fot. © www.nocnaligahalowa.pl

Opis i retransmisja 5.kolejki 1.ligi!

29 stycznia 2023, 22:48  |  Kategoria: Relacje  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Porażki Offsidu i Alpanu sprawiły, że już tylko kataklizm mógłby pozbawić medali czołowej trójki pierwszoligowej tabeli.

W gronie zespołów, które również nie powalczą o TOP 3 znalazł się Dar-Mar. O ile jeszcze jakiś czas temu tliła się taka nadzieja, to po czwartkowej porażce z In-Plusem strata do najlepszych jest za duża, by myśleć o jej odrobieniu. Zresztą – pewnie nawet sami zawodnicy nie łudzą się i zdają sprawę, że teraz trzeba myśleć o zabezpieczeniu miejsca w elicie, bo tylko to jawi się jako realny cel na tę edycję. Natomiast co do starcia z Księgowymi, to nie oczekiwaliśmy wiele pod Dar-Marze. Byłoby inaczej, gdyby chłopaki zjawili się w wyjściowym garniturze, tymczasem oni całe spotkanie rozegrali bez zmian, co przeciwko In-Plusowi nie mogło skończyć się dobrze. Chociaż skończyło się w sumie całkiem nieźle, bo tak należy odczytywać, że jeszcze do 31 minuty był tutaj remis! Dar-Mar dobrze bronił, bardzo skutecznie wykorzystywał nadarzające się okazje i dawał sygnał, że jest w grze. Było jednak dość oczywistym, że w pewnym momencie zabraknie im sił, a wtedy przeciwnicy przejmą całkowicie inicjatywę i kwestia wyniku zostanie rozstrzygnięta. I tak to trochę wyglądało, chociaż In-Plus, podobnie zresztą jak z Al-Marem, męczył się. To znów nie była taka gra, jaka w pierwszych kilku kolejkach która powodowała, że nie widzieliśmy na horyzoncie przeciwnika, który może mu podskoczyć. I mimo, że wyglądało to trochę lepiej niż siedem dni wcześniej, to do ideału było bardzo daleko. Wiadomo, że ta ekipa wiele traci bez Filipa Górala, który znów grał bardzo krótko, no ale nie można wszystkiego sprowadzać do nieobecności jednego zawodnika. Tym bardziej, że w czwartek niebieską koszulkę markowian przybrał Michał Madej, lecz i jemu nie było łatwo wejść z marszu do zespołu urzędujących mistrzów. Obrońcy tytułu mają trochę szczęścia, że w momencie, gdzie grają znaczniej słabiej niż powinni, rywalizują z zespołami, które nie potrafią ich pokarać. Tyle że przypomina to balansowanie po cienkiej linii i być może znajdzie się niedługo zespół, który trochę ich wyprostuje. Niewykluczone, że taki zimny prysznic byłby dla nich otrzeźwiający przed najważniejszymi meczami sezonu. Co do Dar-Maru, to trzeba go pochwalić za walkę i szkoda, że akurat w ten czwartek na Nocną Ligę nie dojechał Daniel Gomulski. Bo z nim w składzie można było się tutaj pokusić o niespodziankę. Zamiast tego Dar-Mar przegrywa trzeci mecz z rzędu i pierwszy raz od dawien dawna znajduje się na miejscu spadkowym. Ciężko się do tego widoku przyzwyczaić, ale gdyby się okazało, że również w najbliższej kolejce skład będzie okrojony i nie uda się pokonać Auto-Delux, to coś, co jeszcze na ten moment wydaje się trudne do uwierzenia, może się stać realne. Bo przecież ktoś z 1.ligi spaść musi.

Degradacja coraz mocniej w oczy zagląda Auto-Delux. Przed piątą kolejką ekipa Kacpra Pałki miała cztery porażki na koncie i tak naprawdę w żadnym z dotychczasowych spotkań nie była nawet blisko choćby punktu. Powiedzieć, że nastrajało to mało optymistycznie przed rywalizacją z Gold-Dentem, to mało powiedziane. Dentyści byli w gazie, Janek Szulkowski zapowiada walkę o tytuł, dlatego tutaj każdy inny wynik niż sukces trzeciej obecnie ekipy w tabeli, byłby sensacją. Nie zmieniał tego fakt, że Delux zagrali w czwartek w optymalnym składzie. W bramce był Kacper Zaboklicki, od pierwszej minuty wystąpił Patryk Dybowski, a ławka rezerwowych liczyła aż pięć osób. Pod tym względem przeciwnicy wyglądali trochę słabiej, ale tutaj jest kilku graczy, którym gra na pełnym dystansie nie sprawia żadnego problemu. Choćby wspomniany wcześniej Janek Szulkowski, który w 8 minucie rozpoczął nam strzelanie w tym spotkaniu. Gracze Auto-Delux nie przejęli się jednak kiepskim początkiem i jeszcze przed upływem kwadransa, zdobyli dwie bramki z rzędu i zaczęliśmy się zastanawiać, czy aby przypadkiem trochę nie pomyliliśmy się w ocenie wyniku tego spotkania. Od czego jednak Gold Dent ma duet Damian Zajdowski – Janek Szulkowski. Tuż przed przerwą chłopaki doprowadzają do wyrównania i druga połowa rozpoczyna się od stanu 2:2. Myśleliśmy, że ten gol nakręci Dentystów, ale rywale nie pozwalali im się rozwinąć. Defensywa Delux, o ile nie zapuściła się za daleko od własnej bramki, grała bardzo skutecznie. Troszkę gorzej wyglądała sytuacja z wykańczaniem akcji, bo tutaj była okazja by prowadzić 3:2, ale beniaminek 1.ligi zaliczył trafienie w słupek, co spotkało się z szybką reakcją przeciwników i po kolejnej akcji pary Zajdowski-Szulkowski Gold-Dent miał gola zapasu. I nie będziemy ukrywać, iż byliśmy niemal pewni, że to jest moment, który złamie młodych graczy z Kobyłki. Tymczasem oni lada moment wykorzystali błąd Michała Góreckiego i doprowadzili do remisu, a w 33 minucie Remek Muszyński zagrał do Kamila Boguszewskiego i w powietrzu zapachniało ogromną sensacją. Gold-Dent musiał szybko zdobyć dwie bramki, bo remis absolutnie go tutaj nie satysfakcjonował. Połowa planu została zrealizowana na 4 minuty przed końcem. Defensywa Delux znów wyszła za daleko, na czym skorzystali oponenci i Janek Szulkowski zmienił rezultat na 4:4. Wraz z tym golem zaczęła się prawdziwa jazda bez trzymanki. Gracze Delux nie zamierzali bronić remisu, ale szli po pełną pulę. I w 39 minucie mogli spowodować, że nic nie odebrałoby im przynajmniej jednego oczka. Rafał Pawlak stanął bowiem przed wyborną okazją, by zdobyć bramkę na 5:4, ale ku rozpaczy całego zespołu, w dogodnej sytuacji trafił wprost w leżącego bramkarza. Potem jego pomyłkę mógł jeszcze naprawić Patryk Dybowski, lecz i jemu zabrakło odrobinę precyzji. Gold-Dent zabrał głowę spod nadlatującej gilotyny. Rywale mieli „setki” i gdyby jedna z nich wpadła, to faworyci nie mogliby mieć do nikogo pretensji. Los im jednak sprzyjał, bo nie dość, że gola nie stracili, to 30 sekund przed końcem sami wyszli na prowadzenie. Przemek Tucin, pełniący funkcję lotnego bramkarza zagrał do Janka Szulkowskiego, nikt z rywali do niego nie doskoczył, a ten uderzył nie do obrony i Auto-Delux przegrali przynajmniej zremisowany mecz. To był dramat dla tego młodego zespołu, który zagrał najlepszy mecz w sezonie i który miał na nodze piłkę meczową. Zamiast tego został z niczym. Tak się kończy brak skuteczności, ale też brak pewnej konsekwencji, bo jeśli nie wyciągasz wniosków w obronie i zostawiasz Janka Szulkowskiego bez krycia, to potem możesz tylko patrzeć na lecącą piłkę i liczyć na cud. Ten nie nastąpił i piąta z rzędu porażka stała się faktem. I chociaż każda z nich była wyższa, to żadna nie była tak bolesna jak ta. Zwycięstwo Gold-Dentu należy z kolei ocenić jako wyjątkowo szczęśliwe. Można wręcz stwierdzić, że to nie Dentyści ten mecz wygrali, tylko rywal go przegrał. Nie będzie to jednak miało znaczenia, jeśli ta ekipa wyjdzie zwycięsko z najważniejszych spotkań, jakie czekają ją w tym sezonie. Tyle że o ile kilka tygodni temu byliśmy niemal pewni, że podejmą rękawicę z Wesołą i In-Plusem, tak teraz znowu zaczynamy mieć wątpliwości…

A piszemy to również na kanwie meczu właśnie z udziałem Wesołej. Byliśmy zdania, że dla zespołu Rafała Sosnowskiego, potyczka z Alpanem będzie najtrudniejszym z dotychczasowych testów. Bo dawny KroosDe Team to ekipa więcej niż solidna, która także zdawała sobie sprawę, że dla niej to mecz o być albo nie być w grze o medale. Co prawda brakowało jej Daniela Kani, Mikołaja Prybińskiego czy Filipa Gaca, ale skład wciąż ocenialiśmy jako z potencjałem, by zrobić tutaj dobry wynik i utrzeć nosa beniaminkowi. Końcowy wynik wskazuje, że nie tylko nic takiego nie miało miejsca, lecz zespół z Duczek został zmieciony z powierzchni parkietu. Do tego było jednak bardzo daleko – dość powiedzieć, że pięć ostatnich goli dla Wesołej padło tutaj w ostatnich czterech minutach spotkania. Wcześniej oglądaliśmy mecz, którego scenariusz chyba każdy mógł przewidzieć. Wicelider tabeli grał z wysoko wysuniętym bramkarzem, miał dużą przewagę w posiadaniu piłki i konsekwentnie szukał sobie dogodnych okazji do zdobycia bramki. Największe zagrożenie następowało po strzałach Damiana Krzyżewskiego. Gdy on uderzał, to Piotrek Koza mógł się tylko rozglądać gdzie leci piłka, bo gdyby leciała w bramkę, to miałby niewielkie szanse na skuteczną interwencję. Ale na jego szczęście celownik zarówno bramkarza Wesołej, jak i innych zawodników był początkowo rozregulowany. Alpan grał z kolei na klasyczną kontrę. Tyle że w pierwszej połowie, poza jedną sytuacją Rafała Radomskiego, niczym specjalnie przeciwnikowi nie zagroził. Wynik 0:0 pozostał więc obowiązującym po 20 minutach i byliśmy ciekawi, jak to będzie wyglądało po przerwie. Ta rozpoczęła się od szansy Kamila Melchera, lecz jego intencje świetnie wyczuł Damian Krzyżewski. A za chwilę zrobiło się 1:0 dla Wesołej. Kamil Wróbel zagrał do Janka Dźwigały a ten nie miał problemów z wpakowaniem piłki do praktycznie pustej bramki. Ten wynik musiał zdeterminować Alpan do trochę większej odwagi. I w 27 minucie Konrad Kupiec powinien doprowadzić do remisu. Przejął bowiem złe podanie bramkarza, lecz przekombinował w kluczowym momencie i przeciwnik naprawił swój błąd. A skoro o pomyłkach mowa, to w 28 minucie takowa przytrafiła się Mateuszowi Marcinkiewiczowi. Piłka uciekła mu spod stopy, co znakomicie wykorzystał będący blisko niego Damian Jach, który nie miał problemów z umieszczeniem jej w siatce. Lada moment zrobiło się 3:0 i wydawało się, że to koniec. Ekipę z Duczek pod tlen podłączyła jednak żółta kartka dla Patryka Jacha. Grę w przewadze udało się zamienić na gola, a potem Rafał Radomski miał jeszcze okazję, by zmniejszyć dystans na odległość jednego trafienia. Mimo, że bramka była pusta, to zabrakło mu odrobinę precyzji i jak się później okazało – to był ostatni moment, w którym Alpan miał jeszcze kontakt z faworytem. Za chwilę Janek Dźwigała zdobył gola na 4:1 a wszystko co działo się dalej, jest już historią. Wesoła wygrała ten mecz zasłużenie, chociaż przeciwnik miał swoje okazje, by napsuć jej trochę więcej krwi. Gdy jednak niemal całe spotkanie się bronisz i tak naprawdę jesteś zdany na łaskę lub niełaskę oponenta, to po prostu musisz zamienić na gole to co masz. Alpan tego nie zrobił, choć trzeba powiedzieć sobie wprost, że nie ma żadnej pewności, że coś by to zmieniło w kontekście zwycięzcy spotkania. Bo wygrała drużyna lepsza i co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Tym samym Alpan już wie, że tak jak co roku śmieje się, że gra głównie o to, by nie spaść, tak w tym sezonie będzie drżał o swój los być może nawet do ostatniej kolejki. Z kolei Wesoła może już praktycznie szykować miejsce na puchar za miejsce w TOP 3. Nie ma takiej siły, która zabierze jej podium, zwłaszcza że ta drużyna im trudniejszy rywal, tym gra lepiej. A to dobrze wróży przed spotkaniami, które zdecydują o jej miejscu w premierowym sezonie w elicie NLH.

A zdecydowanie największą niespodzianką piątej serii gier była wiktoria Kartonatu nad Offsidem. Mało kto wierzył w takie rozstrzygnięcie, bo dawne Mabo gra w tej edycji słabiutko, z kolei ich rywale rozkręcali się z meczu na mecz i zapowiadało się, że spokojnie zgarną trzeci z rzędu komplet punktów. My jednak trochę znamy Kartonat i wiedzieliśmy, że przeciwko Offsidowi, który mocno w swojej grze improwizuje, ten zespół będzie miał okazję, by trochę tutaj powalczyć. Te słowa okazały się prorocze. Ekipa Wojtka Kuciaka od samego początku grała zdecydowanie, konkretnie i było jasne, że nie da się tak stłamsić, jak to miało miejsce przeciwko In-Plusowi. Dobrze bronił Michał Dudek, a co najważniejsze – przypomniał o sobie Karol Sochocki, który w 8 minucie na raty wykorzystał rzut wolny i Kartonat objął prowadzenie. Ci którzy postawili na Offside, traktowali to pewnie jako chwilowe problemy faworyta, natomiast to co działo się dalej, zaczynało być z ich perspektywy coraz bardziej niepokojące. W 14 minucie Wiktor Gajewski zagrywa do Karola Sochockiego, a ten po raz drugi pokonuje Mateusza Bajkowskiego. A gdyby tego było mało, to tuż przed przerwą kontuzję łapie Szymon Klepacki, a więc motor napędowy drużyny Pawła Buli. W tej sytuacji rolę lidera ekipy z Wołomina musiał przejąć na siebie ktoś inny i tym kimś okazał się Grzesiek Trzonkowski. Był to zdecydowanie najlepszy zawodnik swojej drużyny i to on w 28 minucie wykorzystał rzut wolny i zmniejszył straty do jednego gola. Kartonat wiedział, że to oznacza bardzo trudną pracę w ostatnich fragmentach spotkania, ale długo wykonywał ją bez zarzutu. Offside walił głową w mur i nie potrafił wyklarować sobie sytuacji, którą moglibyśmy nazwać „setką”. Dopiero w ostatniej minucie ta drużyna mogła mówić o pechu, bo Hubert Derlatka trafił piłką w słupek! Być może gdyby wówczas padł gol, to trzykrotni mistrzowie powalczyliby jeszcze o całą pulę. A tak ich celem był już tylko remis, ale Kartonat nie popełniał błędów i zasłużenie dowiózł minimalne prowadzenie do ostatniego gwizdka. No i brawo dla tej ekipy. Nie tylko dlatego, że przypomniała, iż nieprzypadkowo zajęła trzecie miejsce w tamtym sezonie, ale przede wszystkim za to, że po słabych spotkaniach w poprzednich kolejkach, potrafiła się podnieść. To powinno jej dać porządnego kopa na najważniejszą część sezonu. A Offside? W czwartek zrobił po prostu za mało. Druga połowa pokazała, że grając szybciej i energiczniej, można było Kartonat zepchnąć do głębokiej defensywy. Ta ekipa przespała jednak pierwszą część meczu i to tam pogrzebała szanse na zwycięstwo. I wydaje się, że również na medal, bo chociaż w tabeli widnieje na czwartym miejscu, to ta lokata nie mówi nam wszystkiego o sytuacji zespołu Pawła Buli. Tutaj trzeba już liczyć nie tylko na siebie, ale i na pomoc innych zespołów, co drużynie tej klasy, na pewno nie jest łatwo przełknąć.

Duży ciężar gatunkowy towarzyszył również ostatniemu spotkaniu 1.ligi. Dla Łabędzi i Al-Maru bezpośrednia batalia ważyła znacznie więcej niż trzy punkty, bo jedni i drudzy zdawali sobie sprawę, że takie mecze trzeba wygrywać, jeśli chce się marzyć o pozostaniu w elicie. Łabędzie na tę potyczkę ściągnęły nawet Mikołaja Tokaja, co jasno pokazywało, jak bardzo zależało im na wygranej. Ale przeciwnicy również niczego nie chcieli pozostawić przypadkowi. Skład był bardzo dobry, Al-Mar był zresztą po dobrym spotkaniu z In-Plusem i z optymizmem czekał na pierwszy gwizdek sędziego. I tak naprawdę to tylko początek tej konfrontacji nie był tutaj optymalny dla drużyny Marcina Rychty. Szybko skarcił ich bowiem Łukasz Świadek, a potem Al-Mar przegrywał jeszcze 1:2. Jednak na tym gra Łabędzi praktycznie się zakończyła. Z minuty na minutę ferajna Maćka Pietrzyka gasła, a oponenci rozkręcali się i nie tylko bardzo szybko doprowadzili do wyrównania, ale zdołali nawet wyjść na prowadzenie. A potem to tak naprawdę nie musieli się nawet zbytnio wysilać, bo liczba fatalnych błędów, jakie popełniali gracze Łabędzi wołała o pomstę do nieba. Swojego dnia nie miał przede wszystkim bramkarz tej ekipy, Michał Szymański. W tej edycji wielokrotnie go chwaliliśmy, natomiast przynajmniej przy trzech bramkach mógł się zachować zdecydowanie lepiej. Choćby w 18 minucie, gdy jego złe podanie wykorzystał Mateusz Adamski i Al-Mar zbudował sobie bezpieczną przewagę. A na początku drugiej odsłony różnica wynosiła już trzy gole, gdy fantastycznym strzałem popisał się golkiper Al-Maru Maciek Sobota, lobując z własnego pola karnego swojego vis-a-vis. Czarę goryczy w obozie Detoxu przelała czerwona kartka dla Adama Jurkowskiego. Sfaulował on wychodzącego na czystą pozycję oponenta i sędziowie nie mieli wyjścia. Co prawda Al-Mar nie wykorzystał pięciominutowej przewagi, jednak gdy siły się wyrównały, zrobił użytek z kolejnego banalnego błędu na linii Michał Szymański – Łukasz Świadek i było po herbacie. Końcowy wynik to 8:4 i Marcin Rychta mógł być ze swojej ekipy zadowolony. Jego podopieczni zagrali bardzo konsekwentnie, odpowiedzialnie, w dodatku wreszcie byli skuteczni i nie pozostawili złudzeń graczom w białych koszulkach. Łabędziom nie pomógł nawet Mikołaj Tokaj, ale widać było, że ten zawodnik potrzebuje trochę rytmu meczowego i nie był w stanie pociągnąć tego wózka. Zresztą – przy tej masie indywidualnych błędów, nikt nie byłby w stanie tego zrobić. Łabędzie mogą żałować, że najsłabszy mecz zagrały z rywalem na swoim poziomie, a to powoduje, że ten zespół szybko nie zazna spokoju, jeśli chodzi o swoją sytuację. Al-Mar wygląda w tej kwestii znacznie lepiej i jeśli nie spuści z tonu, to swój pierwszoligowy byt może sobie zapewnić już w najbliższy czwartek. Bo z taką dyspozycją nawet z Offsidem może poszukać punktów, które zabukują mu bilet na kolejną pierwszoligową kampanię.

Retransmisję wszystkich spotkań pierwszej ligi (z komentarzem) można obejrzeć poniżej. Video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p60 HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy! Jednocześnie prosimy Was o weryfikację statystyk z Waszych meczów - jeśli znajdziecie jakiś błąd, to prosimy o jak najszybszą informację.

Komentarze użytkowników: