecności tego gracza, ale z bardzo słabej gry w obronie. Obrony, z którą tego wieczora robił co chciał Marcin Zakrzewski. Ten gość okazał się absolutnym katem drużyny z Rembertowa i, uprzedzając nieco fakty, przy dziesięciu golach swojego zespołu miał bezpośredni udział przy siedmiu. Szybkość oraz kontrola nad piłką powodowały, że był nieuchwytny dla oponentów i już po 12 minutach spotkania miał na swoim koncie dwa gole i asystę. Wynik 3:0 w dużym stopniu ustawił nam tę potyczkę i z jednej strony wiedzieliśmy, że Piorun tak łatwo nie odpuści, ale co z tego, że czasami udawało mu się stworzyć coś fajnego w ataku, skoro potem wszystko było marnowane przez pogubioną defensywę. Tak to przynajmniej wyglądało w drugiej części pierwszej połowy, gdzie Gawulon na każdą stratę gola odpowiadał swoim i spokojnie utrzymał trzybramkowe prowadzenie.

Na starcie drugiej połowy przez chwilę zrobiło się ciekawiej. Co prawda w 23. minucie Paweł Iterman podwyższył na 6:2, ale Piorun odpowiedział aż dwoma trafieniami i myśleliśmy, że może coś tutaj jeszcze ugra. To były jednak tylko złudzenia, zresztą bardzo mocno zbombardowane, bo już 10 minut później z wyniku 6:4 zrobiło się 9:4. I to już bardziej odpowiadało rzeczywistości, bo dwa gole różnicy zakłamywały nam obraz spotkania, sugerując, że było dość wyrównanie. Nie - Piorun miał po prostu szczęście, że przy swojej słabej postawie rywal za daleko mu nie odjechał, ale w końcu fart ich opuścił, a król okazał się nagi. W samej końcówce graczom Mikołaja Świderskiego udało się trochę przypudrować wynik i przegrali finalnie tylko 6:10. To był kompletnie inny zespół niż na inaugurację. Może dlatego, że po prostu rywal był silniejszy, aczkolwiek znamy tych graczy dość dobrze i wiemy, że tutaj nie tyle co zabrakło ludzi, co po prostu dyscypliny. Może gdyby Mikołaj Świderski nie stał na bramce, a poszedł do pola, to wprowadziłby trochę wigoru w poczynania kolegów, bo ich gra - zwłaszcza defensywna - była po prostu za miękka. Tak czy inaczej, taki mecz na pewno każe nam się zastanowić, na co realnie będzie stać Piorun w tym sezonie. Z kolei Gawulonowi należą się brawa. Owszem, też popełniali błędy, jednak znacznie mniej, no i mieli z przodu kogoś, komu wystarczyło podać piłkę, a on już wiedział, co z nią zrobić. 4 punkty po dwóch meczach z zespołami, które na pewno będą w górnej połowie tabeli, to naprawdę fajny dorobek i jasno pokazuje, że Jarek Czeredys i spółka nie zadowolą się w tym sezonie byle czym. Oni zrobią wszystko, by mistrz został w Zielonce.

O ile Gawulon raczej głośno wyraża swoje cele w trwającej kampanii, to pewnie gdybyśmy zapytali o to samo w Na Fantazji, nie usłyszelibyśmy tak odważnych deklaracji. Nie dlatego, że ta ekipa ma mniejsze poczucie swojej wartości, ale tak nam się po prostu wydaje, że oni raczej skupiają się na każdym kolejnym spotkaniu. Teraz stanęli do rywalizacji z TPS Azbest, który miał swoje chwile chwały na inaugurację, ale potem został sprowadzony na ziemię przez Klikersów. To był jednak świetny materiał poglądowy dla kapitana i całej drużyny. Chłopaki zapoznali się z atmosferą panującą na hali, wiedzą, gdzie popełnili błędy i najprawdopodobniej założyli sobie tutaj, żeby po kolejnym meczu tego materiału do analizy było trochę mniej. I dokonali tego dość swobodnie, co oczywiście nie znaczy jeszcze, że mogli się cieszyć z pierwszych punktów. Do tego było dość daleko, bo jednak długimi fragmentami mieliśmy tutaj do czynienia z meczem Na Fantazji kontra Marcel Pernal i to właśnie interwencje bramkarza ekipy z Wołomina powodowały, że aż do 11. minuty był remis. Wtedy błysk geniuszu Adama Koziary na bramkę zamienił Adrian Baranowski, a potem ten sam zawodnik skorzystał z zagrania Patryka Matysiaka i Fantazyjnie mogli trochę odetchnąć. To, że byli lepsi, nie podlegało dyskusji, ale dopiero z czasem widać było to także po wyniku.

W drugiej połowie obrazek wyglądał dość podobnie. Faworyci mieli więcej z gry, rzadko dopuszczali oponentów do swojego pola karnego, natomiast opornie szło im zdobywanie kolejnych goli. No i to się zemściło. W 29. minucie piłkę stracił Kacper Pałka, wykorzystał to Mateusz Szukała i eleganckim lobem pokonał wysoko wysuniętego Marcina Marciniaka. Jeden gol różnicy zakłamywał troszkę rzeczywistość, jednak z perspektywy Fantazji stanowił wyraźny sygnał, że trzeba się wziąć jeszcze mocniej do pracy, bo nawet przypadek może spowodować, że nagle z meczu będącego pod pełną kontrolą zrobi się nerwówka. Chłopaki długo jednak kazali czekać swoim kibicom na konkrety - dopiero od 37. minuty wróciła im skuteczność, a trzy gole z rzędu spowodowały, że byli już pewni całej puli. Wygrali oczywiście zasłużenie, natomiast troszkę może niepokoić, że w takim meczu, gdzie jest tak dużo okazji, sprawę wygranej rozstrzygają dopiero na samym końcu. Pochwalmy ich jednak za defensywę, bo nawet z trochę słabszym rywalem pozwolić mu oddać dosłownie kilka strzałów na mecz, to duża sztuka. No właśnie, TPS Azbest chęci miał duże, ale jeszcze musi trochę wody w Wiśle upłynąć, by to miało realne przełożenie na boiskowe realia. Widać jednak postęp, widać determinację i my już po tych dwóch kolejkach możemy powiedzieć, że udział Azbestu w NLH spełnił wszystkie oczekiwania organizatora. Teraz, panowie, czas, żebyście zaczęli jeszcze spełniać własne ambicje.

Derby - tak z kolei jednym słowem Dominik Skowroński, w prywatnej rozmowie, zapowiadał potyczkę między Klimagiem a Piłkarzykami. Rok temu te zespoły spotkały się już w pierwszym podejściu i wówczas podopieczni Piotrka Miętusa zagrali bardzo fajny, zdyscyplinowany mecz i wypunktowali przeciwników 4:1. Ta porażka na pewno siedziała w głowie graczom Piłkarzyków, którzy bardzo chcieli się zrewanżować. I mieli ku temu sporo argumentów, bo ich skład względem poprzedniego sezonu wzmocnił się, drużyna na pewno zyskała pewność siebie po udanej końcówce w tamtej edycji, a i dobrze zaczęła tę nową. Tym samym znów byli faworytem, chociaż Klimag jawił się jako rywal nieobliczalny, tym bardziej że w wyjściowym składzie weszło dwóch zupełnie nam nieznanych graczy, czyli Konrad i Marcin Wojciechowscy. To oni mieli zrobić tutaj różnicę i chociaż na listę strzelców ostatecznie się nie wpisali, to mogą być ciekawymi wzmocnieniami Klimagu. Zacznijmy jednak od początku.

Tak jak zakładaliśmy, mecz był dość zamknięty, a respekt między obydwiema ekipami sprawił, że tutaj nikt nie chciał gonić wyniku i dominowało przeświadczenie, żeby w pierwszej kolejności nie stracić, a dopiero potem strzelić. W premierowym kwadransie najgroźniejszą akcję stworzył Patryk Malinowski, po którego strzale musiał interweniować Mikołaj Rokita. W 15. minucie golkiper Klimagu miał jednak pecha. Piłka po strzale Michała Kuleszy odbiła się od słupka, potem od jego pleców i wpadła do siatki. Ten wynik w teorii powinien zdeterminować dalszą część spotkania - czyli z biegiem czasu powinniśmy doświadczać coraz większego zaangażowania w ofensywę przegrywających. No ale to nie było takie proste. Rafał Kudrzycki był bardzo rzadko niepokojony i chociaż różnica wynosiła tylko jednego gola, to na boisku zdawała się być czymś, czego wcale nie będzie łatwo zniwelować. A sprawa dodatkowo się skomplikowała w 35. minucie, gdy Paweł Czerski uratował piłkę w narożniku, podał ją do Daniela Jurczuka i chociaż strzał tego zawodnika odbił Mikołaj Rokita, to przy dobitce Dominika Skowrońskiego był już bezradny. Teraz nie było już innej opcji, jak kosztem obrony wreszcie pójść na całość i dawna Joga Bonito faktycznie zmieniła swoje nastawienie. Coraz więcej zawodników meldowało się w okolicach pola karnego przeciwników, lecz nic konkretnego z tego nie wynikało. Aż do 40. minuty, gdy wreszcie udało się znaleźć sposób na obronę Piłkarzyków, a do końca spotkania było wówczas kilkanaście sekund. Ekipa z Wołomina, zamiast jednak próbować piłkę przetrzymać, w bardzo prosty sposób się jej pozbyła, co spowodowało, że padła ona łupem Mikołaja Rokity, a ten posłał bardzo dobre dośrodkowanie w pole karne Piłkarzyków. Rafał Kudrzycki nie dał się jednak zaskoczyć. Mimo że pewnie tętno faworytom trochę podskoczyło, to w końcowym rozrachunku dowieźli oni wygraną do końca. I dobrze, bo byli ciut lepsi, a już na pewno zrobili w tym meczu więcej, by te trzy punkty zgarnąć. Rewanż udał się więc w pełni, co namacalnie nam pokazuje, że progres w drużynie z Wołomina jest wyraźny. Dalecy jednak jesteśmy od stwierdzenia, że z kolei Klimag cofnął się w piłkarskim rozwoju względem tego, co było rok temu. Ich gra zwykle wygląda bardzo podobnie, ale trafili po prostu na lepiej dysponowanego przeciwnika. Jedyne, do czego być może byśmy się przyczepili, to trochę brak odwagi - bo końcówka pokazała, że tutaj wcale nie trzeba było tylko czekać na to, co zrobi przeciwnik. Łatwo jest jednak być mądrym po fakcie.

Największe emocje w poprzednią niedzielę los zgotował nam jednak na sam koniec. Klikersi podejmowali Ciętą Szkocką i mimo że BETFAN jasno wskazywał, do kogo powinna powędrować pełna pula, to nawet kurs 1,45, jaki był tutaj ostatecznie na Klikersów, był obarczony pewnym ryzykiem. I tym ryzykiem były wyciągnięte wnioski przez ekipę Kacpra Zaboklickiego. W pierwszym meczu źle rozłożyli siły, tak naprawdę uczyli się siebie nawzajem, natomiast byliśmy przekonani, że praca domowa została odrobiona i będą tutaj w stanie być równorzędnym przeciwnikiem. To wszystko się potwierdziło, jakkolwiek do przerwy to rywale byli znacznie bliżej zwycięstwa. Prowadzili bowiem 2:0, aczkolwiek Cięta też miała swoje okazje, jak choćby w 10. minucie debiutujący w ich barwach Adam Fronczek. W Klikersach znów wszystko, co dobre - bo tak było też w poprzednim meczu - zaczęło się od Piotrka Wąsowskiego. Ilekroć on wchodzi na boisko, intensywność wzrasta, no i właśnie asysta tego gracza, po dwójkowej kontrze ze Staśkiem Leszczyńskim, otworzyła wynik. Potem była żółta kartka dla Kacpra Zaboklickiego, co ekipa Alka Prządki świetnie wykorzystała, a strzelcem gola był właśnie Piotrek Wąsowski. Cięta Szkocka miała o czym myśleć w przerwie, lecz na drugą połowę chłopaki wyszli pozytywnie nakręceni. No i w 22. minucie wreszcie mieli okazję sprawdzić, jak smakuje pierwszy gol w rozgrywkach, a zdobył go dla nich Kacper Doliński. W 26. minucie Klikersi sami poprosili się o problem, gdy jeden z zawodników zszedł z boiska w miejscu do tego nieuprawnionym - nastąpiła minuta kary, co oponenci przekuli na trafienie wyrównujące. Cięta nie zamierzała się zatrzymywać i w 34. minucie dopisała do swojej przygody w NLH kolejne bingo, czyli prowadzenie w meczu. Stało się tak za sprawą precyzyjnego uderzenia Łukasza Dolińskiego. Zwycięstwo było więc na wyciągnięcie ręki, lecz kluczowa z perspektywy tej drużyny była 37. minuta. Wówczas gracze w zielono-czarnych koszulkach dopuścili do kontry, którą świetnie zakończył Sami Bouzidi, a dosłownie w następnej akcji tandem Leszczyński–Wąsowski znów zrobił swoje i z prowadzenia „Szkotów” pozostały wspomnienia.

Cięta rzuciła się jeszcze do ataku, by uratować chociaż remis, i miała go na talerzu. Najpierw jednak Łukasz Doliński trafił z bliska w Alka Prządkę, a potem jego brat Kacper, mając naprawdę dużo czasu i będąc blisko bramki, nie pocelował i chłopakom przyszło się pogodzić ze smakiem porażki. Gorzkim, bo od szczęścia dzieliło ich niewiele, natomiast jesteśmy przekonani - i nie piszemy tego z uprzejmości - że takie mecze również wzmocnią ten zespół. Wiele rzeczy względem inauguracji było na znacznie wyższym poziomie i choć wciąż sporo rzeczy jest do poprawy, to ta lista będzie się zmniejszała z każdą kolejką. Nie trzeba daleko szukać - Klikersi są najlepszym przykładem, ile w Nocnej Lidze, ale też w każdych amatorskich rozgrywkach, znaczy czas i cierpliwość. Jeszcze w tamtym sezonie taki mecz pewnie by przegrali, ale teraz zachowali zimną krew, sporo pomógł bramkarz, no i udało się trzy punkty wyszarpać rywalom praktycznie z gardła. "Wydaje mi się, że jeśli chcemy myśleć o czymś więcej niż środek tabeli na koniec sezonu, to takie mecze musimy wygrywać" - tak pisał w zapowiedziach Julek Torbicz i niewykluczone, że nawet nie same trzy punkty, a sposób, w jaki Klikersi je zdobyli, będzie miał dla tej drużyny największą wartość w kontekście ich ambitnych planów.

Retransmisję wszystkich spotkań piątej ligi (z komentarzem) można obejrzeć poniżej. Video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p60 HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy! Jednocześnie prosimy Was o weryfikację statystyk z Waszych meczów - jeśli znajdziecie jakiś błąd, to prosimy o jak najszybszą informację.

Komentarze użytkowników: